piątek, 17 maja 2013

Don't You Cry Tonight... epilog.


Szpital + punkt widzenia Duffa.
Zebrali się. Miłe z ich strony, jestem naprawdę wzruszony, zwłaszcza, że pojawili się dwa dni po ostrej popijawie zwanej weselem (nigdy nie wyobrażałem sobie Michelle jako żony, tym bardziej żony Axla!), ale...
- O kurwa, ale mnie rwie. Duff! Ratuj do cholery!
- Przyj, przyj, przyj! Michelle rzyga!
- I-HAAA! - zawył Slash. Swoją drogą nie wiedziałem, co on odpierdala - próbuje rozśmieszyć rodzącą dziewczynę swoją kudłatą imitacją maskotki.
- To...kurwa... nie jest... śmieszneee! Aaaa! - krzyczała Alice, robiąc konkurencję szanownemu panu Kierownikowi, który z desperacji rzucił się na rzygi Michelle i zaczął je sprzątać... jej włosami. Stwierdzam, że dobrana z nich para - pani Rose przyjebała mu z liścia i zaczęła rzygać na koszulę Rudzielca. Steven przez cały czas śmiał się jak opętany... jedynie Izzy trzymał jako taki fason. Milczał i oglądał sceny z zadumą, okazjonalnie dopijając piwo. Chwała mu za to.
Trzymałem Alice za rękę. Byłem przerażony widokiem wychodzącego dziecka, jednak nie chciałem jeszcze bardziej denerwować mojej ukochanej.
- Już, już widać główkę! - ucieszył się nagle ożywiony Izzy. Odetchnąłem z ulgą.
- KURWAAAA!!! DAJCIE MI COŚ NA USPOKOJENIE... - Alice wybuchnęła histerycznym płaczem. Jednak, nie... to nie był jej głos... cholera.
- Axl, ogarnij się! Nie płacz...- Slash poklepał wokalistę po ramieniu. Chciał go przytulić, ale ten go odepchnął. Palant.
- Niee... nie wytrzymam! Michelle mnie orzygała, Alice rodzi, a jakiś pierdolony wioślarz próbuje mnie uspokajać...! - zakwilił żałośnie. Po wybuchu wybiegł z sali jak oparzony. Też bym tak chciał...!
- Nie... błagam... nie...! - tym razem to Alice była przerażona. Dziecko nie zaszczyciło nas żadnym wrzaskiem. Michelle popędziła po lekarza. Gdy wróciła razem z niezbyt miło wyglądającym snobem, ten wziął bobasa na ręce i ruszył z nim na reanimację. Czy jakoś tak... wiesz, będąc na lekkim rauszu nie myślisz trzeźwo. Oczekiwanie...

- Duff... - usłyszałem cichy szept dziewczyny. Była wyczerpana.
- Cii, jestem tu - pogłaskałem ją po głowie.
- A co z dzieckiem...? - poderwała się z miejsca, dysząc ciężko.
- Spokojnie. Jest tutaj - ostrożnie podałem jej chłopczyka. Nadal się bałem, nie wiedząc czemu. Nie chciałem dać tego po sobie poznać.
- Kochanie, już, wszystko w porządku - uśmiechnęła się do mnie. Przyglądała mi się z uwagą, milcząc. Tuliła dzieciątko.
- Pięknie razem wyglądacie... - wyszeptałem, zauroczony, i jednocześnie szczęśliwy.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę! - zawołałem, nie spuszczając wzroku z dziewczyny.
Gunsi i Michelle weszli nadzwyczaj cicho. Nie wiedziałem wtedy, że była to tylko cisza przed burzą. Oglądali Duffa Juniora z zaciekawieniem. Spokój został zakłocony przez Stevena:
- Potter!
- Lilly! - wyrwał się Izzy z tonem sprzeciwu. Axl obrzucił go pogardliwym spojrzeniem.
- Bitch!
- Yy... BITCH?! - zawołałem oburzony.
- Okej, może Annihilator? - zaśmiała się Alice.
- HALLOWEEN! - zaproponował Slash.
- Spierdalaj! - odezwał się Axl.
- Dobrze, moje drogie dziecko, spierdalaj... - dziecko, o dziwo, zakwiliło radośnie w takim momencie - Ooo, reaguje na swoje imię! Spierdalaj, witaj w domu! - powitała je Michelle, biorąc na ręce.
Byliśmy jedną wielką szczęśliwą rodzinką, bez względu na to czy byliśmy spokrewnieni, czy też nie.
Wziąłem swojego syna w ramiona. Był idealnym ucieleśnieniem urody Alice, a po mnie odziedziczył ciemne oczy. Dlaczego tylko tyle?! Nie potrafiłem powstrzymać łez.
- Ej, bo Spierdalaj powstydzi się takiego ojca - powiedział mi do ucha Axl, który choć chciał ukryć emocje cały emanował radością, zresztą jak wszyscy.
Po kilku godzinach zostaliśmy sami. Ja, Alice i NASZ syn. Owoc naszej miłości. Jakkolwiek to brzmi jest szczere.
- Duff? - ścisnęła moją rękę, a ja sam nie wiem czemu przeraziłem się.
- Co jest? Źle się czujesz? - panikowałem. Musiałem przy tym wyglądać żałośnie.
- Nie, wszystko w porządku. Wiesz, że nie musisz siedzieć tu całą noc.
- Wiem. Nie myślisz chyba, że cię tu zostawię?
Westchnęła cicho. Włosy opadły jej na zmęczoną twarz, ale promieniała. A może był to tylko wymysł mojej wyobraźni?
- Cieszę się. - szepnęła. - Mam ciebie i... - zawahała się przez moment. - Kochanie, musimy go nazwać.
- Moim zdaniem Spierdalaj jest idealne - roześmiałem się.
- Nie przeginaj - spiorunowała mnie wzrokiem.
- Pocałowałbym cię, ale boję się, że dasz mi w mordę.
- Słusznie - stwierdziła z uśmiechem. - Już wiem. Michael.
Mam nadzieję, że mój pocałunek wystarczył, by zrozumiała moją aprobatę dla tego imienia.
Michael Duff McKagan... Nigdy nie myślałem, że można być tak szczęśliwym...

Co tym czasem u Erin?
- Halooo? - odezwała się kobieta po drugiej stronie słuchawki.
- Lillian!!!
- Czego, kurwa? Znów z pretensjami...?
No tego już było za wiele...
- Jak śmiesz do mnie tak mówić?! - zawołałam gniewnie. - Zresztą, skąd wiedziałaś, że z pretensjami? - warknęłam.
- Ty inaczej nie umiesz, panno Rose... - zaśmiała się moja rozmówczyni. Miałam chęć wydrapać jej oczy, musiałam jednak przejść do głównego tematu.
- Aha, czyli już wiesz, co się stało na ślubie tego pierdolonego idioty? Czemu na mnie to...
- Czytałam o tym w najnowszym wydaniu Playboya. Ślicznie pani wygląda, pani Profesor. Niczym tania dziwka z LA... - Lillian rechotała w najlepsze, a we mnie narastał gniew. Obrzuciłam złowieszczym spojrzeniem wszystkie ściany mojego pokoju. Nie wiem, po co to było, ale pomogło. Opanowałam się... trochę.
- Posłuchaj, kretynko. Niby kto mi mówił, że hardrockowcy uwielbiają puste panienki? Kto?!
Cisza. Tego się spodziewałam.
- Jeśli mnie słyszysz, to chociaż mi wyjaśnij, po co to było? Po cholerę jasną udawałam jakiegoś pierdolonego plastika? Mówiłaś, że Axlowi się takie coś podoba. Mogłam to nagrać, nie wymigasz się! - wrzeszczałam z pasją, gapiąc się w podłogę. Usłyszałam ciche westchnienie koleżanki.
- Dobrze, masz rację, mówiłam tak, ale to dlla dobra sprawy!
- Dobra?! Zrobiłaś ze mnie legendę siary!
- Słowo "siara" to obciach - odpowiedziała roześmiana Lillian. Czekałam na dalszy ciąg jej wywodu.
- Dla Dobra, ponieważ byłaś króliczkiem... doświadczalnym... - jej słowa zdusił szalony śmiech.
- Koniec tematu! Powiedz mi lepiej, jak Ci wychodzi mikstura będaca sposobem na nieśmiertelność?
- Za mało kocimiętki. Dobranoc!
Zostawiła mnie samą.
Trudno. Muszę skombinować kocimiętkę i odpowiedzieć na parę pytań prasie. W końcu, jestem sławna. I tak spędzę całe swoje pojebane życie. Raz przed kamerami, raz w laboratorium... zaczęłam karierę jako porzucona żona szanownego pana Axla Rose'a. Życzę mu wszystkiego najlepszego z jego kochaną Michelle. Swoją drogą, nudziłam się z nim... nie wiedziałam, że on może pokochać kogoś, kto umie postawić na swoim i być agresywnym jak on. Ciągnie swój do swego... ech.
Ostatni dzień eksperymentu: Słodka kokietka nie działa na rockowca. Na takich działają sprytne dziewczyny, które umieją bronić swoich postanowień i nie dają dupy pierwszemu lepszemu.

Przyczyny rozpadu Motley Crue:
- Rozpaczam. Rozpaczam. Roz...paa...czaaaam! - popłakał się Vinnie w studiu nagraniowym. Spieprzył tym już 10 piosenek z rzędu.
- Wiesz, może byśmy przełożyli nagranie, co? - Mick szturchnął Nikkiego w ramię.
- Wiesz, to wspaniały pomysł! - podskoczył w górę z radości. Mick westchnął z rezygnacją.
- Ja to już proponuję... chwila, raz, dwa, trzy... siedemnasty raz! - burknął w stronę basisty. Ten, niezrażony zachowaniem wioślarza posłał mu bezczelny uśmiech w odpowiedzi.
- Zarządzam przełożenie nagrania do... yyy... za dwa dni! Vinnie, ogarnij się, otrzyj te swoje ciotowate oblicze, niewiasto... - Nikki po tych słowach rzucił mu bandanę dla otarcia łez. Zdesperowany wokalista skorzystał z tego daru.
- Tommy, co Ty kurwa robisz?! - Mick spojrzał na perkusistę, który lizał talerz zestawu perkusyjnego.
- Myję gary - wyszczerzył się. - Zaraz zacznę sikać dla lepszego połysku! - zawołał uchachany gołodupcew. - Mówiłem już, że nie mam na sobie spodni?
- Widzimy. To może Ty się zabawiaj ze swoim, hmm... instrumentem... - na dźwięk słów wypowiedzianych przez Nikkiego Vinnie zaniósł się śmiechem. Płaczem. Śmiechem... a chuj go wie! - A my już pójdziemy i spróbujemy spić blondie.
- Nie, kurwa, blondie! Mam teraz zieleń na głowie! - zaprotestował wokalista.
- Dobra, nie pierdol, idziemy się najebać!
Mick, Nikki i Vince zostawili perkusistę samemu sobie, aby się zabawiać w Rainbow.

Parę godzin później w barze:
- Bo ja... bo ja ją kochaaałeeem, yk! - żalił się wokalista swoim kumplom z zespołu. Mick klepał go po ramieniu, a Nikki mówił co chwilę "bo to zła kobieta była!".
- Dobrze, że się najebałeś, inaczej byś nic nie powiedział - mruknął Mick do siebie.
- Coo? - zapytał ledwo przytomny Vinnie, zapatrzony w krocze Sixxa.
- Nic, kochanie. Przeliżmy się! - przystawił się do wokalisty. - Wiem, że to lubisz, kochanie! Zabawmy się! Come On And Dance! - Mick coraz bardziej się kleił do blondie, ale ten nie reagował. Dopiero po pięciu minutach nalegania ze strony gitarzysty Vince zdołał się z nim przelizać. Akurat w momencie, w którym Vinnie stęknął, wszedł Tommy, patrząc z niesmakiem na tę scenę.
- Ty... ty... ty... ty głupi chuju! Jak mogłeś mi to zrobić?!
Reszta chłopców spojrzała na perkusistę nieprzytomnym wzrokiem. Tommy, korzystając z okazji, szarpnął Vinniego za szmaty i wrzeszczał do niego coś w stylu "jak mogłeś mnie zranić!!!". Najebanie się nie przyniosło skutku - Vince płakał w ramionach Tommy'ego. Mick i Nikki patrzeli na to ze wzruszeniem. Mickowi coś nagle odjebało...
- To moja ukochana! Nie Twoja! - odepchnął pana Lee od wokalisty. Zaczęła się bójka. Nikki klaskał w dłonie.
- Jeszcze, jeszcze! Mało! ORGAAAAZM! - piszczał basista. Vince siedział w milczeniu, wlepiając gały w podłogę. Podłoga. Teraz krocze. Podłoga, krocze, podłoga...
- Na chuj się patrzysz! - warknął zbulwersowany Nikki.
- Noo... - odszepnął rozmarzony Vinnie.
- Lepiej poszukaj swojej Michelle! - odpowiedział.
- Spierdalaj! Wolę Ciebie, misiu! - Vince przysunął się do kolegi. Ten się zaś odsunął i wpadł przez przypadek na Micka i Tommy'ego. Ociekali krwią.
- Przykro mi, chłopcy, ale musimy Was oddelegować do domu. Bez wyjątku! - właściciel lokalu zaproponował im dojazd do Hellhouse.
- Oo, prywatna limuzyna! Supeeer! Iiiiijooo, iiiijoooo! - śmiał się wokalista, patrząc jak urzeczony przez okno pojazdu. Pozostali członkowie zespołu siedzieli obrażeni na siebie. Nikki rzucał krzywe spojrzenia Vinniemu.
Po dotarciu do Hellhouse.
Zgon.
Po niemile spędzonej nocy w Hellhouse.
- Narada. Wojenna. Teraz - wrzeszczał Nikki, ubrany jedynie w swoje różowe bokserki z wizerunkiem piersi Pameli Anderson. Motleyowcy zebrali się wokół kuchennego stołu.
- Czy każdy z Was pamięta, co się działo wczorajszej nocy?
Zgłosił się Mick, po czym opowiedział przebieg wydarzeń, zacząwszy od histerycznego płaczu i sikania na talerze w studiu nagraniowym. Nikki się załamał, jednak kontynuował:
- A więc, tak sobie z nudów musze kogoś wyjebać. Dziś wybór pada na Vinniego - puścił oczko do blondie. Ten sobie niczego z tego nie zrobił.
- Będę rozdziewiczał zakon! Dziękuję Ci, o Panie! - rzucił się w ramiona basisty.
- Okej, okej, ale jak to rozwiążemy w mediach? - Tommy próbował przykryć złe wrażenie po zajściach z perkusją, udając myślenie.
- Mądre pytanie, Tommy. Mądre... - Mick poklepał go po ramieniu. - ale nie wiem!
- Proste! - odezwał się Vinnie. - Nikki, Tommy i Ty powiecie, że sam odeszłem, a ja powiem, że zostałem wyrzucony!
- Słucham?! Chcesz na nas zwalić winę, Żydzie?! - wrzasnął Nikki, nie ogarniając sytuacji.
- Dobrze. Wyjaśniam jeszcze raz. Bycie zieloną blondynką jest trudnym zadaniem, ale mówię. Kłótnie i śmierć to najlepsza reklama! Wszystko jasne?
- Aha, okej... - przytakiwali Motleyowcy.
Ciszę przerwał Tommy.
- Aha! Przypomnałem seee coooś! Vince! Jak mogłeś się przelizać z Mickim na moich oczach?!
- To było na rozweselenie! Dramatyzowałem przez Michelle, brakowało mi seksu... no! Tommy, kotku, nie obrażaj się! Kocham Cię dalej, ale to Ty mnie wyjebałeś z zespołu! - obraził się. Tommy musiał mu dojebać.
- Nie ja, tylko Nikki. I należało Ci się. Piałeś jak kobieta.
- To Ci się podobało. Jak miałem orgazm, to nie miałeś pretensji.
- Ty... a weź, wypierdalaj. - Tommy wstał i obraził się na cały świat.
- W takim razie spakuję swoje rzeczy. Żegnajcie! Arrive derczi... czy jakoś tak... - Vinnie podążył do swojego lokum.
- A seks na pożegnanie? - zaproponował Nikki.
- Yyy... do widzenia!
Vinnie był i znikł. Mick, Nikki i Tommy dalej radzili sobie sami, aż do momentu, w którym wykupili na ruskim targu niejakiego Johna Corabi.

KONIEC!
Dziękujemy wszystkim czytającym :). Byliście zajebiści!
Oczekujcie następnego opowiadania!
Ayumi & Amy.

niedziela, 5 maja 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 45.


Z perspektywy Axla:

Ja pierdolę... No po prostu nie wierzę, że to już ten dzień. Dzień, w którym oficjalnie stanę się podnóżkiem mojej... żony? Erin? Przygotowania trwały od rana. Duff, Slash i reszta skakali wokół mnie, dopinając guziki w garniturze, poprawiając krawat, ulizując włosy, gładząc koszulę, pucując buty. Miałem ochotę rzucić to wszystko w cholerę, kazać im przestać odgrywać tą chorą szopkę, ale jakaś dziwna siła mnie powstrzymywała. Głos rozsądku. No i Michelle... Gdzie była? Co robiła? Czy się zjawi? Jej postać przewijała się w mojej podświadomości. Chwile, które spędziliśmy razem wspominałem jak widz w sali kinowej, gdzie wyświetla mu się jego biografię. Gdybym mógł cokolwiek zmienić... Cofnąć czas. Drzwi się otworzyły. Wyprowadzili mnie jak skazańca na szubienicę. Krzyki, błagania i prośby, to nie miałoby sensu. Uśmiechnąłem się blado, by stawić czoło przeznaczeniu.
Nigdy nie byłem specjalnym fanem kościołów, a ten, w którym miałem ożenić się z Erin przerażał mnie wyjątkowo. Muszę przyznać, wyglądała co najmniej olśniewająco w długiej, białej sukni i stając z nią przed ołtarzem przemknęło mi przez myśl, że ten los wcale nie musi być taki przeklęty i okrutny. Moja wybranka jednak musiała popsuć to wszystko dziecinnym komentarzem na temat uroczystości weselnej. Jej głos doprowadzał mnie do białej gorączki. Duff przytachał obrączki i poklepał mnie po ramieniu w przyjacielskim geście, który jeszcze bardziej mnie zdołował.
- Stary, chyba zaraz zwariuję - szepnąłem mu do ucha.
- To ty jeszcze nie zwariowałeś?
- Zabawne. - wycedziłem. - Jest tu Michie?
- Nie widziałem jej. Przykro mi.
Wtedy dopiero zrozumiałem tragizm całej tej komedii. Miałem właśnie złożyć przysięgę dożywotniej miłości i wierności kobiecie, z którą nic poza seksem mnie nie łączyło. Za to ta, którą kocham siedzi sobie w Londynie z jakimś niedorobionym transseksualistą. Rozglądałem się po wszystkich nawach, szukając zarysu jej twarzy. Nagle boczne skrzydło uchyliło się i weszła przez nie... Iron Maiden. Kamień spadł mi z serca, choć właściwie nie wiem dlaczego. Przecież sytuacja nie wyglądała przez to lepiej. Sama jej obecność sprawiała, że czułem się... swobodniej, pewniej, bezpieczniej... Kurwa mać, co ja najlepszego robię?!
Alice dorwała się do niej, przytuliła i zaczęły rozmawiać. Duff dołączył do nich i desperacko machał do mnie, gdy face to face ze mną stanął facet w sukience... to znaczy ksiądz.
- Witam wszystkich zgromadzonych. - ton jego głosu działał mi na nerwy. A może to przez stres? - Zebraliśmy się tu dziś, by ucelebrować związek dwojga młodych ludzi, którzy chcą dalej wspólnie iść przez życie. Jeśli na tej sali jest ktoś, kto sprzeciwia się zawarciu przez nich małżeństwa niech przemówi teraz albo zamilknie na wieki.
Miałem nadzieję, że Chelly wydrze się na cały głos, ale zajęła miejsce w ostatniej ławce i siedziała cicho. Nikt nie wykrztusił słowa.
- Erin Everly. Czy bierzesz sobie tu oto obecnego Axla Rose za męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że go nie opuścisz aż do śmierci?
- Tak - odpowiedziała piskliwym głosikiem, śmiejąc się jak idiotka.
- Williamie Rose. Czy bierzesz sobie tu oto obecną Erin Everly za żonę i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że jej nie opuścisz aż do śmierci?
Chwila wahania. Co ja gadam? To były najdłuższe sekundy mojego życia. Coś się poruszyło na tyłach kościoła. To Michie poderwała się z miejsca i chciała ewidentnie dać nogę.
- Czekamy, panie Rose - poganiał mnie koleś w czarnym prześcieradle.
- Nie. - odparłem twardo. Michie stanęła jak wryta.
- Co proszę?! - zawyła Erin skowytem zabijanego zająca.
- Och, przepraszam. - uśmiechnąłem się - Nie, misiaczku. Prawda jest taka, że nie kocham cię Erin. Nie kocham, nie kochałem i nigdy nie pokocham. Wybaczcie, drodzy goście, ale to moja impreza. Michelle, wiem, że tu jesteś. Widzę cię, ciołku. Przepraszam za wszystko. Wybacz mi. Kocham cię, Iron Maiden. Potrzebowałem dużego wstrząsu, żeby się do tego przyznać.
- Axl, co ty wyrabiasz, do cholery?! - Erin piszczała mi do ucha, ale ją odepchnąłem.
Stałem tak jak idiota, czekając na ruch tej, którą kocham. Doczekałem się. Duff podbiegł do ołtarza i wrzasnął coś o Gunsach na co zbiegli się wszyscy członkowie naszego zespołu. Wnętrze kościoła wypełniły dźwięki Don't Cry. Ksiądz coś mamrotał, wymachując rękoma, ale nikt go nie słuchał. Przytuliłem ją tak mocno jak tylko pozwoliły mi na to ramiona.
- Boże, nawet nie wiesz debilko, jak się martwiłem... Przepraszam, że byłem takim dupkiem.
- Zostawmy to już, dobrze? - popatrzyła mi w oczy.
Slash pogonił księdza, który ukryty za kolumną ocierał łzę. Usłyszałem tylko strzępki tego co mówił wnosząc ręce do nieba.
- Trafił swój na swego. Pobłogosław ich, staruszku.
Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją. A później? To był najlepszy rockowy koncert w kościele jaki widziało Los Angeles.

Punkt widzenia Michelle:
Nie wiem, jak on mnie na to namówił...!!! Trzymaj za mnie kciuki, Tom!

Punkt widzenia zwyczajnego ćpuna.
Nie mam pojęcia, dlaczego dałem się zaprosić na ślub Axla i tej jego dupy. Przyznaję, całkiem ładna, ale coś mi nie grało w jej sposobie mówienia, poruszania się, czy chociaż patrzenia na szanownego pana Rudego. Kwestia gustu. Spoglądałem na to wszystko dość trzeźwym wzrokiem. Panna młoda wdzięczyła się do przyszłego małżonka, podczas gdy ten stał uśmiechnięty i... nie zwracał uwagi na brunetkę. Jego wzrok utkwił gdzieś indziej. Odwróciłem się. Zobaczyłem dziewczynę w pięknej czerwonej sukience do kolan. Miała na sobie do tego skórzaną kurtkę. Na jej głowie prezentowało się sporo długich loków. Wyglądała atrakcyjnie. Uśmiechnęła się, machając do mnie. Odwzajemniłem to. Nie mogłem oderwać od niej oczu...
- NIE! - usłyszałem zdecydowany sprzeciw mężczyzny.
- CO?! - zapytały jednocześnie Erin i dziewczyna, wyglądająca na równie zszokowaną - aż stanęła w drzwiach! Usłyszałem następnie w odpowiedzi przemowę Axla. Nie pamiętam dokładnie, ale dusza zjaranego romantyka każe mi zacytować:
- Nie, misiaczkuuuu! - zaszczebiotał w stronę Erin. - Jest tu ktoś, kogo kocham bardziej od Ciebie.
- Ode mnie? Ależ to nie tak, jak myślisz... - odezwałem się nieproszony. Goście obrzucili mnie pogardliwym spojrzeniem, ale Axl zaczął się śmiać.
- A Wy, głupie pizdy, jak przyszłyście się pośmiać, to wypierdalać z kościoła.
- Proszę się tak nie wyrażać w obecności Boga! - wrzasnął ksiądz.
- MOJA IMPREZA! I CHUJ! - wrzasnął jeszcze głośniej pan młody, rozwścieczony z powodu zjebania chwili. Odetchnął, po czym kontynuował:
- Jest tu ktoś, kogo raniłem, i kurewsko za to przepraszam. Zrozumiałem swoje błędy i chciałem...
- Kochanie... proszę Cię...- zakwiliła żałośnie Erin, próbując skupić uwagę na mediach. Wiesz, Playboye, CKM  i tak dalej.
- Spierdalaj, szmato! - odepchnął ją na duchownego. Pobiegł w stronę ciemnowłosej dziewczyny.
- Michelle... kocham Cię. KOCHAM, KURWA!
Zdegustowani goście spojrzeli z odrazą na kobietę tkwiącą w objęciach wokalisty. Ja, idąc na przekór... poklaskałem. Czułem, że to właśnie oni stanowią jedność... Axl i Michelle, nie goście... aż tak mnie nie pojebało!
- Przepraszam Cię za wszystko. Nigdy nie chcialem Cię ranić... - docierał do mnie głos Axla, jednak bardziej się skupiłem na pannie młodej pozującej na zranioną dziewczynkę zostawioną przy ołtarzu. Widzę, że wielu paparazzi się to spodobało. Nie chciałem tego komentować.
- A Ty, głupia zdziro, spływaj! To moja scena! - wstał wysoki facet i ruszył w kierunku ołtarza. Następnie przestawiał stoliki i działam cuda z nagłośnieniem.
- Proszę wyjść! WSZYSCY, WYNOCHA! - ksiądz nie wytrzymywał nerwowo.
- To dom Boży. Nie księdza! - wtrąciła się ciężarna dziewczyna. - Proszę o ogarnięcie dup, Maestro idzie! - wskazała tu na Slasha idącego ze swoim Les Paulem. Dołączył do tego wysokiego. Razem rozpierdalali całą budę. Izzy dobiegł do nich, a następnie Steven przestał się obściskiwać z Erin przed kamerami - zepchnął ją z ołtarza i powiedział, żeby się nie martwiła, bo kamera ją kocha. Zaśmiałem się. Cały zespół działał zgodnie z rytmem. Michelle, o ile dobrze zapamiętałem jej imię, podeszła do księdza skulonego w rogu kościoła.
- Zapłacę. Teraz... spieprzaj, dziadu! - pomachała przed nim banknotem studolarowym. W tle słyszalem pierwsze dźwięki Don't Cry. Dopiero teraz dotarło do mnie, że ten wysoki facet to... Duff McKagan! O kurwa! Ale miałem chęć go przelecieć...
Byłem nieco ujarany, przyznaję. Może niektóre rzeczy mi się przywidziały, ale i tak było zajebiście!
Chwila, chwila, coś się dzieje!
Pierwszy taniec. Axla i Michelle. Nie Erin. Axl i Michelle kołysali się w rytmach muzyki, którą sami tworzyli. Śpiewali razem.
Podszedłem do Izziego masturbującego gryf gitary:
- To jest najzajebistszy ślub, na jakim byłem! - wydarłem się mu do ucha.
- Nadal jesteś, stary! Trzymaj - wskazał swoją kieszeń ruchem głowy. Wyjąłem z niej woreczek z białym proszkiem.