niedziela, 20 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 2.


- Córeczko, obudź się! - usłyszałam nieco zbyt czuły i przesłodzony głosik Cherry Knowles. Coż za piękne imię, szkoda, że babcia nie miała lepszego pomysłu na nazwanie dzieciątka.
- Mhm... - ziewnęłam, przeciągając się. Przy okazji walnęłam się o cudowną różową walizeczkę. Przyznaję - nieudany zakup lat dziecinnych. Gdy miałam dwanaście, moze trzynaście lat, uwielbiałam wszystko, co słodkie i pluszowe. Sam wiesz, niewinność, róze i fiolety. Zaoszczędziłam sobie parę dolców, więc mądra ja musiałam je przepieprzyć na jakieś pierdoły, w tym wypadku na walizkę. - Jesteśmy na miejscu? - zapytałam, rozbudzając się.
- Ty? Oczywiście, że tak, Michie!
Nie cierpiałam tej wersji mojego imienia... zaraz, zaraz! Co?
- Okej, co mam przez to rozumieć? - byłam nieco zaniepokojona, fakt. Byłam przygotowana na wszystko, jednak nie na...
- Jedziesz dalej sama! - wysiadła z auta, taszcząc moje bagaże w stronę szarego autobusu.
- Co? Czy Ty coś brałaś?! - zapytałam rozeźlona. - Czyli mam jechać pozostawiona na pastwę losu, tak?! Co z Ciebie za matka?! - moje bagaże razem z moją psychicznie niezrównoważoną rodzicielką oddalały się ode mnie.
- Nie marudź, chodź za mną! - krzyknęła Cherry.
Dobra, wyjścia nie miałam. Biegłam jak szalona, próbując odebrać moje rzeczy z rąk psychopatki, która najwidoczniej chciała mnie wygnać do obcego miasta, nie czując przy tym odpowiedzialności za własne dziecko.
- Nie, do kurwy nędzy! Ja nie pojade sama, co Ci odjebało?!
- Nic, wiem, co robię!
- Właśnie widzę! Oddawaj to! - wyszarpnęłam moją torbę z ręki mamy. Kobieta popchnęła mnie w stronę pojazdu. Kierowca usłyszał hałas:
- Panienka wsiada, czy nie?
- Wsiada, wsiada! - syknęła Cherry, spoglądając groźnie na mężczyznę. Trzymając mnie za ramię, zaciągnęła mnie do wnętrza pojazdu. Nie zważając na ludzi, zaczęłam wrzeszczeć, dopóki kierowca nie zamknął drzwi:
- Co z Ciebie za matka?! Jesteś pojebana! Idź się, kurwa, leczyć! Kim Ty jesteś, żeby... - Cherry nie usłyszała dalszej wiązanki. Przez zamknięte drzwi zdołałam odczytać z ruchu jej warg słowa "wiem, co robię!". Pokazałam jej klasycznego "fuck you".
- Czy już sie panienka uspokoiła? - zapytał troskliwie z lekka zniecierpliwiony kierowca.
- Tak, przepraszam, nie wiem, co mojej matce odje... odbiło - zerknęłam na ludzi będących w autobusie. Trudno oczekiwać, żeby nie patrzeli na mnie jak na wariatkę, fakt. Jednak... chwilunia. Czy ten rudzielec pokazuje mi, że mam usiąść obok niego? Okej, skorzystam, czemu by nie. Najpierw poprosze kierowcę o schowanie moich tobołów w schowku, nie chcę jeszcze zawalać przejścia.

- Ty też do LA? - zapytał chłopak, najwidoczniej nie mający mnie za kompletną idiotkę.
- Tak - uśmiechnęłam się słabo. Powstrzymywałam się jednocześnie od łez bezsilności. Marchewka (jedyne trafne określenie nieznajomego, jakie przychodzi mi do głowy) przez chwilę spoglądał na mnie ze zrozumieniem. Albo mi się zdawało. Cholera mnie tam wie.
- Albo źle widzę, albo matka Cię wystawiła - stwierdził z poważną miną.
- Niestety, na wsparcie rodziny zawsze można liczyć - mruknęłam z ironią. Zaśmiał się. Po chwili robił dokładnie to, czego można się było spodziewać - wypytywał mnie o to i owo.
- No ale naprawdę, Cherry mnie wystawiła i posłała do zupełnie obcego miasta... - jęknęłam żałośnie.
- Mała, nie łam się, jestem z miasta Aniołów! Ze mną nie zginiesz! - odpowiedział radośnie, uderzając ręką w oparcie będące przed nim.
- Właśnie widzę - zachichotałam. - Okej, ufam Ci, bo Cię nie znam.
- Nie powinno być odwrotnie? Raczej nie możesz mi ufać, bo jestem nieznajomym.
- Mam niestandardowe ustawienia zasad - uśmiechnęłam się. - Cieszę się, że nie potraktowałeś mnie jak świra. Dzięki.
- Oj, nie ma za co. Jestem większym przyjebańcem o imieniu Axl.
- Miło mi. Jednak nie wierzę, że jesteś większym pojebem ode mnie...? Okej, może sprawdzę. Jestem Michelle.
- Michelle? - spojrzał na mnie z miną, jakbym mu powiedziała, że nazywam się Puffy Duffy, czy coś równie idiotycznego.
- No co? Ty możesz sobie być jakimś pieprzonym Axlem, a ja nie mogę się nazywać Michelle?!
- Mm, złośnica!
- Myślałam, że Axl.
O, docenił moje poczucie humoru. - I jak wyszło, Michelle?
- Ogłoszę werdykt po naradzie z moim mózgiem. Chwilunia... - nucę przez moment Whole Lotta Love - jesteś całkiem normalnym gościem, który rozumie świrów, a to bardzo ważne przy znajomości ze mną - wyszczerzyłam zęby w szyderczym uśmiechu.
- Och, dziękuję, dziękuję - udawał, że się kłania wielkiej publice. Zabawnie to wyglądało, no. Stwierdzam, że nie będzie tak źle w tym całym LA.
- Zmęczona jestem, wybacz, ale dziś już chyba nie będę Ci dupy zawracać...
- A szkoda, chętnie bym skorzystał! - przerwał mi Axl z podobnym wyszczerzem, który zademonstrowałam niedawno.
- Zboczeniec! - uderzyłam go wierzchem dłoni w ramię. - Mam nadzieję, że nie zgwałcisz mnie po drodze? Chcę zasnąć, mialam już dość wrażeń.
- Okej, okej, spokojnie, Michelle. Masz całkiem fajne imię, wiesz?
Pierwszy raz ktoś mi to mówi. Poważnie.
- Nie wiedziałam, Axl - spojrzałam na niego sennie, ale przyjaźnie. - Dobranoc. Aaa, jeszcze jedno - mogę zasnać na Twoim ramieniu? Nie mam gdzie się położyć, a dziewczynom o imieniu Michelle się ustępuje! - zaśmiałam się. Nigdy nie miałam tak dobrego humoru.
- Jasne, mój mały kolega będzie grzeczny - powiedział rudzielec, najwidoczniej zadowolony z siebie.
- Dobranoc, Axl - ziewnęłam i nieśmiało użyłam Marchewy jako poduszki.
- Dobranoc. Nie gryzę - odpowiedział chłopak, niemal zasypiając. Poszłam w jego ślady. Podróż autobusem w dalszej części minęła bez żadnych zgrzytów, do czasu, gdy ludzie musieli wysiąść z pojazdu. Aua, moja dupa!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz