niedziela, 27 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 9.


Miałam wyrzuty sumienia. Dlaczego? Nie wiem, do jasnej cholery! Wiem tylko, że ten rudy egoista się na mnie obraził. Za co? Za to, że piszczę jak jakiś jebany radiowóz. To nie żart. Pójdę sobie spać, jestem zmęczona, padam na ryj... o, jak dobrze! Mam zamiar spać przez całą noc. Jest godzina 22:00.

Obudziło mnie typowe "ding dong"!
Zerknęłam na zegarek. Nosz kurr... 3:27! No dobra, z braku zajęcia pójdę otworzyć te jebane drzwi. Przy okazji stwierdzam, że gdy schodze po schodach zaraz po wyjściu z łóżka, to musze wyglądać jak napierdolona. Przynajmniej mój humor jest na miejscu.
- Axl?! - zawołałam zaskoczona, widząc rudzielca trzymającego czerwone malboro i butelkę Jack Danielsa w rękach.
- Nie, kurwa, Święty Mikołaj!
Zakryłam oczy dłonią, ciężko wzdychając.
- Wejdź - opuściłam rękę, wpuszczając go do mojego nieco zasyfionego domu. Chłopak nabrał powietrza w płuca, i przedrzeźniając mnie, robił to samo, co ja przed chwilą.
- Dobrze! - wydarł się na cały głos, opuszczając dłoń na swoją nogę.
- Nie drzyj się! Nie wszyscy muszą wiedzieć, że jesteś tak jebnięty jak ja. - zaprowadziłam go do dużego pokoju. Niby nic tam ciekawego nie ma (stolik z powyłamywanymi nogami, a na jednej ze ścian wisiały koszulki z nazwami zespołów... jeszcze jakieś znaleziska by się wyłapało, ale nie lubię chwalić się tym, co mam w domu!). Axl usiadł potulnie przy owym stołeczku, a ja postanowiłam udawać miłą.
- Chcesz kawy, kerbaty... - ziewnęłam niechcący. Idiotka!
- Michelle, are u okay?
- Nie dziw się. Jest czwarta nad ranem, do kurwy nędzy, i mam się zachowywać normalnie?
- nie pierdol...
- nie mam kogo, jak coś się nie podoba, to wy... - urwałam w pół słowa. Co jest? Normalnie się nie hamuję! Rudzielcu, co ty ukrywasz? - przemknęło mi przez głowę.
- Gdzie jest Alice? - zapytał.
- Jak to, gdzie? Z Duffem! - zawołałam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Tymczasem u Alice...

Mogłabym tak siedzieć wieki i słuchać jak gra na gitarze. Kto by pomyślał, że taki czubek potrafi się zabawić w romantyka.
- Jeśli się nudzisz, możemy iść - zaczął nieśmiało.
- Kto ci powiedział, że się nudzę? Zresztą graj, a nie gadaj! - roześmiałam się.
Nagle z prędkością huraganu wpadł Slash wrzeszcząc na całe gardło jakieś niezrozumiałe słowa. Prawie zabił się na progu. Zanim go uspokoiliśmy minęło trochę czasu.
- Dobra, stary. Teraz spokojnie opowiedz, co się stało? - zagadnął go przyjacielsko Duff. Wyglądało to jak rozmowa psychiatry z wariatem, ale psychiatry równie zwariowanego jak jego pacjent, a to nigdy nie wróży niczego dobrego.
- Nigdy nie uwierzycie, zakochańcy. Axl poszedł do Michelle. - oddychał chaotycznie i płytko. Najwyraźniej przedawkował.
- Przecież nie ma w tym nic dziwnego... - nie doczekałam się odpowiedzi, bo Slash zasnął z głową na moich kolanach, chrapiąc w niebogłosy.
- Alice... Zaczynam być zazdrosny jak ten dupek ślini ci spodnie.
- Mam go z siebie zrzucić? - zaproponowałam ironicznie.
- Mogłabyś - najwyraźniej niedoszły psychiatra nie zrozumiał ironii. Z kim ja kurwa pracuję?!
- Zgłupiałeś?!
- Nie, tylko cię kocham, wiesz? - zrobiło się słodko, może nawet za bardzo, ale kto by się tym przejmował?
- Wiem - przyznałam nieskromnie. - Ja ciebie też. A teraz, skoro ja jestem unieruchomiona, to ty będziesz tak miły i przyniesiesz mi coś do picia.
- Piwo, wódkę czy wino? - zapytał od razu bez zastanowienia.
- A może tak wodę?
- Jaja sobie robisz? - zaśmiał się w głos. - Okey, przyniosę wódkę. Podobna do wody.
Piliśmy, on grał na gitarze, a Slash chrapał coraz głośniej. Zaczynało mnie to wkurwiać, więc strzeliłam mu z liścia. Ocknął się. Rozejrzał się po pokoju zaskoczony nagłą falą bólu, która rozchodziła się właśnie po jego policzku. Zamrugał energicznie powiekami.
- A wiecie co? - powiedział zaćpanym głosem - Axl się hajta! Ludzie! - wrzasnął - Rudy się żeni!!!
- Zatkaj się - zagroził mu Duff.
- Moment, jak to żeni się?! - dopiero zrozumiałam powagę sytuacji.
- Nie słuchaj ćpuna, kłamie. - uspokajał mnie blondyn.
- Ja nie kłamię! Ja prawdę głoszę! Ja jestem drogą, prawdą i... chuj wie czym tam jeszcze! - nie dawał za wygraną.
Postanowiłam na razie zignorować Slasha, przynajmniej dopóki nie dojdzie do siebie. Ostro się zaniepokoiłam, na tyle, żeby wypić pod rząd trzy kieliszki.
- Ej, nie przejmuj się tak, nie chcę cię nieść do domu na rękach. Chociaż, gdybyś była trzeźwa, to mógłbym, ale pijaków nie transportuję. - uśmiechnął się i przybliżył do mnie.
Położył mi dłoń na tym niezaślinionym przez Slasha kolanie i patrzył głęboko w oczy. Moje, nie swoje.
- Kurwa, nie tak to miało wyglądać... - wskazał na ćpuna i na moje spodnie.
- A jak? - zapytałam łobuzersko, tak jak on mnie niedawno.
- No nie wiem... Może tak - pocałował mnie tak, że mokre od śliny kolana zrobiły się miękkie. Kurwa, ten chłopak dziwnie na mnie działa!
- No dobrze, tak może być.

A w domu Alice i Michelle...

- Michie! - podszedł do mnie - Przynieś szklanki, potem będę spadał, jak Ci az tak przeszkadzam... - udawał obrażonego. Ale jak słodko przy tym wyglądał... ach! wróc! Dziewczyno, ogarnij się!!!
- Sory, spać mi się chce, ya know...
- Pierdzielisz jak Duff, gdy mu się okres spóźnia. Mała, pomóż mi się uporać z szefuniem Danielsem i malboro, a po tym walniesz w kimono. Może być? - spojrzał na mnie znacząco.
- Dobra, śpisz w moim pokoju. - mruknęłam niechętnie. Znaczy, chciałam, aby tak wyszło... cholera! Lepiej się zamknę, co? Axl zaczął rozmowę na dość nietypowy, jak na niego, temat:
- Przepraszam, że odpierdalałem takie fochy. Wybacz mi. Okej?
- Och, to takie piękne... zaraz się popłaczę, uh! - wachlowałam twarz dłonią, tak jak robią te słodkie modelki, you know. - Wybaczam, jest okej. Śpiewać każdy może, inni lepiej... - tu spojrzałam na chłopaka - inni, niestety, jak najebani - wskazałam na siebie. Usłyszałam śmiech rozmówcy. Nie jest źle. Może da się naszą przyjaźń uratować. Oby.
- Co do płaczu. Jesteś zawsze twarda, nigdy nie okazujesz oznak słabości, masz w sobie siłę... - zastanowił się. - Czy Ty kiedykolwiek płakałaś? - zapytał z ciekawości.
- Od czasu moich 10 urodzin nie poleciała ani jedna łza - powiedziałam ze smutkiem. Zaczęły się oczywiście pytania o powody. Ośmielona, powiedziałam mu o śmierci mojego ojca. Tęsknię za nim nawet do teraz.
- Przykro mi. - spojrzał na mnie.
- Było minęło - uśmiech wrócił na swoje miejsce, zadziwiając Rudego. - Zajmijmy się naszym znajomym, hmm? - zaproponowałam, ale Axl milczał jak zaklęty. - Axl? Axl! - zawołałam, przy okazji lekko nim wstrząsając.
- Żartowałem. Myślisz, że nie reaguję na wzmianki o moim najdroższym przyjacielu?

Po uporaniu się z Jackiem:

- Odechciało mi się przez Ciebie spać, małpiszonie! - fuknęłam na Axla, który najwidoczniej dobrze bawił się moim cierpieniem. Kołdra? Jest! Łóżko? No a jak, obecne! Poduszka na mnie czekała, jednak nie mogłam jej ulec dzięki sympatycznie wstrętnej Marchewie.
- Welcome To The Jungle! - zaskrzeczał. Wybuchnęłam śmiechem, niestety za głośno. A, w dupie to mam! Pizgałam się na całego.
Nagle zaskoczył nas dzwonek do drzwi. Axl zabrał mi całą kołdrę i wygnał na otwarcie wrót domu wariatów. Chwiałam się na nogach, wyjąc "We've been dancing with Mr. Brownstone..." Aaaa, kurwa! ja umieraaam! - pizgłam sie małym palcem u nogi w tą pierdoloną szafę stojącą na korytarzu. Nieważne. Axl płakał ze śmiechu, zwijając się w kłebek.
- Czy ty, młoda damo, wiesz, która jest godzina?! - po otwarciu drzwi takie oto słowa wywołały u mnie... czkawkę! Piszcząc ze smiechu zamknęłam biednej kobiecie drzwi przed nosem, krzycząc "Do widzenia!". Skuliłam się na podłodze, nie mogąc się opanować. Axl Niezbędny się przysłużył - podbiegł do mnie, przeciągając mnie za nogę po całym korytarzu:
- You know, where you are? You're in the jungle, baby! You gonna die!" - krzyczał w ten swój zabawny sposób, przenosząc mnie na łóżko. - Idź lepiej spać, pojebańcu. - troskliwość nie ma granic, brawo, Rudzielcu!
- Poo, jebańcu, yk?! Wypraszam, yk, sobie, kurwa! - mimo sprzeciwu oczy zaczęły mi się kleić. Po chwili ciszy usłyszałam ciche "Dobranoc, Michelle". Właściciel magnetycznego głosu pocałował mnie w policzek. A może tylko mi się to przyśniło...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz