niedziela, 28 kwietnia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 44.


Z perspektywy Michelle:

Po rozmowie z Alice jebłam się na kanapę w pokoju i gapiłam w nieidealną biel sufitu. Zastanowiło mnie, dlaczego i jakim cudem ktoś przykleił do niego wyżutą gumę. Kreatywność punków nie zna granic. Wsadziłam rękę do kieszeni i znalazłam w niej...
- Buee, trafiłam na mentowe Chujosy! - wrzasnęłam aż poprawiający rozmazany potem makijaż Tom wybiegł z łazienki.
- Na co?!
- No na... - właśnie dotarło do mnie co powiedziałam - Hahaha!
- Na co?!
- Na chujowe Mentosy! - dławiłam się śmiechem.
Mój wybuch został jednak przerwany dźwiękiem telefonu.
- Znowu?! Kurwa, Michelle weź tych swoich znajomych ogarnij, dobra? - zawył rozgoryczony wokalista.
- Mam to w dupie. - wzruszyłam ramionami - Nie odbieram.
Ktoś był jednak na tyle upierdliwy, że nagrał się na sekretarkę.
- Masz jedną nową wiadomość - poinformowało zmyślne urządzenie - Hej Chelly, to ja Vicky. Swoją drogą dawno się nie widziałyśmy. Mogłabym udać, że się stęskniłam, ale wiesz, że to byłaby nieprawda, prawda? - ktoś, kto z nią był zaczął przeklinać - Już, już mówię, no! Gadałam z  Axlem. Kazał Cię zaprosić na ślub, będzie 17 kwietnia. Sami nie wiedzą, gdzie. Powiedział, że jak Cię zobaczy, to  Ci nogi z dupy powyrywa. Pa! Zadowolony, ciołku?
- Ja pierdolę... - powiedziałam pod nosem załamana.
- Czekaj, czekaj - Tom przybrał śmieszną pozycję i rozszerzył gały - Z tym Axlem?!
- Nie, przesłyszałeś się.
- Wiedziałem, że to do Ciebie mrugał! "Think About You!" Ja pierdolę, ale odlot! - jarał się jak nastolatka, która szykuje się na pierwszą randkę z facetem marzeń.
- Uspokój się, psychofanie! Nie ma o czym mówić. Cierpisz na urojenia. Może do lekarza musisz wybyć?
Spojrzał na mnie z łobuzerskim wyrazem twarzy i dorwał się do telefonu.
- Bo zaraz do niego zadzwonię! - zagroził.
- Nie! Zgłupiałeś?! - podbiegłam do niego, ale trzymał mnie na dystans, majestatycznie wymachując słuchawką.
- Dobra, wygrałeś. Opowiem ci o wszystkim, ale nie waż się wspominać o tym Axlowi, jasne?
- Tak jest! - zasalutował.
Usiedliśmy na kanapie. Wzięłam głęboki wdech.
- Dawno, dawno temu w Londynie mieszkała dziewczyna, którą matka podstępem wysłała samą na drugi kontynent, do Los Angeles. Dziewczyna ta w autobusie spotkała niejakiego Axla Rose, który pomógł jej przytaszczyć bagaże do nowego mieszkania. Została współlokatorką Alice i szybko zaprzyjaźniły się z Axlem i resztą zespołu. Chodzili razem na imprezy, pili, ćpali i mieli różne ciekawe i nieciekawe przygody. Alice i Duff wkrótce zostali parą, a Rudy bawił się uczuciami dziewczyny, która najpierw trafiła do szpitala, potem do aresztu, później flirtowała z gościem z Motley Crue aż wykorkowała i wróciła do Londynu. Poznała tam zboczonego transeksualistę, który wjebał jej się do domu i maluję się bardziej niż ona. Ta dziewczyna to ja. Witam w moim pokręconym świecie.
Nastała chwila przejmującej ciszy.
- Ooo... Wow... - tylko tyle zdołał wykrztusić.
- No... Wow. - nie wiem dlaczego, ale zachciało mi się płakać. Wspomnienia powróciły i zwilgotniały mi oczy. Uśmiechnęłam się blado, myśląc o tym, co przeżyłam z tymi czubami. Swatanie Alice z Duffem. Wyrywanie Axlowi firanki po imprezie. Uciekający wąż Slasha. Odpały Stevena... Po policzku spłynęła mi łza, ale szybko ją otarłam.
- Wszystko w porządku? - zapytał nagle.
- Tak - pociągnęłam nosem - Jasne.
- Michie, musisz tam wrócić. Pojechać na ten ślub.
- Zwariowałeś?! Nigdzie nie jadę!
- Obiecaj mi, że chociaż to przemyślisz. - chwycił mnie za rękę, patrząc błagalnie prosto w oczy.
- No dobrze. Pomyślę o tym. - odparłam zrezygnowana. - Ale tylko pomyślę!
Uśmiechnął się i zwiał do łazienki, a ja dałam się porwać fali wspomnień, które po kilku minutach przeniosły mnie do krainy snów.
Don't You Cry Tonight... I Still Love You, Baby...

czwartek, 25 kwietnia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 43.

Michelle:

- Możemy iść?
- Chwila, tylko domaluję rzęsy! - po tych słowach dał się usłyszeć trzask upuszczanych kosmetyków.
- No rusz dupę, spóźnimy się!
- No, już, już!
Wyszedł z łazienki.
- Jak wyglądam? - Tom okręcił się wokół własnej osi, pokazując ubranie i makijaż.
- Poza tym rozmazanym tuszem, niewydarzonym kolorem szminki i fioletowymi butami wyglądasz całkiem nieźle. Mógłbyś konkurować z Nikkim Sixxem o 1. miejsce wśród Miss Glam Metal Chicks. Możemy już w końcu iść?! - zniecierpliwiona zerknęłam na zegarek.
- Dobrze - uśmiechnął się chłopak. Podszedł do mnie, aby ucałować mój policzek, jednak odepchnęłam go delikatnie, mówiąc, że nie lubię śladów mazideł na twarzy. O dziwo, nie obraził się. Rozmawialiśmy na temat koncertu, każde z nas miało emocje wypisane na twarzy.
- To już finałowy koncert z ich trasy... potem wracają do LA. Słyszałaś o tym, że Axl ma wziąć ślub z panienką z klubu nocnego?
- Że słucham?! - zatkało mnie. - Znaczy... eee, nie, coś Ty! Jak ona się nazywa? - próbowałam nadać swojemu głosowi naturalny ton. Tom bez wahania odpowiedział. Erin Everly.
Erin.
Ta Erin.
Nasza kochana, słodziutka Erin jako tancerka...?!
- Wiesz, strasznie mnie ten temat zaciekawił. Możesz zdradzić coś więcej? Znałeś ją? - gadałam, nie mogąc się opanować. Tom z uśmiechem opowiedział mi jej historię. Wynikło z niej, że Erin była biedną, skromną dziewczyną. Nie miała innej opcji, tylko musiała tańczyć za pieniądze w klubie. Zarabiała ponoć dużo, podobała się klientom. Ona sama nie była z siebie zadowolona, jednak zmieniło się to, gdy poznała Axla - miała dla niego zatańczyć, jednak on nie chciał za to zapłacić. Zamiast tego rozmawiał z Erin jak z normalną dziewczyną. Tom w swojej opowieści zwrócił uwagę na fakt, iż brunetki z dużym biustem są w typie Rudzielca. Uśmiechnęłam się smutno, a on kontynuował:
- Erin bardzo dobrze wiedziała, że trafiła na bogatego naiwniaka, który spełniłby każde jej życzenie. Skromna, ale i cwana była z niej dziewczyna - westchnął żałośnie.
- I co dalej? - nalegałam.
- Odbiło jej. Zachowywała się jak jakaś pierdolona gwiazdeczka. Axlowi sie to bardzo spodobało, więc wziął ją ze sobą do LA. Z tego, co wiem, ona z nim mieszka do tej pory. Żałuję, że trafił na taką kretynkę... - pokiwał głową. Skąd ja to znam...
- Mam nadzieję, że będą szczęśliwi... i w ogóle... - wyjąkałam. Myślałam nieustannie o tym, że będę podziwiać Gunsów na scenie. Tom, przypuszczam, również był nakręcony. Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce, okazało się, że zespół się spóźnia.
- Nic nowego - zaśmiał się Tom, jakby czytał w moim myślach. Odwzajemniłam grymas.
Minęła godzina.
- KURWA, GUNSI! - wrzasnął koleś będący za moimi plecami. Z wrażenia Tom wypluł na mnie swojego przemyconego Danielsa.
- Kurwa, Erin! - odkrzyknęłam w odpowiedzi. Nie dziwię się, że fani nietypowo zareagowali na zjawisko, które wystąpiło na scenie. Mianowicie, na niej znalazła się panna Everly. Może już Pani Rose, nie orientuję się, czy już wyszła za szanownego pana wokalistę. Jestem pewna, że w moich oczach zapłonęły ognie wściekłości. Ewentualnie przygotowały się pająkowate smarki. Cokolwiek, byle ją zniszczyć. Ech, ta zazdrość!
Erin stała na scenie, przy mikrofonie. Rozejrzała się po widowni, po czym zaczęła mówić.
- Prrrrrrrr, proszę paaaa, prrrr, yyy...Gun...pfff...
Dusiłam się ze śmiechu. W końcu mikrofon i problemy trawienne to rzadkość przy koncertach...
- KURWA MAĆ! - wrzasnęła świńskim głosem pseudoprezenterka. Nigdy nie spodziewałam takiej akcji. Po pierwsze...
- HAHAHA! EERIN przeklnęłaaaaa! - Tom w istocie dostał ekstazy. Ja patrzyłam na niego z kolei jak na kosmitę. Chłopak się nieźle bawił. Wysłuchiwaliśmy dalszego przemówienia Erin.
- ... wystąpią Guns N' Roses!
Nagle na scenie występuje małe poruszenie. Ktoś podchodzi do brunetki i mówi jej coś do ucha. Teraz nam to przekazuje.
- Przykro mi, ale dostałam wiadomość, że Slash zaliczył zgon... czyli nie żyje. Wieczny odpoczynek...
Axl wparował na miejsce dziewczyny, spychając ją brutalnie z piedestału.
- Przepraszamy za nią. Jest nowa - uśmiechał się. Fanki piszczały z podniecenia. Dołączyłam do nich. O dziwo, Tom piszczał głośniej niż ja. Nie przeszkadzałam mu.
- Wystąpią Gunsi, panowie, panie i transi! - Duff podszedł do wokalisty, krzycząc te oto słowa do mikrofonu. Axl się odsunął od basisty, zaczął wrzeszczeć. Do pisków dołączyły perkusja, gitary, i cudownie zmartwychwstały Slash. Na jego widok Erin aż podskoczyła. Nie rozumiałam tego.
- Uu, Think About You! - wrzasnął Rudzielec wywołując ciarki. Uśmiechałam się i gapiłam jak zahipnotyzowana.
- I think about you
Honey all the time my heart says yes
I think about you
Deep inside I love you best
Po tych wersach Axl puścił oczko. Wyraźnie... do... mnie...!
Do mnie! Do mnie, kurwa!
- Mam nadzieję, że mi się zdawało... - burknęłam w stronę Toma.
- Aaale co? - zapytał chłopak.
- Puszczenie oczka - odpowiedziałam. Staliśmy w drugim rzędzie, więc Tom musiał to zauważyć.

- Ten numer dedykujemy przyjaciółce, która nagle zniknęła z naszego życia, jednak pragniemy, aby wpierdoliła się w nie z powrotem! Czekamy, kurwa! - uśmiechnął się Axl. W tle rozlegały się pierwsze dźwięki piosenki My Michelle. Publika zaczęła szaleć przy mocniejszym uderzeniu. Duff zerkał co chwila na mnie i Toma, coś podejrzliwie. Pokazałam mu dowcipnego fucksa. Przyjął to z uśmiechem, wystawiając mi język.
Well, well, well, My Michelle...

Z perspektywy Alice:
Dziewczyna w zaawansowanej ciąży na rockowym koncercie musiała wywołać ogólne zainteresowanie. Cieszyłam się popularnością, przepuszczano mnie, gdziekolwiek bym nie poszła, więc mogłam swobodnie rozglądać się za Michie. Wiedziałam, że nie przegapi koncertu Gunsów, choćby miała wydać na bilet całe swoje marne oszczędności. Martwiłam się cholernie o to, jak sobie radziła po powrocie do Londynu. Odkąd stało się jasne, że tam jest Axl z ekipą zorganizowali małą trasę w Europie. Łaziłam więc między ludźmi starając się ją wypatrzeć. Nagle poczułam jakbym dostała porządnie w mordę. Stała w towarzystwie pewnego mocno umalowanego kolesia... Nie... To nie mógł być... O kurwa! TOM!
Wdech, wydech... I inne pierdoły w stylu policz do 10. Dostałam nagłego przyspieszenia.
- Michelle Knowles! - wrzasnęłam. - Wytłumacz mi do jasnej cholery, dlaczego jesteś w Londynie, zwiałaś z domu i jeszcze przyszłaś na koncert Gunsów z... wokalistą Cinderelli!
- Alice... - zmieszała się. - Tom, to jest Alice, moja przyjaciółka i dawna współlokatorka, która chwilowo niedomaga z powodu ciała obcego spłodzonego z Duffem McKaganem, którego masz przywilej teraz podziwiać na scenie.
Wybałuszył gały, jakby patrzył na przybysza z innej planety, tylko dlatego, że nosiłam pod sercem dziecko basisty znanego, rockowego zespołu. Ech.
- Dobra, skończ z tym i odpowiedz.
- Seeerioo? - nie dowierzał i darł się wniebogłosy.
- Zamknij się! - miałam ochotę uderzyć go w tę jego cudną, piękną, fantastycznie wyeksponowaną makijażem twarz... Rozmarzyłam się.
- Alice, nie wiem co macie zamiar teraz zrobić, ale nie wrócę do LA. Nie mogę. Nie pytaj o nic, tylko idź do Duffa i bądź szczęśliwa, dobrze?
- Co ty pierdolisz?!
- Do jasnej cholery! Dajcie wy mi kurwa wszyscy święty spokój!!! - krzyknęła i zniknęła w tłumie.
Nie była w ciąży, więc miała mały problem z przebrnięciem przez tuziny rozhisteryzowanych fanów.
Chciałam ją zatrzymać, ale Tom mnie powstrzymał.
- Nie porozmawiasz z nią teraz. Masz tu numer telefonu - nabazgrał kilka cyferek na paragonie wyjętym z kieszeni ramoneski i wcisnął mi w dłoń - Zadzwoń wieczorem. A teraz idę ją gonić. Pozdrów Duffa i powiedz, że jestem jego idolem! Kurwa, nie idolem tylko fanem. FANEM! Number one! Duff forever!
Stanęłam jak wryta, męcząc ten cholerny świstek papieru. Patrzyłam jak Michelle znika z naszego życia. Miałam tylko nadzieję, że kiedyś wróci.

Z perspektywy Alice:

Wróciliśmy do hotelu późnym wieczorem. Co ja się oszukuję? Na zewnątrz już świtało, gdy Axl otworzył na oścież drzwi naszego tymczasowego lokum. Od razu pobiegłam do telefonu, nie zważając na porę, wykręciłam nabazgrany na paragonie numer. Przez dłuższą chwilą Gunsi gapili się na mnie jak na uciekinierkę z psychiatryka, ale gdy z ruchu moich warg wyczytali "Michie", usiedli i z niecierpliwością oczekiwali jakichkolwiek wiadomości.
Pierwszy sygnał...
Drugi...
Trzeci...
Kurwa, odbierz!
Czwarty...
- Halo? - no wreszcie! Odebrała ta, z którą przypadkiem właśnie chciałam rozmawiać.
- Nie waż się odkładać słuchawki, słyszysz? - powiedziałam dobitnie.
- Alice? To ty? Dlaczego dzwonisz tak wcześnie? Wiesz, która jest godzina, do kurwy nędzy?
- Tak, wiem. Ale musiałam natychmiast cię usłyszeć. Tęsknimy za Tobą. Wszyscy, bez wyjątku.
- Super - rzuciła z ironią - Coś jeszcze?
- Co się z tobą stało? - zapytałam w desperacji.
- Nie mogłam już wytrzymać i tyle. Musiałam wyjechać.
- Ale dlaczego? - nie chciałam dać za wygraną.
- Posłuchaj, jestem zmęczona, chce mi się spać. Dajcie mi spokój, dobrze?
- Michelle.. - zaczęłam, ale mi przerwała.
- Pa, mamuśka. Trzymajcie się.
Osunęłam się na najbliższy, pluszowy fotel. Lubię hotelowe pokoje właśnie dlatego, że mają takie zajebiste fotele. No i na upartego dobre żarcie. Duff natychmiast znalazł się przy mnie. Kochane stworzenie.
- Co powiedziała? - spojrzał mi prosto w oczy tym wnikliwym wzrokiem.
- Że mamy dać jej spokój...
Wszyscy naraz ciężko westchnęli. Slash jednak nie umie długi czas podziwiać piękna paneli podłogowych, więc...
- To co? Butelka Danielsa na rozluźnienie?
Westchnęliśmy ponownie, ale zgodziliśmy się, bo w końcu nic lepszego nie mogliśmy już zrobić. Piliśmy bez Axla. Wyszedł bez słowa.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 42.

Punkt widzenia Michelle.

Minęło już parę dni mieszkania z Tomem. Parę dni z dala od LA. Tego tak naprawdę było mi trzeba. Nie jestem pewna jednak co do tego, że spanie na podłodze można zaliczyć do przyjemności. Jednak, po głębszym namyśle (i pewnie głębszych kieliszkach) stwierdzam, że wolę moją podłogę niż ulicę pełną transów.
- Michelle, możemy pogadać? - Tom zapukał do łazienki, podczas gdy brałam prysznic. Przyznaję, że w elegancki sposób przerwał on moje rozmyślania.
- Nie teraz, może za chwilę? - próbowalam przyspieszyć ruchy, ponieważ ten człowiek jest nieobliczalny.
- Spoko. Czekam w kuchni - aż usłyszałam jego uśmiech. W milczeniu dokończyłam przygotowywanie się na kolejne powitanie dnia. Znowu. Zajebiście. Powitajmy kolejny dzień nic nie robienia, chlania i okazjonalnego ćpania.
- O co chodzi? - stanęłam przy wejściu do mojego centrum dowodzenia. Radosny chłopak rozdziawił usta, widząc moją bluzkę z logo zespołu Cinderella. Chyba niczego innego przykuwającego uwagę nie miałam.
- Usiądź - zaproponował, klepiąc krzesło. Posłuchałam. - Lubisz ich? - wskazał na kawałek materiału służący aktualnie za moje ubranie. - Ja właśnie też! - nie pozwolił mi odpowiedzieć, za to zaczął gadać jak nakręcony o tym zespole. Nie ukrywałam, że brzmieli fajnie, jednak nie byłam na żadnym ich koncercie i nie mogłam widzieć składu grupy. Słyszałam coś niecoś o nich od Vicky. Opowiadała mi, szczególnie o wokaliście. Wokalista... mam, cholera! Ten głos, ten wygląd, i ogólny sposób poruszania się (jeśli mam wierzyć opowieściom kuzynki, to jestem na dobrym tropie!).
- Ty jesteś wyjcem Kopciuszka! - moim okrzykiem zdziwienia przerwałam tyradę Tomowi. Zapanowała niezręczna cisza.
- Wyjcem?! - zapytał zbity z tropu.
- Przepraszam. Wokalistą - przykleiłam uśmieszek.
- Tak! Skąd wiedziałaś? - uściskał mnie, niemal dotykając przy okazji wargami mojego policzka.
- U-uuch... - nie mogłam oddychać - puuść mnieee! - wycedziłam. Uścisk nieco się rozluźnił. - Co chciałeś mi powiedzieć, panie Keifer?
- Otóż chcialem Cię zaprosić na koncert Gunsów. Przeczytalem w Twoim pamiętniku, że uwielbiasz hard rocka, i nie pogardzasz też glam metalem, więc pomyślałem, że może pójde z Tobą na...
- Tak! Dziękuję, że o mnie pomyślałeś! - cmoknęłam go w policzek, modląc się, aby się w końcu zamknął. Miałam szczerze mówiąc dość jego paplania, widocznie taka jego natura. Tom siedział na swoim miejscu, nieco zarumieniony. Nieco speszona wstałam z krzesła, mając zamiar zrobienia kawy.
- Michelle... ale fajna z niej dupa! - usłyszałam ściszony głos Toma.
- A z Ciebie fajny dupek - uśmiechnęłam się.
- Czytasz mi w myślach?! - zapytał nagle ożywiony, i zawstydzony.
- Właśnie nie. Powiedziałeś to na głos, Dupku - podałam mu kubek pod nos. - Może kawy?
- Chętnie.
Przygotowałam napój, jednocześnie nucąc Used To Love Her. Kopciuszek dołączył do mnie. Ujrzałam go kołyszącego się w rytm piosenki, jakby ją słyszał. Ośmieliłam się nieco i zaczęłam śpiewać.
- Weź, przestań fałszować! - oburzył się Tom.
- A Ty piszczeć - odpyskowałam. - A kiedy jest ten koncert?
- Jutro wieczorem, masz calkiem blisko. Mówi ci coś... Stadion Wembley?
- Serio? - zapytałam z powątpiewaniem.
- Jasne. Spójrz przez okno.
Spojrzałam. Tom podszedł również do okna i zaczął mi pokazywać miejsce, w którym mamy się dobrze bawić. Przy muzyce Gunsów w końcu nie idzie się źle czuć - przyznałam w duchu, czując ukłucie tęsknoty. Szybko je zdusiłam. Przytakiwałam Tomowi. Kiedy już skończył objaśnianie, podziękowałam mu jeszcze raz za to, że mnie zabierze. Miałam nadzieję, że będę mogła patrzeć na chłopaków jak na obcych ludzi. Chociaż...? Nie. Jutro się zabawię jak zwyczajna, niczym się nie wyróżniająca, najbardziej napalona fanka Gunsów.

Punkt widzenia Alice.

Wraz ze wschodem słońca obudził mnie wrzask Izzy'ego. Wstałam lewą nogą i miałam ochotę zrobić mu wielką krzywdę za ten poranny zryw.
- Mamuśka, musimy pogadać - rzucił zamiast powitania.
- A może tak najpierw: "Cześć Alice, przepraszam, że Cię obudziłem"? - syknęłam.
- Nie mam czasu na uprzejmości. Ubierz się i chodź.
Po kilku minutach wtoczyłam się do kuchni, gdzie siedział ów ranny ptaszek. Brzuch osiągnął już niemałe rozmiary i znacznie utrudniał mi normalne funkcjonowanie. Ku mojemu zdziwieniu Izzy skrzętnie stukał w kalkulator.
- Patrz na to - pokazał mi wynik.
- No co? Cyferka. Brawo, nauczyłeś się liczyć z pomocą kalkulatora. Jestem z ciebie dumna! - chwycilam go za policzki na babciny sposób. Odepchnął mnie delikatnie ze względu na dziecko.
- Nie rób sobie jaj, dobra? Ta cyferka to dowód na twoje kłamstwo.
- Nie rozumiem.
- W którym miesiącu ciąży jesteś?
- W szóstym, geniuszu! - uderzyłam go w ten pusty łeb.
- Mam propozycję. Urodzisz w końcu małego gitarzystę, przestanie Ci odpierdalać i wszyscy będą szczęśliwi? - zakpił Izzy. Nigdy nie słyszałam jego w takim stanie.
- Niech zgadnę, za mało koki? - zagadnęłam ponuro.
- Taaaak! Tak, kurwa! - w tym momencie zdębiałam zupełnie. Mianowicie Stradlin zalał się gorzkimi łzami. Podałam mu gitarę.
- Opisz swój żal... to takie smutne! - drwiłam z biednego ćpuna głaszcząc go po głowie. Spojrzał na mnie w wyrzutem.
- Nie zmieniaj tematu! Duffa poznałaś później. Co tu jest grane? - pytał, jednocześnie brzdąkając pojedyncze akordy.
- Co? Ah, to! Więc...
Poczułam, że się rumienię. W gardle momentalnie mi zaschło. Izzy jednak nie dawał za wygraną i musiałam wyznać mu prawdę. Nieważne, że była niezbyt miła.
- Duffa znałam już dużo wcześniej - szepnęłam.
- Co? Niby jak?
Podeszłam do kranu i napełniłam szklankę wodą. Jej zawartość wypiłam na jednym wdechu.
- Po prostu. Poznałam go wcześniej na koncercie. Oboje byliśmy pijani...
- I poszliście do łóżka? - dokończył za mnie.
- Mniej więcej.
- Ale przecież mówiłaś, że jesteś dziewicą.
- Raczej to nic szlachetnego kochać się z facetem poznanym na koncercie po pijaku!
- Ale nawet jemu powiedziałaś, że jesteś dziewicą! Nie wierzę, że się nie skapnął!
- W takim razie kiepsko go znasz.
- Dlaczego mu o tym nie powiedziałaś? Dlaczego mówisz to dopiero teraz? - przyczepił się do mnie jak rzep psiego ogona.
- Nie chciałbyś raczej być z dziewczyną, która daje się przelecieć w klubowym kiblu. Zresztą, sprawdziłam też czy mnie pamięta. Okazało się, że zapomniał, że miał ze mną wcześniej do czynienia.
- O czym zapomniałem?
Podskoczyłam na krześle i upuściłam szklankę, która rozbiła się w drobny mak. Duff, nie wiadomo nawet kiedy, wszedł do mieszkania i usłyszał fragment rozmowy.
- Duff, kochanie... - jąkałam się.
- To może ja wyjdę. - Izzy poderwał się z miejsca - Miłego dnia, mamuśka.
- Ty gnoju, zostawiasz mnie teraz?! - wrzasnęłam, ale już go nie było. Zostawił za sobą tumany kurzu, jak w kreskówkach.
- Alice, wszystko w porządku? - basista położył swoją dłoń na moim kolanie i spojrzał mi prosto w oczy.
- Nie...
- Wiesz, że możesz mi powiedzieć.
- O czym mam ci powiedzieć?! - zaczęłam krzyczeć - O tym, że nie pamiętałeś, że dwa miesiące przed naszym "pierwszym" spotkaniem przeleciałeś mnie w kiblu?!
- Co proszę?! A ja myślałem, że mnie z Izzym zdradzasz! - wybałuszył swoje piękne oczy. Udałam, że nie usłyszałam pretensji ukochanego.
- Tak, kochany. Wrześniowy koncert w LA' Troubadour.
- Ale przecież... jak to wrześniowy?! Co? - zbiłam go z tropu.
- "Poznaliśmy" się w listopadzie. Proste, nie? Ekhem... Wiem, okłamałam Cię. Powiedziałam, że jestem dziewicą. Chciałam się przekonać czy pamiętasz. Jak widać byłam tylko kolejną dziewczyną z listy.
- To nie tak! Mówiłem ci, że przed tobą spałem z wieloma kobietami, ale...
- Tylko we mnie się zakochałeś.
- Dokładnie! I to nie tak, że zapomniałem. To znaczy, fakt, nie pamiętałem tego, co się stało, bo byłem pijany...
- Dobra, skończ to tłumaczenie...
- Nie możesz być na mnie za to zła! Ty też zawiniłaś!
- Nie mówię, że nie.
- Ale tak dziwnie na mnie patrzysz... - uśmiechnął się.
- Wiem, Duff. Jesteśmy debilami. - pocałowałam go w policzek.
- Czyli nie jesteś zła?
- Koniec końców, to ty mnie rozdziewiczyłeś, a nie jakiś typ z pod ciemnej gwiazdy.
- No, nie powiedziałbym, że jest się z czego cieszyć.
- W sumie, ty wyszedłeś chyba z pod najciemniejszej gwiazdy.
- I za to mnie kochasz - wziął mnie na ręce i zaniósł do pokoju.
- Idioto, co ty do cholery wyprawiasz?!
- Nic, zupełnie nic... - przybrał minę niewiniątka i pocałował mnie. Tak seksownie ściszył głos... ciarki przebiegły po mojej skórze.
- Jesteś świrnięty, ale i tak Cię kocham.
- A ja kocham Waszą dwójkę - dotknął ukradkiem mojego brzucha.
- Teraz chciałabym tylko, żeby Michie się znalazła... - powiedziałam, wtulając się w przyszłego tatuśka. Nie ma to jak ramiona ukochanego mężczyzny. Jestem w stanie mu wszystko wybaczyć.
- Alice? - szepnął Duff do mojego ucha.
- Tak? - spojrzałam mu w oczy, uśmiechając się.
- Czy będę mógł jebać się z dziwkami, jak będziesz mieć humorki? Prooszę!
- Myślałam, że już to robisz - puściłam oczko. - Mój wariat... - westchnęłam, wtulając się w niego ponownie.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 41.


Punkt widzenia Michelle: powrót do domu.
Wróciłam cała i zdrowa, nikogo nowego nie poznałam, nikogo znajomego nie spotkałam, pożegnałam się dość grzecznie z Joan... Alice byłaby ze mnie dumna! Właśnie, ciekawe, co u niej...
Jestem zbyt zmęczona, by myśleć. Dotarłam do drzwi swojego dawnego mieszkania. Na wpół przytomna wyjęłam klucz z kieszeni kurtki. Ze zdziwieniem dotarło do mnie, że dom jest otwarty. Niepewnie weszłam do środka, aby zobaczyć, co się dzieje. Ruszyłam w kierunku salonu. Stanęłam w progu.
- A Ty tu czego? Zabłądziłaś? - usłyszałam dość donośny, męski głos. Jego właściciel był chyba zirytowany. Ja także bym była, gdyby mi jakaś menda wlazła jak do siebie...
Zamarłam. Przede mną stał młody chłopak, swobodnie palący papierosa. Oglądał jakiś głupi sitcom.
- A Ty co tu robisz? Ja tu mieszkam! - wrzasnęłam z wysiłkiem.
- Pierwsze słyszę - odparł bezczelnie.
- Okej, skoro uznajesz, że to Ty jesteś właścicielem domu... od kogo kupiłeś tą pierdoloną ruderę? - zapytałam z lekka wkurzona. Mimowolnie spoglądałam w jego oczy. Cholera, ja go skądś poznaję... tyle, że mam problemy z pamięcią.
- Od kobiety, nazywała się Cherry Knowles... a zresztą, czemu ja Ci się spowiadam! Wypad, włoczęgo! - wydarł się na mnie posiadacz ciemnych włosów i dość... oryginalnych warg, trzeba przyznać. Stałam uparcie. Czekałam zapewne, aż mnie wyniesie z salonu. Dupek.
- Ja tu mieszkałam kiedyś, dupo wołowa! - powiedziałam lekceważąco do chłopaka. On w reakcji przyglądał mi się, następnie podszedł w stronę jakiegoś pudła leżącego w rogu pokoju. Wyjął z niego zdjęcie, które przedstawiało mnie i mamę. Możliwe, że mnie nie poznał, bo fotografia była zrobiona chyba 3 lata temu, mogłam się zmienić. Przyjrzał się dokładniej.
- Ty jesteś jej córką... tak? - zadał pytanie.
- Tak, mądralo. Obiecuję, że przenocuję w tym domu jedną noc i mnie nie ma. Nie mam gdzie się podziać... - zrobiłam smutne oczy zbitego pieska. Gościu zmiękł.
- No, dobrze. Jedna noc, w tę, czy we w tę... - spojrzał na mnie znacząco.
- Spadaj. Śpię u siebie - już miałam przenosić bagaże do swojej byłej sypialni, gdy chłopak mnie zatrzymał takimi oto słowami:
- Chwila, ty idziesz tam, do góry, do pokoju po lewej stronie?
- Jasne. Jakiś problem?
- Ja tam śpię - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - To jak, mała, śpimy razem? - przysunął się do mnie.
- Dobre sobie! - odepchnęłam go, ku jego uciesze. - Będę spać na podłodze, dzięki.
Po kilku minutach moje torby znalazły się w sypialni za sprawą chłopaka. Wrócił do salonu. Siedziałam sobie wygodnie w moim ulubionym fotelu, a on niechętnie usiadł na kanapie.
- Uwielbiam Twoje miejsce, jednak niegrzecznie byłoby wywalić kogoś tak interesującego... - zagaił nieśmiało. Miałam tymczasem odruch, żeby uciekać, jednak po trzeźwym przemyśleniu sytuacji postanowiłam zostać. Rozmawialiśmy, znaczy ja odrzucałam jego zaloty, a on mówił, i mówił, i mówił... dowiedziałam się, że ma na imię Tom. Kurde, Tom, Tom... no, już mam na końcu języka... cholera!
- Czym się zajmujesz? - zapytałam.
- Tworzę muzykę. A Ty? Poza pisaniem pamiętników...?
- Że co?! - wybiegłam do sypialni. Słyszałam śmiech Toma za moimi plecami. Rozpaczliwie przeszukiwałam każdy zakamarek pomieszczenia, w którym mogłabym chować zeszyt. Zapomniałam również o rozważaniach na temat imienia bruneta. Do moich uszu dotarł piskliwy głos.
- Za późno! Już go mam, to moja ulubiona lektura! - trzymał go w ręce, jakby to było niewiarygodne osiągnięcie. - Czy mogę prosić pannę o autograf, panno Michelle?
No tego to już za wiele! Jak go nie kopnę, to będzie cud...! Czy wszyscy glammetalowcy pieją kastratami?!
- Och, poproszę tutaj! Koniecznie! - wskazał jedną z pustych stron pamiętnika. Nie wytrzymałam.
Łup! - rozległ się huk uderzenia w twarz.
- Taki podpis Ci się podoba?! - wrzasnęłam, bliska płaczu. Byłam przemęczona. To dlatego. Wcale nie napisałam, że kocham się w Freddiem Mercurym!
Ku mojemu zaskoczeniu chłopak spojrzał na mnie z uznaniem.
- Śpij tu kiedy tylko chcesz, gdzie chcesz i jak chcesz - wykrztusił z siebie. Zostawił mnie samą w pokoju. Ułożyłam się wygodnie do snu.

Punkt widzenia Alice:
- Nie przejmuj się. Nic jej nie jest. - Duff wszedł do pokoju i widząc moją zmartwioną minę zaczął mnie pocieszać.
- Skąd możesz wiedzieć? - prawie płakałam - Widziałeś ją? Rozmawiałeś z nią? Nie. Więc nie bądź taki pewien. Może teraz być dosłownie wszędzie! Vince coś wie?
- Nie. Poturbowaliśmy go trochę i przez jakiś czas nawet jeśli będzie coś wiedział nie może tego powiedzieć.
Spuściłam głowę i wbiłam wzrok w dziurawą podłogę. Dywan miał wypalone otwory. Okna się nie domykały i wiatr wiał niemiłosiernie. Idealne warunki do wychowania dziecka. Będzie takie jak tatuś... Jak nie pijane, to naćpane i tak w kółko....
- Alice! Żyjesz, do cholery?! - znikąd pojawił się Rudzielec z butelką przyjaciela Danielsa.
- Żyję, żyję. Zamyśliłam się tylko.
- Próbowałaś się do niej dodzwonić?
- Kurwa! - wrzasnęłam - A na kogo ja ci wyglądam?! Oczywiście, że próbowałam.
- Masz - podał mi szklankę napełnioną po brzegi alkoholem - Raz czy dwa ci nie zaszkodzi.
Gdyby Duff miał lasery w oczach, to Axl leżał by usmażony jak karp na wigilię, ale że nie miał, to wokalista wciąż był cały i zdrowy. Cały, zdrowy i przejmująco zdołowany. Siedzieliśmy sobie w milczeniu, słuchając muzyki, którą basista puścił ze zdezelowanej wieży stereo. Raczyłam się trunkiem jak jakąś boską ambrozją, gdy do mieszkania wszedł Vince. Posiniaczony, ociekający krwią.
- Co ty tu robisz? - zapytał niekulturalnie Rudy.
- Chciałem zapytać, czy Michelle jest tutaj...? - szepnął prawie niedosłyszalnie zanim osunął się na panele w przedpokoju.
Zerwałam się na równe nogi i kazałam chłopakom położyć ledwie żyjącego w moim pokoju. Niechętnie to zrobili, przeklinając pod nosem.
- Nie, dupku, w Bajkolandzie! - wydarł się Duff na cały głos.
- Spokojnie. Pomyślmy logicznie. Z tego, co wiemy, to ona praktycznie nigdzie nie miała znajomych. Była samotnikiem. Tak to odebrałem... - wyszczerzył się Axl.
- Jedyne miejsce, w którym może przebywać, to... - zbudowałam napięcie.
- Londyn! - powiedzieli jednocześnie Gunsi. Zdezorientowany Vince pyta o to, co ona mogłaby tam robić.
- No nie wiem, mieszkać? Niby tak dobrze ją znałeś, a nie wiedziałeś, że przed wyprowadzką do LA truła się w londyńskiej mgle razem ze swoją puszczalską mamusią?! - Axl podniósł głos, niemal warczał na zdziwionego chłopaka. Duff spojrzał na Motleyowca z wyrzutem, jakby chciał powiedzieć "no właśnie!".
Michelle jest w Londynie.
Kurwa...
Po co ona tam wróciła?!

sobota, 6 kwietnia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 40.


Punkt widzenia Michelle, następny dzień.
Nigdy bym siebie o to nie podejrzewała, ale poszłam do domu matki Alice, mając przy okazji nadzieję, że nie przeszkodzę jej w zajęciach.
Joan z uśmiechem otworzyła mi drzwi. Przywitałam się grzecznie, jak przystało na wyrzutka społeczeństwa. Zaprosiła mnie do środka - skorzystałam, choć nieśmiało. Przytaszczyłam swoje bagaże, a potem zostawiłam je na korytarzu. Kobieta pomogła mi się uporać z kurtką (mam nadzieję, że to była uprzejmość!) Podążyłam za nią do kuchni. Usiadłam na wskazanym przez nią krześle.
- Może kawy, herbaty, piwa? - pytała uprzejmie.
- Ja tu tylko na chwilę, mam do Pani prośbę... - zaczęłam niepewnie.
- Może kawy...? - nie dawała za wygraną. Przy tym spoglądała na mnie z uwagą.
- No dobrze, kawy - odparłam, aby mieć święty spokój. Joan swobodnie przeszła do tematu Alice (głównie jej ciąży), wyraźnie unikając mojego błagalnego zwrócenia uwagi na główny cel mojego przybycia. Można i tak.
Po paru minutach trzymałam kubek z gorącym płynem w dłoniach. Ośmieliłam się przerwać jej monolog na temat niemoralności Duffa. Wzruszyłabym się, gdyby mówiono o Vincu. W przeciwieństwie do tego gnoja przyszły tatuś to potulny baranek. Zapytałam ją o to, czy nie mogłaby mnie dziś zawieźć na lotnisko. Miałam za trzy godziny samolot.
- Oczywiście, żaden problem - uśmiechnęła się.
- Naprawdę, jestem pani wdzięczna! - nie kłamałam. Rozradowana kobieta żwawo pomknęła do pokoju obok, szukając swojej torebki. Znając życie, będzie ona wyładowana po brzegi różnymi pierdołami, ale dziś to mi nie przeszkadzało. Mogła mieć przy sobie nawet paralizator, a mnie to by nie poruszyło.
Dopiłam kawę do końca, myśląc o tym, co zastanę w Londynie. London Calling - zanuciłam, uśmiechając się nieznacznie.
- Na co czekamy? Ruszajmy! - zawołała Joan, chętna do pomocy. Zazdroszczę Alice, że ma taką matkę.
Wstałam z miejsca, umyłam kubek i poszłam za moją wybawczynią.
Minęło kilka chwil przekładania bagaży do bagażnika, siedzeń, i gdzie popadnie, po czym mogłyśmy tylko ruszyć w drogę. Pogoda jest na tyle piękna, że odczuwanie niechęci przed dłuższą trasą było praktycznie niemożliwe.
Siedziałam obok kobiety. Zadawała mi pytania, na które wolałabym nie odpowiadać, ale nie miałam siły jej przerywać. W zasadzie na każdą kwestię udzielałam informacji w sposób wymijający. Dobił mnie fakt, że jej nic nie zrażało, uśmiechała się ze zrozumieniem. Przyznaję, że pomyliłam się co do niej.
Zatonęłam po pewnym czasie w swoich myślach.
- Hej, słyszysz mnie? Dlaczego wracasz do Londynu? - wytrąciła mnie tym pytaniem z nurtu.
- Potrzebuję odpoczynku - uśmiechnęłam się słabo.
- A czy jest jakieś drugie dno? - spojrzała na mnie znacząco. - Czy może coś między Tobą i Axlem się zepsuło?
Jak na prawnika nie była zbyt dyskretna. Zaśmiałam się cicho.
- Niczego między nami nie było - mówiłam, będąc pewną tego, co chcę przekazać. Wyglądało na to, że Joan nie uwierzyła.
- Ładnie razem wyglądaliście... - westchnęła.
Od tego momentu przemilczałyśmy całą drogę. Zamknęłam oczy, aby nie myśleć o chłopaku zamierzającym się żenić. Może już są po ślubie. Wszystkiego najlepszego, Erin Rose - pomyślałam, odpływając do krainy marzeń o spokoju.

Perspektywa Axla.
Siedziałem na kanapie, czytając kolejny marny magazyn. Jak jeszcze raz napiszą coś o tym pieprzonym Vinniem, to chyba pozwę redakcję o rychłe usuwanie choćby pierwiastka inteligencji przeciętnego czytelnika... - pomyślałem, przeglądając dalej. Przez oczy przemknęło mi zdjęcie Michelle, która widocznie odpychała Vince'a. On trzymał ją za bluzkę. Doprowadziło mnie to do skoku ciśnienia. Ech, Michelle...
Rozmyślania i lekturę przerwała mi śliczna kobieta ubrana w niebieski szlafrok. Usiadła ona obok mnie. Widocznie czekała na to, aż skończę czytać. Odłożyłem pismo. Uśmiechnąlem się do niej. Usiadła tak, abym mógł bez żadnego przekręcania głowy patrzeć jej prosto w oczy.
- Erin, mam do Ciebie prośbę.
- Słucham, Axelku...? - objęła mnie delikatnie, bawiąc się kosmykiem moich włosów. Miałem wielką ochotę ją pocałować, ale coś mnie powstrzymywało. Uległem przeczuciu. Zacząłem rozmowę.
- Teraz nie mam za bardzo czasu na organizację ślubu i tym podobne... - zerknąłem na twarz dziewczyny. Mina jej zrzedła, jednak zachowała milczenie, wlepiając we mnie wzrok. - Wiesz, trasa, koncerty, pisanie muzyki... - wyliczałem. Erin ku mojemu zaskoczeniu kiwała głową ze zrozumieniem. Aż wytrzeszczyłem oczy.
- No co? - zapytała moja narzeczona, zmieniając grymas twarzy na ten "zaczepny".
- Nic takiego. Różyczko - uśmiechnąłem się. Pocałowała mnie w policzek, błądząc swoimi palcami po moim torsie. Chwyciłem ją za tą rękę, odciągając ją od mojego ciała. Erin spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Już Ci się nie podobam, tak? - odsunęła się. Nie mogłem jej zranić, zerkała na mnie tak błagalnie... wzbudzała współczucie. To fakt.
- Przełożmy ślub na kwiecień! Proszę! Inaczej się nie wyrobię z trasą! - poprosiłem błagalnie, parodiując Michellowatą minę zbolałego pieska.
- To na pewno trasa tak Ci przeszkadza w ożenieniu się ze mną? - spytała podejrzliwie, patrząc z wyrzutem na moją twarz. Zarumieniłem się.
- Tak, tylko i wyłącznie trasa - wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. Przybliżyłem się do dziewczyny, aby ją cmoknąć w policzek, jednak ta powstrzymała mnie szybkim zatkaniem moich ust dłonią.
- Czy to nie czasem przez Michelle? - to było prędzej stwierdzenie faktu niż pytanie. Poczerwieniałem jeszcze bardziej, o ile się da.
- Nie! O czym mówisz? - rechotałem jak głupek. Erin zaproponowała, abyśmy poszli do mieszkania Alice i spotkali się z Chelly.
- NIE! - szybko zaprotestowałem. Nie chciałem, aby Erin dowiedziała się o wyjeździe dziewczyny. Sam się martwiłem o nią, jednak wolałem, kiedy nikt nie wie o moich "słabościach".
- A dlaczego? Chodźmy! - zachęcała mnie, ubierając się w swoje ulubione dżinsy.
- Jest chora, bardzo, bardzo chora! - przeszkodziłem Erin w trasie, stając na przeciwko niej. Zaniosłem ją do łóżka, cały uśmiechnięty dla niepoznaki. - Bardzo chora... - pocałowałem namiętnie przyszłą panią Rose, napierając na nią ciężarem swojego ciała. Westchnęła z rezygnacją.
- No dobrze, przełożmy... - odwzajemniła pocałunek. Prędko pozbyłem się jej spodni, po czym daliśmy się ponieść namiętności.
Przestałem racjonalnie myśleć. Cały świat jakby się rozpłynął pod wpływem jej dotyku. Podczas gdy jej ręce błądziły po moim ciele złapałem się na tym, że moja wyobraźnia płata mi figle. Miałem wrażenie, że to Michie całuje mnie i szepcze do ucha miłosne wyznania. Przed oczami wirowała jej postać jęcząca z rozkoszy, którą jej dawałem. To znaczy, którą dawałem Erin. Mojej przyszłej żonie. Jasna cholera... Co ja najlepszego wyprawiam?! Uświadomiłem sobie, że jestem dupkiem, bo mimo wszystko nie przestałem doprowadzać Erin do szaleństwa. Wreszcie opadłem zmęczony na poduszkę przytulając się do jej nagich pleców.
- Dobranoc, Axl - cmoknęła mnie w policzek.
- Dobranoc, Michelle - odpowiedziałem, zasypiając.
- Że kto?! - podniosła głos.
- Yy, Erin! Dobranoc, Eeeee-riiiin! - zawołałem śpiewnie.
- Dupek! - krzyknęła na mnie. Byłem wstrząśnięty. Ona gwałtownie wstała. Ruszyłem za nią.
- Jak mnie nazwałaś?! - wrzasnąłem jeszcze głośniej niż dziewczyna.
- Przepraszam, misiu, poniosło mnie... - spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Coś mi tu nie pasowało. Kto normalny wytrzymałby z takim napalonym świrem jak ja?