środa, 23 października 2013

Nie wiem, co mogę powiedzieć. Amy.

Cześć :).
Przepraszam, że zostawiam Was bez rozdziału i tak dalej. Dzięki, że wgl czytacie.

Jednak nie jest tak różowo (mówię to do ludzi myślących normalnie, ponieważ róż mi się kojarzy z kurestwem, a normalnym ze szczęściem, czy z czymś...).
Mianowicie jestem w ciemnej dupie.

Ayumi zostawiła mnie bez informacji na temat dalszych losów Goodnight Tonight. Zniknęła. Taa, też tak chcę... no ale trudno. Nie wiem, czy mam kontynuować sama, tym razem moje własne wypociny, czy rzucić to w cholerę, czy też czekać dalej na przyjaciółkę. A jak Wy myślicie?

Help me!
Amy

sobota, 28 września 2013

Welcome to the Jungle! - rozdział 2.

Dopiero nabieramy skrzydeł... - Ayumi & Amy.
_______________________________________

Z perspektywy Alice:

Gdy tylko za Michelle i Axlem zamknęły się drzwi, spojrzałam na Duffa z niepokojem wymalowanym na twarzy. Myślałam, że poczuje mój wzrok na sobie, ale on tylko siedział i tępo gapił się w okno. Wypowiedziałam jego imię, usiłując wyrwać go z transu. Nie reagował. Wreszcie podeszłam i uderzyłam go w ramię.
- Kobieto! Co ty wyrabiasz, do jasnej cholery?! - wrzasnął.
- Od kilku minut staram się sprowadzić Cię na ziemię. - nie chciałam dać zbić się z tropu.
- Przepraszam, zamyśliłem się...
- O czym tak intensywnie myślałeś?
- O... - zawahał się. - O niczym szczególnym.
Opadły mi ręce. Ostatnio zbywał mnie tak coraz częściej. Zaczynał coś mówić, by zaraz urwać w połowie zdania i najzwyczajniej w świecie mnie spławić. Tłumaczyłam to sobie kryzysem powiększonej rodziny. Wszak nie byliśmy teraz tylko we dwoje. Był jeszcze Michael.
- Zauważyłeś - zaczęłam, siadając mu na kolanach. Nie protestował, choć nie chciał mnie objąć. Zacisnęłam powieki - że Michie dziwnie się zachowuje?
- Nie. Niby dlaczego?
- Jest taka... wyobcowana.
- Martwisz się na zapas - rzucił bezwiednie, zupełnie ignorując moje obawy.
- Nie. Gdybym nie miała się o co martwić, nie martwiłabym się. - poczułam, że ponoszą mnie nerwy.
- Alice, kochanie. To są ich sprawy. Niech załatwią to między sobą. Nic ci do tego.
- Mi? - oburzyłam się. Chciałam by to zauważył, więc poderwałam się do góry. - Mi?! Myślałam, że to nasi przyjaciele, Duff. Nasi.
- Oczywiście, że nasi, ale... - on również wstał i zaczął kierować się do wyjścia. - Nie nadążam za tobą. Nie rozumiem dlaczego się wkurzasz. Wychodzę. Nie czekaj na mnie. Nie wiem, kiedy wrócę.
- Gdzie znowu idziesz?
Nie otrzymałam odpowiedzi. Pożegnał mnie niekontrolowanym trzaskiem i krokami na schodach. Takie wyjścia zdarzały mu się praktycznie codziennie. Wracał nad ranem totalnie pijany, niezdolny do jakiejkolwiek rozmowy. Przynosił jakiegoś zwiędłego kwiatka albo prezent dla Mike'a, a potem bez słowa rzucał się na łóżko. To ja za nim nie nadążam. Ja go nie rozumiem. To ja zasypiam miotana wątpliwościami. Co robi? Gdzie jest? Czy wróci cały i zdrowy? I... czy gdziekolwiek jest, jest tam... sam?
Gdybym mogła, porozmawiałabym z Michelle, ale po dzisiejszym spotkaniu utwierdziła mnie w przekonaniu, że osobą, która potrzebuje wsparcia nie jestem ja, ale właśnie ona. Czyżby moje podejrzenia okazały się słuszne? Zbyt dużo pytań, na które chyba wcale odpowiadać. Michael zaczął płakać i moje myśli natychmiast zwróciły się ku niemu.

Punkt widzenia Michelle:

Wróciliśmy do domu. Dla mnie zamknięcie naszych drzwi oznaczało jedynie strach. Znaczy, w mojej sytuacji...
- Jak to jest z tą ciążą... - Axl nie potrafił opanować złości i zaciekawienia w brzmieniu swojego głosu. Serce zaczęło bić szybciej. Istne bagno. Galimatias.
- A co ma być? Nie jestem. Nie będziesz tatusiem. Cieszysz się? - warknęłam gniewnie. Ruszyłam w stronę wyjścia.
- Stój! - wrzasnął wokalista. Nie zważałam na jego wołanie. Trzasnęłam drzwiami przed jego nosem. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to zatopienie smutków w alkoholu. No ale w ciąży podobno się nie pije. Poszłam do Rainbow. Pewnie dziwnie wyglądałam. Usiadłam sama przy stoliku, gapiąc się na zamówiony napój. Nie mogłam niczego przełknąć.
- Nie rób tego! W ciąży nie wolno! - usłyszałam śmiech Vinniego. Zbladłam. Spojrzałam na niego z lękiem. Nie zwrócił na to uwagi. Przynajmniej tak mi się wydawało. - Mogę się dosiąść? - zapytał radośnie.
- Tak, siadaj, w końcu sobie z kimś pogadam bez nerwów - wysiliłam się na wesołość.
- Bez nerwów. Aż tak źle?
- Powiedzmy, że co rude, to wkurwiające... - westchnęłam, biorąc łyk piwa. Złapałam wokalistę na tym, że zerka na mnie z mieszanymi uczuciami.
- No co? Piwo to nie alkohol! - zaprotestowałam, uprzedzając fakty.
Vince parsknął śmiechem. To był wprawdzie jedyny widok, który mnie podniósł na duchu od ostatnich dni.
- Michie... czyli Ty naprawdę jesteś w...?
- Niestety tak. Jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię bez ściemy.
Podał mi rękę.
- Jeśli będzie jakiś problem, to możesz się zwrócić z tym do mnie. Czy chcesz urodzić to dziecko?
- Nie chcę - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Mam znajomego lekarza, który zajmuje się również aborcją. Wchodzisz w to? - spojrzał mi głęboko w oczy. Przez głowę przemknęło mi wiele myśli, wiele wspomnień i wiele planów, których nie chciałabym pogrzebać przez poród i wychowanie brzdąca. Wykażę się egoizmem, wiem. W dodatku Axl również nie byłby zadowolony z takiego obrotu spraw, a tu nagle pojawia się pomocna dłoń.
- Tak. Wchodzę w to. Zdrowie! - napiliśmy się razem. Napięcie między nami odchodziło w miarę wlewanego w siebie alkoholu. Potrafiliśmy swobodnie rozmawiać. Dowiedziałam się, że Vincenta wyrzucono z zespołu, a zamiast niego wyje jakiś Corabi. Neil dość dziwnie zareagował zaś na informację, że jestem od roku żoną Axla. Nie wierzył mi.
- No chyba Cię coś boli!
- A chcesz papierek z urzędu stanu cywilnego? - zaśmiałam się.
- Mogę sobie nim podetrzeć dupę?
- Jasne. Rób, co chcesz. Tylko potem nie bój się wrzasków Axla. Coś mu od pewnego czasu odpierdala i chce przerobić Gunsów na orkiestrę. W efekcie brzmią dziwacznie. No, ale są gusta i guściki. Na szczęście reszta Róż się buntuje przeciwko pomysłom wielce wielmożnej wiewiórki... - zrobiłam sobie przerwę na napicie się. Vincent ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Ech, za to Motleye są tacy, jak zawsze. Może poza jednym blond szczegółem... - skrzywił się.
- Ej, dopiero teraz zwróciłam uwagę, że jesteś z powrotem blondynkiem! Jestem niekumata jakaś...
- Owszem, mamusiu - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - A może byśmy się przenieśli do... do...
- Eeee, do dupy. Zostaję tutaj, w końcu dziś Dzień Matki... - popisałam się mrocznym poczuciem humoru. Zanieśliśmy się potwornym śmiechem. Ta noc minęła dość interesująco. Powrót do starych czasów... po raz pierwszy od wieków mialam w dupie zdanie Kierownika. Żyłam SWOIM życiem. Chciałam, aby takie chwile zdarzały się coraz częściej. Ale... czy to było możliwe?
- Przepraszam, ale muszę iść. Może odprowadzę Cię do domu? - zapytał pospiesznie Vince, przy czym wyrwał mnie z zamyślenia.
- Tak, dzięki - wstałam i ruszylam za nim w kierunku wyjścia. Pocałował mnie w policzek, a potem przepuścił w drzwiach. Nie miałam wrażenia, że to było niestosowne czy też naganne. Odwzajemniłam buziaka. Powędrowaliśmy w stronę mojego mieszkania w dobrych humorach. Nie martwiliśmy się o nic. Po zetknięciu się z furtką każde z nas poszło w swoją stronę.
- Trzymaj się, Michie! - zawołał na pożegnanie.
- Jasne - westchnęłam. - Trzymam się klamki...
Zaczęłam za nim tęsknić...

sobota, 21 września 2013

Welcome to the Jungle! - rozdział 1.

Tak jak obiecałyśmy - rozpoczynamy kontynuację Don't You Cry Tonight.
Zachęcamy do wyrażania opinii.
_______________________________________
Z perspektywy Michelle:

Ja pierdolę... kocham tego idiotę, ale ostatnio przegina. Z czym? Z dragami, z chlaniem, z seksem... nawet z koncertami zaczął przesadzać. Rozumiem, nie wystarczam mu. Wkurwia mnie wieczne "Michelle, zrób to, zrób tamto..."! Wiedziałam, że życie z takim awanturnikiem nie będzie proste, ale nie spodziewałam się aż takiego despotyzmu. Przykład?
- Kochanie, czy wyjdziemy dziś do Alice i Duffa?
- A po chuj?
- Bo tak.
- Nie i chuj.
- Wiesz, że Duff jest Twoim kumplem, a Alice moją kumpelą, a do tego chciałabym odwiedzić małego Mike'a...
- NIE, KURWA! - po czym następuje trzask drzwiami i wrzaski, z których można się domyślić, że to prawdopodobnie najnowszy numer Gunsów autorstwa wielce szanownego rudzielca. Podać jeszcze jeden... albo nie. Przylazł.
- Michie, kochanie...?
"Kochanie"?! Dobre, dobre, mów dalej...
- Gdzie jesteś? - słyszę jego kroki. Zamykam notatnik.
- Już idę - wesołym tonem maskuję niezadowolenie. Bałam się jego napadów złości. Moje objęcia przestały już na niego działać. Dobre było to, że nie uderzył mnie ani razu. Stanęłam przed nim. W ręce trzyma bukiet róż.
- To dla mnie...? - zawahałam się.
- Jasne, czemu nie? - uśmiechnął się, a potem cmoknął w policzek. - Chciałem Cię przeprosić za te wszystkie kłótnie. Byłem zestresowany. Jeśli przeze mnie cierpiałaś, to proszę, wybacz mi.
- Hm... - wbiłam wzrok w podłogę, próbując uniknąć jego wyczekującego spojrzenia.
- Czemu milczysz? - Axl próbował dalej mnie do siebie przekonać.
- Eee... tak... wybaczam... - wydukałam, patrząc mu prosto w oczy. Posłałam mu słodki uśmiech. Uradowała mnie reakcja wokalisty. W niej ujrzałam moją dawną ukochaną wiewiórkę. Szczerzył zęby jak głupi do sera.
- No to co, idziemy do Alice i Duffa? - zapytał, ciągnąc mnie za rękę.
- Okej - westchnęłam zbita z tropu. - Może Mike się ucieszy... uwielbiam jego grymasy... jest taki fajny! - powiedziałam z entuzjazmem. Axl spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Ty się dobrze czujesz? Przecież nienawidzisz małych bachorów!
- Tak... jasne. Czemu nie? - odpowiedziałam, parodiując jego wcześniejszy ton. Wyszliśmy razem z domu od niepamiętnych czasów. W drodze Axl paplał coś o płycie, koncertach i nowym perkusiście. Z jego słów wyłapałam nazwisko Matt Sorum.
- ... i wiesz, wyjedziemy za miesiąc w trasę...
- Co? Jaki miesiąc?! - ożywiłam się.
- Kochanie, jestem gwiazdą rocka! Dlaczego dziwi Cię trasa?
- Muszę Ci o czymś powiedzieć...
- Później.
Dalsze ględzenie przerwał Duff, którego spotkaliśmy przez przypadek w sklepie dziecięcym. Chcieliśmy kupić coś dla Mike'a. Basista również przybył w tym celu do sklepu.
- Oo, spójrz! Barbie! - zachwycał się Axl miniaturowym plastikowym ciałkiem. Pokazywał Duffowi jakieś nieudolne machanie pokracznej ręki przez lalę. Wywróciłam oczami z rozbawieniem, a Duff wyskoczył z tekstem "Po chuj mu lala?"
- Czyli wychowujesz syna na geja... rozumiem... - śmiał się wyjec w najlepsze. Miałam ochotę przyjebać mu w mordę. Duffowi także nie było do śmiechu. Zbyliśmy rudego milczeniem. Nie umiałam się zdobyć na bycie normalną sobą.
- Axl... przyszliśmy tu po prezent dla Mike'a, a nie po to, by robić sobie wrogów - syknęłam po dłuższej przerwie.
- Dobrze się czujesz? - zapytał mąż po raz drugi tego dnia.
- Autentycznie się martwisz? - udawałam zatroskaną. - Miłe - pocałowałam go. Objął mnie. Duff rzucił nam krótkie spojrzenie:
- Nie róbcie mi smaka, zwłaszcza w sklepie z dziecinnymi duperelami!
- Czyżby Alice nawalała? - Axl odważył się pyskować.
- Nie, dupku. Możemy już iść?
- Dzisiaj wszyscy coś nie w dupie... - mruknęłam pod nosem.
- W czym? - zapytali muzycy.
- Jezu, czy musimy analizować moje zdanie? - odparłam zniecierpliwiona. - Idźmy już do Alice. Wkurwia się, gdy musi czekać z obiadem.
- Ale my już po... - wtrącił się Duff.
- JA TU COŚ KURWA MÓWIĘ DO CHUJA WAFLAAAAA! - wrzasnęłam, wychodząc z budynku, przy okazji olewając krzywe spojrzenia mamusiek. Wkurwiały mnie. Jak wszystko.
- Michelle... idź się leczyć - westchnął Duff. - Jak Ty z nią wytrzymujesz? - zapytał zaczepnie Axla.
- Przynajmniej nie mamy syna-pedałka! - odpowiedział z kpiną. - Michie, nadal chcesz iść do Alice? Powiedz "nie"! - błagalny ton nie zrobił na mnie najmniejszego wrażenia.
- Tak. Idziemy. Przepraszam, Duff. Kochanie, chodźmy, proszę... - zupełnie uspokojona poszłam z chłopakami do przyjaciółki.

W domu Alice i Duffa.
- O rany, ale urósł! Jaki słodki... - uśmiechałam się do dzieciaka, trzymając go na rękach. Zastanawiało mnie, skąd tak małe stworzenia mają w sobie tyle radości. Alice spoglądała na mnie podejrzliwie.
- Co jest? - wyłapałam grymas przyjaciółki.
- Ślicznie wyglądasz z dzieckiem... - uśmiechnęła się, ale nie spuściła z tonu. - Chodźmy na obiad. Słyszałam od Duffa, że jesteś głodna.
- No, cholernie! Mam wrażenie, że ostatnio jem za dwóch! - zaśmiałam się. Tym sposobem skupiłam na sobie całą uwagę matki małego basisty.
Cała nasza piątka usiadła przy stole. Wlepiłam wzrok w dziecko siedzące na kolanach Alice.
- Michelle, halo, tu Ziemia! - Duff pstryknął palcami.
- Przepraszam... - zabrałam się do jedzenia, starając się nie patrzeć w obiekt westchnień. Mowa o Michaelu, nie Duffie. Żeby nie było!
- Dobrze się czujesz? - Alice zapytała z troską.
- Kolejna... tak, wszystko jest okej - odparłam bez emocji. - Możemy jeść?
- Czy mi się wydaje, czy Tobie się lekko brzuch powiększył? - Alice drążyła temat dalej, a Axl odwrócił się w moją stronę i podziwiał moje nieudane próby przykrycia rumieńca jednocześnie z ciekawością i wściekłością. Powstrzymałam łzy.
- Nie! Wydaje Ci się...! Ja i ciąża? I dziecko?! Chyba Was pojebało! Hahahaha! - parsknęłam przesadzonym śmiechem.
Chyba nie muszę mówić, że atmosfera przy stole się zjebała doszczętnie. Dokończyliśmy obiad w milczeniu. Alice zerkała na mnie i Axla, a Duff doglądał Michaela. Siedziałam jak na szpilkach. Nie chciałam patrzeć Axlowi w oczy.
Czułam, że wyznanie prawdy skończyłoby się katastrofą.

piątek, 20 września 2013

Nasza wina, nasza wina...

... nasza bardzo wielka wina!
Przepraszamy z całych naszych zajętych i zbolałych serduszek. Pewnie się gniewacie...
no ale ta pierdolona szkoła, pierdolone wakacje i do tego pojebane problemy osobiste sprawiły, że zaniedbałyśmy bloga. Proszę się jednak nie martwić, od jutra znów będziemy rozwalać system!
Zamiast nowego opowiadania proponujemy kontynuację. Cieszycie mordki? :).
Dziękujemy wszystkim odwiedzającym i komentującym tą pisaninę.

Przepraszamy i obiecujemy poprawę.
Lilith & Amy

piątek, 17 maja 2013

Don't You Cry Tonight... epilog.


Szpital + punkt widzenia Duffa.
Zebrali się. Miłe z ich strony, jestem naprawdę wzruszony, zwłaszcza, że pojawili się dwa dni po ostrej popijawie zwanej weselem (nigdy nie wyobrażałem sobie Michelle jako żony, tym bardziej żony Axla!), ale...
- O kurwa, ale mnie rwie. Duff! Ratuj do cholery!
- Przyj, przyj, przyj! Michelle rzyga!
- I-HAAA! - zawył Slash. Swoją drogą nie wiedziałem, co on odpierdala - próbuje rozśmieszyć rodzącą dziewczynę swoją kudłatą imitacją maskotki.
- To...kurwa... nie jest... śmieszneee! Aaaa! - krzyczała Alice, robiąc konkurencję szanownemu panu Kierownikowi, który z desperacji rzucił się na rzygi Michelle i zaczął je sprzątać... jej włosami. Stwierdzam, że dobrana z nich para - pani Rose przyjebała mu z liścia i zaczęła rzygać na koszulę Rudzielca. Steven przez cały czas śmiał się jak opętany... jedynie Izzy trzymał jako taki fason. Milczał i oglądał sceny z zadumą, okazjonalnie dopijając piwo. Chwała mu za to.
Trzymałem Alice za rękę. Byłem przerażony widokiem wychodzącego dziecka, jednak nie chciałem jeszcze bardziej denerwować mojej ukochanej.
- Już, już widać główkę! - ucieszył się nagle ożywiony Izzy. Odetchnąłem z ulgą.
- KURWAAAA!!! DAJCIE MI COŚ NA USPOKOJENIE... - Alice wybuchnęła histerycznym płaczem. Jednak, nie... to nie był jej głos... cholera.
- Axl, ogarnij się! Nie płacz...- Slash poklepał wokalistę po ramieniu. Chciał go przytulić, ale ten go odepchnął. Palant.
- Niee... nie wytrzymam! Michelle mnie orzygała, Alice rodzi, a jakiś pierdolony wioślarz próbuje mnie uspokajać...! - zakwilił żałośnie. Po wybuchu wybiegł z sali jak oparzony. Też bym tak chciał...!
- Nie... błagam... nie...! - tym razem to Alice była przerażona. Dziecko nie zaszczyciło nas żadnym wrzaskiem. Michelle popędziła po lekarza. Gdy wróciła razem z niezbyt miło wyglądającym snobem, ten wziął bobasa na ręce i ruszył z nim na reanimację. Czy jakoś tak... wiesz, będąc na lekkim rauszu nie myślisz trzeźwo. Oczekiwanie...

- Duff... - usłyszałem cichy szept dziewczyny. Była wyczerpana.
- Cii, jestem tu - pogłaskałem ją po głowie.
- A co z dzieckiem...? - poderwała się z miejsca, dysząc ciężko.
- Spokojnie. Jest tutaj - ostrożnie podałem jej chłopczyka. Nadal się bałem, nie wiedząc czemu. Nie chciałem dać tego po sobie poznać.
- Kochanie, już, wszystko w porządku - uśmiechnęła się do mnie. Przyglądała mi się z uwagą, milcząc. Tuliła dzieciątko.
- Pięknie razem wyglądacie... - wyszeptałem, zauroczony, i jednocześnie szczęśliwy.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę! - zawołałem, nie spuszczając wzroku z dziewczyny.
Gunsi i Michelle weszli nadzwyczaj cicho. Nie wiedziałem wtedy, że była to tylko cisza przed burzą. Oglądali Duffa Juniora z zaciekawieniem. Spokój został zakłocony przez Stevena:
- Potter!
- Lilly! - wyrwał się Izzy z tonem sprzeciwu. Axl obrzucił go pogardliwym spojrzeniem.
- Bitch!
- Yy... BITCH?! - zawołałem oburzony.
- Okej, może Annihilator? - zaśmiała się Alice.
- HALLOWEEN! - zaproponował Slash.
- Spierdalaj! - odezwał się Axl.
- Dobrze, moje drogie dziecko, spierdalaj... - dziecko, o dziwo, zakwiliło radośnie w takim momencie - Ooo, reaguje na swoje imię! Spierdalaj, witaj w domu! - powitała je Michelle, biorąc na ręce.
Byliśmy jedną wielką szczęśliwą rodzinką, bez względu na to czy byliśmy spokrewnieni, czy też nie.
Wziąłem swojego syna w ramiona. Był idealnym ucieleśnieniem urody Alice, a po mnie odziedziczył ciemne oczy. Dlaczego tylko tyle?! Nie potrafiłem powstrzymać łez.
- Ej, bo Spierdalaj powstydzi się takiego ojca - powiedział mi do ucha Axl, który choć chciał ukryć emocje cały emanował radością, zresztą jak wszyscy.
Po kilku godzinach zostaliśmy sami. Ja, Alice i NASZ syn. Owoc naszej miłości. Jakkolwiek to brzmi jest szczere.
- Duff? - ścisnęła moją rękę, a ja sam nie wiem czemu przeraziłem się.
- Co jest? Źle się czujesz? - panikowałem. Musiałem przy tym wyglądać żałośnie.
- Nie, wszystko w porządku. Wiesz, że nie musisz siedzieć tu całą noc.
- Wiem. Nie myślisz chyba, że cię tu zostawię?
Westchnęła cicho. Włosy opadły jej na zmęczoną twarz, ale promieniała. A może był to tylko wymysł mojej wyobraźni?
- Cieszę się. - szepnęła. - Mam ciebie i... - zawahała się przez moment. - Kochanie, musimy go nazwać.
- Moim zdaniem Spierdalaj jest idealne - roześmiałem się.
- Nie przeginaj - spiorunowała mnie wzrokiem.
- Pocałowałbym cię, ale boję się, że dasz mi w mordę.
- Słusznie - stwierdziła z uśmiechem. - Już wiem. Michael.
Mam nadzieję, że mój pocałunek wystarczył, by zrozumiała moją aprobatę dla tego imienia.
Michael Duff McKagan... Nigdy nie myślałem, że można być tak szczęśliwym...

Co tym czasem u Erin?
- Halooo? - odezwała się kobieta po drugiej stronie słuchawki.
- Lillian!!!
- Czego, kurwa? Znów z pretensjami...?
No tego już było za wiele...
- Jak śmiesz do mnie tak mówić?! - zawołałam gniewnie. - Zresztą, skąd wiedziałaś, że z pretensjami? - warknęłam.
- Ty inaczej nie umiesz, panno Rose... - zaśmiała się moja rozmówczyni. Miałam chęć wydrapać jej oczy, musiałam jednak przejść do głównego tematu.
- Aha, czyli już wiesz, co się stało na ślubie tego pierdolonego idioty? Czemu na mnie to...
- Czytałam o tym w najnowszym wydaniu Playboya. Ślicznie pani wygląda, pani Profesor. Niczym tania dziwka z LA... - Lillian rechotała w najlepsze, a we mnie narastał gniew. Obrzuciłam złowieszczym spojrzeniem wszystkie ściany mojego pokoju. Nie wiem, po co to było, ale pomogło. Opanowałam się... trochę.
- Posłuchaj, kretynko. Niby kto mi mówił, że hardrockowcy uwielbiają puste panienki? Kto?!
Cisza. Tego się spodziewałam.
- Jeśli mnie słyszysz, to chociaż mi wyjaśnij, po co to było? Po cholerę jasną udawałam jakiegoś pierdolonego plastika? Mówiłaś, że Axlowi się takie coś podoba. Mogłam to nagrać, nie wymigasz się! - wrzeszczałam z pasją, gapiąc się w podłogę. Usłyszałam ciche westchnienie koleżanki.
- Dobrze, masz rację, mówiłam tak, ale to dlla dobra sprawy!
- Dobra?! Zrobiłaś ze mnie legendę siary!
- Słowo "siara" to obciach - odpowiedziała roześmiana Lillian. Czekałam na dalszy ciąg jej wywodu.
- Dla Dobra, ponieważ byłaś króliczkiem... doświadczalnym... - jej słowa zdusił szalony śmiech.
- Koniec tematu! Powiedz mi lepiej, jak Ci wychodzi mikstura będaca sposobem na nieśmiertelność?
- Za mało kocimiętki. Dobranoc!
Zostawiła mnie samą.
Trudno. Muszę skombinować kocimiętkę i odpowiedzieć na parę pytań prasie. W końcu, jestem sławna. I tak spędzę całe swoje pojebane życie. Raz przed kamerami, raz w laboratorium... zaczęłam karierę jako porzucona żona szanownego pana Axla Rose'a. Życzę mu wszystkiego najlepszego z jego kochaną Michelle. Swoją drogą, nudziłam się z nim... nie wiedziałam, że on może pokochać kogoś, kto umie postawić na swoim i być agresywnym jak on. Ciągnie swój do swego... ech.
Ostatni dzień eksperymentu: Słodka kokietka nie działa na rockowca. Na takich działają sprytne dziewczyny, które umieją bronić swoich postanowień i nie dają dupy pierwszemu lepszemu.

Przyczyny rozpadu Motley Crue:
- Rozpaczam. Rozpaczam. Roz...paa...czaaaam! - popłakał się Vinnie w studiu nagraniowym. Spieprzył tym już 10 piosenek z rzędu.
- Wiesz, może byśmy przełożyli nagranie, co? - Mick szturchnął Nikkiego w ramię.
- Wiesz, to wspaniały pomysł! - podskoczył w górę z radości. Mick westchnął z rezygnacją.
- Ja to już proponuję... chwila, raz, dwa, trzy... siedemnasty raz! - burknął w stronę basisty. Ten, niezrażony zachowaniem wioślarza posłał mu bezczelny uśmiech w odpowiedzi.
- Zarządzam przełożenie nagrania do... yyy... za dwa dni! Vinnie, ogarnij się, otrzyj te swoje ciotowate oblicze, niewiasto... - Nikki po tych słowach rzucił mu bandanę dla otarcia łez. Zdesperowany wokalista skorzystał z tego daru.
- Tommy, co Ty kurwa robisz?! - Mick spojrzał na perkusistę, który lizał talerz zestawu perkusyjnego.
- Myję gary - wyszczerzył się. - Zaraz zacznę sikać dla lepszego połysku! - zawołał uchachany gołodupcew. - Mówiłem już, że nie mam na sobie spodni?
- Widzimy. To może Ty się zabawiaj ze swoim, hmm... instrumentem... - na dźwięk słów wypowiedzianych przez Nikkiego Vinnie zaniósł się śmiechem. Płaczem. Śmiechem... a chuj go wie! - A my już pójdziemy i spróbujemy spić blondie.
- Nie, kurwa, blondie! Mam teraz zieleń na głowie! - zaprotestował wokalista.
- Dobra, nie pierdol, idziemy się najebać!
Mick, Nikki i Vince zostawili perkusistę samemu sobie, aby się zabawiać w Rainbow.

Parę godzin później w barze:
- Bo ja... bo ja ją kochaaałeeem, yk! - żalił się wokalista swoim kumplom z zespołu. Mick klepał go po ramieniu, a Nikki mówił co chwilę "bo to zła kobieta była!".
- Dobrze, że się najebałeś, inaczej byś nic nie powiedział - mruknął Mick do siebie.
- Coo? - zapytał ledwo przytomny Vinnie, zapatrzony w krocze Sixxa.
- Nic, kochanie. Przeliżmy się! - przystawił się do wokalisty. - Wiem, że to lubisz, kochanie! Zabawmy się! Come On And Dance! - Mick coraz bardziej się kleił do blondie, ale ten nie reagował. Dopiero po pięciu minutach nalegania ze strony gitarzysty Vince zdołał się z nim przelizać. Akurat w momencie, w którym Vinnie stęknął, wszedł Tommy, patrząc z niesmakiem na tę scenę.
- Ty... ty... ty... ty głupi chuju! Jak mogłeś mi to zrobić?!
Reszta chłopców spojrzała na perkusistę nieprzytomnym wzrokiem. Tommy, korzystając z okazji, szarpnął Vinniego za szmaty i wrzeszczał do niego coś w stylu "jak mogłeś mnie zranić!!!". Najebanie się nie przyniosło skutku - Vince płakał w ramionach Tommy'ego. Mick i Nikki patrzeli na to ze wzruszeniem. Mickowi coś nagle odjebało...
- To moja ukochana! Nie Twoja! - odepchnął pana Lee od wokalisty. Zaczęła się bójka. Nikki klaskał w dłonie.
- Jeszcze, jeszcze! Mało! ORGAAAAZM! - piszczał basista. Vince siedział w milczeniu, wlepiając gały w podłogę. Podłoga. Teraz krocze. Podłoga, krocze, podłoga...
- Na chuj się patrzysz! - warknął zbulwersowany Nikki.
- Noo... - odszepnął rozmarzony Vinnie.
- Lepiej poszukaj swojej Michelle! - odpowiedział.
- Spierdalaj! Wolę Ciebie, misiu! - Vince przysunął się do kolegi. Ten się zaś odsunął i wpadł przez przypadek na Micka i Tommy'ego. Ociekali krwią.
- Przykro mi, chłopcy, ale musimy Was oddelegować do domu. Bez wyjątku! - właściciel lokalu zaproponował im dojazd do Hellhouse.
- Oo, prywatna limuzyna! Supeeer! Iiiiijooo, iiiijoooo! - śmiał się wokalista, patrząc jak urzeczony przez okno pojazdu. Pozostali członkowie zespołu siedzieli obrażeni na siebie. Nikki rzucał krzywe spojrzenia Vinniemu.
Po dotarciu do Hellhouse.
Zgon.
Po niemile spędzonej nocy w Hellhouse.
- Narada. Wojenna. Teraz - wrzeszczał Nikki, ubrany jedynie w swoje różowe bokserki z wizerunkiem piersi Pameli Anderson. Motleyowcy zebrali się wokół kuchennego stołu.
- Czy każdy z Was pamięta, co się działo wczorajszej nocy?
Zgłosił się Mick, po czym opowiedział przebieg wydarzeń, zacząwszy od histerycznego płaczu i sikania na talerze w studiu nagraniowym. Nikki się załamał, jednak kontynuował:
- A więc, tak sobie z nudów musze kogoś wyjebać. Dziś wybór pada na Vinniego - puścił oczko do blondie. Ten sobie niczego z tego nie zrobił.
- Będę rozdziewiczał zakon! Dziękuję Ci, o Panie! - rzucił się w ramiona basisty.
- Okej, okej, ale jak to rozwiążemy w mediach? - Tommy próbował przykryć złe wrażenie po zajściach z perkusją, udając myślenie.
- Mądre pytanie, Tommy. Mądre... - Mick poklepał go po ramieniu. - ale nie wiem!
- Proste! - odezwał się Vinnie. - Nikki, Tommy i Ty powiecie, że sam odeszłem, a ja powiem, że zostałem wyrzucony!
- Słucham?! Chcesz na nas zwalić winę, Żydzie?! - wrzasnął Nikki, nie ogarniając sytuacji.
- Dobrze. Wyjaśniam jeszcze raz. Bycie zieloną blondynką jest trudnym zadaniem, ale mówię. Kłótnie i śmierć to najlepsza reklama! Wszystko jasne?
- Aha, okej... - przytakiwali Motleyowcy.
Ciszę przerwał Tommy.
- Aha! Przypomnałem seee coooś! Vince! Jak mogłeś się przelizać z Mickim na moich oczach?!
- To było na rozweselenie! Dramatyzowałem przez Michelle, brakowało mi seksu... no! Tommy, kotku, nie obrażaj się! Kocham Cię dalej, ale to Ty mnie wyjebałeś z zespołu! - obraził się. Tommy musiał mu dojebać.
- Nie ja, tylko Nikki. I należało Ci się. Piałeś jak kobieta.
- To Ci się podobało. Jak miałem orgazm, to nie miałeś pretensji.
- Ty... a weź, wypierdalaj. - Tommy wstał i obraził się na cały świat.
- W takim razie spakuję swoje rzeczy. Żegnajcie! Arrive derczi... czy jakoś tak... - Vinnie podążył do swojego lokum.
- A seks na pożegnanie? - zaproponował Nikki.
- Yyy... do widzenia!
Vinnie był i znikł. Mick, Nikki i Tommy dalej radzili sobie sami, aż do momentu, w którym wykupili na ruskim targu niejakiego Johna Corabi.

KONIEC!
Dziękujemy wszystkim czytającym :). Byliście zajebiści!
Oczekujcie następnego opowiadania!
Ayumi & Amy.

niedziela, 5 maja 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 45.


Z perspektywy Axla:

Ja pierdolę... No po prostu nie wierzę, że to już ten dzień. Dzień, w którym oficjalnie stanę się podnóżkiem mojej... żony? Erin? Przygotowania trwały od rana. Duff, Slash i reszta skakali wokół mnie, dopinając guziki w garniturze, poprawiając krawat, ulizując włosy, gładząc koszulę, pucując buty. Miałem ochotę rzucić to wszystko w cholerę, kazać im przestać odgrywać tą chorą szopkę, ale jakaś dziwna siła mnie powstrzymywała. Głos rozsądku. No i Michelle... Gdzie była? Co robiła? Czy się zjawi? Jej postać przewijała się w mojej podświadomości. Chwile, które spędziliśmy razem wspominałem jak widz w sali kinowej, gdzie wyświetla mu się jego biografię. Gdybym mógł cokolwiek zmienić... Cofnąć czas. Drzwi się otworzyły. Wyprowadzili mnie jak skazańca na szubienicę. Krzyki, błagania i prośby, to nie miałoby sensu. Uśmiechnąłem się blado, by stawić czoło przeznaczeniu.
Nigdy nie byłem specjalnym fanem kościołów, a ten, w którym miałem ożenić się z Erin przerażał mnie wyjątkowo. Muszę przyznać, wyglądała co najmniej olśniewająco w długiej, białej sukni i stając z nią przed ołtarzem przemknęło mi przez myśl, że ten los wcale nie musi być taki przeklęty i okrutny. Moja wybranka jednak musiała popsuć to wszystko dziecinnym komentarzem na temat uroczystości weselnej. Jej głos doprowadzał mnie do białej gorączki. Duff przytachał obrączki i poklepał mnie po ramieniu w przyjacielskim geście, który jeszcze bardziej mnie zdołował.
- Stary, chyba zaraz zwariuję - szepnąłem mu do ucha.
- To ty jeszcze nie zwariowałeś?
- Zabawne. - wycedziłem. - Jest tu Michie?
- Nie widziałem jej. Przykro mi.
Wtedy dopiero zrozumiałem tragizm całej tej komedii. Miałem właśnie złożyć przysięgę dożywotniej miłości i wierności kobiecie, z którą nic poza seksem mnie nie łączyło. Za to ta, którą kocham siedzi sobie w Londynie z jakimś niedorobionym transseksualistą. Rozglądałem się po wszystkich nawach, szukając zarysu jej twarzy. Nagle boczne skrzydło uchyliło się i weszła przez nie... Iron Maiden. Kamień spadł mi z serca, choć właściwie nie wiem dlaczego. Przecież sytuacja nie wyglądała przez to lepiej. Sama jej obecność sprawiała, że czułem się... swobodniej, pewniej, bezpieczniej... Kurwa mać, co ja najlepszego robię?!
Alice dorwała się do niej, przytuliła i zaczęły rozmawiać. Duff dołączył do nich i desperacko machał do mnie, gdy face to face ze mną stanął facet w sukience... to znaczy ksiądz.
- Witam wszystkich zgromadzonych. - ton jego głosu działał mi na nerwy. A może to przez stres? - Zebraliśmy się tu dziś, by ucelebrować związek dwojga młodych ludzi, którzy chcą dalej wspólnie iść przez życie. Jeśli na tej sali jest ktoś, kto sprzeciwia się zawarciu przez nich małżeństwa niech przemówi teraz albo zamilknie na wieki.
Miałem nadzieję, że Chelly wydrze się na cały głos, ale zajęła miejsce w ostatniej ławce i siedziała cicho. Nikt nie wykrztusił słowa.
- Erin Everly. Czy bierzesz sobie tu oto obecnego Axla Rose za męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że go nie opuścisz aż do śmierci?
- Tak - odpowiedziała piskliwym głosikiem, śmiejąc się jak idiotka.
- Williamie Rose. Czy bierzesz sobie tu oto obecną Erin Everly za żonę i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że jej nie opuścisz aż do śmierci?
Chwila wahania. Co ja gadam? To były najdłuższe sekundy mojego życia. Coś się poruszyło na tyłach kościoła. To Michie poderwała się z miejsca i chciała ewidentnie dać nogę.
- Czekamy, panie Rose - poganiał mnie koleś w czarnym prześcieradle.
- Nie. - odparłem twardo. Michie stanęła jak wryta.
- Co proszę?! - zawyła Erin skowytem zabijanego zająca.
- Och, przepraszam. - uśmiechnąłem się - Nie, misiaczku. Prawda jest taka, że nie kocham cię Erin. Nie kocham, nie kochałem i nigdy nie pokocham. Wybaczcie, drodzy goście, ale to moja impreza. Michelle, wiem, że tu jesteś. Widzę cię, ciołku. Przepraszam za wszystko. Wybacz mi. Kocham cię, Iron Maiden. Potrzebowałem dużego wstrząsu, żeby się do tego przyznać.
- Axl, co ty wyrabiasz, do cholery?! - Erin piszczała mi do ucha, ale ją odepchnąłem.
Stałem tak jak idiota, czekając na ruch tej, którą kocham. Doczekałem się. Duff podbiegł do ołtarza i wrzasnął coś o Gunsach na co zbiegli się wszyscy członkowie naszego zespołu. Wnętrze kościoła wypełniły dźwięki Don't Cry. Ksiądz coś mamrotał, wymachując rękoma, ale nikt go nie słuchał. Przytuliłem ją tak mocno jak tylko pozwoliły mi na to ramiona.
- Boże, nawet nie wiesz debilko, jak się martwiłem... Przepraszam, że byłem takim dupkiem.
- Zostawmy to już, dobrze? - popatrzyła mi w oczy.
Slash pogonił księdza, który ukryty za kolumną ocierał łzę. Usłyszałem tylko strzępki tego co mówił wnosząc ręce do nieba.
- Trafił swój na swego. Pobłogosław ich, staruszku.
Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją. A później? To był najlepszy rockowy koncert w kościele jaki widziało Los Angeles.

Punkt widzenia Michelle:
Nie wiem, jak on mnie na to namówił...!!! Trzymaj za mnie kciuki, Tom!

Punkt widzenia zwyczajnego ćpuna.
Nie mam pojęcia, dlaczego dałem się zaprosić na ślub Axla i tej jego dupy. Przyznaję, całkiem ładna, ale coś mi nie grało w jej sposobie mówienia, poruszania się, czy chociaż patrzenia na szanownego pana Rudego. Kwestia gustu. Spoglądałem na to wszystko dość trzeźwym wzrokiem. Panna młoda wdzięczyła się do przyszłego małżonka, podczas gdy ten stał uśmiechnięty i... nie zwracał uwagi na brunetkę. Jego wzrok utkwił gdzieś indziej. Odwróciłem się. Zobaczyłem dziewczynę w pięknej czerwonej sukience do kolan. Miała na sobie do tego skórzaną kurtkę. Na jej głowie prezentowało się sporo długich loków. Wyglądała atrakcyjnie. Uśmiechnęła się, machając do mnie. Odwzajemniłem to. Nie mogłem oderwać od niej oczu...
- NIE! - usłyszałem zdecydowany sprzeciw mężczyzny.
- CO?! - zapytały jednocześnie Erin i dziewczyna, wyglądająca na równie zszokowaną - aż stanęła w drzwiach! Usłyszałem następnie w odpowiedzi przemowę Axla. Nie pamiętam dokładnie, ale dusza zjaranego romantyka każe mi zacytować:
- Nie, misiaczkuuuu! - zaszczebiotał w stronę Erin. - Jest tu ktoś, kogo kocham bardziej od Ciebie.
- Ode mnie? Ależ to nie tak, jak myślisz... - odezwałem się nieproszony. Goście obrzucili mnie pogardliwym spojrzeniem, ale Axl zaczął się śmiać.
- A Wy, głupie pizdy, jak przyszłyście się pośmiać, to wypierdalać z kościoła.
- Proszę się tak nie wyrażać w obecności Boga! - wrzasnął ksiądz.
- MOJA IMPREZA! I CHUJ! - wrzasnął jeszcze głośniej pan młody, rozwścieczony z powodu zjebania chwili. Odetchnął, po czym kontynuował:
- Jest tu ktoś, kogo raniłem, i kurewsko za to przepraszam. Zrozumiałem swoje błędy i chciałem...
- Kochanie... proszę Cię...- zakwiliła żałośnie Erin, próbując skupić uwagę na mediach. Wiesz, Playboye, CKM  i tak dalej.
- Spierdalaj, szmato! - odepchnął ją na duchownego. Pobiegł w stronę ciemnowłosej dziewczyny.
- Michelle... kocham Cię. KOCHAM, KURWA!
Zdegustowani goście spojrzeli z odrazą na kobietę tkwiącą w objęciach wokalisty. Ja, idąc na przekór... poklaskałem. Czułem, że to właśnie oni stanowią jedność... Axl i Michelle, nie goście... aż tak mnie nie pojebało!
- Przepraszam Cię za wszystko. Nigdy nie chcialem Cię ranić... - docierał do mnie głos Axla, jednak bardziej się skupiłem na pannie młodej pozującej na zranioną dziewczynkę zostawioną przy ołtarzu. Widzę, że wielu paparazzi się to spodobało. Nie chciałem tego komentować.
- A Ty, głupia zdziro, spływaj! To moja scena! - wstał wysoki facet i ruszył w kierunku ołtarza. Następnie przestawiał stoliki i działam cuda z nagłośnieniem.
- Proszę wyjść! WSZYSCY, WYNOCHA! - ksiądz nie wytrzymywał nerwowo.
- To dom Boży. Nie księdza! - wtrąciła się ciężarna dziewczyna. - Proszę o ogarnięcie dup, Maestro idzie! - wskazała tu na Slasha idącego ze swoim Les Paulem. Dołączył do tego wysokiego. Razem rozpierdalali całą budę. Izzy dobiegł do nich, a następnie Steven przestał się obściskiwać z Erin przed kamerami - zepchnął ją z ołtarza i powiedział, żeby się nie martwiła, bo kamera ją kocha. Zaśmiałem się. Cały zespół działał zgodnie z rytmem. Michelle, o ile dobrze zapamiętałem jej imię, podeszła do księdza skulonego w rogu kościoła.
- Zapłacę. Teraz... spieprzaj, dziadu! - pomachała przed nim banknotem studolarowym. W tle słyszalem pierwsze dźwięki Don't Cry. Dopiero teraz dotarło do mnie, że ten wysoki facet to... Duff McKagan! O kurwa! Ale miałem chęć go przelecieć...
Byłem nieco ujarany, przyznaję. Może niektóre rzeczy mi się przywidziały, ale i tak było zajebiście!
Chwila, chwila, coś się dzieje!
Pierwszy taniec. Axla i Michelle. Nie Erin. Axl i Michelle kołysali się w rytmach muzyki, którą sami tworzyli. Śpiewali razem.
Podszedłem do Izziego masturbującego gryf gitary:
- To jest najzajebistszy ślub, na jakim byłem! - wydarłem się mu do ucha.
- Nadal jesteś, stary! Trzymaj - wskazał swoją kieszeń ruchem głowy. Wyjąłem z niej woreczek z białym proszkiem.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 44.


Z perspektywy Michelle:

Po rozmowie z Alice jebłam się na kanapę w pokoju i gapiłam w nieidealną biel sufitu. Zastanowiło mnie, dlaczego i jakim cudem ktoś przykleił do niego wyżutą gumę. Kreatywność punków nie zna granic. Wsadziłam rękę do kieszeni i znalazłam w niej...
- Buee, trafiłam na mentowe Chujosy! - wrzasnęłam aż poprawiający rozmazany potem makijaż Tom wybiegł z łazienki.
- Na co?!
- No na... - właśnie dotarło do mnie co powiedziałam - Hahaha!
- Na co?!
- Na chujowe Mentosy! - dławiłam się śmiechem.
Mój wybuch został jednak przerwany dźwiękiem telefonu.
- Znowu?! Kurwa, Michelle weź tych swoich znajomych ogarnij, dobra? - zawył rozgoryczony wokalista.
- Mam to w dupie. - wzruszyłam ramionami - Nie odbieram.
Ktoś był jednak na tyle upierdliwy, że nagrał się na sekretarkę.
- Masz jedną nową wiadomość - poinformowało zmyślne urządzenie - Hej Chelly, to ja Vicky. Swoją drogą dawno się nie widziałyśmy. Mogłabym udać, że się stęskniłam, ale wiesz, że to byłaby nieprawda, prawda? - ktoś, kto z nią był zaczął przeklinać - Już, już mówię, no! Gadałam z  Axlem. Kazał Cię zaprosić na ślub, będzie 17 kwietnia. Sami nie wiedzą, gdzie. Powiedział, że jak Cię zobaczy, to  Ci nogi z dupy powyrywa. Pa! Zadowolony, ciołku?
- Ja pierdolę... - powiedziałam pod nosem załamana.
- Czekaj, czekaj - Tom przybrał śmieszną pozycję i rozszerzył gały - Z tym Axlem?!
- Nie, przesłyszałeś się.
- Wiedziałem, że to do Ciebie mrugał! "Think About You!" Ja pierdolę, ale odlot! - jarał się jak nastolatka, która szykuje się na pierwszą randkę z facetem marzeń.
- Uspokój się, psychofanie! Nie ma o czym mówić. Cierpisz na urojenia. Może do lekarza musisz wybyć?
Spojrzał na mnie z łobuzerskim wyrazem twarzy i dorwał się do telefonu.
- Bo zaraz do niego zadzwonię! - zagroził.
- Nie! Zgłupiałeś?! - podbiegłam do niego, ale trzymał mnie na dystans, majestatycznie wymachując słuchawką.
- Dobra, wygrałeś. Opowiem ci o wszystkim, ale nie waż się wspominać o tym Axlowi, jasne?
- Tak jest! - zasalutował.
Usiedliśmy na kanapie. Wzięłam głęboki wdech.
- Dawno, dawno temu w Londynie mieszkała dziewczyna, którą matka podstępem wysłała samą na drugi kontynent, do Los Angeles. Dziewczyna ta w autobusie spotkała niejakiego Axla Rose, który pomógł jej przytaszczyć bagaże do nowego mieszkania. Została współlokatorką Alice i szybko zaprzyjaźniły się z Axlem i resztą zespołu. Chodzili razem na imprezy, pili, ćpali i mieli różne ciekawe i nieciekawe przygody. Alice i Duff wkrótce zostali parą, a Rudy bawił się uczuciami dziewczyny, która najpierw trafiła do szpitala, potem do aresztu, później flirtowała z gościem z Motley Crue aż wykorkowała i wróciła do Londynu. Poznała tam zboczonego transeksualistę, który wjebał jej się do domu i maluję się bardziej niż ona. Ta dziewczyna to ja. Witam w moim pokręconym świecie.
Nastała chwila przejmującej ciszy.
- Ooo... Wow... - tylko tyle zdołał wykrztusić.
- No... Wow. - nie wiem dlaczego, ale zachciało mi się płakać. Wspomnienia powróciły i zwilgotniały mi oczy. Uśmiechnęłam się blado, myśląc o tym, co przeżyłam z tymi czubami. Swatanie Alice z Duffem. Wyrywanie Axlowi firanki po imprezie. Uciekający wąż Slasha. Odpały Stevena... Po policzku spłynęła mi łza, ale szybko ją otarłam.
- Wszystko w porządku? - zapytał nagle.
- Tak - pociągnęłam nosem - Jasne.
- Michie, musisz tam wrócić. Pojechać na ten ślub.
- Zwariowałeś?! Nigdzie nie jadę!
- Obiecaj mi, że chociaż to przemyślisz. - chwycił mnie za rękę, patrząc błagalnie prosto w oczy.
- No dobrze. Pomyślę o tym. - odparłam zrezygnowana. - Ale tylko pomyślę!
Uśmiechnął się i zwiał do łazienki, a ja dałam się porwać fali wspomnień, które po kilku minutach przeniosły mnie do krainy snów.
Don't You Cry Tonight... I Still Love You, Baby...

czwartek, 25 kwietnia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 43.

Michelle:

- Możemy iść?
- Chwila, tylko domaluję rzęsy! - po tych słowach dał się usłyszeć trzask upuszczanych kosmetyków.
- No rusz dupę, spóźnimy się!
- No, już, już!
Wyszedł z łazienki.
- Jak wyglądam? - Tom okręcił się wokół własnej osi, pokazując ubranie i makijaż.
- Poza tym rozmazanym tuszem, niewydarzonym kolorem szminki i fioletowymi butami wyglądasz całkiem nieźle. Mógłbyś konkurować z Nikkim Sixxem o 1. miejsce wśród Miss Glam Metal Chicks. Możemy już w końcu iść?! - zniecierpliwiona zerknęłam na zegarek.
- Dobrze - uśmiechnął się chłopak. Podszedł do mnie, aby ucałować mój policzek, jednak odepchnęłam go delikatnie, mówiąc, że nie lubię śladów mazideł na twarzy. O dziwo, nie obraził się. Rozmawialiśmy na temat koncertu, każde z nas miało emocje wypisane na twarzy.
- To już finałowy koncert z ich trasy... potem wracają do LA. Słyszałaś o tym, że Axl ma wziąć ślub z panienką z klubu nocnego?
- Że słucham?! - zatkało mnie. - Znaczy... eee, nie, coś Ty! Jak ona się nazywa? - próbowałam nadać swojemu głosowi naturalny ton. Tom bez wahania odpowiedział. Erin Everly.
Erin.
Ta Erin.
Nasza kochana, słodziutka Erin jako tancerka...?!
- Wiesz, strasznie mnie ten temat zaciekawił. Możesz zdradzić coś więcej? Znałeś ją? - gadałam, nie mogąc się opanować. Tom z uśmiechem opowiedział mi jej historię. Wynikło z niej, że Erin była biedną, skromną dziewczyną. Nie miała innej opcji, tylko musiała tańczyć za pieniądze w klubie. Zarabiała ponoć dużo, podobała się klientom. Ona sama nie była z siebie zadowolona, jednak zmieniło się to, gdy poznała Axla - miała dla niego zatańczyć, jednak on nie chciał za to zapłacić. Zamiast tego rozmawiał z Erin jak z normalną dziewczyną. Tom w swojej opowieści zwrócił uwagę na fakt, iż brunetki z dużym biustem są w typie Rudzielca. Uśmiechnęłam się smutno, a on kontynuował:
- Erin bardzo dobrze wiedziała, że trafiła na bogatego naiwniaka, który spełniłby każde jej życzenie. Skromna, ale i cwana była z niej dziewczyna - westchnął żałośnie.
- I co dalej? - nalegałam.
- Odbiło jej. Zachowywała się jak jakaś pierdolona gwiazdeczka. Axlowi sie to bardzo spodobało, więc wziął ją ze sobą do LA. Z tego, co wiem, ona z nim mieszka do tej pory. Żałuję, że trafił na taką kretynkę... - pokiwał głową. Skąd ja to znam...
- Mam nadzieję, że będą szczęśliwi... i w ogóle... - wyjąkałam. Myślałam nieustannie o tym, że będę podziwiać Gunsów na scenie. Tom, przypuszczam, również był nakręcony. Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce, okazało się, że zespół się spóźnia.
- Nic nowego - zaśmiał się Tom, jakby czytał w moim myślach. Odwzajemniłam grymas.
Minęła godzina.
- KURWA, GUNSI! - wrzasnął koleś będący za moimi plecami. Z wrażenia Tom wypluł na mnie swojego przemyconego Danielsa.
- Kurwa, Erin! - odkrzyknęłam w odpowiedzi. Nie dziwię się, że fani nietypowo zareagowali na zjawisko, które wystąpiło na scenie. Mianowicie, na niej znalazła się panna Everly. Może już Pani Rose, nie orientuję się, czy już wyszła za szanownego pana wokalistę. Jestem pewna, że w moich oczach zapłonęły ognie wściekłości. Ewentualnie przygotowały się pająkowate smarki. Cokolwiek, byle ją zniszczyć. Ech, ta zazdrość!
Erin stała na scenie, przy mikrofonie. Rozejrzała się po widowni, po czym zaczęła mówić.
- Prrrrrrrr, proszę paaaa, prrrr, yyy...Gun...pfff...
Dusiłam się ze śmiechu. W końcu mikrofon i problemy trawienne to rzadkość przy koncertach...
- KURWA MAĆ! - wrzasnęła świńskim głosem pseudoprezenterka. Nigdy nie spodziewałam takiej akcji. Po pierwsze...
- HAHAHA! EERIN przeklnęłaaaaa! - Tom w istocie dostał ekstazy. Ja patrzyłam na niego z kolei jak na kosmitę. Chłopak się nieźle bawił. Wysłuchiwaliśmy dalszego przemówienia Erin.
- ... wystąpią Guns N' Roses!
Nagle na scenie występuje małe poruszenie. Ktoś podchodzi do brunetki i mówi jej coś do ucha. Teraz nam to przekazuje.
- Przykro mi, ale dostałam wiadomość, że Slash zaliczył zgon... czyli nie żyje. Wieczny odpoczynek...
Axl wparował na miejsce dziewczyny, spychając ją brutalnie z piedestału.
- Przepraszamy za nią. Jest nowa - uśmiechał się. Fanki piszczały z podniecenia. Dołączyłam do nich. O dziwo, Tom piszczał głośniej niż ja. Nie przeszkadzałam mu.
- Wystąpią Gunsi, panowie, panie i transi! - Duff podszedł do wokalisty, krzycząc te oto słowa do mikrofonu. Axl się odsunął od basisty, zaczął wrzeszczeć. Do pisków dołączyły perkusja, gitary, i cudownie zmartwychwstały Slash. Na jego widok Erin aż podskoczyła. Nie rozumiałam tego.
- Uu, Think About You! - wrzasnął Rudzielec wywołując ciarki. Uśmiechałam się i gapiłam jak zahipnotyzowana.
- I think about you
Honey all the time my heart says yes
I think about you
Deep inside I love you best
Po tych wersach Axl puścił oczko. Wyraźnie... do... mnie...!
Do mnie! Do mnie, kurwa!
- Mam nadzieję, że mi się zdawało... - burknęłam w stronę Toma.
- Aaale co? - zapytał chłopak.
- Puszczenie oczka - odpowiedziałam. Staliśmy w drugim rzędzie, więc Tom musiał to zauważyć.

- Ten numer dedykujemy przyjaciółce, która nagle zniknęła z naszego życia, jednak pragniemy, aby wpierdoliła się w nie z powrotem! Czekamy, kurwa! - uśmiechnął się Axl. W tle rozlegały się pierwsze dźwięki piosenki My Michelle. Publika zaczęła szaleć przy mocniejszym uderzeniu. Duff zerkał co chwila na mnie i Toma, coś podejrzliwie. Pokazałam mu dowcipnego fucksa. Przyjął to z uśmiechem, wystawiając mi język.
Well, well, well, My Michelle...

Z perspektywy Alice:
Dziewczyna w zaawansowanej ciąży na rockowym koncercie musiała wywołać ogólne zainteresowanie. Cieszyłam się popularnością, przepuszczano mnie, gdziekolwiek bym nie poszła, więc mogłam swobodnie rozglądać się za Michie. Wiedziałam, że nie przegapi koncertu Gunsów, choćby miała wydać na bilet całe swoje marne oszczędności. Martwiłam się cholernie o to, jak sobie radziła po powrocie do Londynu. Odkąd stało się jasne, że tam jest Axl z ekipą zorganizowali małą trasę w Europie. Łaziłam więc między ludźmi starając się ją wypatrzeć. Nagle poczułam jakbym dostała porządnie w mordę. Stała w towarzystwie pewnego mocno umalowanego kolesia... Nie... To nie mógł być... O kurwa! TOM!
Wdech, wydech... I inne pierdoły w stylu policz do 10. Dostałam nagłego przyspieszenia.
- Michelle Knowles! - wrzasnęłam. - Wytłumacz mi do jasnej cholery, dlaczego jesteś w Londynie, zwiałaś z domu i jeszcze przyszłaś na koncert Gunsów z... wokalistą Cinderelli!
- Alice... - zmieszała się. - Tom, to jest Alice, moja przyjaciółka i dawna współlokatorka, która chwilowo niedomaga z powodu ciała obcego spłodzonego z Duffem McKaganem, którego masz przywilej teraz podziwiać na scenie.
Wybałuszył gały, jakby patrzył na przybysza z innej planety, tylko dlatego, że nosiłam pod sercem dziecko basisty znanego, rockowego zespołu. Ech.
- Dobra, skończ z tym i odpowiedz.
- Seeerioo? - nie dowierzał i darł się wniebogłosy.
- Zamknij się! - miałam ochotę uderzyć go w tę jego cudną, piękną, fantastycznie wyeksponowaną makijażem twarz... Rozmarzyłam się.
- Alice, nie wiem co macie zamiar teraz zrobić, ale nie wrócę do LA. Nie mogę. Nie pytaj o nic, tylko idź do Duffa i bądź szczęśliwa, dobrze?
- Co ty pierdolisz?!
- Do jasnej cholery! Dajcie wy mi kurwa wszyscy święty spokój!!! - krzyknęła i zniknęła w tłumie.
Nie była w ciąży, więc miała mały problem z przebrnięciem przez tuziny rozhisteryzowanych fanów.
Chciałam ją zatrzymać, ale Tom mnie powstrzymał.
- Nie porozmawiasz z nią teraz. Masz tu numer telefonu - nabazgrał kilka cyferek na paragonie wyjętym z kieszeni ramoneski i wcisnął mi w dłoń - Zadzwoń wieczorem. A teraz idę ją gonić. Pozdrów Duffa i powiedz, że jestem jego idolem! Kurwa, nie idolem tylko fanem. FANEM! Number one! Duff forever!
Stanęłam jak wryta, męcząc ten cholerny świstek papieru. Patrzyłam jak Michelle znika z naszego życia. Miałam tylko nadzieję, że kiedyś wróci.

Z perspektywy Alice:

Wróciliśmy do hotelu późnym wieczorem. Co ja się oszukuję? Na zewnątrz już świtało, gdy Axl otworzył na oścież drzwi naszego tymczasowego lokum. Od razu pobiegłam do telefonu, nie zważając na porę, wykręciłam nabazgrany na paragonie numer. Przez dłuższą chwilą Gunsi gapili się na mnie jak na uciekinierkę z psychiatryka, ale gdy z ruchu moich warg wyczytali "Michie", usiedli i z niecierpliwością oczekiwali jakichkolwiek wiadomości.
Pierwszy sygnał...
Drugi...
Trzeci...
Kurwa, odbierz!
Czwarty...
- Halo? - no wreszcie! Odebrała ta, z którą przypadkiem właśnie chciałam rozmawiać.
- Nie waż się odkładać słuchawki, słyszysz? - powiedziałam dobitnie.
- Alice? To ty? Dlaczego dzwonisz tak wcześnie? Wiesz, która jest godzina, do kurwy nędzy?
- Tak, wiem. Ale musiałam natychmiast cię usłyszeć. Tęsknimy za Tobą. Wszyscy, bez wyjątku.
- Super - rzuciła z ironią - Coś jeszcze?
- Co się z tobą stało? - zapytałam w desperacji.
- Nie mogłam już wytrzymać i tyle. Musiałam wyjechać.
- Ale dlaczego? - nie chciałam dać za wygraną.
- Posłuchaj, jestem zmęczona, chce mi się spać. Dajcie mi spokój, dobrze?
- Michelle.. - zaczęłam, ale mi przerwała.
- Pa, mamuśka. Trzymajcie się.
Osunęłam się na najbliższy, pluszowy fotel. Lubię hotelowe pokoje właśnie dlatego, że mają takie zajebiste fotele. No i na upartego dobre żarcie. Duff natychmiast znalazł się przy mnie. Kochane stworzenie.
- Co powiedziała? - spojrzał mi prosto w oczy tym wnikliwym wzrokiem.
- Że mamy dać jej spokój...
Wszyscy naraz ciężko westchnęli. Slash jednak nie umie długi czas podziwiać piękna paneli podłogowych, więc...
- To co? Butelka Danielsa na rozluźnienie?
Westchnęliśmy ponownie, ale zgodziliśmy się, bo w końcu nic lepszego nie mogliśmy już zrobić. Piliśmy bez Axla. Wyszedł bez słowa.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 42.

Punkt widzenia Michelle.

Minęło już parę dni mieszkania z Tomem. Parę dni z dala od LA. Tego tak naprawdę było mi trzeba. Nie jestem pewna jednak co do tego, że spanie na podłodze można zaliczyć do przyjemności. Jednak, po głębszym namyśle (i pewnie głębszych kieliszkach) stwierdzam, że wolę moją podłogę niż ulicę pełną transów.
- Michelle, możemy pogadać? - Tom zapukał do łazienki, podczas gdy brałam prysznic. Przyznaję, że w elegancki sposób przerwał on moje rozmyślania.
- Nie teraz, może za chwilę? - próbowalam przyspieszyć ruchy, ponieważ ten człowiek jest nieobliczalny.
- Spoko. Czekam w kuchni - aż usłyszałam jego uśmiech. W milczeniu dokończyłam przygotowywanie się na kolejne powitanie dnia. Znowu. Zajebiście. Powitajmy kolejny dzień nic nie robienia, chlania i okazjonalnego ćpania.
- O co chodzi? - stanęłam przy wejściu do mojego centrum dowodzenia. Radosny chłopak rozdziawił usta, widząc moją bluzkę z logo zespołu Cinderella. Chyba niczego innego przykuwającego uwagę nie miałam.
- Usiądź - zaproponował, klepiąc krzesło. Posłuchałam. - Lubisz ich? - wskazał na kawałek materiału służący aktualnie za moje ubranie. - Ja właśnie też! - nie pozwolił mi odpowiedzieć, za to zaczął gadać jak nakręcony o tym zespole. Nie ukrywałam, że brzmieli fajnie, jednak nie byłam na żadnym ich koncercie i nie mogłam widzieć składu grupy. Słyszałam coś niecoś o nich od Vicky. Opowiadała mi, szczególnie o wokaliście. Wokalista... mam, cholera! Ten głos, ten wygląd, i ogólny sposób poruszania się (jeśli mam wierzyć opowieściom kuzynki, to jestem na dobrym tropie!).
- Ty jesteś wyjcem Kopciuszka! - moim okrzykiem zdziwienia przerwałam tyradę Tomowi. Zapanowała niezręczna cisza.
- Wyjcem?! - zapytał zbity z tropu.
- Przepraszam. Wokalistą - przykleiłam uśmieszek.
- Tak! Skąd wiedziałaś? - uściskał mnie, niemal dotykając przy okazji wargami mojego policzka.
- U-uuch... - nie mogłam oddychać - puuść mnieee! - wycedziłam. Uścisk nieco się rozluźnił. - Co chciałeś mi powiedzieć, panie Keifer?
- Otóż chcialem Cię zaprosić na koncert Gunsów. Przeczytalem w Twoim pamiętniku, że uwielbiasz hard rocka, i nie pogardzasz też glam metalem, więc pomyślałem, że może pójde z Tobą na...
- Tak! Dziękuję, że o mnie pomyślałeś! - cmoknęłam go w policzek, modląc się, aby się w końcu zamknął. Miałam szczerze mówiąc dość jego paplania, widocznie taka jego natura. Tom siedział na swoim miejscu, nieco zarumieniony. Nieco speszona wstałam z krzesła, mając zamiar zrobienia kawy.
- Michelle... ale fajna z niej dupa! - usłyszałam ściszony głos Toma.
- A z Ciebie fajny dupek - uśmiechnęłam się.
- Czytasz mi w myślach?! - zapytał nagle ożywiony, i zawstydzony.
- Właśnie nie. Powiedziałeś to na głos, Dupku - podałam mu kubek pod nos. - Może kawy?
- Chętnie.
Przygotowałam napój, jednocześnie nucąc Used To Love Her. Kopciuszek dołączył do mnie. Ujrzałam go kołyszącego się w rytm piosenki, jakby ją słyszał. Ośmieliłam się nieco i zaczęłam śpiewać.
- Weź, przestań fałszować! - oburzył się Tom.
- A Ty piszczeć - odpyskowałam. - A kiedy jest ten koncert?
- Jutro wieczorem, masz calkiem blisko. Mówi ci coś... Stadion Wembley?
- Serio? - zapytałam z powątpiewaniem.
- Jasne. Spójrz przez okno.
Spojrzałam. Tom podszedł również do okna i zaczął mi pokazywać miejsce, w którym mamy się dobrze bawić. Przy muzyce Gunsów w końcu nie idzie się źle czuć - przyznałam w duchu, czując ukłucie tęsknoty. Szybko je zdusiłam. Przytakiwałam Tomowi. Kiedy już skończył objaśnianie, podziękowałam mu jeszcze raz za to, że mnie zabierze. Miałam nadzieję, że będę mogła patrzeć na chłopaków jak na obcych ludzi. Chociaż...? Nie. Jutro się zabawię jak zwyczajna, niczym się nie wyróżniająca, najbardziej napalona fanka Gunsów.

Punkt widzenia Alice.

Wraz ze wschodem słońca obudził mnie wrzask Izzy'ego. Wstałam lewą nogą i miałam ochotę zrobić mu wielką krzywdę za ten poranny zryw.
- Mamuśka, musimy pogadać - rzucił zamiast powitania.
- A może tak najpierw: "Cześć Alice, przepraszam, że Cię obudziłem"? - syknęłam.
- Nie mam czasu na uprzejmości. Ubierz się i chodź.
Po kilku minutach wtoczyłam się do kuchni, gdzie siedział ów ranny ptaszek. Brzuch osiągnął już niemałe rozmiary i znacznie utrudniał mi normalne funkcjonowanie. Ku mojemu zdziwieniu Izzy skrzętnie stukał w kalkulator.
- Patrz na to - pokazał mi wynik.
- No co? Cyferka. Brawo, nauczyłeś się liczyć z pomocą kalkulatora. Jestem z ciebie dumna! - chwycilam go za policzki na babciny sposób. Odepchnął mnie delikatnie ze względu na dziecko.
- Nie rób sobie jaj, dobra? Ta cyferka to dowód na twoje kłamstwo.
- Nie rozumiem.
- W którym miesiącu ciąży jesteś?
- W szóstym, geniuszu! - uderzyłam go w ten pusty łeb.
- Mam propozycję. Urodzisz w końcu małego gitarzystę, przestanie Ci odpierdalać i wszyscy będą szczęśliwi? - zakpił Izzy. Nigdy nie słyszałam jego w takim stanie.
- Niech zgadnę, za mało koki? - zagadnęłam ponuro.
- Taaaak! Tak, kurwa! - w tym momencie zdębiałam zupełnie. Mianowicie Stradlin zalał się gorzkimi łzami. Podałam mu gitarę.
- Opisz swój żal... to takie smutne! - drwiłam z biednego ćpuna głaszcząc go po głowie. Spojrzał na mnie w wyrzutem.
- Nie zmieniaj tematu! Duffa poznałaś później. Co tu jest grane? - pytał, jednocześnie brzdąkając pojedyncze akordy.
- Co? Ah, to! Więc...
Poczułam, że się rumienię. W gardle momentalnie mi zaschło. Izzy jednak nie dawał za wygraną i musiałam wyznać mu prawdę. Nieważne, że była niezbyt miła.
- Duffa znałam już dużo wcześniej - szepnęłam.
- Co? Niby jak?
Podeszłam do kranu i napełniłam szklankę wodą. Jej zawartość wypiłam na jednym wdechu.
- Po prostu. Poznałam go wcześniej na koncercie. Oboje byliśmy pijani...
- I poszliście do łóżka? - dokończył za mnie.
- Mniej więcej.
- Ale przecież mówiłaś, że jesteś dziewicą.
- Raczej to nic szlachetnego kochać się z facetem poznanym na koncercie po pijaku!
- Ale nawet jemu powiedziałaś, że jesteś dziewicą! Nie wierzę, że się nie skapnął!
- W takim razie kiepsko go znasz.
- Dlaczego mu o tym nie powiedziałaś? Dlaczego mówisz to dopiero teraz? - przyczepił się do mnie jak rzep psiego ogona.
- Nie chciałbyś raczej być z dziewczyną, która daje się przelecieć w klubowym kiblu. Zresztą, sprawdziłam też czy mnie pamięta. Okazało się, że zapomniał, że miał ze mną wcześniej do czynienia.
- O czym zapomniałem?
Podskoczyłam na krześle i upuściłam szklankę, która rozbiła się w drobny mak. Duff, nie wiadomo nawet kiedy, wszedł do mieszkania i usłyszał fragment rozmowy.
- Duff, kochanie... - jąkałam się.
- To może ja wyjdę. - Izzy poderwał się z miejsca - Miłego dnia, mamuśka.
- Ty gnoju, zostawiasz mnie teraz?! - wrzasnęłam, ale już go nie było. Zostawił za sobą tumany kurzu, jak w kreskówkach.
- Alice, wszystko w porządku? - basista położył swoją dłoń na moim kolanie i spojrzał mi prosto w oczy.
- Nie...
- Wiesz, że możesz mi powiedzieć.
- O czym mam ci powiedzieć?! - zaczęłam krzyczeć - O tym, że nie pamiętałeś, że dwa miesiące przed naszym "pierwszym" spotkaniem przeleciałeś mnie w kiblu?!
- Co proszę?! A ja myślałem, że mnie z Izzym zdradzasz! - wybałuszył swoje piękne oczy. Udałam, że nie usłyszałam pretensji ukochanego.
- Tak, kochany. Wrześniowy koncert w LA' Troubadour.
- Ale przecież... jak to wrześniowy?! Co? - zbiłam go z tropu.
- "Poznaliśmy" się w listopadzie. Proste, nie? Ekhem... Wiem, okłamałam Cię. Powiedziałam, że jestem dziewicą. Chciałam się przekonać czy pamiętasz. Jak widać byłam tylko kolejną dziewczyną z listy.
- To nie tak! Mówiłem ci, że przed tobą spałem z wieloma kobietami, ale...
- Tylko we mnie się zakochałeś.
- Dokładnie! I to nie tak, że zapomniałem. To znaczy, fakt, nie pamiętałem tego, co się stało, bo byłem pijany...
- Dobra, skończ to tłumaczenie...
- Nie możesz być na mnie za to zła! Ty też zawiniłaś!
- Nie mówię, że nie.
- Ale tak dziwnie na mnie patrzysz... - uśmiechnął się.
- Wiem, Duff. Jesteśmy debilami. - pocałowałam go w policzek.
- Czyli nie jesteś zła?
- Koniec końców, to ty mnie rozdziewiczyłeś, a nie jakiś typ z pod ciemnej gwiazdy.
- No, nie powiedziałbym, że jest się z czego cieszyć.
- W sumie, ty wyszedłeś chyba z pod najciemniejszej gwiazdy.
- I za to mnie kochasz - wziął mnie na ręce i zaniósł do pokoju.
- Idioto, co ty do cholery wyprawiasz?!
- Nic, zupełnie nic... - przybrał minę niewiniątka i pocałował mnie. Tak seksownie ściszył głos... ciarki przebiegły po mojej skórze.
- Jesteś świrnięty, ale i tak Cię kocham.
- A ja kocham Waszą dwójkę - dotknął ukradkiem mojego brzucha.
- Teraz chciałabym tylko, żeby Michie się znalazła... - powiedziałam, wtulając się w przyszłego tatuśka. Nie ma to jak ramiona ukochanego mężczyzny. Jestem w stanie mu wszystko wybaczyć.
- Alice? - szepnął Duff do mojego ucha.
- Tak? - spojrzałam mu w oczy, uśmiechając się.
- Czy będę mógł jebać się z dziwkami, jak będziesz mieć humorki? Prooszę!
- Myślałam, że już to robisz - puściłam oczko. - Mój wariat... - westchnęłam, wtulając się w niego ponownie.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 41.


Punkt widzenia Michelle: powrót do domu.
Wróciłam cała i zdrowa, nikogo nowego nie poznałam, nikogo znajomego nie spotkałam, pożegnałam się dość grzecznie z Joan... Alice byłaby ze mnie dumna! Właśnie, ciekawe, co u niej...
Jestem zbyt zmęczona, by myśleć. Dotarłam do drzwi swojego dawnego mieszkania. Na wpół przytomna wyjęłam klucz z kieszeni kurtki. Ze zdziwieniem dotarło do mnie, że dom jest otwarty. Niepewnie weszłam do środka, aby zobaczyć, co się dzieje. Ruszyłam w kierunku salonu. Stanęłam w progu.
- A Ty tu czego? Zabłądziłaś? - usłyszałam dość donośny, męski głos. Jego właściciel był chyba zirytowany. Ja także bym była, gdyby mi jakaś menda wlazła jak do siebie...
Zamarłam. Przede mną stał młody chłopak, swobodnie palący papierosa. Oglądał jakiś głupi sitcom.
- A Ty co tu robisz? Ja tu mieszkam! - wrzasnęłam z wysiłkiem.
- Pierwsze słyszę - odparł bezczelnie.
- Okej, skoro uznajesz, że to Ty jesteś właścicielem domu... od kogo kupiłeś tą pierdoloną ruderę? - zapytałam z lekka wkurzona. Mimowolnie spoglądałam w jego oczy. Cholera, ja go skądś poznaję... tyle, że mam problemy z pamięcią.
- Od kobiety, nazywała się Cherry Knowles... a zresztą, czemu ja Ci się spowiadam! Wypad, włoczęgo! - wydarł się na mnie posiadacz ciemnych włosów i dość... oryginalnych warg, trzeba przyznać. Stałam uparcie. Czekałam zapewne, aż mnie wyniesie z salonu. Dupek.
- Ja tu mieszkałam kiedyś, dupo wołowa! - powiedziałam lekceważąco do chłopaka. On w reakcji przyglądał mi się, następnie podszedł w stronę jakiegoś pudła leżącego w rogu pokoju. Wyjął z niego zdjęcie, które przedstawiało mnie i mamę. Możliwe, że mnie nie poznał, bo fotografia była zrobiona chyba 3 lata temu, mogłam się zmienić. Przyjrzał się dokładniej.
- Ty jesteś jej córką... tak? - zadał pytanie.
- Tak, mądralo. Obiecuję, że przenocuję w tym domu jedną noc i mnie nie ma. Nie mam gdzie się podziać... - zrobiłam smutne oczy zbitego pieska. Gościu zmiękł.
- No, dobrze. Jedna noc, w tę, czy we w tę... - spojrzał na mnie znacząco.
- Spadaj. Śpię u siebie - już miałam przenosić bagaże do swojej byłej sypialni, gdy chłopak mnie zatrzymał takimi oto słowami:
- Chwila, ty idziesz tam, do góry, do pokoju po lewej stronie?
- Jasne. Jakiś problem?
- Ja tam śpię - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - To jak, mała, śpimy razem? - przysunął się do mnie.
- Dobre sobie! - odepchnęłam go, ku jego uciesze. - Będę spać na podłodze, dzięki.
Po kilku minutach moje torby znalazły się w sypialni za sprawą chłopaka. Wrócił do salonu. Siedziałam sobie wygodnie w moim ulubionym fotelu, a on niechętnie usiadł na kanapie.
- Uwielbiam Twoje miejsce, jednak niegrzecznie byłoby wywalić kogoś tak interesującego... - zagaił nieśmiało. Miałam tymczasem odruch, żeby uciekać, jednak po trzeźwym przemyśleniu sytuacji postanowiłam zostać. Rozmawialiśmy, znaczy ja odrzucałam jego zaloty, a on mówił, i mówił, i mówił... dowiedziałam się, że ma na imię Tom. Kurde, Tom, Tom... no, już mam na końcu języka... cholera!
- Czym się zajmujesz? - zapytałam.
- Tworzę muzykę. A Ty? Poza pisaniem pamiętników...?
- Że co?! - wybiegłam do sypialni. Słyszałam śmiech Toma za moimi plecami. Rozpaczliwie przeszukiwałam każdy zakamarek pomieszczenia, w którym mogłabym chować zeszyt. Zapomniałam również o rozważaniach na temat imienia bruneta. Do moich uszu dotarł piskliwy głos.
- Za późno! Już go mam, to moja ulubiona lektura! - trzymał go w ręce, jakby to było niewiarygodne osiągnięcie. - Czy mogę prosić pannę o autograf, panno Michelle?
No tego to już za wiele! Jak go nie kopnę, to będzie cud...! Czy wszyscy glammetalowcy pieją kastratami?!
- Och, poproszę tutaj! Koniecznie! - wskazał jedną z pustych stron pamiętnika. Nie wytrzymałam.
Łup! - rozległ się huk uderzenia w twarz.
- Taki podpis Ci się podoba?! - wrzasnęłam, bliska płaczu. Byłam przemęczona. To dlatego. Wcale nie napisałam, że kocham się w Freddiem Mercurym!
Ku mojemu zaskoczeniu chłopak spojrzał na mnie z uznaniem.
- Śpij tu kiedy tylko chcesz, gdzie chcesz i jak chcesz - wykrztusił z siebie. Zostawił mnie samą w pokoju. Ułożyłam się wygodnie do snu.

Punkt widzenia Alice:
- Nie przejmuj się. Nic jej nie jest. - Duff wszedł do pokoju i widząc moją zmartwioną minę zaczął mnie pocieszać.
- Skąd możesz wiedzieć? - prawie płakałam - Widziałeś ją? Rozmawiałeś z nią? Nie. Więc nie bądź taki pewien. Może teraz być dosłownie wszędzie! Vince coś wie?
- Nie. Poturbowaliśmy go trochę i przez jakiś czas nawet jeśli będzie coś wiedział nie może tego powiedzieć.
Spuściłam głowę i wbiłam wzrok w dziurawą podłogę. Dywan miał wypalone otwory. Okna się nie domykały i wiatr wiał niemiłosiernie. Idealne warunki do wychowania dziecka. Będzie takie jak tatuś... Jak nie pijane, to naćpane i tak w kółko....
- Alice! Żyjesz, do cholery?! - znikąd pojawił się Rudzielec z butelką przyjaciela Danielsa.
- Żyję, żyję. Zamyśliłam się tylko.
- Próbowałaś się do niej dodzwonić?
- Kurwa! - wrzasnęłam - A na kogo ja ci wyglądam?! Oczywiście, że próbowałam.
- Masz - podał mi szklankę napełnioną po brzegi alkoholem - Raz czy dwa ci nie zaszkodzi.
Gdyby Duff miał lasery w oczach, to Axl leżał by usmażony jak karp na wigilię, ale że nie miał, to wokalista wciąż był cały i zdrowy. Cały, zdrowy i przejmująco zdołowany. Siedzieliśmy sobie w milczeniu, słuchając muzyki, którą basista puścił ze zdezelowanej wieży stereo. Raczyłam się trunkiem jak jakąś boską ambrozją, gdy do mieszkania wszedł Vince. Posiniaczony, ociekający krwią.
- Co ty tu robisz? - zapytał niekulturalnie Rudy.
- Chciałem zapytać, czy Michelle jest tutaj...? - szepnął prawie niedosłyszalnie zanim osunął się na panele w przedpokoju.
Zerwałam się na równe nogi i kazałam chłopakom położyć ledwie żyjącego w moim pokoju. Niechętnie to zrobili, przeklinając pod nosem.
- Nie, dupku, w Bajkolandzie! - wydarł się Duff na cały głos.
- Spokojnie. Pomyślmy logicznie. Z tego, co wiemy, to ona praktycznie nigdzie nie miała znajomych. Była samotnikiem. Tak to odebrałem... - wyszczerzył się Axl.
- Jedyne miejsce, w którym może przebywać, to... - zbudowałam napięcie.
- Londyn! - powiedzieli jednocześnie Gunsi. Zdezorientowany Vince pyta o to, co ona mogłaby tam robić.
- No nie wiem, mieszkać? Niby tak dobrze ją znałeś, a nie wiedziałeś, że przed wyprowadzką do LA truła się w londyńskiej mgle razem ze swoją puszczalską mamusią?! - Axl podniósł głos, niemal warczał na zdziwionego chłopaka. Duff spojrzał na Motleyowca z wyrzutem, jakby chciał powiedzieć "no właśnie!".
Michelle jest w Londynie.
Kurwa...
Po co ona tam wróciła?!