czwartek, 31 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 14.


- Jestem - odszepnąłem zupełnie machinalnie. Nie wiedziałem, jak zareagować. Po prostu mnie zatkało. Zerkałem na nią. Jestem zadowolony z faktu, że oddycha. A gdyby jeszcze wzięła mnie za szmaty i zaczęła bić po twarzy, byłbym o dziwo, spokojniejszy... jednak nie zrobiła tego, czyli jest naprawdę źle. Na szczęście dojechaliśmy w miarę sprawnie do szpitala. Tam Michelle przeszła wiele zabiegów, i tak dalej. Wiesz, o czym mówię, ya know. Chciałem zostać przy dziewczynie przez całą noc, jednak wygnano mnie. "Dla jej dobra!". Tak, kurwa, bo Ty wiesz, co dla niej najlepsze, fajansie w kitlu! No ale co? Wróciłem załamany do Hellhouse. Zobaczyłem, że tam nikogo nie ma. Ani śladu po jakiejkolwiek imprezie. Dziwnie się poczułem, to w końcu moja wina, że Michie poszła pod ten pierdolony samochód! Zza drzwi od łazienki wyłonił się Slash.
- Stary, musimy pogadać.
- Nie teraz, kurwa! - wrzasnąłem na gitarzystę. - Ja się tu użalam nad sobą, nie przerywaj mi! - pociągnąłem nosem.
- Nie, pogadamy teraz! - szarpnął mnie za kurtkę. - Ty naprawdę niczego nie widzisz, palancie?
- O co Ci chodzi?! - zapytałem z lekka wkurwiony, jednak zaciekawiło mnie to, o czym mówił Mulat.
- Ty naprawdę jesteś ślepy? Nigdy nie widziałeś, jak ona na Ciebie patrzy? Jak ona się przy Tobie zachowuje? Jak się uśmiecha? Jak się zachowała, gdy się dowiedziała o Waszym ślu...
- Skończ! - wtrąciłem się w jego wyliczankę. - I co mam na to odpowiedzieć? - wkurwiłem się na całego.
- Uspokój się i mnie posłuchaj, dupku! - próba uspokojenia mnie brutalnymi słowami zawsze pomagała. Tym razem również.
- Słucham. - odetchnąłem, jakbym chciał wyrzucić z siebie emocje, aby zaraz się przygotować na szok.
- Wszyscy to widzą, aby nie Ty.
- No, ale co, kurwa?!
- Ona Cię kocha, imbecylu!
- No ale kto?! - znałem odpowiedź, ale nie chciałem jej dopuszczać do świadomości.
- Michelle. - Stało się. - Nie wiem, że Ty, taki ekspert od tych spraw, tego nie zauważył do tej pory. - Nie mogłem tego znieść, ale musiałem. Na faceta nie ma bata, nawet nie miałem piwa, żeby go uciszyć.
- To jest cios poniżej pasa!
- Nie widzisz? Dla kogo pobiłaby właściciela dwa razy większego od siebie?
Zastanowiłem się.
- Dla siebie i swojej chorej dumy - parsknąłem.
- A komu innemu pokazałaby cycki?! - Slash zerknął na mnie znacząco. Zarumieniłem się.
- To był jeden raz! Jeden raz!
- A kogo wpuściłaby o czwartej nad ranem do domu i zaproponowała nocleg?
- No nie wiem. Każdego, kogo lubi - uznałem to za słaby argument. Slash westchnął, już nie mając najwidoczniej broni.
- Okej. Skoro mi nie wierzysz...
- Właśnie... wiesz... ona zapytała od razu o mnie po przebudzeniu się... - zaświtało mi w głowie. Opowiedziałem o zajściu, które miało miejsce w karetce. Przy okazji znalazłem odpowiedź do nurtującego mnie pytania "Dlaczego właśnie o mnie?". Momentalnie zbladłem.
- Masz rację. Jestem kretynem! - ukryłem twarz w dłoniach, chcąc odetchnąć.
- To jeszcze nie koniec świata - uśmiechnął się przyjaciel. - A co czujesz do Erin?
Jest czuła, delikatna, wrażliwa, i świetna w łóżku, a co poza tym? Z Michelle zawsze mogę porozmawiać o wszystkim, poradzi, pomoże, pośmiejemy się razem... a kotek nie rozumie, o czym się do niej mówi, tylko szczebiota nad uchem, jakbym był niedorozwinięty.
Zgłupiałem.

PUNKT WIDZENIA MICHELLE:
Następnego dnia obudziłam się w szpitalu. Nie rozumiałam za bardzo, co się dzieje. Popytałam tu i tam. Okazało się, że auto mnie jebło. No super! Wiedziałam, że impreza nie wypali. Jak zwykle, z mojej winy... naraz przypomniałam sobie wszystko. Impreza, Slash, sukienka, ślub Erin i Axla... zajebiście! Co jeszcze?! Przejadą po mnie w swojej nowożeniackiej bryce, żeby mnie wykończyć?! Tego już za wiele... zazdrość, zazdrość! - dotarł do mnie sygnał od złośliwego chochlika w mojej głowie. Nie! To nie jest zazdrość! To zdziwienie! Dlaczego ja NIC O TYM NIE WIEDZIAŁAM?!
Akurat Alice dzwoni:
- Michelle? Jak się czujesz, wszystko w porządku? - pytała drżącym głosem.
- Tak, jest okej - odparłam pewnym tonem, choć wszystko mnie bolało jak cholera. Powstrzymałam się od stęknięcia. - Musze z Tobą o czymś pogadać, dzwonisz w samą porę - próbowałam się wysilić na swoją zwyczajową, ironiczną wesołość.
- O czym chcesz ze mną rozmawiać?
- Prosto z mostu - czy wiedziałaś o ślubie Erin i Axla?
Przez chwilę była cisza, aż nagle Alice powiedziała coś w stylu "Wiedziałam, ale nie chciałam Cię ranić!"
- Co? Ranić?! Okłamałaś mnie!
- Nie! - broniła się. - Wiem, jak Ci na nim zależy. Wszyscy wiedzą, nie zgrywaj się na superbohaterkę! - najwidoczniej miała w dupie to, że jestem po wypadku. Usłyszałam jeszcze inną wiązankę, równie uroczą. Dzięki za rozmowę, następna!
- Skończ! - nie ukrywam, że zadrżał mi głos. - Nie zależy mi na nim. Niech sobie ta pierdolona Erin go weźmie.
- Widzisz? Jesteś zazdrosna!
No tego, już naprawdę, kurwa, za wiele!!! Rozłączyłam się, mając nadzieję na odpoczynek. Zamknęłam oczy, odpływając w niebyt. Rozbudziło mnie gwałtowne otwarcie drzwi. W nich stał Axl z jakąś płytą. To prawdopodobnie Motley Crue - Dr. Feelgood (edycja limitowana). Dzięki, idź się nią naciesz, nie chwal się, widzę! - obrzuciłam go pogardliwym spojrzeniem. Mina mu najwidoczniej zrzedła.
- A Tobie co się dzieje? - zapytał, ledwo ukrywając złość. Jasne, kurwa! Gdybym nie była po wypadku, to byś mi wyjebał za tą minę w twarz, co?!
- Nic takiego, wybacz. Czuję się zajebiście - odpowiedziałam z ironią. - Fajnie jest się poczuć jak jakiś naleśnik - zaśmiałam się. Nieoczekiwanie podszedł do mnie i chwycił mnie za rękę.
- Wybacz mi. Nie miałem pojęcia, że Cię prawie zabiję! - skulił się. Widziałam, że jego oczy zwilgotniały.
- Nie płacz, byłoby o jedną idiotkę mniej na świecie - wachlowałam dłonią, wstrzymując nadchodzący potok łez. Co jest?! Nigdy nie płakałam z byle powodu! Naprawdę, jestem idiotką. Powinni mnie jeszcze przebadać kontrolnie pod względem sprawności umysłowej, dla bezpieczeństwa całego świata, amen.
- Mam coś dla Ciebie - wyszczerzył się, zmieniając temat. Podał mi płytę. Po raz pierwszy od wielu dni zagościł na mojej twarzy szczery uśmiech. Podziękowałam. Axl przez to się rozpogodził, paplając mi o tym, co się działo w Hellhouse. Gdy wspomniał o Erin, przerwałam mu spowiedź:
- Właśnie. Erin. Dlaczego o niczym mi nie powiedziałeś? - zapytałam z pretensją. - Czemu o wszystkim dowiaduję się ostatnia! To ma być przyjaźń?
Długo zastanawiał się nad odpowiedzią. Po pewnym czasie wygrzebywał wymówki w stylu "Myślałem, że wiesz" czy coś takiego. Okej, lubię być okłamywana.
- A to nie było tak, że miałam o niczym nie wiedzieć, bo nie chciałeś, żebym coś głupiego palnęła przy Twojej, hmm, wybrance? - nie udało mi się stłumić prychnięcia.
- A Tobie co odjebało? Pizgłaś się w łeb czy co?!
- Coś mnie pizgło, dzięki! - zasmuciłam się momentalnie. Axl zupełnie nie wiedział, co zrobić.
- Przepraszam, przepraszam... - szepnęłam w taki sam sposób, jak tego pamiętnego dnia. Pogłaskał moje czoło. Zauważył moją jedną łzę.
- Michelle? - zapytał, wahając się. - Przerażasz mnie, kiedy tak mówisz! Nigdy, za nic, mnie nie przepraszaj, zrozumiano?!
- Boję się. - zignorowałam jego prośbę/groźbę. Spojrzał na mnie, jak na małe dziecko potrzebujące pomocy:
- Czego, maleńka? - powiedział cichutko.
- Ty masz Erin, Alice jest z Duffem, a ja...? boję się, że zostanę z tym wszystkim sama... - nie próbowałam już nawet walczyć z łzami. - Jestem sama, tak kurewsko sama... - rozszlochałam się. - Boję się, że nigdy nie chwycę nikogo za rękę, że nikt mi nie powie "hej, mała, jesteś dla mnie wszystkim!" - Tu chłopak posłał pytające spojrzenie. - Albo chociaż "pocałuj mnie, a potem spierdalaj!". Roześmiał się w odpowiedzi na moją relację.
- Michelle, masz Alice, masz Duffa, masz Slasha, Izziego, Stevena... i masz mnie - nie spuszczał ze mnie wzroku. Moje oczy stawały się coraz większe.
Nie, nie mam Ciebie. Nigdy nie będę Cię mieć. Erin Cię ma i tyle. - pomyślałam. Zamilkłam. Poczułam się zażenowana, i gapiłam się bezwiednie w ścianę, kreśląc na niej w wyobraźni różne wzory. Axl wyłapał nieobecne spojrzenie.
- Michelle... nie płacz więcej, nie cierpię, gdy płaczesz. Już wolę Cię w hardrockowej wersji! - jęknął żałośnie. Zaśmiałam się, po czym objęliśmy się jak przyjaciele. Tą piękną chwilę przerwała...
- Axelku! Już musimy iść! - usłyszałam słodziutki głos przyszłej małżonki Rudzielca. Zanuciłam "Rudy się żeni". Cudowna parka zaśmiała się. Parka roku! Dziewczyna przywitała się ze mną. Miło, dziękuję za łaskę zmiażdżenia Ci ręki.
- Wybacz, ale już i tak jesteśmy spóźnieni. - powiedziała przyjaznym tonem. Błagam! Przecież od razu zalatywało fałszem! Axl, gdzie Ty masz oczy?!
- Okej. Trzymajcie się - przykleiłam sztuczny uśmiech. Pomachali mi na "do widzenia". Jak odjadę ostatnim pociągiem, to będą zadowoleni?
Próbowałam ponownie zasnąć, przed tym jednak włożyłam płytę pod poduszkę. W efekcie poryczałam się na dobre:
"Ostatnia płyta mojego jakże pojebanego życia!"
Zasnęłam, albo umarłam. Szłam w stronę jakiegoś pedalskiego światła.
I won't be cryin', cryin', when I think about you, 'cause I opened my eyes...

PUNKT WIDZENIA AXLA:
Szedłem obok Erin, zmierzaliśmy razem do wyjścia. Przed budynkiem dziewczyna zaczęła wspominać coś o uroczystości, jak to byłoby fajnie, gdyby na słowa "tak" wyleciały gołąbeczki. Nie potrafiłem się skupić na tym, co mówi. Głowę zaprzątały mi myśli o Michelle i jej domniemanym uczuciu. Miałem coraz większe wątpliwości co do wiązania przyszłości z moją narzeczoną. No, chyba nie cudzą?!
- Ślubu nie będzie - usłyszałem siebie.
- Co?! - zdziwiła się moja rozmówczyni, niebawem partnerka na całe życie.
- Znaczy... nie w tej chwili, przełóżmy! - zawołałem, próbując ratować sytuację. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, co powiedziałem.
- A dlaczego? Im wcześniej, tym lepiej! - zaproponowała. O, już bez "misiaczku" na końcu zdania? - Misiaczkuuu... - zrobiła minę zbitego pieska. Nie wytrzymałem. Tak wszystko, nawet ta mina, kojarzyły mi się z nią... z tą ładną, zabawną, drobną i silną szatynką o uroczym uśmiechu!
- Posłuchaj. Dopóki moja przyjaciółka nie wyjdzie ze szpitala, ślubu nie będzie, rozumiesz?!
Erin spojrzała na mnie błagalnie. Nie chciałem wiedzieć, o czym ona rozmyśla:
- Nie i chuj! - wrzasnąłem na nią, zanim zdążyła otworzyć usta.
Coś czułem, że czeka mnie mnóstwo nieprzespanych nocy. Miałem wiele do przemyślenia. Zdecydowanie zbyt wiele.

środa, 30 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 13.

Jakiś czas później. Sylwester.

Czuję się dobrze, naprawdę dobrze mi! Mam ochotę wstać z łóżka i krzyczeć z radości, że ten pieprzony rok się kończy. Jakoś nie mam nastroju na imprezowanie. Dobrze, że odmówiłam. Nie chciałam znów mdleć i jęczeć, że mnie głowa boli. Nie wiadomo, co może być za pięć minut, co nie?
Pięć minut później:
Okej, czuję się w miarę. Może jednak przejdę się do Hellhouse? Co mi tam, zabawię się. Najwyżej przez pomyłkę zbiję Axla, w końcu on jest kierownikiem. Mam złe doświadczenia z właścicielami/prowadzącymi. Nie ma to jak kopnięcie obcego faceta w jaja... - tu mina mi zrzedła w geście zrozumienia ironii. Poczekam sobie do wieczora. Chciałabym nie zapeszyć i powiedzieć, że będę się świetnie bawić.

Nadszedł czas, w którym ludzie zbierają się na wyżerkę. Imprezę. Nazwij, jak chcesz, wiesz, o co chodzi. Ubieram się w miarę ładnie, żeby nie było, że chcę kogoś specjalnie zachwycać, czy coś. Nic z tych rzeczy. Jednak miło by było, gdybym nie wyglądała jak śmieć czy też jakiś wyrzutek społeczeństwa spod mostu. Czy mała czarna może być?
Ech, innego wyboru nie mam. Idę. Nie spodziewam się jakichś niespodzianek. Uśmiechnęłam się do lustra, po czym zamknęłam drzwi na klucz. Miałam wątpliwości czy powinnam się tam znaleźć, ale w końcu lepiej żałować, że coś się zrobiło, niż żałować, że nie zrobiło się nic.

- Uwaga, Hellhouse! Przybywam! - bez efektownego wejścia nie byłabym sobą. Napotkałam Slasha. - Ej, masz ognia? - spojrzałam na niego.
- Michelle?! - nieomal wypluł piwo z powrotem do puszki. - Wyglądasz...
- Jak dziwka, wiem - mruknęłam. - Innego wyboru nie miałam. Nie wiedziałam, że będę chodzić na jakiekolwiek imprezy.
- Nie, właśnie zajebiście wyglądasz! - zawołał radośnie posiadacz niedorobionego Afro. Poszłam z nim do reszty bawiących się osób. Zobaczyłam Axla, który stał w kącie z jakąś dziewczyną. Przyznaję, że jest śliczna. Wyskoka, szczupła, zadbana. Poczułam ukłucie czegoś dotąd mi nieznanego. Zazdrości. Tak, byłam zazdrosna o Axla. Może nie powinnam, ale byłam. Jednak ona jakoś nie pasuje do jego sfery. Do naszej sfery - pomyślałam. Zorientowałam się, że gitarzysta stoi wciąż przy mnie. Widział, że z pasją wpatruję się w parę.
- Kim ona jest? - zapytałam go, niby z ciekawości.
- Ach, to Erin. Axl zostanie jej mężem - powiedział spokojnie. - Nie wiedziałaś?
A skąd niby to, kurwa, miałam wiedzieć?! - przemknęło mi przez głowę.
- Nie, nikt mnie jakoś nie uświadomił. Wybacz na moment... - zabolała mnie głowa. Tak, to na pewno była zazdrość, która teraz przerodziła się w przeraźliwy smutek. Nie mogłam tam dłużej stać. Zwyczajnie nie czułam się na siłach, by stawić czoła temu, czego byłam świadkiem. Wyglądali razem tak pięknie... Uciekłam na dwór, czując się jak idiotka. Tylko ochłonę, i wrócę... wrócę.

HISTORIA WIDZIANA Z PUNKTU WIDZENIA AXLA.
- Mmm, koteczku! - zaszczebiotała Erin do mojego ucha. Nie, przepraszam. Uszka. Ech. Ta dziewczyna coraz bardziej mnie podnieca. Jest taka... kobieca. Wrażliwa, delikatna... Całkowite przeciwieństwo wulgarnej i twardej Michelle, która jest jedynie dobrą kumpelą. No i ma zajebiste cycki, nic poza tym. Takie jest moje zdanie. Rozmyślania przerwał mi Slash, odciągając mnie na chwilę od Erin. Musiał użyć całej swojej siły, by to zrobić. Moja przyszła żona działa bowiem jak magnes. Kurwa, jak to zabrzmiało... "Moja przyszła żona..." Czy to na prawdę moje myśli?
- Axl, Michelle tu była! - wyszeptał.
- Naprawdę? - uśmiechnąłem się. - Gdzie teraz jest?
- Wyszła, gdy usłyszała o waszym ślubie. Widziałem, że momentalnie zbladła - zatroskał się Mulat. Coś mnie podkusiło i po nią wyszedłem.
- Michelle! - zawołałem. Zobaczyłem ją. Była w kiepskim stanie. Wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle. Wydawała się taka słaba i bezbronna. Miałem nadzieję, że to tylko moje wrażenie. Opierała się o jakiś słup. Uśmiechnęła się blado, jednak zrezygnowała z pocieszania się na siłę. Cholera, co ja zrobiłem?! - pomyślałem, podchodząc do niej.
- Axl... przepraszam... przepraszam... - wyszeptała, odwracając się ode mnie. Zadrżała.
- Michelle, co jest?! - przestaszyłem się. Przyznaję, że widziałem ją w wielu jej humorach, jednak nie w takim. Szła przed siebie, zdawała się mnie nie słyszeć. Jakby przeniknęła do innego świata, w którym nic się nie stało. I nic nie miało się stać.
- Michelle, stój! Stój, kurwa! - już miałem do niej podbiec, kiedy nagle wydarzyło się coś... coś, co wywołało moje łzy.
- NIEEE! - wrzasnąłem, wierząc, że to może jej pomóc. Niestety, nie pomogło. Auto zbliżało się z niebezpieczną prędkością, a ona szła dalej, zupełnie go nie dostrzegając. Lub nie chcąc dostrzec. Widziałem wszystko jak w zwolnionym tempie. Moje uczucia też wydawały się zwolnione. Gdy dotarło do mnie, co właściwie się stało miałem ochotę wydrzeć się na całe gardło. Dziewczynę potrącił samochód. Odzyskując przytomność umysłu pobiegłem po Alice i Duffa. Przy okazji złapałem Slasha:
- Dzwoń po pogotowie! - krzyknąłem przerażony, szarpiąc jego ubranie. Zacząłem płakać.
- Co się dzieje? - zapytał przestraszony moim wybuchem agresji.
- Michelle! - wrzasnęła Alice, podbiegając do dziewczyny leżącej na ulicy w kałuży krwi. - Duff, proszę, pomoż mi!
Chłopak pobiegł do niej, przenosząc razem z nią Michelle na chodnik. Zrobiło mi się niedobrze. Siła zupełnie mnie opuściła, gdy słyszałem, jak Alice prosiła, aby Michelle się odezwała, dała jakiś znak.
- Błagam... Błagam, niech to będzie tylko zły sen... - modliłem się szeptem, a ręka Slasha spoczywała na moim ramieniu w geście pocieszenia. Nic nie wartego, ale jednak.
- Wyczuwam puls! - powiedziała nieco pocieszona współlokatorka poszkodowanej. Mnie ten fakt również trochę uspokoił. Przyjechała karetka, zabierając dziewczynę.
- Kto jedzie z nią? - zapytał kierowca. - Szybko, nie mamy czasu!
- Ja - nieśmiało podniosłem rękę, starając się nie patrzeć na Michelle. Sam jej widok sprawiał ból.
- A Erin? - zapytał ktoś. Sam już nie wiem kto.
- Jebać ją - opowiedziałem, tym razem już całkiem świadomie.
- Proszę wsiadać - nie zwlekałem. Trzymałem ją za rękę. Od tej pory zacząłem inaczej patrzeć na świat. Jedna chwila i bam! Już cię nie ma. Prawie... usłyszałem też cichy głos Michelle.
- Axl, jesteś tu? - nic nie widziała, miała zamknięte oczy. Dlaczego zapytała właśnie o mnie?

wtorek, 29 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 12.


 - Michelle, proszę, nie płacz! - uspokajał mnie. Obserwował też moje ruchy. Nie ukrywajmy - zachowywałam się jak jakaś paranoiczka. Kiwałam się ze strony jednej na drugą. Tak sobie radziłam ze łzami w dzieciństwie. Nie wiem, czy teraz też zadziała. Gdy już nieco ochłonęłam, spojrzałam na niego, mówiąc: "Bierzcie i pijcie z tego wszys... ee! nie ta kwestia!". Jego spojrzenie wyrażało głębokie zwątpienie w moje zdrowie psychiczne. - Dziewczyno, wstawaj z wyra, jest taki piękny dzień... - pominę szczegół, że już mrok powoli ogarniał okolicę. Posłuchałam go, przy okazji prowadząc chłopaka na dół, do salonu. Spotkaliśmy się z grupą zadowolonych osób ośmielonych działkami Slasha i Izziego. Chwila, czy ja tu widzę Vince'a Neila z Motley Crue? O-My-God! Ja nie mogę, muszę wrzasnąć, albo coś.
- Axl...? - zaczęłam niepewnie. - Mogę? - uśmiechnęłam się, prosząc w myślach o pozwolenie.
- Co, możesz? - zapytał nieogarnięty.
- Aaaaaaa! Vince! - piszczałam niczym napalona fanka. - AAAAA! JA PIERDOLĘ! - po raz kolejny pociekły żałosne łezki.
- Nie spodziewałem się tak miłego powitania! - zaśmiał się mężczyzna ubrany tym razem normalnie. Czyli nie w transseksualnym stylu. Też ładnie wygląda. - Przepraszam - przyznaję, nieco się zagalopowałam. Przez chwilę chciałam się rzucić w jego ramiona... ach! - Jestem Michelle - podałam mu rękę. Wokalista przez chwilę zerkał na mnie nieco uwodzicielskim wzrokiem. - Witam - wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym pocałował moją dłoń. Padnę!
- Dziękuję za pozwolenie - mrugnęłam do Axla, który śmiał się z mojej słabości. Miło było, ale nie musi tak być do końca, prawda? - Skąd się tu wziąłeś? - spojrzałam na Vince'a. W tej chwili uświadomiłam sobie, że palnęłam głupotę, jednak zaczął tłumaczyć:
- No cóż, znamy się już parę lat, pomyślałem, że fajnie byłoby wpaść i pogadać. Zwłaszcza, że zostałem zaproszony do pomocy przy nowej działce Slasha. Nie mogłem odmówić. Teraz wiem, że słusznie. Warto było się wlec taki kawał, żeby spotkać takie... Jak wy to mówicie, chłopaki?
- Iron Maiden - zaśmiał się Axl.
- No właśnie.
Po tym przeszliśmy do tematu imprezy sylwestrowej organizowanej w Hellhouse. Coś czułam, że to nie wypali, więc odmówiłam, gdy mnie zaproszono.
- Michelle, nie mów mi, że masz ciekawsze rzeczy do roboty! - odezwała się Alice, patrząc na zaćpane towarzystwo. Chyba jedyna nie była na haju. Jak dobrze, że ją mam.
- A, mam, mam - uśmiechnęłam się. - Na przykład leczenie kaca.
- Skąd wiesz, że będziesz mieć kaca, pojebańcu? - wyskoczył Axl. No, ten to ma reakcję, ale jak trzeba uświadamiać... aha, i czy "pojebaniec" to nie jest imię Adlerka?!
- No, bo ten, no... - zaczęłam się jąkać, wymyślając jakąś wymówkę. - Ech... będę świętować rocznicę powstania Iron Maiden! - zawołałam entuzjastycznie. Przemilczę fakt, że zespół powstał 25 grudnia.
- Aha, i będziesz leczyć kaca przez prawie tydzień? - kpiąco zauważył Rudy.
- Tak, coś się nie podoba?! - wrzasnęłam na niego. Hurra, mogę się wydzierać - mogę wszystko!
- No, zdrówko Ci się polepsza, oby tak dalej! - zachichotał. - Skoro Michelle nie idzie, to trudno - westchnął. - Będziemy bawić się sami. Alice, przyjdziesz z Duffem?
- No jasne! - nie było to jednak to samo "no jasne", co zwykle. Była dziwnie zestresowana.
- Okej. A Ty, Slash?
- Ja? Z Tobą! - posłał rozmarzone spojrzenie zdezorientowanemu wokaliście. Ten wzdrygnął się ze wstrętem. - Spuśćmy na to zasłonę mil...
Usłyszałam śmiech Stevena (skąd sie tam wziął?!). "spuśćmy!", ale śmieszne! - pomyślałam, podziwiając scenę z dystansem. Zbyliśmy go. Przeniosłam wzrok na Kierownika, który pytał dalej:
- A Ty, Steven? Z kim idziesz?
- Jaaaa?! Z podłogą, kurwa! - podniósł głos rozżalony perkusista. Ojej, jeszcze nie przeszło? Westchnęłam cicho. - Okej, spoko. A Ty, Ula? pewnie jest wielu kandydatów... - zachichotał. WTF?!
- Jakichś tam znajomych sprowadzę - zaoferowała się dziewczyna bez zbędnych komentarzy. Krótko, zwięźle i na temat. Podziwiam, masz u mnie plusa. Axl na końcu zapytał Vince'a:
- Zapomniałbym o Tobie! A Ty z kim się wybierasz? Może z Michelle, była taka chętna... - spojrzał na mnie porozumiewawczo. Miałam chęć zapaść się pod ziemię. Albo lepiej - przyjebać Axlowi:
- Dziś jest Dzień Dobroci Dla Zwierząt, więc Ci nie wyjebię, Małpiszonie! - syknęłam na Rudego. - Nie, dziękuję. wybacz. Masz pewnie więcej propozycji, prawda? - stwierdziłam, patrząc na blondyna, a także próbujac się opanować.
- Szkoda, że nie idziesz. Pewnie wymiatałabyś na parkiecie - odrzekł zatroskany.
- Chyba "zamiatała"! - Steven parsknął śmiechem. No, jak komuś nie dam po ryju, to będzie cud! Warknęłam na chłopaka mającego mopa na głowie (nie stać na fryzjera, czy co?!). Axl wiedział, co się dzieje - przytrzymał mnie, krzycząc "Steven, uciekaj!". Wyrwałam się z uścisku wokalisty, próbując dogonić przerażonego perkusistę.
- Co Wy jej dajecie do jedzenia, psychopaci?! - zatroskał się Vincent, obdarzony niezwykłym poczuciem humoru.
- Mnie bardziej zastanawia, czemu ona próbuje się wymigać od imprezy - mruknął Axl, kombinując nad odpowiedzią.
- Uważaj, bo ci się bezpiecznik przepali od tego myślenia. - wrzasnęła Alice, bezskutecznie usiłując mnie powstrzymać przed krwawym mordem. Kochana jest, nie ma co.

Don't You Cry Tonight... rozdział 11.

Dotarliśmy do Hellhouse. Ponosiły mną nerwy, jednak Axl starał się temu zapobiec.
- Michelle, bądź grzeczna! - trzymał mnie za rękę.
Raz się żyje.
- W dupie to mam! - wrzasnęłam, i miałam się rzucić na Ulę z łapami, ale zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zakręciło mi się w głowie, nie wiedziałam przez moment gdzie jestem. Docierało do mnie echo głosu chłopaka. Jestem pewna, że zemdlałam. Ocknęłam się na łóżku. Rudy próbował mnie ocucić:
- Chelly, pobudka! Michelle! No nie rób sobie jaj! - denerwował się. Cicho jęknęłam. - Co się stało?
- Zemdlałaś. Wszystko okej? Dobrze się czujesz?
- A, no, zajebiście. We łbie mi się przewraca, aaa... - opadłam na poduszkę, gdy próbowałam podnieść głowę. Axl zmienił nieco temat. Oczywiście pytał mnie o to, czego się można spodziewać, np. dlaczego nienawidzę Uli.
- Bo wkurwia mnie jej imię - syknęłam.
- A masz jakiś inny powód?
- Obraziła Alice.
- A jeszcze coś innego? - najwidoczniej to był za słaby argument.
- Yy... ma na imię Ula! - warknęłam. W odpowiedzi usłyszałam śmiech rozmówcy. Zaraz się podniosłam, aby spytać, gdzie ta dziwka jest. Dowiedziałam się, że razem z Alice znajdują się w "salonie". Cholera wie, jak mam ten pokój nazwać. Nieważne, prawda? Ważne, że biegałam po pokoju.
- Zajebię szmatę! Oskalpuję!!! - wrzeszczałam będąc w ruchu. Axl zaczął mnie gonić. Piszczałam jeszcze głośniej. - Michelle, no, spokojnie... - złapał mnie wreszcie. - Chodźmy do dziewczyn, co?
Okej. Poszłam z nim w milczeniu. Gdy zobaczyłam uśmiechniętą Alice, poczułam się jakby... zdradzona?
- Alice! - wykrzyknęłam radośnie. - Czy wszystko w porządku? - przyłożyłam swoją dłoń do jej czoła.
- Tak, jasne. Czemu nie? - zapytała zdezorientowana.
WTF?! A tak chciałam jej wpierdolić!
- A spoko. To wy sobie gadajcie, a ja idę spać, bo głowa mi pęka... - ziewnęłam. Coś mi najwidoczniej nie wyszło - Axl złapał mnie za nadgarstek.
- A ty dokąd? Przeproś dziw... znaczy, Ulę! - uśmiechnął się przepraszająco do tej szmaty. Super.
- Nie! - boczyłam się jak dziecko.
- Bo powiem, co zaszło u Ciebie w domu! - zagroził. Momentalnie zbladłam, niepewnie mówiąc "Ale właśnie... nic nie zaszło, do cholery! Czemu tak sądzisz?" - Bo nazwałaś mnie małpiszonkiem! - zaśmiał się.
- MAŁPISZONEM! - wrzasnęłam.
- MAŁPISZONKIEM! - wrzasnął.
- NIE, KURWA! Małpiszonem, i chuj!
- Małpiszonkiem!
Katem oka spostrzegłam, że Ula i Alice siedzą wygodnie na kanapie, i bezczelnie jedzą popcorn. Kłociliśmy się dalej.
- Małpiszonem! - syknęłam, kiedy usłyszeliśmy wejście Slasha i Izziego w celu podebrania kolejnej działki. Zajebiście.
- A co się tu, kurwa, dzieje, yk?! - jebnął Izzy prosto z mostu.
- Małpiszonkiem! - wrzasnął Axl.
- Małpiszonem, do jasnej cholery! - odpowiedziałam spokojnie.
- O co come on? - zapytał Slash Ulę. Ula opowiedziała mu o kłotni. Dwójka ćpunów przysiadła się do publiki.
- Małpiszonkiem!
Zabrakło mi argumentów. Posunęłam się do ostateczności. Niewinnie przygryzłam wargę, odsuwając ramiona bluzki ku dołowi, odsłaniając powoli piersi. Obserwatorzy zawyli. Dziewczyny także. WTF?!
- I co? - wysiliłam się na seksowny ton. - Małpiszonem, tak?
- T-t-t-aaak... - jąkał się wokalista, wgapiając się w mój dekolt. - Ale ty masz zajebiste cycki! - gwizdnął z podziwem.
- To samo chciałabym powiedzieć o Twoim mózgu! - zaśmiałam się, ale zaraz mina mi zrzedła. Zabolała mnie głowa. Tym razem porządnie.
- No wiesz co? - Axl gwałtownie odsunął się ode mnie. - Ty nawet nie...
Zaczęłam płakać. No, normalnie... płakać.
- Michelle?! - stanął jak wryty zdziwiony chłopak. Publiczność obserwowała tę scenę bez słowa. - Dlaczego płaczesz? - zapytał z troską w głosie.
- Bo, bo... wypiłeś wtedy moją colę! - ryczałam.
- Colę?! Tylko o to chodzi? - zaśmiał się, co zmusiło mnie do jeszcze większego szlochu.
- Tą colę trzymałam przez... 7 lat... - rozpłakałam się na dobre.
- 7 LAT?! - wydukał przerażony Axl. - O kurwa, sory na moment... - zza ściany usłyszeliśmy odgłosy wymiotowania. Ble... w tym czasie łzy przesłoniły mi widok. Szłam, chwiejąc się na nogach... i nagle wyjebałam się o coś.
- Idę, w stronę światła... - Axl wrócił, a ja zaśpiewałam właśnie te słowa, leżąc na podłodze jak długa.
- Niedobrze z nią - po raz pierwszy od pewnego czasu odezwała się Alice. - Okej, ja za ręce, ty za nogi - zwróciła się do zdezorientowanego rudzielca.
- Spoko. A czy je umyła chociaż? - zapytał.
- Chyba sobie kpisz, kurwa! - Alice nie wytrzymała. Wrzeszczała na chłopaka, wyzywając go od niedorobionych lalusiów. W końcu zaniesiono mnie do pokoju z łożkiem.
- Sory, zostawię Was na moment - uśmiechnęła się blado dziewczyna. Axl usiadł przy mnie. Widząc, że otwieram oczy, zapytał:
- Michelle, co się dzieje, do jasnej cholery?
- Nie wiem, ja już nie wiem... - odszepnęłam, ukrywając twarz w dłoniach.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 10.

Wstałam z łóżka. Co dziwne, byłam całkiem wypoczęta, ale co ja, do jasnej cholery, robię na brzuchu Axla?! Lepiej wstanę, zanim się połapie, że trzymałam tam głowę. Spaliłam buraka... błagam, oby on tego nie widział! Jak to zwykle z moimi oczekiwaniami bywa... chłopak otworzył oczy.
- Michelle...? - zapytał zaspanym głosem.- Dobrze się czujesz? Wszystko okej? Chyba Cię nie zraniłem, co? - WTF?! O czym on gada...?
- O czym mówisz? - wydałam z siebie te słowa, mając na myśli "Czy między nami coś zaszło?"
- Mówię o plecach. Fajnie jechałaś nimi po korytarzu. Pamiętasz coś z wczorajszej nocy?
- Tak, pamiętam, ale nie jestem pewna końcówki... - znów się zarumieniłam. Posłał mi dziwne spojrzenie.
- Nic nie zaszło, nie bój się, zboczeńcu! - Axl trzepnął mnie poduszką w ramię. - Okej, ty sobie wstań, demoluj kuchnię, a ja sobie poleżę.
- Wypraszam sobie! Ja nie de... - poczułam na sobie wszechwiedzący wzrok wokalisty. - No dobra, jak chcesz. Naszykuj w razie czego telefon - puściłam oczko.

Krzątając się do kuchni, śpiewałam Caught Somewhere In Time. Nic nie poradzę - odruch wycia jest silniejszy ode mnie. Nie spodziewałam się jednak wejścia Axla do tej sceny jęków i ogólnej rozpaczy dla ucha:
- O kurwa! Ty naprawdę jesteś zajebista! - zawołał zaskoczony, plując Colą.
- Jestem Michelle, miło mi - wyciągnęłam rękę, ale on to zignorował. - A czemu każdy przyłapuje mnie w kuchni? - zapytałam z udawaną pretensją.
- Jesteś kuchenną rewolucjonistką Guns N' Roses! Witamy na pokładzie, Iron Maiden! Chyba, że już nią nie jesteś... - mrugnął porozumiewawczo.
Spojrzałam na niego krzywo. Czar chwili prysnął.
- A wiesz, co Ci powiem?
- Jesteś dziewicą? - spytał, niedowierzajac.
- ... jestem dziewicą! Jak będę zdesperowana, to może się skuszę, Axelku! - zaśmiałam się.
- To pewnie długo będę czekać, co?
- Dokładnie - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, po czym zaproponowałam mu śniadanie.
- Maaaamo! Ona chce mnie otruć! - piszczał, podnosząc głos o 3 oktawy. Słowo daję.
- Nie przesadzaj. No, za mamę... am! Za tatę... am! Za ciocię... za Slasha... am! To nie jest takie trudne, hę? - zrobiłam słynną minę zbitego pieska. Wiedziałam, że ją uwielbia. Jak inne małe dzieci.
Zabawa trwała, dopóki nie miałam już pomysłu na wymienienie członków zespołu i rodziny.
- A za Michelle, zjesz? Aaa... - naszykowałam kolejną porcję.
- Nie! - oburzony, wstał z krzesła. Następnie pokazał mi język. Aha, super. No, długi, no. Czego się podniecasz? - myślałam. Gdy już skończyliśmy jeść, naszykowaliśmy się do wyjścia. Jak to gdzie? Do Hellhouse! Może potem do Whiskey A GoGo, cholera nas tam wie...

Halo, halo, Alice...

Otworzyłam oczy i minęła chwila zanim uświadomiłam sobie gdzie jestem. Nie, chyba nie byłam pijana, wolę wersję, że zbyt szczęśliwa, by myśleć o tak przyziemnych rzeczach jak położenie geograficzne. Równie dobrze mogłabym być na Grenlandii, ale okazało się, że nie jestem wcale tak daleko od domu. Obudziłam się w mieszkaniu Duffa. Dobra, może trochę przesadziłam z "wodą".
"A jeśli do czegoś doszło?" - przemknęło mi przez głowę i zrobiłam szybkie oględziny. Na szczęście, wszystko wydawało się być na właściwym miejscu łącznie z błoną dziewiczą. Uff. Chociaż nie do końca... Gdzie do cholery jest Duff?!
- O, wstałaś już - przywitał mnie, wchodząc do czegoś, co kiedyś było jego pokojem. Czyli teraz już jest wszystko. No.
- Co tu się działo? - zapytałam, wskazując na podłogę, której właściwie nie było widać spod góry śmieci.
- Do niczego nie doszło! - zaczął krzyczeć - Przysięgam!
- Przecież wiem, czubie - nie mogłam go nie wyśmiać. Pod wpływem stresu zachowuje się jak małe dziecko - Podejrzewam, że gdybyś mnie rozdziewiczył, to szybko bym wytrzeźwiała.
- Jesteś dziewicą?! - wrzasnął niespodziewanie.
- Nie drzyj mordy! Jestem, a to jakiś problem?
- Nie, po prostu myślałem, że... - zmieszał się. Uroczo.
- Że daję dupy komu popadnie? - dokończyłam ironicznie.
- Ciesz się, że rozróżniam już Twoją ironię - uśmiechnął się, a ja poczułam przejmującą suchość w gardle. - To nawet dobrze się składa. Nie muszę się martwić czy jestem w tym lepszy, czy gorszy od twoich poprzednich. No i nie będę zazdrosny. Same plusy.
- Pieprzony egoista! - chciałam zacząć swoją serię kameralnych wyzwisk, ale przerwał mi pocałunkiem. Gdy skończył dziwnym trafem straciłam ochotę na wulgaryzmy. Co ta miłość robi z człowiekiem?!
Nagle odezwał się mój telefon. Jego dźwięk był tak donośny, że początkowe próby ignorancji spełzy na niczym. Przywitała mnie Michelle.
- Wracaj do domu. Mam niespodziankę. - i się rozłączyła. Nic więcej nie raczyła powiedzieć.
- Kto to? - zapytał ostro Duff.
- A co? Zazdrosny? - mówiłam już, że uwielbiam się z nim droczyć?
- Nie igraj ze mną - zagroził. Prawie się boję.
- Bo?
Nie odpowiedział. Zaczął mnie łaskotać. Wylądowaliśmy na kanapie. Spojrzał mi głęboko w oczy, jego ręka powędrowała po mojej szyi coraz niżej. Wyrwałam się. Nie wiem dlaczego, przecież mi się podobało. Chciałam tego, ale jeszcze nie teraz.
- Alice... - chciał coś powiedzieć tym swoim cudownym głosem, ale nie pozwoliłam mu skończyć.
- Muszę iść. - wybiegłam. Udałam się prosto do domu. Miałam nadzieję, że cokolwiek wykombinowała Michie, pozwoli mi choć na moment zapomnieć o swojej głupocie.
"Idiotko, taka sytuacja może się więcej nie powtórzyć!" - opieprzałam się w myślach.

U Michelle...

- O kurwa! - zawołał Axl, już drugi raz tego dnia, widząc wysoką dziewczynę, o której mówiła Alice.
- Ej, faktycznie... - zacisnęłam zęby, żeby jej czasem nie przyjebać, kusiło mnie. Chłopak, wysilając się na uprzejmość, powiedział "Cześć, Ula!". Ula? Ta dziwka, ma na imię ULA? Hahahaha! Zaczęłam się ryć ze śmiechu na głos.
- A Ciebie co tak bawi, szmato? - zaczepiła mnie.
- Ulaa... znajdź tępego... żuuula! - zawołałam melodyjnie, nie mogąc złapać tchu. Śmieszyło mnie to imię i już. Nie wiem, czemu, nie potrafię powiedzieć. Widziałam jednak, że blondyna zaczerwieniła się ze złości.
- Michelle... zrób przepyszny kisiel! - syknęła.
- Ty głupia dziwko! - wydarłam się, idąc na nią z łapami. - Przynajmniej ja umiem zrobić kisiel, a ty specjalizujesz się w lodach, szmaciaro Ty! - o mały włos nie przywaliłam jej w nos z pięści. Rudy mnie powstrzymał, łapiąc Ulę za nadgarstek i przyciągając ją do siebie.
- Tak się składa, że wczoraj obraziłaś moją przyjaciółkę - zaczął rozmowę słodkim tonem. - Może łaskawie poszłabyś przeprosić, co? - gotowałam się ze złości, a głos Axla mnie dobijał. Nie mógł jej wpierdolić chociażby z doniczki?! Podobno dziewczyny bije się tylko kwiatkiem...
- Która to? Ta? - spojrzała na mnie.
- Nie, dziwko! - wrzasnęłam, przy czym Axl zatkał mi gębę.
- Nie, ależ skąd! - jego głos stawał się lepki jak miód. - Chodź z nami, to Cię zaprowadzimy z Michelle, prawda? - zerknął na mnie, jakby chciał powiedzieć "rób, co mówię, jeśli życie Ci miłe!".
- Ugh... taaaak! - zawołałam, zmieniając głos na równie mdły, co Axl. - Oczywiście, że Cię zaprowadzimy... - ostatnie słowo musiałam wywarczeć. - AUA! - Chłopak mnie uszczypnął w nogę. Lepiej zamilknę, ale widoku tej jebanej suki nie mogłam przeżyć bez jakichś aluzji, ironicznych zagrywek, i tym podobne. Szliśmy razem z nią do Hellhouse, licząc na to, że Alice będzie obecna. Najlepiej z Duffem... mhawahahaha! - zaśmiałam się w duchu, zacierając ręce.

niedziela, 27 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 9.


Miałam wyrzuty sumienia. Dlaczego? Nie wiem, do jasnej cholery! Wiem tylko, że ten rudy egoista się na mnie obraził. Za co? Za to, że piszczę jak jakiś jebany radiowóz. To nie żart. Pójdę sobie spać, jestem zmęczona, padam na ryj... o, jak dobrze! Mam zamiar spać przez całą noc. Jest godzina 22:00.

Obudziło mnie typowe "ding dong"!
Zerknęłam na zegarek. Nosz kurr... 3:27! No dobra, z braku zajęcia pójdę otworzyć te jebane drzwi. Przy okazji stwierdzam, że gdy schodze po schodach zaraz po wyjściu z łóżka, to musze wyglądać jak napierdolona. Przynajmniej mój humor jest na miejscu.
- Axl?! - zawołałam zaskoczona, widząc rudzielca trzymającego czerwone malboro i butelkę Jack Danielsa w rękach.
- Nie, kurwa, Święty Mikołaj!
Zakryłam oczy dłonią, ciężko wzdychając.
- Wejdź - opuściłam rękę, wpuszczając go do mojego nieco zasyfionego domu. Chłopak nabrał powietrza w płuca, i przedrzeźniając mnie, robił to samo, co ja przed chwilą.
- Dobrze! - wydarł się na cały głos, opuszczając dłoń na swoją nogę.
- Nie drzyj się! Nie wszyscy muszą wiedzieć, że jesteś tak jebnięty jak ja. - zaprowadziłam go do dużego pokoju. Niby nic tam ciekawego nie ma (stolik z powyłamywanymi nogami, a na jednej ze ścian wisiały koszulki z nazwami zespołów... jeszcze jakieś znaleziska by się wyłapało, ale nie lubię chwalić się tym, co mam w domu!). Axl usiadł potulnie przy owym stołeczku, a ja postanowiłam udawać miłą.
- Chcesz kawy, kerbaty... - ziewnęłam niechcący. Idiotka!
- Michelle, are u okay?
- Nie dziw się. Jest czwarta nad ranem, do kurwy nędzy, i mam się zachowywać normalnie?
- nie pierdol...
- nie mam kogo, jak coś się nie podoba, to wy... - urwałam w pół słowa. Co jest? Normalnie się nie hamuję! Rudzielcu, co ty ukrywasz? - przemknęło mi przez głowę.
- Gdzie jest Alice? - zapytał.
- Jak to, gdzie? Z Duffem! - zawołałam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Tymczasem u Alice...

Mogłabym tak siedzieć wieki i słuchać jak gra na gitarze. Kto by pomyślał, że taki czubek potrafi się zabawić w romantyka.
- Jeśli się nudzisz, możemy iść - zaczął nieśmiało.
- Kto ci powiedział, że się nudzę? Zresztą graj, a nie gadaj! - roześmiałam się.
Nagle z prędkością huraganu wpadł Slash wrzeszcząc na całe gardło jakieś niezrozumiałe słowa. Prawie zabił się na progu. Zanim go uspokoiliśmy minęło trochę czasu.
- Dobra, stary. Teraz spokojnie opowiedz, co się stało? - zagadnął go przyjacielsko Duff. Wyglądało to jak rozmowa psychiatry z wariatem, ale psychiatry równie zwariowanego jak jego pacjent, a to nigdy nie wróży niczego dobrego.
- Nigdy nie uwierzycie, zakochańcy. Axl poszedł do Michelle. - oddychał chaotycznie i płytko. Najwyraźniej przedawkował.
- Przecież nie ma w tym nic dziwnego... - nie doczekałam się odpowiedzi, bo Slash zasnął z głową na moich kolanach, chrapiąc w niebogłosy.
- Alice... Zaczynam być zazdrosny jak ten dupek ślini ci spodnie.
- Mam go z siebie zrzucić? - zaproponowałam ironicznie.
- Mogłabyś - najwyraźniej niedoszły psychiatra nie zrozumiał ironii. Z kim ja kurwa pracuję?!
- Zgłupiałeś?!
- Nie, tylko cię kocham, wiesz? - zrobiło się słodko, może nawet za bardzo, ale kto by się tym przejmował?
- Wiem - przyznałam nieskromnie. - Ja ciebie też. A teraz, skoro ja jestem unieruchomiona, to ty będziesz tak miły i przyniesiesz mi coś do picia.
- Piwo, wódkę czy wino? - zapytał od razu bez zastanowienia.
- A może tak wodę?
- Jaja sobie robisz? - zaśmiał się w głos. - Okey, przyniosę wódkę. Podobna do wody.
Piliśmy, on grał na gitarze, a Slash chrapał coraz głośniej. Zaczynało mnie to wkurwiać, więc strzeliłam mu z liścia. Ocknął się. Rozejrzał się po pokoju zaskoczony nagłą falą bólu, która rozchodziła się właśnie po jego policzku. Zamrugał energicznie powiekami.
- A wiecie co? - powiedział zaćpanym głosem - Axl się hajta! Ludzie! - wrzasnął - Rudy się żeni!!!
- Zatkaj się - zagroził mu Duff.
- Moment, jak to żeni się?! - dopiero zrozumiałam powagę sytuacji.
- Nie słuchaj ćpuna, kłamie. - uspokajał mnie blondyn.
- Ja nie kłamię! Ja prawdę głoszę! Ja jestem drogą, prawdą i... chuj wie czym tam jeszcze! - nie dawał za wygraną.
Postanowiłam na razie zignorować Slasha, przynajmniej dopóki nie dojdzie do siebie. Ostro się zaniepokoiłam, na tyle, żeby wypić pod rząd trzy kieliszki.
- Ej, nie przejmuj się tak, nie chcę cię nieść do domu na rękach. Chociaż, gdybyś była trzeźwa, to mógłbym, ale pijaków nie transportuję. - uśmiechnął się i przybliżył do mnie.
Położył mi dłoń na tym niezaślinionym przez Slasha kolanie i patrzył głęboko w oczy. Moje, nie swoje.
- Kurwa, nie tak to miało wyglądać... - wskazał na ćpuna i na moje spodnie.
- A jak? - zapytałam łobuzersko, tak jak on mnie niedawno.
- No nie wiem... Może tak - pocałował mnie tak, że mokre od śliny kolana zrobiły się miękkie. Kurwa, ten chłopak dziwnie na mnie działa!
- No dobrze, tak może być.

A w domu Alice i Michelle...

- Michie! - podszedł do mnie - Przynieś szklanki, potem będę spadał, jak Ci az tak przeszkadzam... - udawał obrażonego. Ale jak słodko przy tym wyglądał... ach! wróc! Dziewczyno, ogarnij się!!!
- Sory, spać mi się chce, ya know...
- Pierdzielisz jak Duff, gdy mu się okres spóźnia. Mała, pomóż mi się uporać z szefuniem Danielsem i malboro, a po tym walniesz w kimono. Może być? - spojrzał na mnie znacząco.
- Dobra, śpisz w moim pokoju. - mruknęłam niechętnie. Znaczy, chciałam, aby tak wyszło... cholera! Lepiej się zamknę, co? Axl zaczął rozmowę na dość nietypowy, jak na niego, temat:
- Przepraszam, że odpierdalałem takie fochy. Wybacz mi. Okej?
- Och, to takie piękne... zaraz się popłaczę, uh! - wachlowałam twarz dłonią, tak jak robią te słodkie modelki, you know. - Wybaczam, jest okej. Śpiewać każdy może, inni lepiej... - tu spojrzałam na chłopaka - inni, niestety, jak najebani - wskazałam na siebie. Usłyszałam śmiech rozmówcy. Nie jest źle. Może da się naszą przyjaźń uratować. Oby.
- Co do płaczu. Jesteś zawsze twarda, nigdy nie okazujesz oznak słabości, masz w sobie siłę... - zastanowił się. - Czy Ty kiedykolwiek płakałaś? - zapytał z ciekawości.
- Od czasu moich 10 urodzin nie poleciała ani jedna łza - powiedziałam ze smutkiem. Zaczęły się oczywiście pytania o powody. Ośmielona, powiedziałam mu o śmierci mojego ojca. Tęsknię za nim nawet do teraz.
- Przykro mi. - spojrzał na mnie.
- Było minęło - uśmiech wrócił na swoje miejsce, zadziwiając Rudego. - Zajmijmy się naszym znajomym, hmm? - zaproponowałam, ale Axl milczał jak zaklęty. - Axl? Axl! - zawołałam, przy okazji lekko nim wstrząsając.
- Żartowałem. Myślisz, że nie reaguję na wzmianki o moim najdroższym przyjacielu?

Po uporaniu się z Jackiem:

- Odechciało mi się przez Ciebie spać, małpiszonie! - fuknęłam na Axla, który najwidoczniej dobrze bawił się moim cierpieniem. Kołdra? Jest! Łóżko? No a jak, obecne! Poduszka na mnie czekała, jednak nie mogłam jej ulec dzięki sympatycznie wstrętnej Marchewie.
- Welcome To The Jungle! - zaskrzeczał. Wybuchnęłam śmiechem, niestety za głośno. A, w dupie to mam! Pizgałam się na całego.
Nagle zaskoczył nas dzwonek do drzwi. Axl zabrał mi całą kołdrę i wygnał na otwarcie wrót domu wariatów. Chwiałam się na nogach, wyjąc "We've been dancing with Mr. Brownstone..." Aaaa, kurwa! ja umieraaam! - pizgłam sie małym palcem u nogi w tą pierdoloną szafę stojącą na korytarzu. Nieważne. Axl płakał ze śmiechu, zwijając się w kłebek.
- Czy ty, młoda damo, wiesz, która jest godzina?! - po otwarciu drzwi takie oto słowa wywołały u mnie... czkawkę! Piszcząc ze smiechu zamknęłam biednej kobiecie drzwi przed nosem, krzycząc "Do widzenia!". Skuliłam się na podłodze, nie mogąc się opanować. Axl Niezbędny się przysłużył - podbiegł do mnie, przeciągając mnie za nogę po całym korytarzu:
- You know, where you are? You're in the jungle, baby! You gonna die!" - krzyczał w ten swój zabawny sposób, przenosząc mnie na łóżko. - Idź lepiej spać, pojebańcu. - troskliwość nie ma granic, brawo, Rudzielcu!
- Poo, jebańcu, yk?! Wypraszam, yk, sobie, kurwa! - mimo sprzeciwu oczy zaczęły mi się kleić. Po chwili ciszy usłyszałam ciche "Dobranoc, Michelle". Właściciel magnetycznego głosu pocałował mnie w policzek. A może tylko mi się to przyśniło...?

sobota, 26 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 8.


Czytelniku! Daj znać, że jesteś. Okej? Dzięki.
__________________________________

Nie spałam, gdy Alice nieśmiało przekroczyła próg domu. Pomimo ciemności doskonale wiedziałam, że płakała. Ach, ta kobieca intuicja! Jeśli tak ma wyglądać miłość to ja serdecznie dziękuję.
- Wiem o wszystkim od Duffa. Jak się czujesz?
- Normalnie, a jak mam się czuć? - nie była zła, raczej rozżalona.
Postanowiłam wytoczyć broń najcięższego kalibru - prawdę.
- Przestań się okłamywać! - zaczęłam ostro - Obie wiemy, że ci na nim zależy.
- Jeśli nawet, to co? - usiłowała zachować zimną krew. Ooo nie, ze mną nie wygrasz.
- A jemu zależy na tobie. - aaa masz!
- Nie. Jestem tylko kolejną zabawką - spuściła głowę i rozłożyła bezradnie ręce.
- Komu wierzysz, jakiejś starej, zazdrosnej piździe czy mnie?! - klasyczne zagranie. Chciałam wzbudzić w niej poczucie winy.
- Ale ta stara, zazdrosna pizda powiedziała...
- Kurwa! - wtrąciłam bezczelnie - Wiem co powiedziała! I miała rację. W pewnym sensie... - z każdym moim słowem oczy Alice robiły się coraz większe - Ech, chodzi mi o to, że nieważne ile ich było przed tobą, ale to, ile będzie za tobą. A nie będzie żadnej. - doradca w sprawach sercowych, do usług.
- Jak w jakiejś popierdolonej bajeczce dla dzieci. I żyli długo i szczęśliwie do usranej śmierci. Dzięki, ale wyrosłam z tego.
Zaczynało mi brakować argumentów. Myślenie boli, gdy jest się naćpanym, więc użyłam siły. Wzięłam ją za rękę i wyciągnęłam z mieszkania. Lekko się zataczałam, ale dałam radę. Jest moc.
- Co ty wyprawiasz?! - wrzeszczała, a mój uścisk robił się coraz mocniejszy.
- Nie dociera po dobroci, to zrobimy inaczej - mój głos był albo tylko wydawał mi się groźny - Pójdziemy teraz do baru, gdzie siedzą chłopaki i Duff. To znaczy, nie twierdzę, że on nie jest chłopakiem, ale... No wiesz o co mi chodzi! - bełkotałam od rzeczy.
- Michelle, co ty ćpałaś?
- Marihuane, a co?
- To było pytanie retoryczne, ale okey. - kurwa, wpadłam.
- Nie zmieniaj tematu! Idziesz grzecznie obok, jasne?
- Tak jest, generale ćpunie! - zasalutowała ze śmiechem. Wariatka.
Weszłyśmy do dusznego pomieszczenia wypełnionego gęstą mgłą dymu. Było oświetlone delikatnym światłem prawie wypalonych żarówek. Rozejrzałam się dookoła. Przy jednym, niemal rozwalonym stoliku siedział Rudzielec w towarzystwie Slasha, Duffa i Izzy'ego. Alice chciała szybko się obrócić i wyjść, ale mój refleks nawet pod wpływem narkotyków mnie nie zawodzi. Przywlokłam ją i posadziłam na krześle obok mnie. Zapadła grobowa cisza. Duff bawił się petem, Slash stukał bezgłośnie w blat, Izzy kiwał się na prawo i lewo, a Axl wlepiał we mnie gałki oczne.
- Nie gap się tak! - nie wytrzymałam presji - Ty blondasie, zostaw to w świętym spokoju, bierz wybrankę na osobności i załatw to jakoś, bo nie mogę patrzeć jak się męczycie. A ty, do cholery - zwróciłam się do pingwina - nie kiwaj się tak, bo oczopląsu dostaję!
Nikt nie posłuchał. Axl gapił się jeszcze bardziej z wyszczerzem na twarzy. Swoją drogą, mógłby się tak gapić ile dusza zapragnie, gdybym nie miała misji pokojowej do wykonania. Zanim zdołałam coś zrobić, Alice najzwyczajniej w świecie wstała i opuściła nas. Dziewczyna jest uparta jak stado osłów. Chciałam więc nakłonić Duffa, żeby poszedł za nią, ale nie zdążyłam. Sam na to wpadł.
- Czy ja tu w ogóle jestem potrzebna?! - zawyłam żałośnie.
- Pewnie, że jesteś. Przydasz się do wypicia ze mną piwa, a później się zobaczy. - Axl puścił do mnie oko.
Właściwie, czemu nie. Raz się żyje.
*brak sygnału, łączymy się z Alice, halo, halo?*

Tymczasem przed lokalem...

Kurwa, oczywiście musiało się rozpadać. Jasne, siło wyższa. Ja też cię nie lubię. Och, ta Michelle. Doceniam jej zaangażowanie i przyjaźń, ale to nie może się udać. Nie i tyle, a naiwna Alice musi się z tym pogodzić. Zastanawiałam się właśnie czy nie schronić się w środku przed ulewą, gdy podszedł Duff i okrył mnie swoją skórzaną kurtką . Doprawdy, miłe z jego strony.
- Wysłuchaj mnie, proszę... - nigdy nie słyszałam takiego smutku w jego głosie - Tylko wysłuchaj, później zrobisz, co będziesz chciała.
- Dzięki za pozwolenie - rzuciłam niedbale, raniąc go jeszcze bardziej. - Mów. Słucham.
- Cholera. Nie jestem dobry w mówieniu takich rzeczy, bo nigdy czegoś takiego nie czułem. Zawsze dziewczyny pchały mi się do łóżka. Pierwszy raz spotkałem kogoś, komu to ja chcę się wpakować...
- Zaraz, zaraz. Chcesz mi się wpakować do łóżka?!
- Tak. To znaczy, nie! Nie! - jego zestresowanie mnie bawiło. - Kurwa!
- Nie kurwa tylko Alice. Miło mi. Uznajmy, że to była metafora. Kontynuuj.
- Chodzi mi o to, że...
- No powiedz to wreszcie! - zaczynałam się irytować. Dorosły facet, a nie potrafi się wysłowić.
- Ale nie mówiłem tego nikomu z wyjątkiem Axla!
- Yyyy?!
- Nie w tym kontekście! - był coraz bardziej zagubiony. Trzeba gościa ratować nim będzie za późno.
- Po prostu powiedz. Spokojnie. Nie gryzę.
Odetchnął głęboko i spojrzał mi prosto w oczy. Miałam wrażenie, że wzrokiem wierci mi duszę, szukając jakichkolwiek wskazówek.
- Kocham cię, Alice - prawie się zapowietrzyłam na te słowa - Nigdy nikogo nie kochałem tak bardzo. Właściwie, jakby się zastanowić, nigdy nikogo nie kochałem. Teraz, jak obiecałem, zrobisz co zechcesz - wiercił mi dziurę w duszy równie intensywnie.
- Żartujesz sobie? - westchnęłam z pogardą.
- Nie! Oczywiście, że... - nie pozwoliłam mu dokończyć.
Wymagało to niebywałego wysportowania, ale w końcu dosięgnęłam jego ust i zrobiłam to, o czym śniłam skrycie od bardzo dawna. To był najlepszy pocałunek w moim życiu. Nie, żeby było ich wiele, ale trafiało się na różnych desperatów. Długo trwało zanim zdecydowałam, że wystarczy tych czułości.
- Aaa, w tym kontekście żartuję! Muszę tak żartować częściej. - zaśmiał się i pocałował mnie znowu.
Przerwali nam Slash i Izzy, wychodzący z baru.
- Kurwa, tam się do siebie kleją, tu wymieniają ślinę! Świat zwariował! Chodź kudłaty, idziemy stąd! - zarządził Izzy i odeszli chwiejnym krokiem.
Bez namysłu ruszyliśmy, by zobaczyć co się dzieje. Działo się dużo. Pod stołem leżał Axl, a z głową na jego nagim brzuchu Michelle. Wszędzie walały się puste puszki, kawałki szkła, gdzieniegdzie rozbite do połowy kieliszki. Wyglądało to komicznie! Niestety, na prośbę właściciela musieliśmy zabrać imprezowiczów do domu.
W Hellhouse sprawy miały się jeszcze ciekawiej. Okazało się, że jest tam cała ekipa. Steven, Izzy i Slash, nie przejmując się naszą nieobecnością urządzili sobie męską prywatkę. Zostawiliśmy więc Axla i Michelle pod ich opieką. Nie miałam zamiaru im przeszkadzać, cokolwiek robili. A robili sporo.

Pożar, czyli jak Michelle radzi sobie w kuchni.

Chłopaki szybko ogarnęli swoje tyłki... może poza Stevenem, który leżał na podłodze:
- No, weź, nie odwalaj kity i wstawaj, no! - prosił Izzy tonem nadopiekuńczego tatuśka. Będzie dobrym ojcem - przemknęło mi przez głowę. Musiałam jednak zachować zimną krew, aby zupełnie nie odpłynąć. Moja głowa kiwała się na wszystkie strony.
- Ta podłoga, jest miłością moją i życia mego! - odrzekł dostojnie nieco ujarany Steven. - Odpierdol się od naszej miłości! - mówił do "tatuśka", patrząc przy tym na kanapę wściekłym wzrokiem.
- Ta podłoga będzie zaraz zarzygana przez "waszą miłość" - wtrąciłam się. - Może tak łaskawie zabierzesz stąd dupę, dywanie?!
Steven wstał, chwiejąc się na nogach. Następnie położył się na kanapę.
- Śpij, moje biedactwo! - zaszczebiotał Slash, głaszcząc Adlerka po głowie. Perkusista majaczył o "My Little Floor" i "she's my lover, yeee!". Faktycznie go wzięło. Zobaczymy co będzie, jak się obudzi.
Napadła mnie wena kucharska. Nie miałam czego ze sobą zrobić - poszłam do centrum dowodzenia. Nie było zbyt czysto, i co tylko, ale byłam tak zamroczona, że nie zwracałam na to uwagi. Wierz mi, normalnie zaczęłabym wrzeszczeć, żeby potem pozmywać sama talerze. Nie wiadomo skąd rozległa się piosenka Aces High:
- Want you learn CKM, Playboya, penis high! - wrzasnęłam w stylu Bruce'a, wyrywając refren z kontekstu. Nie wiedziałam, że ktoś mnie słyszy, więc śpiewałam dalej. Nagle wchodzi Alice.
- Hi-iiii-gh... aaaaaa! - krzyknęłam na cały regulator. - Nie mogłaś mnie uprzedzić, kurwa?! - serce waliło mi jak oszalałe. Byłam pewna, że jestem sama!
- Stałam sobie parę minut, ale szkoda było mi przerywać taki koncert. Wymiatasz, mała! - zaśmiała się posiadaczka czerwonych pasemek. Obok niej stanął Duff.
- A Ty z czego się pizgasz? - zaczął Duff, całując ją w policzek.
- Śmieję się z zastępczyni Axla - odpowiedziała z uśmiechem.
- Zastępczyni?! Śpiewasz?
- Do kotleta - burknęłam znacząco na dziewczynę. - Coś próbuję - wyszczerzyłam się do basisty. Odwzajemnił uśmiech. - Zaśpiewasz mi coś? Proszę! Chcę wyszczuplić ego Axla! - zaśmiał się.
- Okej, jak muszę... - zaczęłam niepewnie Stairway To Heaven. To moja ulubiona piosenka.
- O, maj, gad! - zawołał zauroczony chłopak - jesteś niesamowita! Będę walczył o to, żebyś śpiewała z nami w Gunsach! Chociażby jedną piosenkę, kurwa mać! - zapalił się do swojego pomysłu.
- NIE! - zawołałam. - Wyję jak Slash, gdy chce mu się sikać! Błagam, ja nie chcę zabijać ludzi!
- Nie, idiotko! Pięknie śpiewasz, nawet nie wiesz, ile bym dała, aby mieć taki wokal! - Alice podniosła głos. - Pochwalimy się tym naszym objawieniem reszcie grupy? - zapytała słodko Duffa.
- Yhy... - kiwnął głową.
Jeszcze przez chwilę gadaliśmy, aż nagle poczułam smród przypalonego mięsa. Ja pierdolę...
- KOTLETY SIĘ JARAJĄ! - wrzasnęłam i wybiegłam z kuchni, aby zniknąć z przebywania w centrum uwagi. Steven wparował do miejsca zdarzenia.
- Ko-tle-ty! Yuumi! - mlasnął.
- To już węgiel, Stevenku - pocieszył go Axl, który wbiegł do kuchni razem z resztą zespołu, słysząc wrzaski. - Spóźniłeś się.
- Mamy jakieś pistolety na wodę? - zapytał znienacka Izzy, fabryka szalonych pomysłów.
- A Tobie na co? - zapytała zaciekawiona Alice.
- Mamy okazję zabawić się w ratowników, czy chuj wie tam... zasępił się gitarzysta.
- W strażaków, palancie! Ale z takimi gównami...? - zwrócił uwagę Rudzielec. Grupa nauczyła się tego, żeby jebać zdanie Kierownika, toteż zgodnie przyniosła naładowaną broń.
- Afraid To Shoot Strangers! Paf, paf, paf! - Duff wydał okrzyk bojowy, strzelając w Alice. Wojna rozpoczęła się na całego. Po pół godzinie kuchnia zmieniła się w pole bitwy, w której odpadali przemoczeni żołnierze. Nieco zadziwiona tym widokiem podeszłam do kuchenki, wstawiając wodę.
- A Ty tu czego? Gotować nie umiesz! - powiedział Axl, słysząc przy okazji o moicb wokalnych dokonaniach. Zabolał mnie jego protekcjonalny ton.
- Wierzaj mi, jestem zajebistym kucharzem. Umiem zagotować wodę na herbatę! - zaśmiałąm się, starając się ignorować urażonego chłopaka.
- "Wierzaj"? Nie o takem Polskę walczyłem! - żali się Slash.

piątek, 25 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 7.

Marchewka wparował do mieszkania niczym huragan wykrzykując urażonym tonem coś o swojej męskiej dumie, którą rzekomo uraziłam. Wypraszam sobie, to nie moja wina, że świetnie radzę sobie bez niczyjej pomocy. Samowystarczalność jest złą cechą? Według niespełnionego wątłego ego Rudzielca chyba tak.
- Nie wyobrażasz sobie stary, ja tylko stałem obok. Po co ja tam do kurwy nędzy z nią poszedłem?! - nie mógł się biedaczysko opamiętać.
- Zamiast się cieszyć, że się nie zmęczyłeś, to jeszcze marudzisz. - odrzekł najwyrażniej rozbawiony całą sytuacją Duff.
Ja natomiast chełpiłam się zwycięstwem w towarzystwie Alice, gdy Slash usiłując wejść prawie wyrwał drzwi z zawiasów. To się nazywa wejście. Bardzo w jego stylu. Jest taki roztrzepany, jak jego włosy.
- Hej ludzie! Cieszcie się i radujcie, albowiem przybyłem w wasze skromne progi! - ten to ma wysoką samoocenę. Pozazdrościć.
- Cześć Slash.
- Co tu tak drętwo i ponuro? - zapytał.
- Bo przyszedłeś - odrzekł rozbawiony Duff.
- Dobra, dosyć tego gadania - zarządziła Alice, skupiając na sobie wzrok wszystkich - Patrzcie jaki burdel nam tu zrobiliście ciołki!
Faktycznie. Dom wyglądał jak istne pobojowisko. Ciuchy walające się po podłodze, gitary (skąd ich tu, kurwa, się tyle nabrało?!) i ogólnie jeden, wielki syf.
- Burdel to my dopiero możemy zrobić - Axl najwyraźniej odzyskał swe zabójcze (i zboczone) poczucie humoru.
Szturchnęłam go lekko w ramię i razem ze swoją współlokatorką podziwiałam syzyfową pracę naszych towarzyszy broni. Było na co popatrzeć. Trzech matołków zagonionych do roboty przez młodsze dziewczyny. To dopiero cios w ich męską dumę!
- Przyzwyczajać się! - krzyknęła Alice, wyciągając z kieszeni pomiętego papierosa i zaciągając się nim z wyraźnym zadowoleniem.
- Znam swoje prawa! - Duff bezskutecznie próbował się bronić. - Daj chociaż zapalić.
- Jak skończycie sprzątać, to pomyślę o tym - trzeba dziewczynie przyznać, że droczyć się potrafi.
Duff uznał, że musi ocalić resztkę honoru, która mu pozostała. Podszedł do nas i wziął Alice na ręce. Mówiłam już, że do siebie pasują? Nieważne. Biedaczka wrzeszczała wniebogłosy i miotała się na wszystkie strony. W końcu była prawie 2 metry nad ziemią. Rzucała przekleństwami lepiej niż ja, a to się rzadko zdarza. Niewiele jednak tym wskórała. Wywołała jedynie zbiorowy atak śmiechu. W przeciwieństwie do niej blondyn wydawał się być zachwycony obrotem spraw. Wreszcie pozwolił jej stanąć na własnych nogach
- Z czego się śmiejecie?! - była zła, ale zaraz sama się rozpogodziła.
Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że przyjaźnię się z wariatami. O dziwo, wcale mi to nie przeszkadza.
- Dobra, nie wiem jak wy, ale ja muszę się przejść. Alice, idziesz ze mną? - reakcje na słowa Duffa były różne. Ja szeroko się uśmiechnęłam, Axl patrzył na całą scenę z zainteresowaniem oglądajęcego nędzną komedię romantyczną, najbardziej zainteresowana spłonęła rumieńcem i cicho przytaknęła, a Slash chyba nawet niczego nie słyszał. Koleś ma swój świat, swoje kredki i swojego psychiatrę.
W każdym razie rzekomo zakochani zamknęli za sobą drzwi i zniknęli w labiryncie klatki schodowej.
Tymczasem Slash postanowił pochwalić się swoim nowym nabytkiem.
- Co to ma być? - przyglądałam się z zaciekawieniem małemu zawiniątku.
- Marihuana.
- O! Nowy towar widzę, przyjacielu. - uwadze Axla nie uszło zamieszanie.
- Ćpuny. - powiedziałam obrażonym tonem, który nie zrobił na nich żadnego wrażenia.
- Dziewczyno, myślisz, że się z tobą nie podzielimy? Dzwoń po chłopaków. Impreza na cześć... cześć... cześć... - biedny kudłacz zaczął się jąkać.
- Cześć Slash. A teraz wyciągaj to świństwo.
Steven i Izzy przyszli szybciej niż się spodziewałam. Paliliśmy bez umiaru tak, że po zakończeniu nic ze slashowych zapasów nie zostało. To był mój pierwszy raz, więc zareagowałam częstymi wycieczkami do toalety w wiadomym celu. Chłopcy trzymali się nieźle pomimo dużej dawki. Mam słabą głowę, bo chwilę później urwał mi się film.

Pobudka była diaboliczna.
- Aaa! Kurwa! Zabierzcie go! Chciał mnie pooooożreć! - obudził nas pisk Axla, który biegał jak szalony po pokoju usiłując pozbawić życia niewinnego węża.
Slash rzucił się na pomoc swojemu pupilowi, ja histerycznie śmiałam się na podłodze, a Izzy i Steven wzięli, co mieli pod ręką i rzucali w przerażone stworzenie (mowa o Axlu). Rudzielec złapał się firanki, zachwiał się niebezpiecznie i wylądował na kanapie. Był nieprzytomny. Przestałam się śmiać. Bałam się. O niego. Nie zmienią tego nawet fikuśne różowe bokserki Izziego z wizerunkiem Myszki Miki, w których dumnie paradował.

Tymczasem u Alice...

Jeszcze nigdy nie czułam się tak przy żadnym mężczyźnie, dlatego nie miałam pojęcia o czym mogę z nim rozmawiać. Nie pasowałam do nich. Michelle lepiej niż ja dogadywała się z chłopakami.
- Ej, spokojnie. Nie zjem cię. - Duff przerwał moje rozmyślania.
- Przecież wiem!
- To dlaczego nic nie mówisz? - do cholery, czy ten człowiek musi drążyć temat?!
- Bo nie! - to jedyne, co przysżło mi do głowy.
- Trzeba było mi odmówić, kiedy proponowałem spacer.
Chyba wyprowadziłam go z równowagi. Swoją drogą, nie dziwię się. Atmosfera zrobiła się napięta i wręcz nie do wytrzymania. Zawsze muszę wszystko spieprzyć!
- Wybacz, to nie tak miało wyglądać. - wybełkotałam w końcu, a on uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- A jak? - zapytał łobuzersko.
- Nie zadawaj głupich pytań - roześmiałam się szczerze.
- Masz ochotę na piwo?
"Z tobą zawsze" - chciałam powiedzieć, ale w porę się powstrzymałam.
- Ty stawiasz - powiedziałam jakby od niechcenia, chociaż to było bardziej niż oczywiste.
Miło było spędzić z nim czas na osobności. Świetnie nam się rozmawiało o wszystkim o niczym. Duff to jeden z tych ludzi, z którymi łatwo znaleźć wspólny język. Opowiedział mi nieco o sobie, później musiałam mu się zrewanżować tym samym. Ku mojemu zaskoczeniu słuchał uważnie i z wyraźnym zainteresowaniem. Spodziewałam się raczej czegoś w stylu: "skończ pieprzyć mała i pokaż cycki". Pozory mylą. Miejsce, które wybrał było dość obskurne, ale grali świetną muzykę. Gdy zabrzmiały pierwsze dźwięki Fear Of the Dark uległam namowom Duffa i dołączyliśmy do tańczących. Moje ręcę położył na swoich barkach, a gdy nieśmiało splotłam palce wokół jego szyi uśmiechnął się tak uroczo, że po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło. Jego dłonie natomiast powędrowały na moje biodra. Nie wydało mi się to niczym niestosownym, nawet przeciwnie. Piosenka dawno zmieniła się na szybszą, a my nadal trwaliśmy w uścisku. Nagle zbliżył usta zdecydowanie zbyt blisko moich. Gwałtownie się odsunęłam.
- Przepraszam - wyszeptał tak cicho, że ledwo usłyszałam.
- Wybacz mi na moment - pognałam do łazienki nie oglądając się za siebie.
Przejrzałam się w zdradzieckim lustrze. "Co ty sobie idiotko myślałaś?!" - przemknęło mi przez głowę. Obmyłam twarz zimną wodą, poprawiłam makijaż, by nikt przypadkiem nie zobaczył łez, które ukradkiem wyciekły mi spod powiek.
- Patrzcie dziewczyny, nowa zabawka Duffa. Bawi się w długodystansowca czy już wylądowaliście w łóżku? - do pomieszczenia weszły trzy bardzo nieprzyjemne z wyglądu kobiety.
- O czym ty kurwo bredzisz?! - krzyknęłam.
- Ostra jesteś. On lubi takie. Myślisz, że go nie znamy? Każda z nas z nim była. Jak się okazało, jednocześnie.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Poczekaj dzień, dwa. Znudzi się tobą i rzuci jak ostatnią szmatę. - uśmiechnęła się wrednie.
- Nie wierzę ci dziwko.
- To wyjdź i sama zobacz.
Ciekawość, nadzieja lub cokolwiek innego kazało mi jej posłuchać. Wyszłam. Zobaczyłam. Duff stał przy barze i flirtował z seksowną kelnerką w spódniczce mini. Wybiegłam stamtąd ile sił miałam w nogach, ale daleko nie pobiegłam. Zaraz przed drzwiami lokalu stała grupa mężczyzn, którzy okrążyli mnie i zaczęli rzucać świńskie uwagi na temat mojego tyłka. Było ich zbyt wielu, bym mogłam się obronić. Mam nadzieję, że chociaż jednemu trwale uszkodziłam genitalia kopiąc i szarpiąc się. Krzyczałam, ale nikt zanadto nie spieszył się, by mi pomóc. Za to zebrał się tłum gapiów, chcących wziąc udział w lokalnej rozrywce - zbiorowym gwałcie na bogu ducha winnej nastolatce.
"Super- pomyślałam- Zostanę poturbowana przez typów spod ciemnej gwiazdy, a mój towarzysz ogarnięty uwodzicielskim wdziękiem nimfomanki zza lady nic nie zauważy".
- Ej, Steve! McKagan idzie. Wiejemy!
Za późno. Nim słabo zreflektowany Steve zdążył ocenić rozmiar zagrożenia, pięść Duffa zatrzymała się z hukiem na jego twarzy.
- Kurwa, stary przepraszam! Nie wiedziałem, że ta mała jest twoja. Sorry!
- Łapy precz od niej, skurwielu!
- Dobra, daj już spokój!
- Jeszcze raz ją dotkniesz, a ręcznie cię wykastruję, jasne?! - ludzie rozeszli się spłoszeni.
Duff pomógł mi wstać.
- Nic ci nie zrobili? - zapytał z troską w głosie.
- Skończ już tą szopkę, okey?! - wydarłam się na niego - Dobrze wiem o twoich sławnych podbojach. Długodystansowiec, co? Co to kurwa było w barze?! Pierwsze podchody?!
- Nie!
- Jesteś żałosny, wiesz? Lubisz ostre? To masz, gnoju! - zamachnęłam się i moje palce pięknie odbiły się na jego policzku. - A ja myślałam... Zresztą nieważne.
Uciekłam zapłakana. Nie wiedziałam gdzie biegnę. Nie chciałam nikogo widzieć.

A w Hellhouse...

- Axl, oddawaj mi tę cholerną firankę! - wrzeszczał Izzy, szarpiąc się z rudzielcem, który odzyskawszy przytomność postanowił uciąć sobie drzemkę pod prowizoryczną kołdrą.
- Wal się! - ulżyło mi, gdy Marchewka wydał z siebie pierwsze dźwięki.
Nagle do mieszkania wszedł zrozpaczony Duff. Był sam.
- Gdzie Alice? - zapytałam bez zbędnych uprzejmości.
- Nie wiem, kurwa! Nie wiem... - wykrzyczał ze smutkiem i opowiedział o wszystkim, co zaszło.
- Jesteś skończonym dupkiem, wiesz stary? - ni stąd, ni zowąd dołączył do nas całkiem otrzeźwiony Axl.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem. - zrobiło mi się go żal, ale musiałam przyznać rację Axlowi. - Michelle, zadzwoń do niej, ode mnie nie odbierze za chuja.
- Za twojego chuja ja też bym nie odebrał! - wrzasnął Slash z głębin pokoju.
Zadzwoniłam, ignorując ćpuna i starając się pocieszyć blondyna. Po trzecim telefonie w końcu odebrała. Uznałam, że nie jestem odpowiednią osobą do tej rozmowy, więc siłą wcisnęłam komórkę w rękę Duffa.
- Alice, zanim się rozłączysz, posłuchaj. Nie ze względu na mnie, ale na innych. Rozumiem, że nie chcesz mnie widzieć, ale wracaj do domu, bo wszyscy się martwią.

czwartek, 24 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 6.


- No, to co robimy? - odezwała się Alice. Okazało się, że podsłuchiwała, leżąc sobie wygodnie na Axlu. Obudziła w ten sposób Rudego, który śnił o swojej wielkiej karierze. Nie trudno było usłyszeć jego senne "Hi, we are Guns N' Roses! motherfuckers" i inne tego typu słówka. - dzięki - warknął.
- Nie ma za co, Axelku. - uśmiechnęłam się, głaszcząc go po głowie. Chłopak wstał, wrzeszcząc coś o spuszczeniu wpierdolu facetowi.
- Dobry piesek! - powiedział Duff. Alice zachichotała. - A teraz bez żartów. Michelle, bądź grzeczna i idź przeprosić Danna.
Dann? Zajebiście. Może Dann Antichristo? Fajnie by było.  Tak, wiem, żart mi nie wyszedł, you know.
- Będę grzeczna... jasne, uważaj! - wybuchnęłam demonicznym śmiechem.
- Diabełku, idę z Tobą! - zaproponował Axl, poprawiając ubranie. - Tylko muszę się ogarnąć, bo cuchnę. Wrócę za piętnaście minut!
- Hej, bądź realistą. - Duff zwrócił mu uwagę. - Ty na pająkowatych nogach idziesz do domu w pół godziny.
- Wypraszam sobie, nie mam wcale pająkowatych nóg! Przynajmniej dzisiaj! - zawołał oburzony. - Będę szedł, nawet prosto!
O dziwo, nie chwiał się na nogach. Ciekawe.
- Okej, Axl, nie przeciągaj i idź, czekam. - powiedziałam, spoglądając na Alice ukradkiem. Dziewczyna była wpatrzona w Duffa. - Bu! - huknęłam. Nie zareagowała. Okej, Duff, nie szukaj innej, Alice będzie chętna - pomyślałam.
Po godzinie wtargnął Axl, w koszulce z napisem "Pan i Władca" i dżinsach. - To co, robimy rozróbę? - zapalił się do tego pomysłu.
- Okej. Włożyłam buty na tę okazję, hehehe! - zachichotałam. Istotnie, miałam na sobie glany. I inne ubrania, np. niebieską luźną męska bluzkę i czarne spodnie przylegające do ciała. W końcu w LA jestem, więc można sobie poszaleć z wyglądem, co nie? Dziwnie by było, gdybym wyszła nago... Byliśmy gotowi do wyjścia. Alice i Duff życzyli nam powodzenia. Nie, dzięki. Sama sobie poradzę.

Na miły początek dnia w pracy Danna zrobiliśmy wejście smoka. - Co jest, kurwa?! - zawołał rudzielec. Przez chwilę udawałam, że go nie znam. Podeszłam wojowniczo do grubaska stojącego obok lady:
- Hej, baby! Czyż to nie Stephanie? - zaczął rozmowę. Stephanie?! Ja mu zaraz wyjebię! Przysięgam!!!
- I co, kurwa? Mam Ci zapłacić za rehabilitację Twojego małego? - spytałam sarkastycznie.
- A żebyś wiedziała, dziwko! Ty i Twoi znajomi macie zakaz wstępu do Whiskey A GoGo, póki żyję! - grzmiał. Długo chyba z tym ryjem nie pożyjesz - przemknęło mi przez głowę. Niespodziewanie on chwycił mnie za szmaty, unosząc do góry:
- Czyżbyś miała za dużo czasu wolnego? Jeśli chcesz mieć wstęp, możemy się przespać, maleńka... - no co za chuj! Nie wytrzymałam. Kopnęłam go z całej siły w brzuch i chwyciłam za pierwszy lepszy plastikowy nożyk.
- Jeśli jeszcze raz mnie tkniesz, to pożałujesz! - przystawiłam mu białą broń do gardła. Wszystko aż we mnie kotłowało:
- Tym gównem?! - parsknął śmiechem.
- A chcesz kopa na poprawę nastroju? - warknęłam, przez co zabrzmiałam, niestety, prowokacyjnie. Z jego strony nie było żadnego odezwu. Przydrępnęłam mu stopę moim glanem.
- Okej, wyluzuj! - wysapał. Nie spuściłam jednak z tonu:
- Jak mam na imię, sukinsynu?! Stephanie?!
- Tak, chyba, chuj Cię tam wie. - Axl pełen zapału i wrzasków poderwał się do walki, jednak odepchnęłam go. Tymczasem grubasa chwyciłam za szyję:
- Jestem Michelle, do kurwy nędzy! Powtórz!
- Mi, mi... - widocznie miał problemy z mówieniem.
- Mi, mi... co, co? - przyjęłam ton typowego plastika.
- Michelle! No, Michelle, kurwa! - nie wytrzymał. Nagle otwarły się drzwi od kuchni. Stanęła w nich dziewczyna, na oko, dwudziestolatka. Była skąpo ubrana. - Misiaczku! - wołała od progu.
- Back Off, Bitch! - syknęłam na nią.
- A, przepraszam - powiedziała płaczliwym tonem, chowając się za drzwiami.
- Masz zajebisty gust, nie ma co - zaśmiał się Rudzielec.
- Zamknij ryj! - Dann wrzasnął na Axla. - A ty, suko, się...
Przydrępnęłam jego stopę z jeszcze większą siłą.
- Co, co chciałeś powiedzieć, "misiaczku"? - na to słowo położyłam nacisk. Oczywiście, przesiąknięty ironią, a jak!
- Że, że... możesz tu przychodzić kiedy tylko chcesz... - wydusił z siebie.
- I?
- I przepraszam, że złapałem Cię za dupę!
- Nie, grubasku. Obraziłeś Pana i Władcę. Przeproś!
- Przepraszam... - wysapał, patrząc na Axla. - Wybacz, men.
- Spoko. - rzucił od niechcenia. Podczas wymiany uprzejmości puściłam właściciela. Odeszłam od niego, uśmiechając się.
- Z takimi ludźmi warto robić interesy - puściłam oczko do Danna. Facet miał mieszane uczucia. Był wściekły na mnie. you know, ale mam to gdzieś. Ważne, że wywalczyłam, co moje.
Axl i ja wyszliśmy z lokalu.
- Mi. mi... Michelle? - wyjąkał niepewnie, aby zaraz wskoczyć na pewny ton. - Na cholerę ja tam z Tobą byłem?! Chciałem mu przyjebać!
- Trzeba było mówić - udawałam zatroskaną. - Ciesz się ze wstępu, na Gwiazdkę załatwię Ci kogoś do nastukania po ryju. Może być?
Uśmiechnął się, wyraźnie nieusatysfakcjonowany. - Dobra - burknął.

środa, 23 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 5.


Spędziłam z Alice i Axlem kilka godzin w moim, hm, przepraszam. W prawie moim mieszkanku. Zaczynam się powoli przyzywczajać. Czas minął bez żadnych spięć (o dziwo!). Cieszę się, że ich poznałam. Sądzę też, że mieszkanie z Alice będzie ciekawe. Dziewczyna ma wiele do powiedzenia, i co ważne, rozumie moje dość chore poczucie humoru. Dzięki!

- O fuck! Już 23:00! Zasiedziałem się... - Axl zerwał się na równe nogi. - Wybaczcie, dziewczęta, muszę iść. - każdą z nas ucałował w rękę. Nic nie mówiłam. Za to Alice na głos wypowiedziała moje myśli:
- Hmm, gentlemanie, czy Michelle pizgła Cię w głowę, czy coś? - zaśmiała się. Oczywiście to był żart.
- O, sorry, nie wiedziałem, że kultura plus piwo Ci przeszkadzają - obraził się. Wstałam, no co? Musiałam udawać miłą:
- Oj, Marchewka... - powiedziałam dziecinnnym głosem, robiąc minę zbolałego psiaka - Nie płakaj! Chłopaki nie płaczą - puściłam oczko. - No eeej, nie bocz się! - zrobiłam najgłupszą minę, na jaką zawsze leciały małe dzieci. Chłopak się roześmiał:
- Dziewczynki, na Was nie mozna się gniewać! - rozpogodził się. Odwrócił się i zmierzał w kierunku drzwi. - No to przeżyjcie do jutra. Aha, na kaca najlepsza jest praca, więc rano ogarnijcie ten burdel!
- A ty czego, kurwo, chcesz? - krzyknęłam oburzona na rudzielca. Tu jest w chuj czysto! No, moze poza tymi kartonami, bagażami, i ogólnie syfem typowym dla nowych mieszkańców. - Dobra, wygrałeś.
- Pa, Michelle. Trzymaj się Alice. - uśmiechnął się i wyszedł. - Idę spać - dziewczyna zwróciła się do mnie. - Dobranoc, Michelle!
- Ej, stój! Jest problem... mamy tylko jedno łóżko, czy coś mnie ominęło?
Zaśmiała się.
- Chodź za mną. Nie zjem Cię, jeśli o to Ci chodzi - posługiwała się ironią z równą zwinnością, co ja. Fajnie, piękny początek przyjaźni.
Otwarła jedne i drugie drzwi do pokojów (pokoiki były obok siebie). W jednym i drugim były wyrka.
- Aha... - powiedziałam, niby od niechcenia. Zaraz potem wybuchnęłyśmy śmiechem. Po ataku głupawki rozeszłyśmy się do swoich "sypialni".

Obudziła mnie muzyka dochodząca najwidoczniej z pokoju mojej nowej koleżanki. Co jak co, ale gust ma dobry - Wrong 'Em Boyo jako pobudka? Aż muszę się uśmiechnąć! Jednak mamuśka wiedziała, co robi, trzeba przyznać. Koniec tego dobrego, trzeba zwlec tyłek z łóżka. Sprzątnęłam pokój (żeby się ta ruda kurwa nie czepiała, jak przylezie! tego to stać nawet na to, żeby szafy sprawdzić...). Zobaczyłam uśmiechnętą Alice robiącą kawę, i tańczącą w rytm muzyki.
- Puk - puk? - zaczęłam niepewnie, obserwując znajomą. Świetnie się ruszała, pewnie będzie wymiatać na parkiecie.
- Oo, hej! - natychmiast przestała tańczyć, zawstydzając się. - Nie wiedziałam, że lubisz patrzeć na małpy - zaśmiała się, poprawiając swoje czarne długie rozpuszczone włosy.
- A, lubię, lubię. - uśmiechnęłam się. - Skoro już jesteś tak zadowolona i w ogóle, to muszę to zepsuć.
- A o co chodzi? - zasmuciła się Alice.
- Zrób kawę - wyszczerzyłam zęby, a potem pokazałam język.
- Ty, ty.. ty małpo! - wrzasnęła na mnie, niby to oburzona, niby roześmiana. - Co do małp i tego wszystkiego, co związane z ZOO - wiem, że nie znasz LA, może przejdziemy się w ramach wycieczki "krajoznawczej"?
- Okej, co mam do stracenia?
- Życie - zachichotała.
- Och, już się boję! - przyznam, że ciarki przebiegły po mojej skórze (to chyba przez wygląd znajomej!), jednak nie dałam się zastraszyć.
Po wypiciu kawy i zjedzeniu grzanek poszłam się przebrać. Nigdy nie przywiązywałam jakiejś szczególnej wagi co do jakiegoś tam stylu, czy coś. Ubierałam się na luzie. Tym razem założyłam dżinsy i bluzę. Alice spojrzała na mnie z dziwnym grymasem:
- Dziewczyno! Spójrz przez okno. Co widzisz?
- Yym... - gapiłam się jak cielę w malowane wrota. - Budynki? - zgadywalam.
- Wyżej.
- Kominy?! - zaczęłam się śmiać.
- Nie, wariatko! SŁOŃCE!
- Aha... pójdę się przebrać.
- No, będzie lepiej.
Po paru minutach miałam na sobie czerwony T-Shirt z logo Led Zeppelin i dżinsowe szorty. Do tego czarne trampki. Alice stwierdziła, że wyglądam całkiem nieźle. Wyszłyśmy , przy czym zamknęłam drzwi na klucz.

Krążyłyśmy po mieście. Nagle współlokatorka pociągnęła mnie w stronę baru.
- Zajebisty lokal, mówię Ci - uśmiechnęła się. Nie mogłam zaprzeczyć, miejsce miało swój styl i atmosferę. Przy okazji pomyślałam o londyńskich nudnych klubach. Jeśli komuś podobały się jakieś gówniane piwa przypominające szczyny, to okej, zapraszam. Nie polecam nienormalnym ludziom. Rozejrzałam się po otoczeniu. Ludzie się najwidoczniej dobrze bawili. Usłyszałysmy Axla. Kiwał ręką, wskazując, abyśmy usiadły przy jego stoliku. Poszłyśmy jak grzeczne dziewczynki. Po chwili niezręcznej ciszy (Marchewa się zagapił, biedak) zawołałam na Rudego - Może byś tak łaskawie przedstawił nas Twoim znajomym? - w reakcji odchrząknął.
- A, no tak. Ta szatynka to Michelle, a ta czarna to Alice. - dzięki za miłe powitanie - pomyślałam, ale chłopaki się szczerzyli, a Kierownik przedstawiał dalej:
- Ten wiecznie uchachany to Steven, ten z tym niedopracowanym Afro to Slash, ten W ciemnych włosach to Izzy, a na koniec... ten wysoki to Duff. - skończył prezentację. Wzięłyśmy jednak sprawy w swoje ręce. Tak jakoś wyszło, że zaczęliśmy się zajebiście dogadywać. Po wypiciu z nimi paru (no dobra, więcej) kieliszków Danielsa, wymsknęło mi się, że dziś obchodzę osiemnaste urodziny.
- O kurwa, to my dzieci rozpijamy! - zaśmiał się Slash, który był chyba święcie przekonany, że mam więcej. Każdy daje mi najmniej 22 lata. Miłe, ale okej. Spostrzegłam, że chłopaki nie mają jednak nic przeciwko mojej metryce. Super. Zaczyna mi się tu, kurwa, podobać! Jebać Londyn!
Od tej pory zaczęliśmy sie świetnie bawić. Axl zaczął śpiewać "Happy Birthday" w jakiejś hardrockowej wersji. Wszystko potoczyło się normalnie. Chociaż, nie do końca. Nie dało się nie zauważyć, że Alice dziwnym wzrokiem wpatruje się w Duffa. Zaczęłam snuć wyobrażenia ich "żyli długo i szczęśliwie", kiedy Duff najzwyczajniej w świecie odwzajemnił mojej współlokatorce spojrzenie. Już wkrótce miałam okazję zobaczyć przyjaciółkę w akcji na parkiecie. Prezentowali się razem świetnie. Miło się na nich patrzyło, gdy tańczyli do najbardziej ruchliwych z naszych ulubionych rockowych kawałków.
- Pasują do siebie, prawda? - zagadnął mnie znienacka Axl.
- Yhy... - przytaknęłam zapatrzona w ich ruchy.
- Czy pani zatańczy? - zapytał jak prawdziwy angielski dzentelmen.
Zgodziłam się. I nie żałuję.
Rozpoczęło się nocne życie Los Angeles. To dało początek imprezie. Ludzie tańczyli, pili i śpiewali. Okej, nie mam nic przeciwko, zostaję. Widze, że Alice też się nie śpieszy do wyjścia. Nagle Stevenowi przyszedł dziwny pomysł do głowy:
- Hej, zagrajmy w Pytanie czy Wyzwanie!
- Okej, spoko - wszyscy przystali na tę propozycję, poza Axlem, który kręcił nosem. - Marchewka, nie bądź ciota, graj! Dziewczyny patrzą! - zaśmiał się Duff. Może zadziała - przemknęło mi przez głowę. Znów zrobiłam minę zbolałego psiaka.
- Dobra, gram. Co mi tam, najwyżej zginę... - powiedział płaczliwym tonem. Po chwili rozkręciła się zabawa.
- Pytanie czy Wyzwanie, Michelle? - Izzy zadał mi pytanie.
- Wyzwanie - odparłam.
- Uuuu - wszyscy powiedzieli chórkiem. To nie wróży nic dobrego. Nie wiedziałam wtedy, że Izzy jest zbyt kreatywny.
- Widzisz tego grubego przy bilardzie? - nie sposób było go nie widzieć.
- Aha, i co to ma wspólnego z tematem? - oj, niedobrze...
- Musisz z nim zatańczyć, a potem... - Izzy wybuchnął śmiechem - kopnąć go w... jaja! - Wszyscy zaczęli się śmiać, wyobrażając sobie tą scenkę.
- Michelle, nie rób tego, błagam, zryjesz mi wyobraźnię do końca życia! - Axl nie mógł wytrzymać z rozbawienia. Reszta zerkała na mnie wyczekująco.
- Zrobię to! - wykrzyknęłam. Usłyszałam wiwaty moich nowych znajomych. - Axl, nie płacz, będzie dobrze.

Podeszłam do grubego w rytm piosenki She Goes Down. - Hej, chcesz potańczyć? Facet mnie wystawił, a ja nie mam z kim, tak bardzo lubię ten utwór!... ech! - westchnęłam żałośnie, wzbudzając w nim poczucie winy.
- Okej, mała, już sie robi - wyszczerzył swoje niedomyte zęby. Już chciałam zrezygnować, ale nie będę żadnym słabeuszem. Koleś tańczył ze mną, był grzeczny... do pewnego momentu, w którym złapał mnie za tyłek. Blee... co miałam zrobić? Kopnęłam go w jaja. Ale niespodzianka, co? Skulił się.
- I dobrze Ci tak, sukinsynu! - wrzeszczałam celowo, aby Izzy z resztą ekipy mnie usłyszeli. Zwijali się ze śmiechu, a ja wcale im się nie dziwię. To musiało wyglądać zabawnie z ich perspektywy. Z wyrazem triumfu na twarzy wróciłam do stolika i powitały mnie gromkie oklaski. Teatralnym gestem ukłoniłam się i jednym łykiem dopiłam resztkę zawartości mojego kieliszka. Smakowało znacznie lepiej, kiedy wróciłam po bitwie, którą oni skazali na niepowodzenie. Co się działo dalej? Szczerze powiedziawszy nie bardzo pamiętam. Axl i Duff po zakończeniu imprezy odprowadzili nas do domu. Dziwnym trafem rano obudziłam się z głową Alice na ramieniu i ręką Rudzielca na brzuchu. Tylko Duff był w miarę trzeźwy i nabijał się z nas w kącie pokoju. Zabawne Duff, nie ma co.
- Z czego rżysz?! - wrzasnęłam ściągając z siebie towarzyszy.
- Z was, geniuszu - powiedział lekkim tonem najwyraźniej niezrażony moją złością - I wiesz z czego jeszcze?
- Mów, nie mam ochoty na żarty - koleś działał mi na nerwy.
- Pamiętasz gościa, którego wczoraj okrutnie poturbowałaś?
- Może, a co? - zapytałam gniewnie.
- To właściciel lokalu.
No to świetnie. Moja pierwsza impreza w LA i być może już ostatnia. Chociaż... warto było. Wszystkiego najlepszego, Michelle! - mruknęłam pod nosem.

wtorek, 22 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 4.


- Childhood's End! - próbowałam rozładować napięcie, jednak z miny kobiety wywnioskowałam, że nie rozumie ironii i najwidoczniej nie zna pojęcia "humor". Trudno, przeżyję.  Tylko błagam - ja-nie-chcę-z-nią-mieszkać! - pomyślałam. Obawiałam się, że stanie się inaczej. Będziemy współlokatorkami, super.
- Joan, znajoma Twojej mamy - wyciągnęła do mnie rękę na powitanie. - A Ty pewnie musisz być Michelle?
No genialne! Zna moją mamuśkę, przyjechała po mnie na lotnisko, a nie wie, jak mam na imię. Z ta jej logiką nie wiem, jak ukończyła szkołę, jeśli w ogóle...
- Tak. - wysiliłam się na uśmiech.
- Miło mi - powiedziała, usiłując wywołać serdeczny grymas. Spojrzała na Marchewkę. - A kim jest Twój, hmm, znajomy?
Za to "hmm" spaliłabym ją na stosie.
- Hm, chyba człowiekiem... - syknęłam, tworząc parodię Joan, i najwidoczniej rozbawiając posiadacza rudych prostych włosów i dziewczynę stojącą obok Joan.
- Axl, miło mi Panią poznać... - wyrzekł jednym tchem, jakby przestraszył się własnych słów. Rozumiem, przyjacielu - przemknęło mi przez myśli.
- Mm, Michie! Masz znakomity gust! - spojrzała znacząco na mnie, udając nastolatkę.
Co to było?! Dr. Jekyll i Mr. Hyde?! Przez 10 minut facetka wygląda jakby wstała z grobu, a teraz, tak nagle... ech. Nie komentuje dalej.
- Na pewno nie tak dobry jak Twój... - spojrzałam na jej wieśniackie kowbojki. - Co do Axla, to my nie jesteśmy parą - ochoczo zaprzeczyłam.
- Tak, jasne, jasne... ładnie razem wyglądacie. To jest Alice, moja córka. Będziecie razem mieszkać. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu? - zapytała słodkim jak miód głosem.
- Właściwie nie. Cześć Alice - przywitałam dziewczynę, która nie odezwała się ani słowem. Uścisnęła mi dłoń w geście powitania, a ja myślałam, że gałki oczne wypadną mi z oczodołów.
Miałam dziwne wrażenie, że się polubimy.
- Proszę za mną - Joan przy tym powróciła do swojego "naturalnego" tonu. Zaprowadziła nas do pustego, małego mieszkania w bloku. Weszliśmy do środka. Ogólnie to nie powiem, jest całkiem czysto. 3 pokoje, i jeszcze łazienka i kuchnia. Jak na początek, to jest całkiem nieźle.
- Michelle, witam Cię w Twoim nowym mieszkaniu! - zawołała radośnie kobieta, udając prezenterkę. Szczerzyła się przy tym jak głupi do sera. Tej pani lepiej nie dawać pleśniowego! Widząc moje nieudane próby wywołania zachwytu próbowała mnie pocieszyć:
- Hej, coś nie tak?
- Zmęczona jestem...
- Już jesteś dorosłą dziewczyną, mamusia Ci jest raczej niepotrzebna? Nie płacz! Ona też za Tobą tęskni.
Ja pierdolę.
I jak tu nie dać temu czemuś porządnego kopa w dupę?!
Z trudem się powstrzymałam, przysięgam. Axl tymczasem przenosił moje bagaże do jednego z pokojów, próbując zachować powagę. - Coś Ci nie wychodzi - spojrzałam na niego z przekąsem. A ten zaczyna się śmiać. No... nie, mogę iść na jakieś porządne L4? Albo wzrok mnie myli, albo chłopak podczas zaciesza przypomina wiewiórkę. Obserwując go, "serdecznie" podziękowałam Joan za pomoc, jeśli czegoś będę potrzebować to do niej się zgłoszę... takie tam. You know. Innymi słowy - w delikatny sposób wygnałam ją z domu. Następnie weszłam do pokoju, w którym bawili: moje toboły, łóżko, szafki i Marchewka.
- Uoo, ale tu jest fajnie! - Axl wskoczył na miękkie wyrko, ciesząc się moim szczęściem.
- Tak, super! - zaszczebiotałam. - Jeszcze raz ta kobieta tu wejdzie, a obiję jej śliczny ryjek o ścianę, albo o tę tandetną szafkę na buty stojącą w korytarzu!
- Ale pozytywne nastawienie! Daj spokój... Michelle. Joan doprowadziła Cię...
- Do szału... - przerwałam, ale Axl nie zareagował.
- Do mieszkania. I... no... była...
- Wkurzająca... - znów się wtrąciłam.
- ... po Ciebie na lotnisku. Nie powinnaś być milsza?
- Byłam! - zawołałam z wyrzutem, udając obrażone dziecko. - Grzecznie wyrzuciłam ją z domu!
- No fakt - Axl nagle zmienił ton. - Skoro już tu mieszkasz, to zrób mi kawę, okej? Dzięki.
- Sprawdzę, czy chociaż jest.
Alice nie zareagowała na obelgi kierowane w stronę jej matki. Albo zrobiło jej się przykro, albo w głębi ducha zgadzała się ze mną. Osobiście wolałabym drugą wersję, ale nie znałam jej jeszcze zbyt dobrze.
Poszłam do kuchni. Stolik, lodówka i inne te takie duperele były. Normalna kuchnia, spoko. Chłopak poszedł za mną, i usiadł przy stoliku na jednym z jasnobrązowych krzeseł.
- Jest kawa! - zawołałam. Swoją drogą wyszło to jak jakiś okrzyk bojowy.
- Hurra! - wykrzyknął nieco ironicznie.
- Jak coś Ci nie pasuje, to wypierdalaj! - fuknęłam.
- Co, te dni?
- Tak. Lepiej mnie nie drażnij!
- Okej... hmm... dziewiętnasty listopada... - wziął kartkę i długopis ze sobą, miał w kieszeni.
- Po co to zapisujesz?! - nie obchodziły mnie powody noszenia kartki i długopisu przy sobie.
- Żebym wiedział, kiedy Cię nie wkurwiać. Chociaż jesteś słodka, gdy się złościsz - rozmarzył się.
- Okej, zrobię tę cholerną kawę.
Alice roześmiała się. Wydała pierwszy dźwięk odkąd weszliśmy do tego cholernego mieszkania.
- Już się bałam, że straciłaś głos. - powiedziałam wesoło, żeby ją trochę przekonać do swoich intencji, które przecież nie miały w sobie nic złego.
- Uwierz, jeszcze przyjdzie taki czas, że będziesz miała dość mojego głosu.
Muszę przyznać, że prezentowała się całkiem nieźle. Czarne włosy z czerwonymi pasemkami, mocny makijaż, glany. Zresztą, miała gitarę. Miała gitarę!
Wypiliśmy kawę, a później Marchewka pomógł nam wypakować rzeczy. Czyżby to był początek przyjaźni?

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 3.

- Michelle! Hej, wstawaj. Jesteśmy na miejscu. - jego głos rozmywał się gdzieś w przestrzeni mojej podświadomości. Obudziłam się dopiero, gdy zaczął mną energicznie potrząsać.
- Co ty do cholery robisz?! Spać nie dajesz! - wykrzyczałam.
Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym politowania i wskazał ręką krajobraz za szybą. Byliśmy na lotnisku. Pomógł mi wyładować wszystkie bagaże i ruszyliśmy w stronę samolotu. Nienawidzę kontroli na lotniskach. Marchewka chyba też nie, bo gdy przechodził pod magicznym urządzonkiem to zaczęło wrzeszczeć jak oszalałe z powodu łańcucha przy spodniach. Patrząc na przeszukiwanego Axla mimowolnie się uśmiechnęłam. Sama nie wiem, dlaczego na niego czekałam. Równie dobrze mogłabym pójść i zająć miejsce przy oknie zanim ten rudzielec się wtryni, ale jakoś nie miałam ochoty.
- Nie śmiej się tak. - powiedział ze złością.
- Nie moja wina, że to śmieszne. Choć już, bo odlecą bez nas. - mówiąc to ruszyłam przed siebie, a on nieudolnie próbował dotrzymać mi kroku.
Długie godziny lotu minęły nam na przyjemnych rozmowach o wszystkim i o niczym. Właściwie, pierwszy raz rozmawiało mi się z kimś tak luźno. Miałam rację, rozumiał świrów. Co więcej, sam był podobnym świrem, a przynajmniej tak mi się wydawało.

Nawet nie zauważyłam kiedy samolot wylądował. Wyszliśmy na lotnisko.
- Ktoś ma na ciebie czekać? - zapytał zupełnie machinalnie.
- Właściwie tak. Znajoma matki ma mnie stąd odebrać i pokazać mi mieszkanie.
- Masz coś przeciwko, że z tobą poczekam?
Oczywiście, że nie miałam nic przeciwko! Ku swojemu zaskoczeniu byłam wręcz zachwycona jego pomysłem. Nie mogłam mu jednak tego okazać. Samej przed sobą ciężko mi było się do tego przyznać. Zachowałam zimną krew.
- Jeśli nigdzie ci się nie spieszy... - zaczęłam obojętnym głosem - to możesz.
- Dziękuję za pozwolenie. - skłonił mi się teatralnie, a ja po prostu musiałam trzepnąć go w plecy. Nie byłabym sobą, gdybym tego nie zrobiła.
Zza samochodu terenowego wyłoniła się tęga kobieca postać w towarzystwie dziewczyny mniej więcej w moim wieku. "Moja matka kumpluje się z kimś takim?" przeszło mi przez głowę. Chociaż przy dłuższych oględzinach, młodsza zyskała w moich oczach. Może faktycznie nie będzie tu tak źle?

niedziela, 20 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 2.


- Córeczko, obudź się! - usłyszałam nieco zbyt czuły i przesłodzony głosik Cherry Knowles. Coż za piękne imię, szkoda, że babcia nie miała lepszego pomysłu na nazwanie dzieciątka.
- Mhm... - ziewnęłam, przeciągając się. Przy okazji walnęłam się o cudowną różową walizeczkę. Przyznaję - nieudany zakup lat dziecinnych. Gdy miałam dwanaście, moze trzynaście lat, uwielbiałam wszystko, co słodkie i pluszowe. Sam wiesz, niewinność, róze i fiolety. Zaoszczędziłam sobie parę dolców, więc mądra ja musiałam je przepieprzyć na jakieś pierdoły, w tym wypadku na walizkę. - Jesteśmy na miejscu? - zapytałam, rozbudzając się.
- Ty? Oczywiście, że tak, Michie!
Nie cierpiałam tej wersji mojego imienia... zaraz, zaraz! Co?
- Okej, co mam przez to rozumieć? - byłam nieco zaniepokojona, fakt. Byłam przygotowana na wszystko, jednak nie na...
- Jedziesz dalej sama! - wysiadła z auta, taszcząc moje bagaże w stronę szarego autobusu.
- Co? Czy Ty coś brałaś?! - zapytałam rozeźlona. - Czyli mam jechać pozostawiona na pastwę losu, tak?! Co z Ciebie za matka?! - moje bagaże razem z moją psychicznie niezrównoważoną rodzicielką oddalały się ode mnie.
- Nie marudź, chodź za mną! - krzyknęła Cherry.
Dobra, wyjścia nie miałam. Biegłam jak szalona, próbując odebrać moje rzeczy z rąk psychopatki, która najwidoczniej chciała mnie wygnać do obcego miasta, nie czując przy tym odpowiedzialności za własne dziecko.
- Nie, do kurwy nędzy! Ja nie pojade sama, co Ci odjebało?!
- Nic, wiem, co robię!
- Właśnie widzę! Oddawaj to! - wyszarpnęłam moją torbę z ręki mamy. Kobieta popchnęła mnie w stronę pojazdu. Kierowca usłyszał hałas:
- Panienka wsiada, czy nie?
- Wsiada, wsiada! - syknęła Cherry, spoglądając groźnie na mężczyznę. Trzymając mnie za ramię, zaciągnęła mnie do wnętrza pojazdu. Nie zważając na ludzi, zaczęłam wrzeszczeć, dopóki kierowca nie zamknął drzwi:
- Co z Ciebie za matka?! Jesteś pojebana! Idź się, kurwa, leczyć! Kim Ty jesteś, żeby... - Cherry nie usłyszała dalszej wiązanki. Przez zamknięte drzwi zdołałam odczytać z ruchu jej warg słowa "wiem, co robię!". Pokazałam jej klasycznego "fuck you".
- Czy już sie panienka uspokoiła? - zapytał troskliwie z lekka zniecierpliwiony kierowca.
- Tak, przepraszam, nie wiem, co mojej matce odje... odbiło - zerknęłam na ludzi będących w autobusie. Trudno oczekiwać, żeby nie patrzeli na mnie jak na wariatkę, fakt. Jednak... chwilunia. Czy ten rudzielec pokazuje mi, że mam usiąść obok niego? Okej, skorzystam, czemu by nie. Najpierw poprosze kierowcę o schowanie moich tobołów w schowku, nie chcę jeszcze zawalać przejścia.

- Ty też do LA? - zapytał chłopak, najwidoczniej nie mający mnie za kompletną idiotkę.
- Tak - uśmiechnęłam się słabo. Powstrzymywałam się jednocześnie od łez bezsilności. Marchewka (jedyne trafne określenie nieznajomego, jakie przychodzi mi do głowy) przez chwilę spoglądał na mnie ze zrozumieniem. Albo mi się zdawało. Cholera mnie tam wie.
- Albo źle widzę, albo matka Cię wystawiła - stwierdził z poważną miną.
- Niestety, na wsparcie rodziny zawsze można liczyć - mruknęłam z ironią. Zaśmiał się. Po chwili robił dokładnie to, czego można się było spodziewać - wypytywał mnie o to i owo.
- No ale naprawdę, Cherry mnie wystawiła i posłała do zupełnie obcego miasta... - jęknęłam żałośnie.
- Mała, nie łam się, jestem z miasta Aniołów! Ze mną nie zginiesz! - odpowiedział radośnie, uderzając ręką w oparcie będące przed nim.
- Właśnie widzę - zachichotałam. - Okej, ufam Ci, bo Cię nie znam.
- Nie powinno być odwrotnie? Raczej nie możesz mi ufać, bo jestem nieznajomym.
- Mam niestandardowe ustawienia zasad - uśmiechnęłam się. - Cieszę się, że nie potraktowałeś mnie jak świra. Dzięki.
- Oj, nie ma za co. Jestem większym przyjebańcem o imieniu Axl.
- Miło mi. Jednak nie wierzę, że jesteś większym pojebem ode mnie...? Okej, może sprawdzę. Jestem Michelle.
- Michelle? - spojrzał na mnie z miną, jakbym mu powiedziała, że nazywam się Puffy Duffy, czy coś równie idiotycznego.
- No co? Ty możesz sobie być jakimś pieprzonym Axlem, a ja nie mogę się nazywać Michelle?!
- Mm, złośnica!
- Myślałam, że Axl.
O, docenił moje poczucie humoru. - I jak wyszło, Michelle?
- Ogłoszę werdykt po naradzie z moim mózgiem. Chwilunia... - nucę przez moment Whole Lotta Love - jesteś całkiem normalnym gościem, który rozumie świrów, a to bardzo ważne przy znajomości ze mną - wyszczerzyłam zęby w szyderczym uśmiechu.
- Och, dziękuję, dziękuję - udawał, że się kłania wielkiej publice. Zabawnie to wyglądało, no. Stwierdzam, że nie będzie tak źle w tym całym LA.
- Zmęczona jestem, wybacz, ale dziś już chyba nie będę Ci dupy zawracać...
- A szkoda, chętnie bym skorzystał! - przerwał mi Axl z podobnym wyszczerzem, który zademonstrowałam niedawno.
- Zboczeniec! - uderzyłam go wierzchem dłoni w ramię. - Mam nadzieję, że nie zgwałcisz mnie po drodze? Chcę zasnąć, mialam już dość wrażeń.
- Okej, okej, spokojnie, Michelle. Masz całkiem fajne imię, wiesz?
Pierwszy raz ktoś mi to mówi. Poważnie.
- Nie wiedziałam, Axl - spojrzałam na niego sennie, ale przyjaźnie. - Dobranoc. Aaa, jeszcze jedno - mogę zasnać na Twoim ramieniu? Nie mam gdzie się położyć, a dziewczynom o imieniu Michelle się ustępuje! - zaśmiałam się. Nigdy nie miałam tak dobrego humoru.
- Jasne, mój mały kolega będzie grzeczny - powiedział rudzielec, najwidoczniej zadowolony z siebie.
- Dobranoc, Axl - ziewnęłam i nieśmiało użyłam Marchewy jako poduszki.
- Dobranoc. Nie gryzę - odpowiedział chłopak, niemal zasypiając. Poszłam w jego ślady. Podróż autobusem w dalszej części minęła bez żadnych zgrzytów, do czasu, gdy ludzie musieli wysiąść z pojazdu. Aua, moja dupa!!!

sobota, 19 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 1.

Michelle Knowles, lat 17, dziewczyna bez żadnych planów na dalsze, jakże zjebane życie. Wciągające to to będzie jak Moda na Sukces, ale na taką skromną osobę nie ma rady. Zacznę sobie swoje chore rozmyślania od czegoś interesującego tylko i wyłącznie mnie.
W szkole nie najlepiej mi się układa, zwykle powodem są ludzie będący jak wrzód na tyłku. No nie bujam - same plastiki, szmaty, i chłopcy udający dresiarzy. Pff. Fajnie to wygląda, gdy te knypki (no, 2 metry, ale maleństwa!) próbują wyrwać dzieciom lizaki tylko po to, by poczuć się panami świata. Czy tylko ja żyję w DebilenLand? Ale mnie szarpnęło na kreatywność. Popatrzę sobie w okno, bo robię się za mądra. Och, ach. I może włączę sobie... ee. Nie. MP3 musi mnie uspokajać później, teraz nie mam potrzeby ćpania dźwięków.
Przez to okno widzę same nieciekawe rzeczy, czyli niczego tam nie ma. No, może poza jakimiś gównianymi szarymi londyńskimi budynkami skąpanymi w deszczu, które służą jako mieszkania dla takich samych pojebańców jak reszta społeczeństwa. O, dopiero teraz coś zauważyłam - "szare otoczenie = szarzy ludzie". Jak rozpoznać kogoś szarego? Puść piosenkę zespołu metalowego lub rockowego. Jeśli człowiek będzie jęczał, marudził, a w ekstremalnych wypadkach... płakał (np. moja kuzynka Jenny - to dopiero pojeb!)... to jest szarakiem. No okej, nie mam nic do wyznawców innej muzyki czy subkultury czy coś takiego, ale wkurwiają mnie ludzie myślący stereotypowo "metal jest beee, i słuchacze żrą koty!".
- Jak się coś nie podoba to spierdalaj! - Tak zawsze odpowiadałam ludziom, którym nie pasowało to, kim jestem. W wyniku czego zostałam sama w środowisku. Mówię Ci - ani jednego normalnego człowieka na moim poziomie. "Michelle, wyłącz to wycie! Michelle, przebierz się, bo wyglądasz jak satanistka!" Oho, nie wiedziałam, że ramoneska zmienia mnie w czcicielkę sił nieczystych. Ponarzekam sobie jeszcze trochę, okej? Dzięki.
Nie mogłam się porozumieć z ludźmi, ponieważ byli zbyt pospolici. Nie moja wina, że oryginalnością grzeszę. Żadna osoba w klasie się ze mną długo nie zadawała. Szkoda, że ludzie lubią "ciepłe i te same kluchy". Ya know. A teraz najpiękniejsze z moich myśli - Nigdy nie miałam chłopaka, ponieważ nie zasługuję na...

Rozlega się dźwięk otwieranych drzwi.
"uczucia płci przeciwnej... ta to ma wyczucie czasu!" - pomyślałam.
- Michelle, jedziemy! - zawołała mamusia tak radosnym tonem, jakby wyszła z krainy wiecznego zaciesza.  Super. Jeszcze brakowało mi cukierkowego tonu rodzicielki. Drażnił mnie. Wolałabym, żeby była zdołowana, jak to ma w zwyczaju "Och, pies nasikał mi na buty! Idę się popłakać!". No, dół był. Tyle, że nie dzisiaj.
- Aha... - odparłam leniwie, zbierając swój równie leniwy tyłek z łóżka. Zabrałam swoje toboły, jakoś zlazłam po tych pierdolonych schodach... taaa, Stairway To Heaven! Może w nowym otoczeniu będzie lepiej? Nie, Michelle, nie łudź się, bądź tą cholerną realistką. Jestem nią, chociaż mam te swoje żałosne wyobraźenia o lepszym życiu. Jasne...
Jakimś cudem dotarłam do samochodu, wyładowanego po brzegi klamotami. Wsiadłam, jak grzeczna córeczka, dziwiąc się entuzjazmowi matki. Oczywiście nie powiem na głos, bo będę "zbyt bezczelna". Wolałam sie zastosować do zasady "Komu w drogę, temu słuchawki w uszy!". Słuchanie, zatonięcie w krainie marzeń i obserwowanie ulewnego deszczu późnym wieczorem? Okej, poddaję się. Zadowala mnie fakt, że wyjeżdżam z tego wygwizdowa!

And it's whispered that soon if we all call the tune 
Then the piper will lead us to reason. 
And a new day will dawn for those who stand long 
And the forests will echo with laughter. 

Będę tęsknić jedynie za listopadowymi ulewami. November Rain... hmm...

piątek, 18 stycznia 2013

Welcome to Hellhouse!

Lilith i Amy

Dwie wariatki, którym doczesne, zalane plastikiem życie się staje, niestety, przykrym. Jednak z każdej, nawet ekstremalnej sytuacji znajdzie się wyjście, czyż nie? Naszą ucieczką będzie to oto miejsce, mamy nadzieję, że nawiedzane przez Ciebie, Czytelniku. Będziemy sobie publikować opowiadanka dla naszej uciechy. Wierzymy, że coś z tego wyjdzie. Proszę o to, żeby efekt naszej harówki był obiektywnie oceniany, bez względu na to, czy się obrażę, czy nie. Możesz uszanować naszą prośbę.
Przepraszam, ale zwykle jestem bardziej kreatywna. Już niedługo (pewnie za parę dni, sądząc po wenie Lilith) się coś pojawi. Mianowicie "rozdział pierwszy". Życzymy miłej zabawy. Możesz iść spać.
Amy


No tak, stało się. Będę Cię męczyć, Czytelniku swoimi wypocinami. Cudownie, prawda?  Oczywiście nie sama, bo jakby to tak samemu napadać na ludzkie umysły. Dzielnie towarzyszyć mi będzie
Amy. Dziewczyna ma werwę, nie ma co. Piszemy ze sobą już dość długo, a ja dalej za nią nie nadążam. Prawdziwy człowiek-zagadka. A ponoć to ja jestem skomplikowana w obsłudze. Jestem banalniejsza niż myślisz. Nierozrywkowa romantyczka z tendencją do bujania w zbyt wysokich obłokach. Będziesz świadkiem ciekawego zjawiska, a mianowicie połączeniu dwóch światów w jeden, literacki. Istna apokalipsa. Miłej zabawy, Czytelniku. O ile istniejesz...
Lilith.