środa, 23 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 5.


Spędziłam z Alice i Axlem kilka godzin w moim, hm, przepraszam. W prawie moim mieszkanku. Zaczynam się powoli przyzywczajać. Czas minął bez żadnych spięć (o dziwo!). Cieszę się, że ich poznałam. Sądzę też, że mieszkanie z Alice będzie ciekawe. Dziewczyna ma wiele do powiedzenia, i co ważne, rozumie moje dość chore poczucie humoru. Dzięki!

- O fuck! Już 23:00! Zasiedziałem się... - Axl zerwał się na równe nogi. - Wybaczcie, dziewczęta, muszę iść. - każdą z nas ucałował w rękę. Nic nie mówiłam. Za to Alice na głos wypowiedziała moje myśli:
- Hmm, gentlemanie, czy Michelle pizgła Cię w głowę, czy coś? - zaśmiała się. Oczywiście to był żart.
- O, sorry, nie wiedziałem, że kultura plus piwo Ci przeszkadzają - obraził się. Wstałam, no co? Musiałam udawać miłą:
- Oj, Marchewka... - powiedziałam dziecinnnym głosem, robiąc minę zbolałego psiaka - Nie płakaj! Chłopaki nie płaczą - puściłam oczko. - No eeej, nie bocz się! - zrobiłam najgłupszą minę, na jaką zawsze leciały małe dzieci. Chłopak się roześmiał:
- Dziewczynki, na Was nie mozna się gniewać! - rozpogodził się. Odwrócił się i zmierzał w kierunku drzwi. - No to przeżyjcie do jutra. Aha, na kaca najlepsza jest praca, więc rano ogarnijcie ten burdel!
- A ty czego, kurwo, chcesz? - krzyknęłam oburzona na rudzielca. Tu jest w chuj czysto! No, moze poza tymi kartonami, bagażami, i ogólnie syfem typowym dla nowych mieszkańców. - Dobra, wygrałeś.
- Pa, Michelle. Trzymaj się Alice. - uśmiechnął się i wyszedł. - Idę spać - dziewczyna zwróciła się do mnie. - Dobranoc, Michelle!
- Ej, stój! Jest problem... mamy tylko jedno łóżko, czy coś mnie ominęło?
Zaśmiała się.
- Chodź za mną. Nie zjem Cię, jeśli o to Ci chodzi - posługiwała się ironią z równą zwinnością, co ja. Fajnie, piękny początek przyjaźni.
Otwarła jedne i drugie drzwi do pokojów (pokoiki były obok siebie). W jednym i drugim były wyrka.
- Aha... - powiedziałam, niby od niechcenia. Zaraz potem wybuchnęłyśmy śmiechem. Po ataku głupawki rozeszłyśmy się do swoich "sypialni".

Obudziła mnie muzyka dochodząca najwidoczniej z pokoju mojej nowej koleżanki. Co jak co, ale gust ma dobry - Wrong 'Em Boyo jako pobudka? Aż muszę się uśmiechnąć! Jednak mamuśka wiedziała, co robi, trzeba przyznać. Koniec tego dobrego, trzeba zwlec tyłek z łóżka. Sprzątnęłam pokój (żeby się ta ruda kurwa nie czepiała, jak przylezie! tego to stać nawet na to, żeby szafy sprawdzić...). Zobaczyłam uśmiechnętą Alice robiącą kawę, i tańczącą w rytm muzyki.
- Puk - puk? - zaczęłam niepewnie, obserwując znajomą. Świetnie się ruszała, pewnie będzie wymiatać na parkiecie.
- Oo, hej! - natychmiast przestała tańczyć, zawstydzając się. - Nie wiedziałam, że lubisz patrzeć na małpy - zaśmiała się, poprawiając swoje czarne długie rozpuszczone włosy.
- A, lubię, lubię. - uśmiechnęłam się. - Skoro już jesteś tak zadowolona i w ogóle, to muszę to zepsuć.
- A o co chodzi? - zasmuciła się Alice.
- Zrób kawę - wyszczerzyłam zęby, a potem pokazałam język.
- Ty, ty.. ty małpo! - wrzasnęła na mnie, niby to oburzona, niby roześmiana. - Co do małp i tego wszystkiego, co związane z ZOO - wiem, że nie znasz LA, może przejdziemy się w ramach wycieczki "krajoznawczej"?
- Okej, co mam do stracenia?
- Życie - zachichotała.
- Och, już się boję! - przyznam, że ciarki przebiegły po mojej skórze (to chyba przez wygląd znajomej!), jednak nie dałam się zastraszyć.
Po wypiciu kawy i zjedzeniu grzanek poszłam się przebrać. Nigdy nie przywiązywałam jakiejś szczególnej wagi co do jakiegoś tam stylu, czy coś. Ubierałam się na luzie. Tym razem założyłam dżinsy i bluzę. Alice spojrzała na mnie z dziwnym grymasem:
- Dziewczyno! Spójrz przez okno. Co widzisz?
- Yym... - gapiłam się jak cielę w malowane wrota. - Budynki? - zgadywalam.
- Wyżej.
- Kominy?! - zaczęłam się śmiać.
- Nie, wariatko! SŁOŃCE!
- Aha... pójdę się przebrać.
- No, będzie lepiej.
Po paru minutach miałam na sobie czerwony T-Shirt z logo Led Zeppelin i dżinsowe szorty. Do tego czarne trampki. Alice stwierdziła, że wyglądam całkiem nieźle. Wyszłyśmy , przy czym zamknęłam drzwi na klucz.

Krążyłyśmy po mieście. Nagle współlokatorka pociągnęła mnie w stronę baru.
- Zajebisty lokal, mówię Ci - uśmiechnęła się. Nie mogłam zaprzeczyć, miejsce miało swój styl i atmosferę. Przy okazji pomyślałam o londyńskich nudnych klubach. Jeśli komuś podobały się jakieś gówniane piwa przypominające szczyny, to okej, zapraszam. Nie polecam nienormalnym ludziom. Rozejrzałam się po otoczeniu. Ludzie się najwidoczniej dobrze bawili. Usłyszałysmy Axla. Kiwał ręką, wskazując, abyśmy usiadły przy jego stoliku. Poszłyśmy jak grzeczne dziewczynki. Po chwili niezręcznej ciszy (Marchewa się zagapił, biedak) zawołałam na Rudego - Może byś tak łaskawie przedstawił nas Twoim znajomym? - w reakcji odchrząknął.
- A, no tak. Ta szatynka to Michelle, a ta czarna to Alice. - dzięki za miłe powitanie - pomyślałam, ale chłopaki się szczerzyli, a Kierownik przedstawiał dalej:
- Ten wiecznie uchachany to Steven, ten z tym niedopracowanym Afro to Slash, ten W ciemnych włosach to Izzy, a na koniec... ten wysoki to Duff. - skończył prezentację. Wzięłyśmy jednak sprawy w swoje ręce. Tak jakoś wyszło, że zaczęliśmy się zajebiście dogadywać. Po wypiciu z nimi paru (no dobra, więcej) kieliszków Danielsa, wymsknęło mi się, że dziś obchodzę osiemnaste urodziny.
- O kurwa, to my dzieci rozpijamy! - zaśmiał się Slash, który był chyba święcie przekonany, że mam więcej. Każdy daje mi najmniej 22 lata. Miłe, ale okej. Spostrzegłam, że chłopaki nie mają jednak nic przeciwko mojej metryce. Super. Zaczyna mi się tu, kurwa, podobać! Jebać Londyn!
Od tej pory zaczęliśmy sie świetnie bawić. Axl zaczął śpiewać "Happy Birthday" w jakiejś hardrockowej wersji. Wszystko potoczyło się normalnie. Chociaż, nie do końca. Nie dało się nie zauważyć, że Alice dziwnym wzrokiem wpatruje się w Duffa. Zaczęłam snuć wyobrażenia ich "żyli długo i szczęśliwie", kiedy Duff najzwyczajniej w świecie odwzajemnił mojej współlokatorce spojrzenie. Już wkrótce miałam okazję zobaczyć przyjaciółkę w akcji na parkiecie. Prezentowali się razem świetnie. Miło się na nich patrzyło, gdy tańczyli do najbardziej ruchliwych z naszych ulubionych rockowych kawałków.
- Pasują do siebie, prawda? - zagadnął mnie znienacka Axl.
- Yhy... - przytaknęłam zapatrzona w ich ruchy.
- Czy pani zatańczy? - zapytał jak prawdziwy angielski dzentelmen.
Zgodziłam się. I nie żałuję.
Rozpoczęło się nocne życie Los Angeles. To dało początek imprezie. Ludzie tańczyli, pili i śpiewali. Okej, nie mam nic przeciwko, zostaję. Widze, że Alice też się nie śpieszy do wyjścia. Nagle Stevenowi przyszedł dziwny pomysł do głowy:
- Hej, zagrajmy w Pytanie czy Wyzwanie!
- Okej, spoko - wszyscy przystali na tę propozycję, poza Axlem, który kręcił nosem. - Marchewka, nie bądź ciota, graj! Dziewczyny patrzą! - zaśmiał się Duff. Może zadziała - przemknęło mi przez głowę. Znów zrobiłam minę zbolałego psiaka.
- Dobra, gram. Co mi tam, najwyżej zginę... - powiedział płaczliwym tonem. Po chwili rozkręciła się zabawa.
- Pytanie czy Wyzwanie, Michelle? - Izzy zadał mi pytanie.
- Wyzwanie - odparłam.
- Uuuu - wszyscy powiedzieli chórkiem. To nie wróży nic dobrego. Nie wiedziałam wtedy, że Izzy jest zbyt kreatywny.
- Widzisz tego grubego przy bilardzie? - nie sposób było go nie widzieć.
- Aha, i co to ma wspólnego z tematem? - oj, niedobrze...
- Musisz z nim zatańczyć, a potem... - Izzy wybuchnął śmiechem - kopnąć go w... jaja! - Wszyscy zaczęli się śmiać, wyobrażając sobie tą scenkę.
- Michelle, nie rób tego, błagam, zryjesz mi wyobraźnię do końca życia! - Axl nie mógł wytrzymać z rozbawienia. Reszta zerkała na mnie wyczekująco.
- Zrobię to! - wykrzyknęłam. Usłyszałam wiwaty moich nowych znajomych. - Axl, nie płacz, będzie dobrze.

Podeszłam do grubego w rytm piosenki She Goes Down. - Hej, chcesz potańczyć? Facet mnie wystawił, a ja nie mam z kim, tak bardzo lubię ten utwór!... ech! - westchnęłam żałośnie, wzbudzając w nim poczucie winy.
- Okej, mała, już sie robi - wyszczerzył swoje niedomyte zęby. Już chciałam zrezygnować, ale nie będę żadnym słabeuszem. Koleś tańczył ze mną, był grzeczny... do pewnego momentu, w którym złapał mnie za tyłek. Blee... co miałam zrobić? Kopnęłam go w jaja. Ale niespodzianka, co? Skulił się.
- I dobrze Ci tak, sukinsynu! - wrzeszczałam celowo, aby Izzy z resztą ekipy mnie usłyszeli. Zwijali się ze śmiechu, a ja wcale im się nie dziwię. To musiało wyglądać zabawnie z ich perspektywy. Z wyrazem triumfu na twarzy wróciłam do stolika i powitały mnie gromkie oklaski. Teatralnym gestem ukłoniłam się i jednym łykiem dopiłam resztkę zawartości mojego kieliszka. Smakowało znacznie lepiej, kiedy wróciłam po bitwie, którą oni skazali na niepowodzenie. Co się działo dalej? Szczerze powiedziawszy nie bardzo pamiętam. Axl i Duff po zakończeniu imprezy odprowadzili nas do domu. Dziwnym trafem rano obudziłam się z głową Alice na ramieniu i ręką Rudzielca na brzuchu. Tylko Duff był w miarę trzeźwy i nabijał się z nas w kącie pokoju. Zabawne Duff, nie ma co.
- Z czego rżysz?! - wrzasnęłam ściągając z siebie towarzyszy.
- Z was, geniuszu - powiedział lekkim tonem najwyraźniej niezrażony moją złością - I wiesz z czego jeszcze?
- Mów, nie mam ochoty na żarty - koleś działał mi na nerwy.
- Pamiętasz gościa, którego wczoraj okrutnie poturbowałaś?
- Może, a co? - zapytałam gniewnie.
- To właściciel lokalu.
No to świetnie. Moja pierwsza impreza w LA i być może już ostatnia. Chociaż... warto było. Wszystkiego najlepszego, Michelle! - mruknęłam pod nosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz