wtorek, 26 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 31.


Z perspektywy Duffa:

Powstrzymani przez charyzmę mojej ukochanej przed zrobieniem finansowej krzywdy niewinnej staruszce powlekliśmy się do Hellhouse. Po drodze spotkaliśmy przyszłą panią Rose, która targała ze sobą torby pełne niezidentyfikowanych rzeczy.
- Cześć - powiedziała dołączając się do nas.
- Za jakie grzechy?! - szepnąłem do idącej obok Alice.
Silniej ścisnąłem jej dłoń, uważając, żeby krew nadal mogła w nich swobodnie płynąć.
- Za takie, że to narzeczona Twojego przyjaciela! - warknęła w odpowiedzi i wyswobodziła się z uścisku. Nie zajęło jej to dużo czasu. Muszę popracować nad kondycją.
- Duff, jak tam twoje dziecko? - wypaliła Erin, a ja momentalnie pobladłem. No właśnie... Dawno się nie odzywało... - Halooo, jesteś tam?! - zapukałem w brzuch. - Chyba nie żyje.
- Och, tak mi przykro... - udała zmartwioną - Może jednak pójdziemy do tego ginekologa się przekonać, co?
Ewidentnie do mnie zarywała. Uprzedził mnie o tym morderczy wzrok Alice. Tak morderczy, że strach się bać.
- Jasneee... - przytaknąłem niechętnie. Psychicznie chorym się nie odmawia. To reguła, której nauczyłem się po latach znajomości z niejakim Axlem.
Chłopaki wykręcili się chęcią na Danielsa i koniecznością zajarania, więc zostałem sam z dziewczynami. Skręciliśmy w jakąś uliczkę, która rzekomo miała prowadzić do specjalisty w sprawach intymnych. No, może być zabawnie.
- No więc... - zagadnęła psychopatka zwracając się do Alice - Który miesiąc?
- Nie twój interes. - wycedziła przez zęby.
- Nie bądź taka. Staram się być miła. No więc który?
- Nie wychodzi ci. Szósty, bo co?
Wtedy dotarło do mnie, że za zaledwie trzy miesiące zostanę ojcem w pełni materialnego dziecka! O kurwa, ale odlot!
Resztę drogi pokonaliśmy w całkowitej ciszy. Wolę, żeby milczały niż skakały sobie do gardeł, naprawdę.
W poczekalni była masa... kobiet. W różnym wieku i zapewne z różnymi, hm, kłopotami.
- Dzień dobry... - wydukałem nieśmiało. Czułem się skrępowany ich penetrującym mnie wzrokiem.
Z gabinetu wyjrzała niesympatyczna głowa lekarza.
- O, widzę, że pani w ciąży i do tego nieumówiona. Coś się stało? - zapytał od niechcenia. Regulamin nakazywał mu przyjmować nagłe przypadki bez kolejki.
- Tak, ale wolałabym porozmawiać o tym w gabinecie. - odpowiedziała spokojnie Alice i weszliśmy w eskorcie Erin i grubej, prawie okrągłej pielęgniarki.
- W czym problem?
- Duff jest w ciąży. - wypaliła Erin.
- Słucham?!
- No, on jest w ciąży i jego dziecko nie daje znaku życia. Mógłby go pan przebadać? - zatrzepotała zalotnie rzęsami.
Alice wzięła lekarza na stronę i wyjęła dziesięciodolarowy banknot z kieszeni obcisłych dżinsów.
- Ona jest pokręcona. Pan jej się nie sprzeciwia, bo zrobi awanturę. - wcisnęła mu pieniądze do ręki, a on zabrał się za badanie mnie.
Koleś prawie mnie molestował! I przy okazji wypytywał o genezę mojego "gejowskiego" imienia, jak się ten skurczybyk wyraził. To powinno podchodzić pod paragraf. Ale dziewczyny miały ubaw, to najważniejsze.
- KURWA MAĆ! ZABIERAJ PAN TE ŁAPY! - wrzasnąłem. Poczułem, że sprawy zaszły za daleko. Ten gościu istotnie grzebał mi w odbycie! Czy on sugeruje, że mam wysrać tego dzieciaka czy co?! Puściłem bąka prosto w łapę sadysty. Nie był zachwycony, tak sądzę. Obrona własna, hehe!
Erin z niecierpliwością oczekiwała na diagnozę.
- Pani towarzysz cierpi na zwyczajną niestrawność. Podejrzewam, że zjadł za dużo ciastek czy coś w tym guście.
Oczy przyszłej Rose rozszerzyły się wywlekliśmy się z tego dziwnego miejsca.
- Nie jesteś w ciąży... - majaczyła, idąc obok nas.
- Nie, nie jestem. Jedno dziecko w zupełności mi wystarczy. Oczywiście, jak na razie - puściłem oko do Alice, która nadal patrzyła na Erin z zamiarem krwawego mordu.

Tymczasem punkt widzenia Michelle.
- O, cześć, Axl! - odezwał się Vince zbity z tropu, najwidoczniej był równie zaskoczony jak ja.
- Cześć. Widzę, że więzienie Wam służy, gołąbeczki? - złożył usta w dzióbek. Spłonęłam rumieńcem. Po raz pierwszy od wielu miesięcy odebrało mi mowę. Odsunęłam się nieco od Vince'a. Przynajmniej próbowałam. Nie wyszło, ponieważ jego silne ramię przyciągnęło mnie do siebie, a jego właściciel zapewniał, że jest wszystko okej, ale nie możemy się doczekać wyjścia w kicia. Kiwałam głową w milczeniu niczym sztywna lala. Wpatrywałam się w Axla, szukając jakichś zmian. Poza zieloną bluzką z napisem "Jestem jednym z NICH, sukinsynu!" i rysuneczkiem Gunsów, niczego nie zauważyłam. Może to i lepiej? Przez cały pobyt tutaj tęskniłam za nim.
- Michelle, coś się stało? Nic nie mówisz. Czyżbyś molestowała Vinniego za moimi plecami? - wykrzywił twarz w grymasie.
- Nic Ci do tego, skurwielu - rzuciłam pod nosem. Axl to zignorował, a jego fałszywie niebieskie oczy świdrowały nas wzrokiem.
- Czego się tak gapisz? Pary debili nie widziałeś? Ach, wystarczy, że Ty i Erin spojrzycie w lustro... - syknęłam rozeźlona. Dobrze, że był przy mnie ktoś, kto doceniał moje poczucie humoru i "smaku", o ile tak się to dziś nazywa. Mianowicie błękitny blondyn zaśmiał się. Mam wrażenie, że on celowo wkurwiał Rudego, który spurpurowiał na twarzy.
- Złość piękności szkodzi, Axelku - zaszczebiotałam. - A co u Alice?
- Nie spytasz, co u Eliiin? - Vince rechotał w najlepsze.
- Nie, kurwa. Co u Alice? - wróciłam do tematu.
- U niej wszystko w porządku, pije, pali i ćpa na równi z Adlerem. Coś jeszcze?
- No chyba Cie pojebało! Ale niech robi, co chce, chociaż się o nią martwię...
- Serio? - zapytał Vince.
- Nie! - wstałam gwałtownie. - Axl, powiedz jej, że jak jeszcze taki numer wywinie, to wygarbuję jej skórę! Jasne?!
- Oj, widzę, że nie umiesz rozróżnić ironii, My Michelle! - zaśmiał się Rudzielec. Jeszcze raz tak mnie nazwie...
- Spadaj. Jak przyszedłeś tu po to, żeby mnie wkurwiać, to wypierdalaj. Jutro wychodzę...
- Pojutrze - przypomniał.
- Pojutrze... cholera mnie tam wie! Kogo to obchodzi?! Nikt mnie nie kocha! - zawyłam, z powrotem padając na podłogę. Chłopaki spojrzeli na mnie. Jeden z litością, drugi z politowaniem.
- Nie denerwuj jej, proszę. Widzisz, jak ona znosi tęsknotę za Tobą - dojebał Vince.
- Wcale nie! - wydarłam się na cały regulator, a moja twarz stała się niemal fioletowa z nadmiaru emocji. Nuciłam piosenkę Zeppelinów, żeby odwrócić uwagę od siebie. Starałam się.
- Ekhem, ekhem... Michelle, przyszedłem tu po to, aby Ci powiedzieć, że Duff...
- Że Duff? - podłapał Vince. - Że Duff, że Duff, ŻE DUUUUUUUUUUUUFF! - śpiewał niczym panienka z opery. Pokładałam się ze śmiechu, po czym dołaczyłam do niego.
- Para wariatów! Jednak problemy łączą ludzi! - pizgał się Axl, po czym wył razem z nami utwór "że Duff!". Sielanka nie trwala długo.
- Że Duufffff! - zawył Rudy, a następnie dokończył normalnym głosem - nie jest w ciąży!
- Dzięki Bogu! - westchnęłam z ulgą. Miałam odruch, aby się przytulić do Axla, jednak powstrzymały mnie słowa Vince'a:
- A wiesz, co Ci powiem? Ciekawsze jest to, że Michelle przez sen gada do mnie, że Cię kocha i chce Cię zjeść? - Vince stwierdził z powagą. Ja zakryłam się włosami, komentując na swój sposób. Axl wlepił we mnie gały. No to koniec.
- Okej... ech... no to ten, tego... trzymajcie się! Vinnie, chodź na chwilę... - Axl powiedział mu coś do ucha. Ten drugi kiwał ze zrozumieniem, a na końcu zachował się jak jakiś pierdolony glina ze słowem "rozumiem" nagranym w mózgu. Super. Poczekaliśmy do momentu, w którym Axl wyjdzie. Kiedy nadeszła upragniona chwila, Vinnie podszedł do mnie. Wstałam, patrząc mu w oczy. Zbliżaliśmy się do ściany.
- Co mówił? - uśmiechnęłam się.
- Że do siebie pasujemy i jest zazdrosny - wyszczerzył ząbki.
- Podoba mi się ta druga część wypowiedzi - odwzajemniłam grymas. Vince przyblokował mnie, wgniatając w jedną z czterech podpór "domu".
- A mnie ta pierwsza - pocałował mnie w szyję. Coraz bardziej rajcował mnie ten facet... niewyżyta szatynka z seksowną blondynką, która jest chłopakiem. Normalnie, jak z bajki...

poniedziałek, 25 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 30.


Z perspektywy Alice:

Wstałam rano w potwornym nastroju. Nawalał mnie brzuch, gadałam sama do siebie, kręciło mi się we łbie. Nie pijcie alkoholu w zaawansowanej ciąży. Nie żartuję. Kac wówczas jest dziesięciokrotnie gorszy niż normalnie. Jak na złość byłam sama. W mieszkaniu nie było żywej duszy.
- Gdzie się wszyscy podziali? - zapytałam Duffa Juniora, nie licząc na odpowiedź. Po prostu fajnie się gada do człowieka, którego jeszcze nie ma na świecie.
Ubrałam się i poszłam odwiedzić Michelle. Miałam nadzieję, że mnie do niej wpuszczą. Szczerze powiedziawszy stęskniłam się. Dziwnie było bez niej. Cholernie dziwnie.
- A pani tu czego? - niemiło zapytał gruby policjant.
- Nieładnie się tak odzywać do kobiety w stanie błogosławionym, nieładnie - zbiłam go tym z tropu. Usunął się i pozwolił mi wejść. - Ja do Michelle Knowles.
- Do tej awanturniczki?
- To moja przyjaciółka, wyrażaj się - zaakcentowałam dobitnie ostatnie dwa słowa.
- Proszę tędy.
Zaprowadził mnie długim, ciemnym korytarzem. Zza krat obserwowały mnie ruchliwe oczy więźniów. Przeszły mnie ciarki. Bez żartów, nie było tam przyjemnie.
- Alice! - usłyszałam znajomy głos Iron Maiden. - Żyjesz!
- Nie. Umarłam, wiesz? Czubie - roześmiałam się - O, widzę, że masz towarzystwo. Cześć Vince.
- Pani McKagan. Miło mi widzieć - pocałował moją dłoń przez kraty. Świat zwariował, jak babcię kocham.
- Proszę się pospieszyć - poganiał mnie chodzący obwarzanek.
- Już, już. Złość piękności szkodzi, tłuściochu - rzuciłam niedbale - Kiedy wychodzisz, Michie?
- Na szczęście niedługo tu posiedzę. Jeszcze tylko dwa dni...
- ... i znowu będziesz mogła molestować Slasha! Ach, Michelle wyczekuje... Michelle czeka... Michelle pragnie, haha! - wtrącił jej współlokator. Uderzyła go w ramię. Dość mocno, bo sam dźwięk mnie zabolał.
- To świetnie, bo chłopaki już się głowią, skąd wytrzasnąć kasę na kaucję. Idę im powiedzieć, że już niepotrzebna zanim zrobią coś głupiego.
- O ile już nie zrobili - wybełkotała, chichocząc jak wariatka. Nawet nie wiedziała, jak była bliska prawdy.
Przestraszona nie na żarty, postanowiłam, że znajdę ich, żeby nie przyszło im do głowy coś w ich stylu. Pożegnałam się szybko z kryminalistami i toczącym się pączkiem i wybiegłam. Na skrzyżowaniu dwóch ruchliwych ulic panowało zamieszanie. Jakaś kobieta krzyczała, a grupa młodych mężczyzn z... moimi rajtuzami na głowach wyrywała jej torebkę. Babcia mimo swojego wieku miała krzepę, bo ci nie mogli dać jej rady. Spod prześwitującego materiału rozpoznałam kolejno Duffa, Slasha, Axla, Izzy'ego i Micka. Wbiegłam w sam środek bójki wystawiając się na ciosy, aby nie dosięgły biednego mohera, wrzeszczącego na cały swój chrapliwy głos.
- Co wy do cholery wyprawiacie?! - zauważyli mnie dopiero, gdy jeden z nich dostał z glana w kość piszczelową.
- Jak fajnie, pomożesz nam!
- W niczym wam nie pomogę, bo nawet nie wiem, co odpierdalacie!
- Zdobywamy forsę na kaucję. - oznajmił Slash, jak gdyby nigdy nic.
- Debile! - wrzasnęłam - Michelle wychodzi już pojutrze!
Natychmiast puścili torebkę, która spadła z hukiem na ziemię.
- Przepraszam panią bardzo - zaczęłam przepraszać niedoszłą ofiarę ich bezdennej głupoty - Niech pani tylko nie powiadamia policji.
Nie była zachwycona moim pomysłem, ale gdy zobaczyła, że jestem w ciąży, przytaknęła, dała mi parę "dobrych" rad (na przykład taką, że powinnam pić herbatę z mlekiem) i oddaliła się powoli jak pingwin.
- Idioci... - szepnęłam, dając każdemu po zakutym łbie.

Michelle:
- Osz, jasna cholera! - wydarł się Vince podczas śpiewania piosenki. W związku z tym miałam całkiem miłą pobudkę jakiś czas temu.
- Hmm? - mruknęłam, udając osobę, która nie jest zainteresowana tematem.
- No... zapomniałem, jak to szło dalej... yy... - próbował sobie rozpaczliwie przypomnieć tekst. - Nikki mnie zajebie!
- Nie spinaj się! Zawsze mogło być gorzej - wstałam i przeniosłam swój tłusty tyłek na miejsce obok chłopaka. - Chyba nie psuję Ci wrażeń estetycznych? - zaśmiałam się.
- Niee, ależ skąd! Without You, woman... - nucił, po czym niestety zgubił wątek. - Kurwa mać!
- The world comes down on me - przypomniałam znudzonym głosem.
- Without You in my life! - na twarzy wokalisty zagościł uśmiech. - Dziękuję.
- A dla kogo ta piosenka została napisana? Można wiedzieć? - zapytałam z ciekawości, odwracając się całą sobą do Vince'a. - Jeśli nie, to zrozumiem... - udawałam obrażone słodkie zwierzątko. Tak to zwykle ze mną bywa. You know...
- Zapytaj Nikkiego. Na pewno nie dla Ciebie - wystawił do mnie język. Parsknęłam śmiechem.
- Domyśliłam się, ćpunie! - nabijałam się z niego. Dostrzegłam w tym czasie trochę rzeczy. Np. kiedy chłopak się denerwuje, to wykrzywia usta w jakiś nienaturalny sposób. Próbuje wszystko zbyć śmiechem... a do tego ma takie zajebiste oczy... stop! Patrzymy na siebie w milczeniu. Nieświadomie trzymaliśmy się za ręce. Vince bawił się moimi palcami. Spuściłam wzrok, przy czym poczułam, że się zarumieniłam. Cholerny burak. Mowa o mojej twarzy, oczywiście. Wyobraziłam sobie przez moment, jakby to było, gdybym go pocałowała. Gdybyśmy zostali złączeni pocałunkiem...
- Michelle... - chłopak spojrzał na mnie nieśmiało. - Jest okej... - zadrżał mu głos. Spanikowałam, a jednocześnie chciałam, aby doszło do czegoś więcej. To dziwne, bo podczas zdarzenia, przez które tu trafiłam nie miałam żadnych oporów. Podniosłam wzrok i zobaczyłam jak jego usta powoli zbliżają się do moich. Serce zaczęło mi łomotać jak zardzewiały dzwon.
- Nie! - odepchnęłam go. - Znaczy... przepraszam, nie mogę... - plątałam się. Poczułam się jak zupełna idiotka. - Wybacz mi... nawet nie musisz. Przepraszam... - nie wiem, ile razy będę to powtarzać. Z każdym moim słowem mina chłopaka przybierała coś na kształt powagi i... zrozumienia?!
- To moja wina, i ja powinienem przeprosić. Nie chciałem Cię ranić, czy coś w tym stylu, wiesz, o co chodzi - zasmucił się. Spoglądał na mnie błagalnie. Wstałam z miejsca, zakrywając twarz dłońmi. Krążyłam po celi. Chciałam się otrząsnąć, byłam zdziwiona. Nikt nie okazywał mi takich uczuć. A może to po prostu z litości? Wolę tę drugą wersję, nie chcę sobie za dużo wyobrażać. Urojenia później mogą boleć, a tego nikt nie chce.
- Nie mogę patrzeć na to, jak płaczesz - po długim milczeniu ciszę przerwał chłopak gapiący się we mnie jak w jakiś pieprzony obrazek.
- Ja? Ja nie płaczę, coś Ty! - wysiliłam się na uśmiech. Dopiero mój zachrypnięty głos dał mi znać, że mam zamiar się poryczeć już po raz drugi przed Vincem. Nabrałam powietrza, pozbywając się łez.
- Wszystko jest okej - zapewniłam go, a potem postanowiłam zmienić temat, bo to, co zaszło między nami, za bardzo mi ciąży. - A co się stało, że tu siedzisz? W sensie, w celi...
- Otóż chciałem być bardzo dobrym i wzorowym obywatelem. Zauważyłem małą dziewczynkę, która wyła wniebogłosy, że nie może dosięgnąć misia, który jakimś cudem wisiał na drzewie. Podniosłem ją, żeby sobie złapała tego jebanego pluszaka. Jak mała już trzymała to coś w rękach, przyszedł jej tatuś, który przedtem gadał z jakimś gościem, zostawiając dzieciaka samego sobie. Nie powiem, spory był ten tatuś... cholera. Wolałbym oberwać od niego po ryju! - wrzasnął rozżalony.
- Mów, co dalej, nie płakaj - poprosiłam.
- Okej. Odłożyłem młodą na ziemię. Mała cieszyła się, że ma miśka, dziękowała mi, a ja, idiota, spojrzałem na jej starego i się skuliłem "Proszę, nie bij, nie bij!". Wiesz, co się stało na końcu? Oskarżył mnie o MOLESTOWANIE. Wyobrażasz to sobie?!
- O kurwa...
- No właśnie. Molestowanie... ja pierdolę! - zaczął się histerycznie śmiać. Co miałam zrobić?
- To tym bardziej nie powinnam siedzieć z Tobą w jednej celi! Molestujesz małe dzieci! Szczęście, że już jutro wychodzę. Ymm... nie, pojutrze. Nie, jutro... - zapomniałam, kiedy dokładnie wychodzę. Niech mnie wypuszczą nawet teraz, nie obraziłabym się. Vince dalej trajkotał mi o tym tatusiu. Dzięki temu znałam całą historyjkę na pamięć.
- A co Ty byś zrobiła?
- Powiedziałabym, że młoda mnie wykorzystała, i wygarnęłabym troskliwość tatuśka. Ładna mi opieka, nie ma to jak zostawić małe dziecko samo. Pff! - prychnęłam.
- Jesteś genialna!
- Dzięki - cmoknęłam go w policzek. To było silniejsze ode mnie.
- Co to miało być? - cholera. Dobił mnie fakt, że Vince posłał mi mordercze spojrzenie. Nie tego się spodziewałam po moim akcie wylewności.
- Sam chciałeś!  Trzeba pomagać biednym - zażartowałam.
- Okej, niech Ci będzie - oddał mi całusa. - To dzisiaj co robimy? Mamy jeszcze piękne kilkanaście, kilkadziesiąt godzin do rozstania. Potem powiem "Goodbye", Ty mi nie odpowiesz, a ja się będę zastanawiał, co zrobiłem źle... - silił sie na melodramatyzm. Rozśmieszyło mnie to.
- Dobra... mam pomysł. Jaki zespół Twoim zdaniem jest najbardziej przereklamowany? - wyskoczyłam ni z gruszki, ni z pietruszki.
- Guns. N'. Roses, Motherfucker! - stwierdził z poważną miną.
- No wiesz Ty co?! - udawałam oburzoną. - Lepiej żebyś nie wiedział, jaki zespół jest moim skromnym zdaniem przereklamowany.
- Dawaj! - uśmiechnął się.
- Na pierwszym miejscu jest Motley Crue, na drugim Motley Crue... hmm... jeszcze jest takie gówno jak Motley Crue, ale tandeta! Kurde... i znam też taką grupę z debilną nazwą, z tymi Umlautami... to chyba było Motley Shoe? Motley Fool? Mam! Motley Crue! Do tego muszę wspomnieć o takim jednym zespole... on ma takiego krzykacza w pedalskim błękicie na głowie... oni się nazywali chyba "muuutli-kruu!" Aha, a czy wspominałam o Motley Crue? - droczyłam się z nim. Wybuchnęliśmy śmiechem.
- Liczyłam na to, że się obrazisz! - między falami rozbawienia zdołałam to wydukać.
- Eeej, na Ciebie, nigdy! Chyba, że nazywasz się Axl Rose - mrugnął porozumiewawczo. Objął mnie, a ja oparłam głowę na jego ramieniu. Czułam, że mogłabym trwać tak całą wieczność, ale jednak coś było nie tak... Sama nie wiem co. Jakoże śmiech jest lekarstwem na wszystko postanowiłam to wykorzystać. Vince dołączył do mnie. Śmialiśmy się jak debile. Niespodziewanie usłyszałam czyjś głos, który uderzył we mnie z odpychającą siłą.
- Yy... cześć? - ta przyciągająca barwa zadźwięczała mi w uszach. Vince wypuścił mnie z własnych objęć. Chociaż właściwie nie musiał, bo sama z nich wyleciałam.

niedziela, 24 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 29.


Tymczasem punkt widzenia Michelle:

- Cholera, nie mamy co zrobić z tym tutaj... - chudy glina popchnął chłopaka w ręce komendanta. Ten zaś spojrzał na niego z odrazą:
- Cóż to za pedalski kolorek? - mowa tu oczywiście o włosach nowo przybyłego.
- Niebieski Blond, jakbyś nie wiedział - warknął. Chudzielec kazał mu się przymknąć, wyzywając od ciot.
- Nie ciota, tylko Vince! - oburzył się przyszły więzień. Mężczyźni w mundurkach nadal rozstrzygali sprawę jego zakwaterowania:
- Ale nie mamy już wolnych miejsc!
No zajebiście, ale renoma!
- Poczekaj... - zaprowadzili wokalistę do mojej klatki. Po przybyciu "nowego" usłyszałam takie oto słowa:
- Witamy w Twoim nowym mieszkanku! - Burger postanowił udawać prezentera, czy chuj wie, kogo. - Pewnie obecność współlokatorki Ci nie przeszkadza? - facet dał Vince'owi zaczepnego kuksańca w bok.
- Jak ładna, to nie. - odburknął.
- Spójrz tutaj, całkiem seksowna! - mruknął Chudy.
No to zajebiście, miło jest być docenionym, dziękuję, panowie. Ugryzłam się w język, ponieważ w mojej sytuacji nigdy nic nie wiadomo, wolałam sie nie wychylać. Nieświadomie odwróciłam twarz, aby Vince mnie nie rozpoznał.
- Baw się dobrze! - rechotał Chudy w najlepsze. Do moich uszu dobiegł szczęk zamykanych krat. To koniec. Co mam zrobić, przywitać się? Powiedzieć "akuku, skurwielu!"... nie! To bez sensu, a może by tak...
- Puk, puk? Można? - chłopak nie wyglądał na zadowolonego, jednak próbował nawiązać znajomość. Odetchnęłam, przygotowując się do odsłonięcia twarzy.
- Można... - odpowiedziałam słabym głosem. Byłam wykończona, glin miałam już po dziurki w nosie, samotność mnie dręczyła, ale nie byłam gotowa na "ujawnienie się". W końcu nadszedł ten dzień, musiałam to zrobić. Wiedziałam o tym, po prostu nie zdawałam sobie sprawy, że to nastąpi tak wcześnie. Odwróciłam się przodem do Vince'a.
- Cześć - wymusiłam uśmiech. W oczach Motleyowca spostrzegłam niedowierzanie. Jego mina mówiła wszystko.
- Co! Ty! Tu! Robisz?! - nie mógł wyjść z krainy osłupienia.
- Wiesz, nigdy się nie spodziewałam, że Axl się zgada z glinami, sukinsynek! - zaśmiałam się nerwowo.
- O co poszło?
Nabrałam powietrza w płuca.
- Poszło o to, że się wkurwiłam i molestowałam Slasha w barze, a ten pieprzony ignorant i jego żonka musieli na to patrzeć! - odrzekłam na jednym wydechu.
- Co, kurwa?!
- To, co słyszysz. I Michelle jestem. Miło mi - wyciągnęłam do niego rękę. Ten ujął ją delikatnie, i ucałował:
- A jam jest Twój rycerz usadzony razem z Tobą, mon cherie... czy jakoś tak - uśmiechnął się, patrząc mi głęboko w gały. Dobre jest to, że nie w dekolt. Poczułam się nieco zakłopotana. Wyglądało to tak, jakby pantera czciła hipopotama, przy czym hipopotamem byłam, niestety, ja.
- Witam Cię w naszych skromnych bezprogach! - wstałam, po czym naśladowałam pewien starodawny ukłon. Vince zajął moje miejsce na łóżku (o ile tą dechę można nazwać łóżkiem!), a następnie prosił, abym opowiedziała wszystko od początku, ze szczegółami.
- Dobrze. Skoro nalegasz, cny rycerzu... - zamrugałam porozumiewawczo. Chłopak zupełnie się rozluźnił. Wir mojej pojebanej opowieści wciągnął go bezgranicznie. A w tym kiciu jest coraz gorzej, bo już nawet myślę jak napierdolona!
- Czyli jebałaś się ze Slashem na oczach Axla, tak? - ściszył głos, dodając do tego bezczelny uśmiech.
- Tak jakby, zboczeńcu - odsunęłam się od niego z rozbawieniem. - Posłuchaj, ja i on...
- Chciałbym to widzieć! Zrobiłabyś to na mnie? Proooszę! - Vince padł na kolana, a ja znów nie wiedziałam, co zrobić.
- Taa, jasne, a może jeszcze lodzik, hmm? - warknęłam na niego. Przymierzałam się do obicia jego ślicznego ryjka, ale zamiast tego poleciałam na podłogę, tonąc w swoich śmiesznych łzach.
- Michelle... Chelly?! - Vince podszedł do mnie, tuląc do siebie. - Przepraszam, ja nie chciałem... - głaskał mnie po głowie. Poczułam się jak idiotka. Przecież miałam go jebnąć w ryj!
- Chciałam Cię uderzyć, a Ty mnie przytulasz? W tym kiciu się we łbie wywraca, co nie? - pociągnęłam nosem, wyglądając z pewnością jak kupa nieszczęścia.
- To nieważne, nieważne... - uspokoiłam się. Z kolei on zaczął płakać.
- Co Ty odpierdalasz? - próbowałam osuszyć oczka chłopakowi.
- Tęsknię... - mruknął, a potem uderzył w jeszcze większy szloch. Czy ja przypominam cebulę?!
- Za kim? - zrobiłam minę zbitego pieska.
- Za... za... różowyyyym! Uee, eeeeee, kuuuurwaaa! - nie mogłam na niego patrzeć. Interwencja z mojej strony jest nieunikniona. Podeszłam do tego inaczej niż zwykle.
- A, właśnie, co się stało z Twoim sianem? - zapytałam od niechcenia.
- Sianem?! Toż to dywan bogów! - położył się na podłodze, rzucając włosami na wszystkie strony.
- Nie pierdol, tylko mów - ukucnęłam obok niego.
- To smutna historia. Mój kolor ma niejasną etymologię, gdyż...
- Znów Tommy farbował? - puściłam oczko.
- Jak wszystko wiesz, to po co mnie pytasz? - uśmiechnął się.
- Jaki kolor miał wyjść?
- Zielony... jak Twoje pasemko! - pozostawiłam zasmuconego i rozmarzonego Vince'a samego sobie. Musiałam coś zrobić, musiałam!
- Ja tu, kurwa, nie wytrzymam! - po chwili ciszy odezwałam się nerwowo. - Zabierzcie mnie stąd! Panie władzo! Kurwa, weź mnie stąd! - krzyczałam, jednak nikt nie raczył przyjść z pomocą. Nie mogłam siedzieć z kimś, kto chciał mieć zielone włosy! Po moim trupie!
- Cicho mi tam, kurwa! Pierdolcie się! - wrzasnął Chudy, czekając pewnie, aż to zrobimy.
- Spierdalaj! Sam byś ją przeleciał! - wydarł się Vince. Zasłoniłam się ze wstydu. Co ja tu robię...
- Vince, już, dosyć, spokojnie, i tak te JEBANE CIPY NAS NIE WYPUSZCZĄ! - zaakcentowałam dobitne te wyrazy. Odeszliśmy od krat, które przed chwilą były szarpane. Zauważyłam mankament naszego nowego lokum.
- Jest tylko jedno łóżko, więc... co robimy? - odezwałam się.
- Dobranoc! - rozwalił się na wyrze, nie zostawiając mi ani grama miejsca.
- Dobranoc - mruknęłam, kładąc się na podłogę.

Z perspektywy Duffa:

Nie wiem, ile już błąkałem się bez wyraźnego celu. Godzinę? Dwie? Może krócej, nie mam pojęcia. Byłem tak wkurwiony na Axla, że czas jakoś nie istniał. Musiałem go rozchodzić, żeby przy najbliższej okzaji nie złamać przystojniakowi od siedmiu boleści tego jego biznesowego nosa. Im dłużej o nim myślałem, tym bardziej byłem wkurzony, więc przestałem myśleć w ogóle. To znaczy, starałem się nie wpaść pod żaden samochód i tym zajmowałem się przez całą drogę. Nagle poczułem, że potykam się o czyjeś nogi. Cudownie, byleby to nie była jedna z tych panienek, co zaraz wrzeszczą, że zboczeniec je gwałci. Na moje szczęście był to facet i wcale nie wrzeszczał, że go gwałcę. Przeciwnie.
- O, Duff. - to był Mick, gitarzysta Motley Crue - Kopę lat! Stary, gdzieś ty się podziewał?!
- Tam gdzie zwykle, po prostu ty byłeś zbyt zajęty kolejnymi podrywami, żeby o mnie pamiętać.
- No wiesz... Trzeba już myśleć o ustatkowaniu. Dziwki przestały mnie bawić. - puścił do mnie oko. - Słyszałem od Vince'a, że ty nie masz z tym problemu.
- No, nie mam, żebyś wiedział. - uśmiechnąłem się, przywołując w wyobraźni obraz Alice. Kurwa, jak ja ją kocham...
- Pozazdrościć - klepnął mnie po ramieniu - A to czasem nie Axl tam idzie?
- Gdzie? - wskazał ręką chodnik po drugiej stronie ulicy.
- Axl! - krzyknął. Rudy odwrócił się i zaraz był obok. Świerzbiła mnie ręka. Jak nigdy wcześniej.
Mick chyba to zauważył, bo zaraz zapytał się o co nam obu chodzi. Powiedziałem mu.
- No wiecie, nie spodziewałem się nigdy, że wy dwaj będziecie się kłócić o coś takiego.
- Nie moja wina, że on jest skończonym dupkiem - stwierdziłem.
- Nie moja wina, że on jest takim wrażliwcem - dowalił Rudzielec.
Już miałem się na niego rzucić, gdy Mick się roześmiał. Nie tak zwyczajnie. Śmiał się zupełnie jak Adlerek na ostrym haju.
- Zachowujecie się jak stare małżeństwo - praktycznie turlał się po ziemi. - Jak babcię kocham! Jak stare małżeństwo!
Fakt. Coś w tym było. Spojrzeliśmy na siebie i żaden nie musiał przepraszać na głos, żeby drugi wiedział o co mu chodzi. Poczochrałem go po głowie przyjacielsko. Byłem w komfortowej sytuacji, bo był zbyt niski, żeby mi się zrewanżować. Zaczął więc nieudolnie skakać. Debil.
Mick przerwał atak śmiechu i przybrał poważną postawę.
- Vince'a wsadzili za kratki.
- Co znowu zrobił? - zapytałem od razu. Znałem go na tyle, że wiem, iż po tym człowieku można się spodziewać wszystkiego.
- Nie wiem. Po prostu przyjechały gliny i go zabrały.
- Jest w celi z Michie - wtrącił Axl.
- A skąd to wiesz? - zapytał Mick.
- Tak przypuszczam, miejsc nie ma, a Michelle siedziała sama.
- Yyy? - nie kontaktowałem.
- Logika, tępaku! - Axl dał mi kuksańca.
- To pewnie świetnie się bawią...
- A mówiłem, że Vince wręcz uwielbia towarzystwo pięknych kobiet? - wyszczerzył się Mick, spoglądając na Axla.
- Aha, masz na myśli Burgera i jego wielki kobiecy cyc, hę? - zaśmiałem się.
- Nie mam pytań - odpowiedział Rudy pospiesznie.

piątek, 22 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 28.


Punkt widzenia Duffa:

Spotkaliśmy się całą grupą w Hellhouse. Oczywiście, poza Michelle, ponieważ siedzi przez tego rudego jebanego ślepca. Slash, Steven i Izzy już siedzieli na miejscach nieco dłużej. Widocznie oczekiwali naszego powrotu.
- A gdzie Michelle? - Izzy podbiegł do nas, sami nie wiemy po co, skoro miał zaraz wrócić na miejsce.
- Jakby wam to powiedzieć, chłopaki... widzicie, zaistniała taka sytuacja... - plątałem się.
- W areszcie - Axl walnął prosto z mostu. Na chwilę zapanowała cisza. Steven nieoczekiwanie parsknął śmiechem.
- Uhuu! Bo, cooo?! Zjaaadła, koota?! - rechotał Adler w najlepsze.
- Niee, powiedziała w barze, że masz małego - odburknąłem. Perkusista się zamknął. Poza tym usłyszał, że nikt nie śmieje się z jego żenującego poczucia humoru. Izzy i Slash wyglądali na zmartwionych.
- Jak mamy jej pomóc? Przecież Burger tak łatwo jej nie puści... - krzyczeli jeden przez drugiego. Burger, w sensie policjant. Tak dla ścisłości.
- Właśnie jest problem - Axl podjął temat.
- Mamy zapłacić 20 tysiaków, inaczej Michelle będzie gwałcona przez Vince'a w kiciu - wypaliła zniecierpliwiona Alice. - Macie jakieś piwo?
Znów zapadła niezręczna cisza.
- Vince?! - zawyłem. - On z nią w celi?!
- Chyba 20 tysiaków w centach... - Adler oczywiście musiał sie wpierdolić ze spóźnioną reakcją.
- Nie możesz pić! - Izzy wydarł jej browara z ręki, po czym opróżnił puszkę. - Dla Twojego dobra - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Moi drodzy niewierni! - zawołałem uroczyście. - Zebraliśmy się tutaj, aby wymyślić sposób na wynalezienie 20 tysiaków, i wybić Axelkowi małżeństwo z głowy!
- Co to, to nie! - wydarł się Rudy.
- Zostajesz - popchnąłem go na materac. Padł jak długi. Slash zaczął narzuconą przeze mnie koncepcję.
- Napiję się, ale przedtem muszę coś powiedzieć. Axl, jesteś idiotą! - wyszedł po browara dla siebie i Izziego.
- A ja? - żachnęliśmy się ja i Adlerek.
- Adler, ty masz dupę pełną, a Duff jest w ciąży, nie? - skwitował prędko gitarzysta, a następnie kontynuował:
- Pierwsze pytanie dla Axla, proszę o wielkie brawa! - Adler klaskał jak szalony, winszując mu głupoty. Slash zignorował perkusistę. - O czym rozmawiasz z Erin, poza seksem?
- Y, yym... eee... - zaciął się Axl. Alice wybuchnęła śmiechem:
- Zajebiście, Epic Fail! Czyli, jak będziesz mieć 50 lat, to będziesz pierdolił z Erin o bzykaniu "Och, już nie mogę, moje serce, hyy, hyy!", a Erin będzie płakać "Aaa, moje cycki obwisły!". O ile nie ma silikonów - spojrzała podejrzliwie na Axla, który siedział obrażony. Cierpliwie słuchał naszych uwag.
- Miche... znaczy... Erin! Erin jest inteligentna! - powiedział Rudy.
- Okej - odpowiedział Izzy. Razem ze Slashem zaimprowizował scenkę:
- Och, kochanie, misiaćkuuu! Ile to jest dwa plus dwa? - szczebiotał Slash, parodiując Rudego. Wyglądało to dość komicznie.
- Yym, pięć? - odpowiedział pewny siebie Izzy w roli Erin.
- Źle, kruszynko, jeszcze raz! Skup się. Dwa plus dwa... - ciągnął Mulat.
- Yyym, tsy? - zaszczebiotał Izzy, wieszając się Slashowi na ramieniu.
- Nie. Jeszcze raz. Wyjmij paluszki i policz.
- Aha, ctely! - Izzy skakał z radości.
- Hurra, jedziemy z nią do Oxfordu! - ucieszył się Slash, biorąc Izziego za rękę. Szli sobie razem do krainy wiecznej radości. Axl spojrzał z obrzydzeniem.
- To tak nie wygląda! - oburzył się.
- Właśnie tak. Wybacz szczerość - wtrąciłem.
- No ale czego od niej chcesz?! - zapytał zdenerwowany.
- Przy niej nawet Adler to inteligent! - chichotała Alice, bawiąc się jak nigdy dotąd. Potem szczebiotała jak pierdolnięta:
- Miiśku, pójdziemy na plać ziabaf? - zaskomlała, łasząc się do mnie niczym Erin do Axla.
- Taak, ośywiście, Kotećkuu! - cmonkąłem ją w usta, i złapałem za tyłek. Dziewczyna śmiała się podobnie do przyszłej małżonki Rudego. - Och, tak śłodko łapieś za tyłek! - odpowiedziała, klejąc się do mnie.
- To nie tak, idioci! - obraził się Axl.
- Stój, cioto! Tak to wygląda, wiesz? - zaśmiał się Slash. - Nam też się to nie podoba, jak na Was patrzymy. Przy Michie wyglądasz normalnie... - wymknęło mu się. Spiorunowałem go wzrokiem.
- No co? - Izzy wzruszył ramionami. - Mój misio mówi plawdę, samą plawdem! - kiwał głową. Płakaliśmy z rozbawienia. Musiałem przejść do sedna sprawy, skoro już Slash zaczął...
- Axl. Posłuchaj. Wiem, że Ci psyklooo - zawyłem, jednak się zreflektowałem. - Jak to wygląda? Panienka z dobrego domu, która piwa na oczy nie widziała, plus niegrzeczny facet, który zna smak wódki, seksu i papierosa? Myślisz, że to może się udać? Chłopie, jesteś mądry, ale gust masz nieco, jakby to delikatnie ująć, chujowy... - postanowiłem być szczery.
- Przeciwieństwa sie przyciągają! - odpowiedział zadowolony z siebie Rudzielec.
- Gówno prawda! Weź mu coś powiedz... - wycedziłem przez zęby, sam nie wiedziałem do kogo.
- Stój, jełopie! - Slash ruszył za mną. Wybiegłem, trzaskając drzwiami.

Historia z punktu widzenia Alice.

- Iść za nim? - zapytał troskliwie Axl.
- Nie. - powiedziałam ostro - Nie waż się ruszać dupy ze stołka. Jemu nic nie będzie.
- Ale...
- Powiedziałam NIE do cholery! - wrzasnęłam.
Skulił się i siedział jak zbity pies. Ha. Zwycięstwo. Miałam z nim do pogadania i nie zamierzałam zwlekać z tym dłużej. Zresztą, nie było na to czasu. Ślub tuż-tuż, a trzeba mu go jak najszybciej wybić z głowy. Biedny, sam nie wie w jakie bagno się pakuje.
- Axelku... - zaczęłam jak jedna z tych serialowych mamusiek. To go uspokoiło. Boziuu, jaki on jest banalny w obsłudze! - Co miałeś na myśli, mówiąc, że przeciwieństwa się przyciągają?
- A myślisz, że fajnie jest słuchać jak jeździcie po mojej przyszłej żonie?!
- Nie mów tak o niej w mojej obecności - upomniałam go, cedząc każde słowo przez zęby.
- Nie, kurwa! Nie jest fajnie. - nie zraził się moją uwagą i ględził dalej - Musiałem go czymś zgasić. Dlaczego mu się do cholery udało trafić na taką, co do niego pasuje?! Ja też chcę być szczęśliwy. To takie trudne do zrozumienia?! - uniósł się. Chyba go wkurzyłam.
- Nie, ale ty gnojku masz szczęście na wyciągnięcie ręki, a nie chcesz go zauważyć!
Izzy i Slash słuchali naszej rozmowy z szeroko otwartymi gębami. To nie był przyjemny widok.
- Alice ma rację. - wtrącił nieśmiało Mulat.
- Uwzięliście się na Erin i tyle!
- Axelku... - wróciłam do poprzedniej metody, licząc, że zadziała. Nie wyszło. Nie tym razem.
- Nie mów tak do mnie! Ten idiota Duff nie wie, jaki z niego farciarz, ale to nie powód, żeby rujnować mi życie, kiedy jestem bliski ustatkowania się z kobietą, którą kocham.
- Nie kochasz jej. - powiedział rzeczowo Izzy. - Nie kochasz Erin.
- Skąd ty możesz to wiedzieć?! - zwrócił tym krzykiem uwagę całej klienteli tej zapyziałej dziury.
- Po prostu wiem. Otwórz oczy!
- Przecież nie mam ich zamkniętych do cholery! - nie zrozumiał aluzji. Debil.
- Nie o to mu chodzi, głąbie - westchnęłam - Serio nie widzisz tego, co się dzieje? Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, nie wrogami. Nie chcemy, żebyś się męczył do usranej śmierci jak jakiś jebany Romeo, który nie wybrał Julii tylko dziwkę spod latarni. Zrozum wreszcie.
Nie zrozumiał. Najwidoczniej przykłady z Szekspira niewiele mówią punkom. Muszę zapamiętać na przyszłość.
- Doceniam to, ale jestem dorosły, tak?! Mam prawo decydować czy chcę Julię, czy dziwkę! I chcę dziwkę! - zabrzmiało to tak dziwnie, że roześmiałam się jak uciekinierka z psychiatryka. Sam dopiero po chwili zreflektował się co tak właściwie powiedział i zmieszany zaczął wyjaśniać - To znaczy Erin, nie dziwkę. Erin.
- A czymże innym jest Erin, jeśli nie dziwką? - Slash bawił się w postać z XIX wieku. Wychodziło mu nieźle. Znowu parsknęłam śmiechem.
- Walcie się! - wstał tak gwałtownie, że wywalił stojące na stole, nieopróżnione do końca butelki. - Walcie się wszyscy!
- Puk, puk! - zaśmiał się Steven, jebiąc łapami, gdzie popadnie. Perkusiści muszą ćwiczyć... fajne rytmy im wychodzą, yeee!
Wyszedł, a ja przechyliłam kieliszek aż nie poczułam dna. Wiem, że mi nie wolno, bo jestem w ciąży i te pe, ale sytuacja była wyjątkowa. A wyjątkowe sytuacje wymagają wyjątkowych środków. Mam nadzieję, że moje dziecko nie obrazi się na mnie przez to.

środa, 20 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 27.


Z perspektywy Duffa:

Szliśmy do domu dość ruchliwą ulicą LA. Michelle co chwila szczerzyła się do Axla, który odpowiadał jej tym samym, a Erin robiła się za każdym razem czerwona z zazdrości. Oczywiście, ja nadal nie wiedziałem o co chodzi tej psychopatycznej dwójce.
Nagle rozmyślania przerwał mi radiowóz na sygnale. Zatrzymał się tuż przed nami. W wnętrza auta wysiadło dwóch policjantów z przygotowanymi kajdankami i paralizatorem, gdyby zatrzymany za bardzo wierzgał.
- Michelle Knowles? - zapytał jeden z niebieskich mundurów.
- Yhy, bo co?
- Została pani zatrzymana pod zarzutem zakłocania porządku publicznego.
- Co?! Za co?! - zawył Axl.
- Właściciel baru Whiskey a GoGo zgłosił do nas o niepoczytalnym zachowaniu tej tutaj - wskazał na Michelle głową, a ona trzęsła się z wściekłości.
- Że co, kurwa?! - pobiłem swój życiowy rekord w pluciu colą na odległość - Ona odjebała zajebiste porno, a Ty chcesz ją za to zamknąć? Chyba Cię pojebało!
- Proszę jej nie brać! Ona pana zgwałci! - Erin dusiła sie ze śmiechu. Miałem ochotę jej przywalić, ale cóż... jakby nie patrzeć to kobieta.
- A jak Ty zakłócasz ten porządek swoją gębą, to uważasz, ze wszystko jest okej?!- Michelle burknęła na przyszłą panią Rose.
- Bez takich akcji - wtrącił się policjant. - Pójdzie pani z nami.
- Nigdzie nie idę, do jasnej cholery! - wrzasnęła.
- Michie, nie protestuj, bo będzie jeszcze gorzej - kiwnąłem na trzymany przez smerfa paralizator. - To zapewne długo nie potrwa, prawda?
- Dopóki nie uspokoimy tej młodej damy. Żegnam i życzę miłego dnia. - pożegnali się i wsadzili naszą przyjaciółkę na tylne siedzenie, skuwając ją tak, by nie mogła myśleć o ratowaniu się ucieczką.
Wróciliśmy do mieszkania, gdzie czekała Alice, tylko we trójkę. Brak współlokatorki nie uszedł nam płazem.
- Gdzie Michelle? - zapytała, całując mnie w policzek. Kurwa, czemu tylko w policzek?!
- W areszcie. - odpowiedziała beztrosko Erin.
- Jak to, w areszcie?!
- Zatrzymali ją za zakłócanie porządku publicznego w Whiskey a GoGo. - głos Axla dziwnie drżał albo tylko mi się wydawało.
- No to pięknie... - westchnęła Alice - Po prostu super...
Poszedłem do kuchni, by nalać nam zbawiennego Danielsa. Usiedliśmy w prowizorycznym pokoju i delektowaliśmy się jego smakiem. Sielankę przerwała Erin.
- Kochanie, pochwal się naszym szczęściem. - zaszczebiotała.
- Że co? - Rudzielec najwyraźniej nie bardzo łapał o czym ona bredzi.
- No, ślub. Termin się zbliża.
- Ach tak. Pobieramy się za miesiąc. Wszystko już ustalone.
Zapanowała niezręczna cisza, której żadno z nas nie przerwało aż do całkowitego opróżnienia kieliszków.
Po jakimś czasie milczenia zdenerwowana Alice wstała, i krzyczała:
- Michelle to nasza przyjaciółka! Jebać wasz ślub! W dupie to mam, dopóki nie odbije się jej z pierdla... musimy jej pomóc, debile! Musimy! - była coraz bardziej podekscytowana i wzburzona jednocześnie.
- Kto jest za? Kto?!
- Ja. - podniosłem rękę, patrząc wyzywająco na Axla. - A Ty co, nie pomożesz, bo Erin będzie płakać?
- Nie mów o mnie tak, jakby mnie tu nie było! - obraziła się panienka z dobrego domu.
- Och, nie zauważyłam! - burknęła Alice. - Działasz mi na nerwy, więc mam prawo Cię olewać, jasne? Ty nie wiesz, jak to jest być w ciąży, i prawdopodobnie nigdy się nie dowiesz... - spojrzała kpiąco na Rudzielca. - No dalej! Pomagasz czy nie?
- Ale Axl... - zaczęła Erin.
- ... ma ruszyć dupę i pomóc przyjaciółce! - brutalnie przerwalem jej tyradę. - To jak?
- Bo co mi zrobisz, jeśli się nie zgłoszę? - zapytał zaczepnie chłopak zaślepiony w biust Erin. - Michelle da mi spokój?
- Dokładnie! - zawołała Alice. - A teraz zbieramy się, trzeba ratować Michelle, zanim policjant dobierze jej się do majtek!
Znów zapadła niezręczna cisza.
- Nieważne, idziemy! - pociągnąłem tą dwójkę za drzwi. Na odchodnym zawołałem na Erin, aby pilnowała kurzu, żeby nie uciekł. Cieszyła się samotnością, o ile Slash, Izzy i Steven są poza terenem Hellhouse.
- Jaki mamy plan? - zapytał Axl, dziś wyjątkowo trzymający głowę na karku.
- Plan jest taki... yyy... że nie mamy planu! - odpowiedziała pewna siebie Alice. Zasępiła się, po czym przystąpiła do obmyślania intryg. Mówiła o pomysłach, ale już nie mogłem jej słuchać: "Za skomplikowane, nie, to głupie..."
- Idziemy na spontana! - zawołał Axl. Po raz pierwszy od długiego czasu się z nim zgadzam.
- Ruszajmy przebojem, waleczni ćpuni! - zarządziła dziewczyna, prowadząc nas na komisariat. Nie chciałem się sprzeczać z przyjaciółmi. Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce, nie mieliśmy zamiaru się bawić w ceregiele.
- Forsa, forsa, forsa! - Axl jebnął w drzwi z buta, następnie podleciał do policjanta i pytał o niejaką Michelle.
- A, jest tu taka! - zaprowadził nas do jej celi. Mieliśmy ją podziwiać jak jakąś małpę w zoo. Zakryłem oczy ze wstydu.
- Wypuśćcie mnie, jebane suki! - wrzeszczała, waląc w kraty. - Chcę wyjść! Czekają na mnie te śliczne pelargonie, a Wy nie pozwalacie mi się nimi zająć! Co z Was za ludzie! - grzmiała dalej, tupiąc nogą niczym obrażony bachor. - Prooooszę, ja nie mogę tak żyć... jestem taka samotna, nikt mnie nie koooocha! - zaczęła swój popis wokalny. - Jestem taka opuszczona... - pociągała nosem wymuszając płacz. - Nie macie serca! - wrzasnęła na policjanta stojącego obok nas.
- Uspokój się, to szybciej wyjdziesz - odpowiedział glina znudzonym głosem.
- A jest szansa na zawiasy? - głos Michelle zmienił sie momentalnie, przeszedł w słodką i błagalną barwę.
- Yyym, trudno powiedzieć.
- Zapłacimy kaucję - zaproponowała moja dziewczyna. Była blada jak śmierć. - Ile?
- Hmm, za to truchło...
- Wypraszam sobie! - zawołał oburzony Rudzielec.
- Nie mówi o Tobie, palancie! Ale wypraszam sobie! - obraziła się Michie. - Ile?
- 20 tys. dolców.
- Słucham?! - zawołaliśmy całą czwórką.
- No.
Axl wyjął z kieszeni karteczkę. Napisał na niej "20.000 dolców", potem podał ją policjantowi.
- Proszę. Możemy wyjść?
- Okej. Ale bez niej.
- Zapłacił! - zawołałem. Byłem rozbawiony.
- Sprawa ma się tak. Przynieście hmm, forsę... - spojrzał wymownie na Axla. - Do końca tygodnia.
- To jest wyzysk! Za takie coś nawet dziesięciu dolców bym nie dała! - powiedziała Alice lekceważąco.
- Bez kasy się tu nie pokazywać!
- Dobra, spokojnie, coś się wymyśli - zapewnił Axl. - Do widzenia! - zmierzał cichutko do wyjścia. - A Wy co? Idziemy!
- Trzymaj się, Michelle - pożegnaliśmy się z dziewczyną.
- Spoko. Jestem taka samotna... - zaśpiewała pod nosem.

wtorek, 19 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 26.


Punkt widzenia Michelle:

Po paru godzinach uporaliśmy się z przygotowaniem planu Duffowych urodzin. Miałam taką cichą nadzieję, że się ucieszy. Po pewnym czasie słowa moich przyjaciół zaczęły się zlewać. Wiedziałam, że usypiam. Chciałam wstać, jednak usłyszałam "Zostań jeszcze!" w wydaniu Alice. Zostałam, czyli padłam na podłodze naszego salonu. W ostatniej chwili poczułam, że coś śmierdzi, ale nie miałam siły przekładać głowy. Otworzyłam oczy. O cholera! To była stopa Axla... przy moim nosie...
- AAAAA! - wzdrygnęłam się. Przeniosłam nieprzytomną głowę, gdzie popadło. O, cycki Alice! Przynajmniej nie capiące giery Rudego. Zawsze jakieś pocieszenie. Usłyszałam niewyraźny śmiech chłopaka.

Punkt widzenia Alice:

- Axl... - zaczęłam niepewnie - Co ty do jasnej cholery wyprawiasz?!
Rudzielec ściągał właśnie swoją skarpetkę i zbliżał stopę do twarzy Michelle.
- Cucę ją. - odparł spokojnie, jakby chodziło o coś zupełnie normalnego i wcale nie psychicznego.
- Cieszę się, że Duff tego nie robi... - szepnęłam, patrząc jak stopa Rudzielca zbliża się na niebezpieczną odległość. - Hm. Poczekaj z tym moment.
- Dlaczego?
- Nadal nie wiem co tak właściwie się dzieje między wami.
- Co ma się dziać? - był zdezorientowany, choć doskonale wiedział o co mi chodzi. - Alice, mówiłem ci. Bez względu na urojenia Iron Maiden ożenię się z Erin. I chuj.
- Chcesz resztę życia spędzić u boku kobiety, która będzie ci piszczeć do ucha teksty typu "misiaczku"?!
- Nawet nie wiesz, jakie to podniecające - wyszczerzył się.
- Wiesz co? Lepiej już przystawiaj tą przepoconą girę i zamknij jadaczkę, bo mnie mdli.
Michelle ocknęła się momentalnie.
- Aaaa! - wrzasnęła. Jej głowa praktycznie przekręciła się w nienaturalny sposób i wylądowała na... moim biuście.
- Innej poduszki nie masz?! - usiłowałam ją zrzucić, ale nie dała się.
- Wygodnie jej. - roześmiał się Marchewka, w reakcji na jej głośne chrapanie.
- Sam byś tak chciał, matole! - ni stąd, ni zowąd wyłonił się Duff. - Mam być zazdrosny?
- Nie. Niech leży. Mogło być gorzej - westchnęłam i zaczęłam bawić się jej zielonymi pasemkami.

Punkt widzenia Michelle:

Weszłam do kuchni w celu otrucia domowników. Zabrałam się za zrobienie sobie kawy, ale przeszkodził mi w tym blondyn, który wtargnął do mojego centrum dowodzenia.
- Cześć, Duff! Co u Ciebie? Chcesz kawy? - szczerzyłam się, aż do przesady. Spojrzał na mnie, łapiąc, że coś jest nie tak:
- Wszystko okej, przynajmniej u mnie. Nie wiem, jak u Ciebie, martwię się o Twoje zdrowie psychiczne!
- Co?! - gdybym wiedziała, że się przewrócę, to bym sie położyła. Za późno. Wstałam prędko, tłumacząc, że nie ma obaw. Oparłam rękę na jego ramieniu, chichocząc.
- Czy Ty chcesz mnie przelecieć?! - zapytał wzburzony Duff.
- Nie jestem lesbijką! - odskoczyłam od niego najprędzej, jak się dało. - A może skoczymy do sklepu z zabawkami?
Chłopak spojrzał na mnie wyraźnie zmartwiony.
- Plooosę! Bo zacznę szczebiotać jak Erin! Misiaćkuu! Buu! - łezki mi poleciały z emocji. - Pliiis!
- Dobra! Skończ, idziemy, nawet teraz! - wyszarpnął mnie za drzwi, aby mieć święty spokój. No proszę, ta pipka Rudzielca się na coś przydała!
- A po cholerę my tam idziemy?! - zapytał basista.
- Pomyślałeś o tym, że Twoja dziewczyna jest w ciąży, i Ty zresztą też? Nie myślisz o dzieciach! - oburzyłam się, obrzucając Duffa krzywym spojrzeniem.
- Okej, ale się stresuję przed zabawkami, you know...
Chcesz mnie wysłać na śmierć?!
- Słucham?!
- Powiem Ci coś. Jak byłem mały, to, poszedłem z mamą do ToysLand.
- Chwila, to tam, gdzie teraz mieszkają transseksualiści? - zapytałam w celach informacyjnych.
- Tak, właśnie tam. Jeden z nich zapytał mnie, czy Slash jest kobietą... - odparł od niechcenia. - Właśnie tam miałem traumatyczne przeżycie. Mama zostawiła mnie na chwilę samego między regałami. Postanowiłem sie rozejrzeć. Miałem 15 lat, byłem małym dzieckiem! Wszystko było w porządku, do czasu. Na głowę spadł mi mały plastikowy klown. Szczerzył się do mnie szyderczo. Tak jak Ty dzisiaj przy kawie... - zaniósł się szlochem, a ja pożałowałam tej rozmowy.
- Przykro mi. Postaram się więcej nie uśmiechać - pociągnęłam kąciki swoich ust w dół. - Nie bój się, jak jakiś klown spadnie Ci na łeb, to go zatłukę! Obiecuję!
Duff zastanowił się nad moją propozycją. Po pewnym czasie się zgodził.
- Mając taka Iron Maiden przy boku nie trzeba się bać tych jebanych psychopatycznych zabawek!
- Brawo! - przybiliśmy sobie piątkę. Poszliśmy razem do sklepu, każde pogrążone w swoich myślach. Nie mogłam się zdecydować, co kupić Alice. A o czym Duff myślał, to nie mam pojęcia. Widziałam, że jego mina nie wyraża praktycznie żadnych emocji. Nawet nie wiedziałam, kiedy dotarliśmy do naszej ziemi obiecanej. Tylko nastrój musiała zjebać Parka Roku.
- Cześć! - powitała nas spostrzegawcza Erin.
Super. Zajebiście zaczęłam dzień. Z mimiki Duffa wywnioskowałam, że on również nie ma z tego powodu orgazmu. W końcu to nie Alice.

Z perspektywy Duffa:

Naprawdę martwię się o tą dziewczynę. Ostatnio zachowuje się coraz dziwniej. Nie miałem nic przeciwko, gdy rzucała się Axlowi na szyję niezrażona faktem, że on niedługo będzie już żonaty, ale tulenie się do biustu MOJEJ dziewczyny to już lekka przesada. Dlatego wyciągnąłem ją za szmaty z mieszkania, żeby nie daj Boże, nie doszło do czegoś więcej. Weszliśmy do tego cholernego sklepu, właściwie sam nie wiem po co. Przy dziale z sukienkami zauważyłem Erin i Axla. Urocza para. Żart. Nie musiałem tego nawet mówić na głos. Michelle i tak pizgała się jak wariatka.
- Co wy tu robicie? - ton Rudzielca wskazywał na triumf typu "A nie mówiłem, że Alice ci się znudziła i chcesz się zabrać za Iron Maiden?!"
- A co, to już nielegalne?! - uniosła się wyżej wspomniana.
- Michie, złość piękności szkodzi! - odezwała się Erin.
- Możesz być spokojna, tobie bardziej zaszkodzić się nie da!
- Dobra, spokój, nie chcemy bójki w sklepie! - starałem się je uspokoić. - Chociaż, gdyby dać wam do tego budyń... Mniejsza. A wy czego tu szukacie?
- Erin ma kolekcję porcelanowych lalek. - wykrzusił wokalista - Przyszliśmy się rozejrzeć za następną.
- Nie zapominaj, że ta najbardziej zajebista nazywa się Axl Rose! - podbiegła przyszła pani Rose i cmoknęła go w policzek.
- Jest też karykatura Michelle! - zmienił temat - "Panna wstająca z grobu".
Nie mogłem się nie roześmiać.
- Chwila, to ta, co mnie nią ten plastik...znaczy, Erin, straszyła podczas próby morder... - zamknąłem się, ponieważ Axl odwrócił się do mnie tyłkiem. - Faktycznie, przypominała Michelle... - wybuchnąłem śmiechem.
Widząc morderczy wzrok Michie przeszliśmy do innego działu. Łudziłem się, że to coś da. Podziałało. Na moment.
- Patrzcie jaka super bluzka! - wrzasnęła na cały sklep.
Przeczytałem napis z wiszącego ciucha. "Mam zajebistego tatusia, a mamusia to zbędny dodatek". Hm. Sympatycznie. Myszkowałem po bluzkach, jednak inne wydawały mi się mniej ciekawe. Trzeba przyznać, że Michelle ma oko do rzeczy nietypowych. Krążyła po sali w poszukiwaniu sensacji. Następnie podeszła do Axla i Erin, w podnieceniu coś tłumacząc. To było mniej więcej "chodźcie tam! taaam! jest suuper!" - cieszyła się jak małe dziecko.
- Bu! Hahaha! - wyskoczyła zza różowego stroju baletnicy. Axl się uśmiechnął, a Erin zapytała "Och, to dla mnie? Dziękuję, nie musiałaś!".
- Nie, idiotko. Dla mnie - warknęła Michelle, biorąc strój do ręki. Zmierzała z nim do kasy. Widziałem, że nieco niedyskretnie puściła oczko do Rudzielca. Jemu w odpowiedzi kwitł banan na gębie.
- Mogę wiedzieć, o co chodzi? - zapytałem go.
- Nie, nie możesz. - odparł. Potem poszedł zapłacić za to różowe gówno. Cholera, Michelle, co Ci jest?! Nie zapytam na głos, bo to nic nie da. Nawet psycholog nie wytrzyma. Międzyczasie wyłapałem, że dziewczyny zaczęły się całkiem nieźle dogadywać.
- No ale dlaczego trafiam na kurdupli?! - żaliła się Erin wariatce, jakby były najlepszymi przyjaciółkami. - Chociaż w sumie nie chcę, żeby to głupio wyglądało, że mój łeb nawet bez klękania jest przy chuju... - spojrzała wymownie na mnie.
- Haha! To by było wygodne! - zaśmiała się Michelle.
- No wiesz co?!
- Patrząc z perspektywy faceta, rzecz jasna - uspokoiła ją.
- Yymm... Okej, przejdźmy się. Znalazłam tutaj całkiem śliczną czarną sukienkę dla Twojej lali! - zapłonęła entuzjazmem. Pociągnęła swoją nową koleżankę za rękę w stronę ubranek.
- Och, jaka śliczna! Na trupa będzie boska! - patrzyła ironicznie na jakieś małe gówienko z cekinami. Tego nawet Izzy nie założy, nie ma mowy! Może też dlatego, że jest za małe. Erin widocznie nie skumała ironii - dołączyła "sukieneczkę" do zakupów. Dziewczyny po zapłaceniu zmierzały w kierunku wyjścia. Czekał na nie Axl, a ja szedłem za nimi.
- No to co? Niedługo idziemy się zabawić? - zapytał Rudzielec, tańcząc fragment radosnego pogo.
- Jasne, woo-hoo! - zawyłem, naśladując kolegę.
- Okej, idziemy - Erin poczłapała za nami. Michelle szła równym krokiem, milcząc. Axl i Erin szczebiotali sobie do uszu. Super. Wiadomo, że Michelle jest w miarę zdrowa - za ich plecami udawała, że rzyga.
Miło, ze wróciłaś - pomyślałem.

niedziela, 17 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 25.


Parę dni później. Punkt widzenia Michelle:

Axl stale przekłada termin ślubu, Izzy, Slash i Steven nadal ćpają jak popierdoleni, a ja... ja znów zastanawiam się, co robić.
Michelle, co się stało? Zawsze byłaś odważna, a teraz zachowujesz się jak jakaś pieprznięta piętnastolatka. Zajebista wizja, nie ma to jak ładne pocieszenie od siebie samego. Zresztą chciałabym zrobić coś ciekawego, aby choć na chwilę zapomnieć. Napijmy się! - pomyślałam, patrząc pogodnie w lustro. Podobno po alkoholu przychodzą do łba najlepsze pomysly!
Po upojeniu się wpadłam istotnie na coś ciekawego. Na gitarę mojej przyjaciółki. Mimo że nie miałam zupełnie pojęcia, jak na niej grać, szarpałam struny. Byłam najebana, a pijanym się wiele wybacza, prawda?
Alice weszła do pokoju, w którym molestowałam instrument. Była w samej bieliźnie.
- Aaaa! - wrzasnęła przestraszona.
- A co Ty tak bez pukania? - podchmielona, posłałam jej bezczelny uśmieszek.
- To mój pokój! Wypad! - piszczała, ciągnąc mnie za bluzkę.
- Eeeej, chociaż gitarę mogę wziąć? - zapytałam błagalnie.
- Nie i chuj! - wyrwała mi ją z rąk.
- Prooooszę! Mam genialny plan! - powiedziałam do niej usiłując ją przekonać co do moich dobrych intencji. Spojrzała na mnie wątpiąco. - Rozumiesz? PLAN! Mwahahahahaha!
- No dobra... - westchnęła z rezygnacją, podając mi gitarę. - Proszę.
Gapiłam się na nią bez słowa. "Proszę"?. Okej, co ona wąchała?
- Yy, dzięki. - powiedzialam spokojnie, jednak gdy wyszłam z pokoju, dopadła mnie fala euforii. Dawno się tak nie czułam! Pominę fakt, że przy wchodzeniu do salonu się wyjebałam, co wywołało mój wybuch śmiechu. Na szczęście gitarze nic sie nie stało:
- Mr. Brownstone, żyyjesz, yk? - zapytałam martwy przedmiot, przykładając ucho do otworu w pudle. Chuj wie, jak się to fachowo nazywa! Ważne, że jest faaaajne. Usiadłam na podłodze, uprzednio po pijaku sprawdzając stan gitary. Zaczęłam bawić się w napierdolonego Slasha, grając byle jak, byle co, i wyjąc do tego Hey, Hey, What Can I Do. Zapomniałam przy okazji o całym świecie... dopóki Alice mnie nie wybudziła z transu.
- Michelle, mam pomysł, mwahahaa! - zachichotała złowrogo. - Usłyszałam Twoją przeróbkę Zeppelinów. Niedługo wypadają urodziny Duffa, więc pomyślałam o niespodziance.
- Aha, mam wyskoczyć z tortu? - zareagowałam nieco sceptycznie, ale żartobliwie.
- Nie, wariatko! - poczochrała mnie. - Zrobimy własną wersję tej piosenki, hmm?
- Mam grać? - wyszczerzyłam się, muskając struny gitary.
- Nie, Mr. Brownstone jest tylko mój, móóóóóóóóóóóój! - wydarła się, przez co wypadła w moich oczach komicznie. Zaczęłyśmy się śmiać.
- Sądzę, że to zajebisty pomysł, musisz częściej myśleć na trzeźwo! - stwierdziłam, patrząc na przyjaciółkę.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedziała z uśmiechem. - Jak wytrzeźwiejesz, to może weźmiemy się za własny pseudocover?
- Niee! Jak jestem wstawiona, to mam wenę! - zaprotestowałam. Alice nie wiadomo kiedy zabrała mi gitarę, więc z niemałym szokiem spojrzałam na instrument w jej rękach. - Aaale, to jeszcze było uu mnie!
- Leżało na podłodze... - westchnęła Alice, posyłając mi spojrzenie pełne litości.
- Wanna tell you about the gay I know, My he looks so drunk! - zaczęłam śpiewać, a przyjaciółka dobierała chwyty. Super, teraz zacznie się zabawa! Do naszych głów przychodziły chore pomysły, z minuty na minutę sytuacja stawała się coraz bardziej zwariowana. Prawdopodobnie nikt inny nie wpadł by na strzelanie z wybuchowej bitej śmietany na twarze, tylko Alice. Z kolei ja miałam raczej pomysły na...
Zgon. Cholera, film mi się urwał! Wiem jedynie, że obudził mnie przenikliwy świński wrzask:
- Hey, what can I do! Hahaa!
- Co to za prosiak, kurwa?! łeb mi pęka! - majaczyłam.
- To ja, jełopie! Foch! - wrzasnęła Alice. Co miałam mówić? Czas na szczerość:
- Rozumiem, że z gitarą Ci sie układa, ale...
- Ale co?!
- Nie! śpiewaj! więcej! - wyartykułowałam każde słowo, po czym przyjaciółka zaczęła mnie podduszać poduszką. Fajna zabawa dla truposzy! Odepchnęłam ją na drugi koniec łóżka, po czym wybiegłam z piskiem "Kto pierwszy, ten molestuje gitarę!".
- Uaaa! - zaczęła mnie gonić, aż straciła dech.
- STOP! - zatrzymałam ją. Następnie zaryzykowałam i wzięłam ją na ręce, zanosząc do salonu, w którym leżał samotny Axl z gitarą w ręku.
- Co Ty tu, kurwa robisz?! - pisnęłam w jego stronę.
- A co kurwa?! Przeprosić nie wolno?! A, widzę, że jesteście zajęte... - spojrzał krzywo na Alice będącą nadal na moich rękach.
- Pomagam ciężarnej. Ty też byś mógł! - syknęłam złośliwie. Odłożyłam Alice na miejsce.
- Och, to mogę Cię podnieść, Iron?
- Maiden, chuju niemyty! Maiden! Ale możesz... - zmieniłam ton głosu na przesłodzony, zwalając się Axlowi na ramiona. - A teraz może przejdziemy do przeprosin? - zaproponowała Alice, ratując gitarę, która została rzucona w kąt.
- Alice, będziesz zajebistą matką! - odpowiedziałam z uśmiechem, a potem spojrzałam na uśmiechniętego Axla. Serce mi się ścisnęło... jak za dawnych dobrych czasów. - Przepraszam Cię za wszystko. Wybacz mi. Czy mogę Cię przytulić? - tu wypaliłam z takim pytaniem. Już trudno.
- Nie, sorry, histeryczko. - odepchnął mnie delikatnie na podłogę, a jego twarz skamieniała.
- Okej. - dźgnęłam go w ramię, jak kiedyś. Alice obserwowała nas w milczeniu, zmieniając emocje stosownie do sytuacji. Zasmuciłam się. Chciałam wstać, ale Axl złapał mnie za nadgarstek, nie pozwalając mi się ruszyć z miejsca.
- Iron, ty jeszcze w Świętego Mikołaja wierzysz? - objął mnie, szepcząc przeprosiny.
- Oooh! - westchnęła Alice. Uwierzyłam na moment, że wszystko od tej pory będzie dobrze.
- No to co, Axl, pomożesz nam pisać piosenkę dla Duffa? - wypuściłam chłopaka z objęć, patrząc na niego i Alice błagalnie. Prosiłam w myślach, aby nie wynikła z tego awantura. Duffie to, Puffie tamto... jednak się tak nie stało! Dziewczyna podała Rudemu tekst Zeppelinów. Po chwili odparł:
- Cholera, tego głąba też muszę przeprosić! Spoko, gramy! - zapalił się do tego pomysłu jak nikt inny. Przejrzał jeszcze raz naszą autorską parodię.
- "He's the only one I've been fuckin..." - niech zgadnę, to napisała Michelle? - spytał nas zaczepnie. W odpowiedzi zaczęłam suszyć ząbki.
- Oj, Axelku, nie bądź zazdrosny, przecież nie pobije to Twojego epickiego November Rain! - pocieszała go Alice.
- Co? Czemu ja tej piosenki nie słyszałam?! Uwielbiam listopad! Lisssstooopad! - zawołałam śpiewnie, po czym poprosiłam go o zaśpiewanie fragmentu.
- E, tam, nie. Usłyszysz na urodzinach, okej?
- Spoko, a mam przerabiać tekst?
Axl spojrzał na mnie jak na świra.
- Niee! - zawyli razem z moją przyjaciólką. Nie ma to jak entuzjazm!
- W takim razie Nasz Kochany Axelek wyskoczy z tortu! Buahaha! - zaśmiałam się, wskazując go palcem.
- O, o, o! W stroju baletnicy! - zawtórowała Alice, zawijając swoje pasemko na palec.
- Misiaczku... - zaszczebiotałam. Chciałam jeszcze go dobić. Należało mu się za agresywną małą sukę. - Psyjdzies z Elin?
- Z kim, kurwa?!
- Przepraszam. Przyjdziesz z Misiaczkiem?
- Nieee! - Alice w odruchu zakryła usta dłonią, a Axl się uśmiechnął.
- Niee, i chuj! To ma być moja impreza! - odezwał się Rudy.
- Niee, miśku. To ma być Impreza Duffa, i tyle! Ty będziesz słodką baletnicą z tortu - dałam mu kuksańca w bok. Koleżanka zrobiła minę zbitego szczeniaczka, a następnie wstała i przyniosła piwo z lodówki.
- Za powodzenie naszego chorego planu! - wykrzyknęła radośnie.
- Hip, hip, hurra! - odpowiedzieliśmy, po czym musiałam zapytać o coś istotnego.
- Tak w ogóle, to kiedy Mamuśka ma urodziny?
- Jak to kiedy? 31 lutego! - odpowiedział chłopak, opróżniając puszkę.
- Okej. Wyrobimy się - uśmiechnęła się Alice. Sprawa z przygotowaniami do "rodzinnej" popijawy połączyła nasze serca i mózgi, jak miłość do czerwonych Malboro złączyła Axla i Slasha.

sobota, 16 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 24.


Punkt widzenia Duffa:

Podszedłem do niego, wrzeszcząc na Erin, żeby poszła do siebie, bo nie ma na co patrzeć.
- Do jasnej cholery, opanuj się, bo wezwę Pikusia! - pisnął Axl tym swoim Gunsowskim głosikiem, na który leciała każda napalona małolata.
- Kogo? - zapytałem z lekkim zdziwieniem. - Nie znam żadnego pikusia, poza Tobą, tępy chuju! - znów rzuciłem się na niego z łapami. Bohaterska Erin pędziła na ratunek swojemu słodkiemu mężusiowi, trzymając w ręce porcelanową lalkę:
- Jeśli jeszcze raz go tkniesz, to pożałujesz, idioto! - syknęła, trzymając tą kukłę tuż nad moją głową, abym mógł patrzeć temu czemuś w puste oczy. No, jeszcze czego!
- Idź stąd, dziecinko, to sprawy dla dorosłych! - syknąłem. Opętała mnie furia. Szarpałem się z Axlem, odpychając dziewczynę od nas.
- TY SUKINSYNU! POWIEDZIAŁEŚ JEJ, POWIEDZIAŁEŚ!!! - warczał na mnie niczym wariat, okładając mnie pięściami. Oddałem mu mocno w jaja i wyszedłem, rzucając coś w stylu "Sam byś tego nie zrobił, cioto. Baw się dobrze!". Zamknąłem drzwi z hukiem. Jestem pewien, że usłyszałem cichy szloch narzeczonej Rudego. Wróciłem do Hellhouse. Byłem jednocześnie wkurwiony, a zarazem zdołałem udawać, że nic się nie stało, i paść Alice do stóp, mówiąc o tym, jak bardzo chciałbym ją jeszcze raz przelecieć. Te pieprzone dzieci wszystko komplikują! A moje jeszcze nie kopało... cholera. Co jest? Może już nie żyje?
- Ożyj, kurwaa! - pisnąłem, bijąc się w brzuch.
Alice spojrzała na mnie rozbawiona.
- Co ty odpierdalasz?
- Yyym... eee... - plątałem się w zeznaniach.
- Chodź tu do mnie - uśmiechnęła się moja dziewczyna, po czym pozwoliła mi się objąć i bawić się jej długimi czerwonymi pasemkami. Wdychałem ich zapach jak białe kreski.

Następnego dnia w Whiskey A GoGo:
Jest już wieczór, a ja się napierdalam w cztery dupy, co mi nie sprawia problemów. Na pewno to idzie mi lepiej, niż Axlowi wychodzi miłość. Chyba bokiem. Pf, śmieszny facio. Siedzę sobie przy stole z równie najebanymi chłopakami, w sensie z zespołem... poza naszym Marchewkowym Księciem. Alice dzielnie nadzorowała nasze poczynania przy butelce. Byłem tak napierdolony, że widziałem w niej anioła. You know... Daniels ma właściwości uduchawiające.
- Hej, ciotki, posuwać dupy! - oczywiście sielankę musiał zjebać Rudzielec.
- A gdzie Twoja dupa? - zapytałem z przekąsem zadowolonego z siebie idiotę. Tym razem nie miałem na myśli Adlera, wyjącego "Mało nas do pieczenia chleba!".
- Siedzi na miejscu, nie widać? - wskazał na swój babski tyłek.
- On miał na myśli Erin, ciotko! - Slash po raz pierwszy, od kiedy go znam, powiedział coś zgryźliwym tonem.
- Ahaa... spoko, niedługo przyjdzie. Co się tak martwisz, Puffie-Duffie? Widzisz, co wczoraj zrobiłeś? Spójrz na to! - pokazał maleńkie zadrapanie na policzku. - Zraniłeś mnie, a moja reputacja poszła się jebać! Muszę płacić za kosmetyczkę, która mi to zakryje! Jestem taki nieskazitelny, a ty, chuju, musiałeś to zjebać! - mówił to ze łzami w oczach, robiąc z siebie ofiarę. Zaraz za mną rozległ się czyjś melodyjny śmiech.
- Oj, biedne Akślątko... - uśmiechnęła się dziewczyna, posiadająca dziś zielone pasemko na włosach. Odwzajemniłem to niewyraźnym grymasem.
- Michelle! Jak dobrze Cię widzieć rozbawioną! - Axl zagryzł zęby. - Co Cię tu sprowadza?
- Twoja porażka, imbecylu - wyszczerzyła się niczym psychopatka. - A tak serio to przyszłam się napić. Macie coś dobrego?
- Taa, Twoją krew, dziwko! - wstał Axl rzucając się na nią z pięściami.
- Tego już za wiele! - pizgła mu w twarz, aż się zatoczył. Adler, Slash i Izzy zaklaskali i dopingowali parę: Garda, z lewej, nie tak! Z bańki! Krzesłem go! Takiego trzasku i huku nigdy nie usłyszałem! Taka walka na żywo... i najpiękniejsze były miny Axla. Nie wiedziałem, czy on ma zamiar płakać, czy się śmiać, czy coś... zajebiście wyglądał z łezką w oku, z gównianym wyrazem twarzy i czerwonym policzkiem.
Walka wydawała się nie mieć końca. Nie zwróciliśmy uwagi na wejście Erin, podczas gdy Michelle niespodziewanie weszła na Slasha:
- Get In The Ring, Mother Fucker! Hahaha! - chichotała jak najebany Axl, rozpinając bluzkę Hudsona, oblizując przy tym wargi. Slash, nie wiedząc, co ma robić, poddał jej się, patrząc błagalnie na mnie. Co miałem zrobić? Lepsze to niż porno!
- Uch, Michelle, rób tak dalej! Axlowi żyłka pęka! - zachęcał ją gitarzysta. Michelle nie miała ochoty na to, widziałem po niej, jednak bawiła sie dalej, nie zważając na lamenty wokalisty "Widzisz, Erin? Ona tak umie w barze, a Ty co?!". Szatynka gładziłą nagi tors Mulata, przejeżdżając od czasu do czasu wargami po jego ciele. Slash, rozluźniając się, cicho stęknął.
Dziewczyna nie miała oporów.
- Teraz Ty, pierdol się, Axl! - syknęła kusząco do zdezorientowanego Rudzielca, patrzącego z obrzydzeniem na Michelle oblewającą się Danielsem. Do tego Slash lizał jej dekolt, spijając z niej alkohol. - Coś jeszcze chcesz powiedzieć, agresywny mały chuju?! - tu wylała na niego cały kufel piwa. Axl był wściekły. Pociągnął Erin za sobą w kierunku wyjścia. Zatrzymałem ich.
- Chciałeś, to płać, sukinsynku! Hahahahah! - zacząłem się z niego pizgać. Michelle udając orgazm, jęczała, poruszając się rytmicznie. Patrzyła przy tym na Axla z nienawiścią.
- Wygrałam, sukinsynu. Wygrałam. - w tym momencie Michelle wpiła się w usta napalonego Saula. Widać, że oczekiwał czegoś więcej, jednak ta już skończyła przedstawienie. Potem spojrzałem na Alice. Była zarumieniona, najwidoczniej podobał jej się taki widok.

Wydarzenia w oczach Michelle.

Wreszcie udało mi się go wkurwić! Już zebraliśmy swoje tyłki i wracamy do domów, żeby nie było. Slash trąca moje ramię, przystawiając się do mnie. Nagle objął mnie w pasie.
- Spierdalaj! - syknęłam na niego.
- O, a gdyby Axl Ci tak zrobił, to byłabyś wniebowzięta, co?! - zakpił.
- Posłuchaj - odciągnęłam jego dłonie od swojego ciała - Wybacz, ale nie jestem zainteresowana. Myślałam, że jesteś w takim stanie, w którym się niczego nie ogarnia. Kumasz?
Akurat tego nie zrozumiał. Na dowód dał mi całusa w policzek. Przemilczałam to, resztę drogi przebyłam, będąc naburmuszoną, małą agresywną suką. Nie mogłam myśleć o niczym innym. Głowę zaprzątał mi widok zagubionego Rudzielca. Pod względem uczuciowym jestem sadystką.

Następny dzień, Hellhouse.
Z perspektywy Alice:

Nie mam pojęcia, co to miało znaczyć, ale cokolwiek to było, Michelle poradziła sobie rewelacyjnie. Zaskoczyła nas wszystkich swoim... wyczynem. Tak, to był wyczyn, bez dwóch zdań. Axl był tak wkurwiony, że wziął swą przyszłą małżonkę i zwiał, mimo oporów Duffa. Siedziałam nieruchomo na krześle wpatrując się w zdezorientowanego Slasha.
- Nie mów mi tylko, że też masz zamiar zrobić coś takiego! - Duff objął mnie od tyłu.
- Nawet jeśli to co?
- Muszę akceptować twoje wariactwo. - stwierdził po namyśle.
Wróciliśmy do domu, Michie nieco chwiejnym krokiem pokonywała schody. Asekurowałam ją idąc na szarym końcu pijackiego pochodu. Męczyła się z klamką, widocznie nie wpadła na to, że drzwi są zamknięte na klucz. Geniusz.
- Alice... - zaczęła rozmowę w kuchni.
- Co? - poparzyłam się wrzątkiem. Kurwa.
- Niedługo urodziny Duffa, nie?
- Tak. - przytaknęłam - Czemu pytasz?
- Zróbmy imprezę! - krzyknęła.
- Tobie już wystaczy imprez na jakiś czas.
- Ej... - spojrzała na mnie wzrokiem zbitego psiaka. - Jedna urodzinowa popijawa... Obiecuję, że nie będę odstawiać pornografii.
- Po tobie spodziewam się już dosłownie wszystkiego - roześmiałam się.
- Zawsze do usług!

Perspektywa Michelle.

Postanowilam się zabawić w "kidnappera". Z samego rana naszło mnie na akcje w stylu Naćpany David Copperfield. Ale numer! Zerknęłam na zegarek, ale oczywiście pijany Adlerek musiał bawić się tym ustrojstwem, którego za cholerę nie umiem nastawić. Pewnie nie ma takiej godziny jak 6:66, mówisz? U mnie właśnie taka była! Ukryłam się w jakims ciemnym zaułku. Obserwowałam przechodniów, którzy sprawiali wrażenie śpiących, lub naćpanych. Może to moje najebane oczy tak widziały? Nieważne. Ważne, że w jakiś sposób dostrzegłam Axla przechodzącego razem z Erin. Byli tuż obok mnie.
- Psss! - syknęłam w ich stronę, będąc stale w ukryciu. Parka się odwróciła w moją stronę. Bardzo dobrze! - Psss! - syknęłam jeszcze raz, po czym przeciągnęłam brutalnie Axla do mojej kryjówki. Rudzielec był zdezorientowany:
- AAAA! RATUNKU, GWAŁCĄ MNIE, GWAŁCĄĄĄ! - piszczał jak oszalały, jednak zatkałam mu usta dłonią.
- Zamknij się, i posłuchaj, dobrze? - wysiliłam się na słodki głosik psychopatki, po czym ciągnęłam dalej. - Jak się czułeś wczoraj w barze, hmm? - zachichotałam. Po skórze chłopaka przebiegły ciarki. Próbował się odwrócić, jednak daremnie. Nie pozwoliłam mu ujrzeć mojej twarzy. Chciałam go nieco potrzymać w niepewności:
- Odpowiadaj grzecznie, a nic się nie stanie... - Rudy warknął, w odpowiedzi kopnęłam go z kolana w plecy. - Mówiłam! - zagruchałam, po czym przeszłam do dalszej części wywiadu:
- Bądź szczery, a żonka Ci napaloną będzie po wsze czasy! Jak wrażenia?
- O czym mówisz?
- Jak to? O pewnej dziewczynie, która na Twoich oczach robiła żywe niby-porno! - zaśmiałam się, modulując głos. Ściszyłam go jeszcze bardziej. - Mów, mów... - przejechałam palcem po jego plecach, muskając wargami jego nagą szyję. Rozluźnił się.
- Okej... czułem się oszukany, zdradzony i... jak idiota... a kim Ty w ogóle jesteś?! - zapytał zdenerwowany, próbując się wyrwać. Uderzyłam go w ramię.
- Nie tak prędko! Odpowiadaj, miałeś być grzeczny, tak? - warczałam na niego, zasłaniając się czapką.
- Dobra, dobra! Ile chcesz? - wyjmował kokę z kieszeni. - Co?!
- Tylko Twojej szczerości, żadnej koki od Ciebie nie chcę - zaśmiałam się.
- Bierz ile chcesz, i się ode mnie odpierdol! - nadal mnie nie poznał, czy jak?!
- Mów! - zacisnęłam swoją dłoń na jego nadgarstku.
- Dobra! Czułem się jak ostatni frajer, byłem oszukany, czułem się kurwa głupio, a jednocześnie się jarałem tym widokiem i wyobrażałem sobie siebie na miejscu tego sukinsyna! Wystarczy?! - nie wytrzymał, po czym uciekł z wrzaskiem: "Uaaa, nawiedzony zaułek! W LA!". Wyjebał się po drodze. po czym wybuchnęłam swoim naturalnym śmiechem. O kurwa, poznał mnie...
- Michelle?! - zapytał, wracając.
- Tak samo ja się czuję. Co teraz, podoba Ci się coś takiego?! - wyszłam, zostawiając go samego.
- Miśku, idziemy? - usłyszałam w oddali głosik Erin.
- Taa, jeszcze brakowało "Ludzie, uciekajcie!". - odpowiedział, biorąc ją pod ramię. - Co powiesz na jutrzejszą wyprawę do Twojego ulubionego miejsca?
- Do burdelu? - zapytała niewinnie dziewczyna.
- Nie... lepiej!
- Dokąd?
- Dowiesz się w swoim czasie - uśmiechnął się, po czym pociągnął ją w stronę Hellhouse. Co dziwne, łzy nie przesłaniały mi widoku. Żałuję jedynie, że się wydało, kim byłam podczas tej akcji. Fuck. Kiepski ze mnie yym... a cholera wie, co to było. Naprawdę, na kacu lepiej niczego nie organizować!

czwartek, 14 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 23.


Z perspektywy Michelle:

Nogi przywiodły mnie prosto do domu i dobrze, bo byłam cholernie zmęczona tym całym cyrkiem. Duff dręczył gitarę Alice korzystając z jej nieobecności. Uśpiona akordami Mr. Brownstone usnęłam na kanapie. A czas mijał...
- Michelle! - obudził mnie basista - Wiesz gdzie jest Alice?
- Kurwa, srasz ze strachu, jakby miała 5 lat. Ona jest d o r o s ł a. - przeliterowałam dobitnie ostatnie słowo.
- Jest też matką mojego dziecka - stwierdził z wyrzutem.
- Czyli już nie dziewczyną, tylko matką, tak? - zapytałam zgryźliwie. Nie miałam humoru, a on przerwał mi sen. Należało mu się.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. - ktoś otworzył drzwi - Zresztą nieważne. Już przyszła. Zapomnij o tej rozmowie.
- Nooo prooblemo - przeciągnęłam się leniwie i ziewnęłam.
Miłość jest dziwna. Nawet z punka potrafi zrobić odpowiedzialnego tatuśka nienarodzonego jeszcze dziecka. Alice wyglądała inaczej, zupełnie jakby oczy chciały uciec z pierwotnego miejsca pobytu. Blada bardziej niż zwykle obrzuciła mnie współczującym spojrzeniem.
- Co jest? Mam czerwony nos czy wielką krostę na twarzy? - udałam spanikowaną.
- Nie w tym rzecz. - powiedziała witając się z Duffem krótkim pocałunkiem. Słodko. Zemdliło mnie. - Axl prosił, żebym ci coś przekazała.
- Mów - starałam się ukryć drżenie strun głosowych.
- To nie będzie przyjemne. - oznajmiła z powagą.
- Przywykłam.
- No dobrze - westchnęła - Powiedział, że ma cię dość.
- Coś jeszcze? - poczułam łzy pod powiekami. - Mów, przeżyję wszystko.
Duff popatrzył na nas obie wzrokiem pełnym litości.
- Że jesteś agresywną...
- Agresywną?!
- Agresywną suką. - dokończyła cicho - Michelle, tak mi przykro. - chciała do mnie podejść, ale poderwałam się z miejsca.
- A mnie wcale! - krzyknęłam - Dzięki za przekazanie.
Przeniosłam się do łazienki, gdzie przekręciłam zamek, usiadłam na podłodze i zaniosłam się płaczem.
- Michie, wyjdź. Ten skurwiel nie jest tego wart. - przekonywał mnie Duff.
- Nie mogę, nie wyjdę. - szepnęłam - Nie wyjdę.
- Siedź tu, a ja idę do Axla. Pieprzony chuj dostanie za swoje. - nie żartował. Wyszedł, a Alice siedząc przy ścianie płakała ze mną.
Uchyliłam drzwi.
- Czemu ryczysz, idiotko? - zapytałam pociągając nosem.
- Bo to wszystko jest takie pojebane. - otarła łzy - Ja naprawdę chcę twojego szczęścia.
- Wiem - przytuliłam ją - Dziękuję.

Z perspektywy Duffa:

- Axl, gdzie jesteś?! - wrzasnąłem, gdy tylko odebrał ten cholerny telefon.
- W domu. - rozłączyłem się. Tyle mi wystarczyło.
Pięć minut później byłem na miejscu. Otworzyła mi Erin w samej bieliźnie, co było conajmniej dziwne. Odepchnąłem ją i wbiegłem do środka. Zaczęła piszczeć. Nędzna z niej aktorka, nie zabrzmiało to nawet przekonująco. Rudy leżał na łóżku w samych bokserkach z błogim wyrazem twarzy. Najwyraźniej im przerwałem. Cóż, zdarza się. Zdziwił się na mój widok.
- Kogo ja widzę! - zaśmiał się - Tatusiek we własnej osobie! Trochę nie w porę, jak widać jestem nieco zajęty.
- Każdy czas jest dobry, żeby ci wpierdolić gnoju! - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
- Niech zgadnę.... Ta histeryczka cię na mnie nasłała?
- Po pierwsze to nasza... - zawahałem się - moja przyjaciółka. Po drugie, nie nasłała mnie. Nie musiała.
- Powiedz lepiej, że Alice cię już nie zadowala i chcesz przelecieć słynną Iron Maiden. - puścił do mnie oko.
- Przegiąłeś... - rzuciłem się na niego z pięściami. Erin piszczała jeszcze głośniej, usiłując mnie powstrzymać przed poturbowaniem jego jakże cennej twarzy.
Uspokoiłem się dopiero, kiedy z nosa Axla pociekła strużka krwi. Nie miałem wyrzutów sumienia, uznałem po prostu, że już wystarczy nam obu.
Zbierałem się do wyjścia, gdy zaczął bełkotać niezbyt zrozumiale.
- Wiem, że ją skrzywdziłem.
- Nie tylko skrzywdziłeś. Jesteś skończonym dupkiem. - przytoczyłem jego słowa.
- Wiem Duff... - szepnął, odwracając wzrok - Wiem...
- Zastanów się. - krzyknąłem z progu - Drugiej takiej Iron Maiden nie znajdziesz, bo Alice jest zajęta. Łapska precz od niej. - spojrzałem lekceważąco na półnagą Erin - A ty się ubierz, przedstawienie skończone.
- Stój, do cholery! Jeszcze jest coś, o czym Ci muszę powiedzieć. Ta histeryczka ma nieźle najebane we łbie. Ja i ona? Hahahahaha! - Axl musiał mnie jeszcze wkurwić, inaczej nie byłby sobą.

wtorek, 12 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 22.


- No proszę, wreszcie poznam teściową! - ucieszył się Duff.
Ja nie cieszyłam się wcale, bo doskonale wiedziałam, po co przyszła. Bynajmniej nie zapowiadało to niczego miłego.
- Nie napalaj się tak - zgasiła go Michelle.
Tylko jej zwierzyłam się z aspiracji niewyżytej seksualnie czterdziestolatki, która ma czelność nadal zwać się moją matką. Axl najwyraźniej od razu załapał w czym rzecz, bo zajął pozycję ochroniarza, a wyraz jego twarzy wskazywał, że pomimo narkotykowego upojenia swoją rolę traktuje poważnie.
- Co ty tu robisz? - nie miałam nastroju na bawienie się w katolickie "czcij matkę swoją".
- Zbieraj się. Idziemy na zabieg. - zarządziła surowym głosem.
- Nigdzie nie idę! - wrzasnęłam aż po klatce schodowej rozniosło się echo.
- Ej, zaraz, zaraz - przerwał basista - Jaki zabieg? Ktoś mnie uświadomi?
- Alice, ubieraj się! - ponaglała mnie dziwka stojąca na progu.
- Mówiłam już, że nie.
- Kurwa! - Duff się wkurzył - Zadałem pytanie!
Wyjaśniłam mu więc cel wizyty mojej matki. Z całą pewnością nie był zachwycony, tym co usłyszał.
- Ty jesteś ojcem tego... czegoś? - wskazała na mój brzuch z wyraźną pogardą.
- Chyba tak. - osłupiała na te słowa - Wypierdalaj z tego domu i nie wracaj, słyszysz?
- Zapomniałeś do kogo mówisz.
- Doskonale pamiętam - roześmiał się - Mówię do prostytutki spod ulicznej latarni. Dziękuję, do widzenia. - zamknął jej drzwi przed nosem.
Przez kilka minut dobijała się jeszcze, ale Rudzielec dzielnie obstawiał wejście. Nie sądzę, by to było konieczne, ale nie chciałam zaniżać jego samooceny. Duff zdawał się wrócić do normalności, jakby zupełnie nic się nie wydarzyło.
- Slash, nie zamawiałeś tej pani, prawda?
- Człowieku, za kogo ty mnie masz? Stać mnie na lepsze.
Wybuchnęliśmy zbiorowym śmiechem. Czując dłoń Duffa na swoim ramieniu uspokoiłam się. Dopiero po jakimś czasie zauważyłam, że Michie i Marchewka gdzieś się ulotnili.

Punkt widzenia Michelle.

Wiedziałam, że z tym babskiem jest coś nie tak, ale nie miałam pojęcia o tym, że ona jest dziwką. Miło zostać oświeconym, miło. Moje rozmyślania przerywa Axl.
- Michelle, co sądzisz o Erin?
- Słucham? - to nie to, że nie spodziewałam się tego pytania, ale dziwnie się poczułam.
- Wolisz prawdę, czy kłamstwo? - zapytałam po chwili namysłu.
- Kłamstwo! - powiedział prędko, nie mogąc się doczekać werdyktu.
- Jakby Ci to powiedzieć, Axelku... Jest mądra, poważna, brzydka i inteligentna - odparłam na odchodne.
- Naprawdę tak sądzisz? - no zajebiście, zasmuciłam go. Najlepiej będzie, jeśli się zamknę.
- Pytałeś, więc odpowiedziałam, coś jeszcze chcesz wiedzieć? - rzuciłam słowami niczym ostrą bronią.
- Tak. - tu nastała chwila milczenia i oczekiwania na nurtujące go pytanie.  Po chwili odzyskał mowę. - Czy chcesz być świadkiem na naszym ślubie? - wypalił.
- Tak, marzyłam o tym! - zaszczebiotałam, parodiując Erin, przez co próbowałam ukryć niebezpieczne drżenie głosu. - Dziękuję za ten zaszczyt! - brnęłam dalej, a po moich policzkach potoczyły się łzy, które szybko przetarłam. Axl zdawał się niczego nie zauważyć, albo potraktował to jako komplement dla jego nadmuchanego ego. Weszliśmy do Hellhouse. Axl otworzył przede mną drzwi jak prawdziwy wychowany człowiek. Zaraz spojrzał na moją twarz. Zachowałam się tak, jakbym nie wiedziała, czy wejść, czy nie. Cholera, zaraz się rozkleję... - ta myśl dzwoniła w mojej głowie.
- Wchodzisz? - spojrzał na mnie pobłażliwie, a jednocześnie z kpiną.
- Jaa-snee... - zawołałam śpiewnie. O tym spojrzeniu, jakie Rudy mi teraz posłał, nie zapomnę. Mieszanina litości, kpiny i niedowierzania. Miałam ochotę go za to uderzyć. Chłopak zamknął drzwi, a ja... rozpłakałam się, nie mogłam wytrzymać. Jestem taka słaba... ech. I akurat on musi to widzieć.
- Michelle, co z Tobą?! - wrzeszczał na mnie.
- Wybacz, ale nie wiedziałam, że tylko Ty możesz mieć te swoje jebane problemy ze ślubem, z gołąbkami, z misiowaniem i innymi rzeczami! - żachnęłam się, odpychając go od siebie. - Wiesz co? Daj mi spokój, mam już dosyć, dosyć! - łzy ciekły mi ciurkiem. - Jesteś żałosnym dupkiem, który nie wie, czego chce, a ja mam to znosić, bo Erin to, Erin tamto, Erin jest cudowna, jest taka słodziutka - po prostu ideał! - krzyczałam coraz głośniej. - To już jest, kurwa, nudne, a Twoje dylematy mnie nie bawią, rozumiesz?! Mam propozycję. Ożeń się z nią, bo mam już w dupie to Twoje wahanie się, gnoju! - ruszyłam w kierunku wyjścia. Axl zapobiegł temu, najwidoczniej przypominając sobie, co się stało ostatnim razem, gdy wyszłam z jego winy. Pobiegł do mnie, następnie objął rękami, przeciągając mnie na środek pokoju. W odruchu kopnęłam klamkę, sprawiając, że zostawiliśmy otwarte drzwi.
- Michelle... - zszokowany chłopak trzymał mnie mocno za ramiona, obserwując od stóp do głów. Nadal płakałam, jednak poddałam się. Nie miałam siły walczyć z osobą, która kiedykolwiek coś dla mnie znaczyła.
- All we need is just a little patience... - nucił mi do ucha. Staliśmy w uścisku, kołysząc się. W takim otoczeniu mogłabym trwać wieczność.

Punkt widzenia Alice.

Rozmowy o mojej matce zdawały się mnie wypalać. Postanowiłam przejść się do Hellhouse, licząc na chwilę samotności. Chłopaki próbują napisać nowy utwór, więc nie zauważyliby nawet tego, że Jack Daniels się rozlewa po podłodze, a jakaś najebana dziwka liże się z butelką po tym boskim trunku. Normalnie warunki dla ciężarnej kobiety, nie ma co. W drodze myślałam sobie o wielu rzeczach, a szczególnie o Michelle i Axlu. Nadal zaprzątali mi głowę. Kiedy w końcu dotarłam do Ziemi Obiecanej... zamurowało mnie. Zastałam Michelle, która jest utulona przez Axla jego własnymi ramionami. Szeptał jej, że już wszystko jest w porządku, uspokajał ją. Domyślam się, że płakała. Sukinsyn! Pewnie przez niego! Cholera, wstyd było mi to przerywać, ale muszę, ponieważ wąż Slasha dostał się na wolność.
- AAAA! WĄŻ, WĄĄĄĄŻ! - pisnęłam, patrząc to na przyjaciół, to na zmierzającą ku mnie bestię. Jeśli tak wygląda śmierć, to dołączcie do mojego raju jakiegoś seksownego bożyszcza, przy którym będę mogła się kąpać w Danielsie. Michelle gwałtownie odskoczyła od Axla.
- Ty chyba naprawdę tego chcesz... - wychrypiała, momentalnie blednąc. Pomknęła w kierunku wyjścia. Nie zwracając uwagi na moje położenie, rzuciła "Cześć, Alice!". Zajebiście! Mogę być już pożarta?
- Axl, zrób coś z tym kurestwem! - wrzasnęłam do rozzłoszczonego, a jednocześnie zdezorientowanego wokalisty.
- Okej. AAAAAAAAAA! - pobiegł do innego pokoju.
- Zostawiasz mnie samą, skurwielu?! DZIĘKI WIELKIE, ja nie wiem, co ta Michelle w Tobie widzi! - palnęłam.
- Ja też nie, jestem taki zajebisty, och ach! - wbiegł z powrotem, siłując sie z przedpotopowym odkurzaczem. - Odsuń się, Perfekcyjny Pan Domu wkracza do akcji. - Rudzielec zaczął gonić niczemu nie winnego węża, przy okazji obrywając w łeb od szafy.
- Oj, biedactwo... - podeszłam do niego nieśmiało, aby mu pizgnąć z twarz. - Wstawaj no! Śmierć mnie czeka!!!
Axl powstał, zataczając się.
Uśmiałam się jak nigdy, patrząc jak Marchewka męczy się z gonitwą za wężem. Biedne zwierze najwyraźniej wcale nie chciało zostać złapane. Zrobiło mi się żal mojego niedoszłego mordercy. Gdy pościg w końcu dobiegł końca, Slash odzyskał swojego pupilka, a Axl opadł całym swoim ciężarem na rozwalające się krzesło, uznałam, że najwyższy czas wkroczyć do akcji.
- O co ci tak właściwie chodzi? - zapytałam prosto z mostu.
- Nie rozumiem. Mów jaśniej. - albo tylko udawał głupiego, albo naprawdę nim był.
- Co ty odpierdalasz z Michelle i Erin?!
- Z Michelle nic nie odpierdalam, Ciociu Dobra Rada. - rzucił ironicznie.
- A to niby co miało znaczyć?! - przypomniałam mu sytuację przy wejściu.
- No nic.
- Jak to nic?! Człowieku, jesteś ślepy czy głupi?! - wrzasnęłam - Nie widzisz, że ona coś do ciebie czuje? Z jednej strony się droczycie, z drugiej ona płacze, a Ty jeszcze ją przytulasz, tak jak przed chwilą...
Zamilkł na moment, jakby wnikliwie się zastanawiał nad wydarzeniami ostatnich tygodni.
- Kocham Erin, Alice. Tylko Erin - rzekł spokojnie.
- A co czujesz do Michie?
- Lubię ją, ale sam nie wiem, w jaki sposób, czy można się teraz ode mnie odpierdolić? Wąż się niecierpliwi.
Prychnęłam z pogardą.
- Okej, sprawa ma się tak - westchnął. - Mam dość tej małej agresywnej suki. Przekażesz? - rozszerzyłam oczy ze zdumienia, a gałki prawie wypadły mi przez to z oczodołów.

niedziela, 10 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 21.

- Welcome to the Jungle, Michelle! - krzyknął Axl, gdy dojechaliśmy na miejsce.
Super, mój pierwszy koncert z tymi czubami. Godziny jazdy dłużyły mi się niemiłosiernie, bolał mnie tyłek i nie mogłam pozbyć się myśli o Alice, która nie dość, że była w ciąży z pacanem, którego koniec końców kocha (jak to zabrzmiało...) to jeszcze dowiedziała się, że jej matka jest dziwką. A jej facet jest również w ciąży. Sympatycznie. No, ale na mnie czeka... Właśnie... Publiczność...
- Yyy, dużo będzie tam ludzi? - zapytałam, czując stres w żołądku. Nie pytaj jak smakuje.
- Wiesz, wszystkie bilety poszły, więc... - zamyślił się Rudzielec. - To przekracza moją wiedzę matematyczną.
- Yyy?!
- Spokojnie - pocieszał mnie Slash - I tak przychodzą albo najebani, albo naćpani, albo wszystko na raz.
Zadzwoniłam do jedynej osoby, która mogłaby mnie teraz postawić na nogi.
- Alice! Walnij mi jakiś tekst motywacyjny! Szybko! - wrzeszczałam do słuchawki, gdy tylko odebrała.
- Co proszę? Aaaa... No to ten... Nie spieprz tego.
- Bardzo pomocne, wiesz?!
- Tak wiem. Trzymaj się!
Od razu poczułam się znacznie... gorzej. O ile tak się da. Na szczęście Duff jest tak wspaniałomyślny, że poczęstował mnie Danielsem. Byłam gotowa. Chyba.
Wąchocku, nadchodzę!

Weszliśmy na scenę. Po podłączeniu tych wszystkich sprzętów zaczęliśmy grać. Ej, ale chwilunia... Mr. Brownstone? Spoko.
- Co mam robić, jak Wy będziecie grać, a ja nie będę potrzebna? - podeszłam do Slasha z tym moim pytaniem.
- Zapierdalaj za kulisy, solówkę daję!
- Okej, przepraszam MISTRZA! - wrzasnęłam przez mikrofon. - Wąchock... ja pierdolę, ale nazwa! - zaczęłam się pizgać do publiki. No co? Byłam z lekka narąbana, zdążyliśmy sobie strzelić parę głębszych na rozluźnienie.
Za kulisami nie spodziewałam się ujrzeć Alice bawiącej się w najlepsze przy narkotycznych rytmach. Mnie się to również udzieliło, mimo, że byłam i najebana, i zestresowana. Było jednak na tyle dobrze, że nie potykałam się o własne nogi.
"We've been dancing with Mr. Brownstone!" - krzyczał tłum na zawołania Axla. Rudzielec czuł się zajebiście. Pasował do otoczenia, a ono do niego. Spojrzałam na niego ukradkiem, podczas gdy robił ten swój ruch w stylu węża. Na żywo to wyglądało zajebiście!
Lecą kolejne piosenki, rozlegają się kolejne piski zachwytów nad zespołem... czas mija całkiem przyjemnie, chociaż pewnie fani Wąchocka są na mnie obrażeni.
- Chicks and Gentleman! - zaczął Duff tonem showmana swoją jakże porywającą przemowę długą niczym wyprostowane włosy Slasha. Nie pamiętam z niej zbyt wiele, za to wiem, że wywołano mnie na scenę. No to zajebiście. Na wstępie mnie wygwizdano. Świetnie zaczęłam. Trudno. Trzeba się uśmiechać, żeby nie było. Przykleiłam jakiś głupi grymas w moim pijackim odczuciu wyglądający jak minka bogini seksu. Ciekawe, jak to naprawdę wyglądało...
- Okej, przepraszam, ale ta nazwa mnie śmieszy. Wybaczcie moją jakże niedoskonałą niedoskonałość. I skończcie to gwizdanie, bo mi z lekka łeb napierdala... - zrzędziłam. Axl przejął inicjatywę.
- Hey, you caugh me in a coma! - krzyczał. - Dajcie czadu!
Gunsi rozpoczęli grać tą ponad dziesięciominutową kompozycję. Tańczyłam, będąc niczym w transie. Starałam się jednak nie przeszkadzać innym. Nie musiałam, już to zrobił Duff.
- Jestem Kapitan Bomba! Wuuuusz! - biegał po scenie jak wariat, przy okazji trącając Axla w ramię. Z kolei Rudemu wyleciał mikrofon z ręki, przez co wyszło, że chłopcy grali z playbacku. Ups. Czyli nie muszę śpiewać, yeee!
- Axl może zatańczyć dla tych pięknych, hmm, pań! - wskazał na pierwszy rząd napalonych groupies. Widziałam, że one rozbierały ich wzrokiem. Zapiszczały oczywiście tak, że aż włosy stanęły mi dęba.
Axl w geście zemsty rzuca mu mikrofonem w łeb, i idzie sobie poryczeć w samotności. "Uuuu... moje ego znieważoooneee!" - ryczał, przekrzykując samą piosenkę. Tymczasem Slash zaczyna śmiać się jak uciekinier psychiatryka - chrząka przy tym jak świnia.
- Chrum, chrum, chruuuum! Tu jest zaaajebiście, uaaaau! - parodiował wkurwionego Rudzielca, który płakał przy ścianie, prawiąc jej czułe słowka dla uspokojenia się. Po tym popisie... hmm... wokalnym Slasha do chrumkania dołączył rozchichotany Duff, w którego miał trafić pomidor. Steven, walący w gary, niczego nie ogarniał (a to Ci nowina!) i udawał świnię razem z gitarzystą i basistą. Nie mogłam się powstrzymać... płakałam ze śmiechu, obrywając z jakiegoś rozpaćkanego pączka w nos.
- Dzięki, kurwa! Przynajmniej za maseczki nie musze płacić! - wrzasnęłam rozbawiona, ale jednocześnie wkurwiona. Byłam nie mniej zdenerwowana od lamentującego Axla. Jedynie Izzy zachował w miarę zdrowy rozsądek. To znaczy... dla rozładowania atmosfery opowiadał suchary o zespole, np. jak Axl oberwał z patelni przy próbie do Paradise City. Śmieszne jak cholera. Chyba, że dla fanek chętnych do macanek. Okej... ja sobie pójdę, nikt nie zauważy... skradałam się do miejsca przeznaczenia - za kulisy.
- AUA, JA PIERDOOOOLĘ! - wyjebałam się o kabel do basówki. Usłyszałam jeszcze Izzy'owe "hej, Wąchock, jak się bawicie?!". Yy, mnie nie było do śmiechu. Im chyba też nie.
- Trzeba to jakoś uratować! - zakwiliła Alice.
- Jeszcze nie wszystko stracone - podniosiłam się z podłogi, aby wcielić się w rolę chwilowego Supermana. Wybiegłam na scenę i zaczęłam śpiewać moją przeróbkę Aces High. Tak, znasz ją. Steven dołożył do tego bit. W refrenie zawyły gitary, a Alice się rozpogodziła. Publiczność nie była jakoś specjalnie zachwycona, ale zawsze dało się powiedzieć, że Gunsi przygotowują się do zagrania w komedii "Od bohatera do zera.". Mój pomysł, dziękuję.
- Want you learn CKM... - ryczałam wniebogłosy, starając się wypaść gorzej od Axla. - Axl, chodź! Zaraz gramy Since I Don't Have You!
Wyszedł na scenę. I wszystko potoczyło się normalnie, dopóki... Duff nie zemdlał z nadmiaru emocji.

Następnego dnia przez parę godzin każde z nas tłumaczyło Duffowi zajścia mające miejsce na koncercie.
- Naprawdę?! - pytał zdziwiony. - Nie, ja tak nie zrobiłem!
- Kurwa, trzeba było to nagrać! - wrzasnął Axl, gdy ja bawiłam się w kucharkę.
Muszę przyznać, że jak na mój pierwszy, publiczny występ nie było źle. Fakt, może nie powinnam pizgać się z nazwy miejscowości przy jej mieszkańcach, ale to taki mały błąd. Zapewne nikt nawet nie zauważył. Co ja się oszukuję...

Z perspektywy Alice:
Nigdy więcej nie mam zamiaru pozwolić Michelle na wyśmiewanie mieszkańców Wąchocka. Chociaż nie dziwię się jej. Sama ledwo powstrzymywałam się od ryknięcia śmiechem. Przestało być wesoło, gdy Duff wyłożył się na scenie. Nie żebym panikowała czy coś, on jest niezniszczalny. Problem leżał bardziej w niezadowolonych fanach, którzy zaczęli gwizdać i buczeć. Z pomocą Slasha wciągnęłam basistę za kulisy, ale nie docuciliśmy go. Gdyby nie to, że oddychał uznałabym, że jest martwy. Jeszcze nigdy nie wiozłam w samochodzie trupa. Wszystko przede mną.
- Kochanie! - zawył tak, jakby dopiero wyszedł z przydrożnego rowu.
- Czego?! - wrzasnęłam z drugiego pokoju.
- Chodź tu na moment.
Przysżłam. Ciężko było to nazwać przyjściem, raczej przyczołganiem, ale to tylko szczegół.
- Zachowujecie się jak stare małżeństwo... - skwitował Steven z obrzydzeniem.
- Też chciałbyś taką żonę, pajacu. - Duff przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
Jak na najebanego wyszło całkiem nieźle.
- Zawołałeś mnie tylko po to? - pokiwał głową w odpowiedzi.
Michie przyniosła z kuchni coś... cokolwiek to było, załóżmy, że było jadalne. Mieliśmy właśnie zabierać się za jedzenie tej niezidentyfikowanej potrawy, gdy ktoś zapukał. Steven pierwszy poderwał się i pognał sprawdzić kogo licho niesie. Pojawił się z nieciekawą miną.
- Alice, masz gościa.
Na progu stał nikt inny niż tylko... moja matka.

sobota, 9 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 20.

Historia z punktu widzenia Michelle:

Hey you caught me in a coma 
And I don't think I wanna 
Ever come back to this...world again 
Kinda like it in a coma 
'Cause no one's ever gonna 
Oh, make me come back to this...world again.

Wsłuchiwałam się w głos Axla, łapałam każde jego słowo, mimo że znałam je niemal na pamięć. Jak się czytało cały tekst w drodze do Geffen, a droga nieco zajmuje, to nie dziwne, że można się nieco nauczyć. Boję się swoich kwestii. Nie dostałam ich, dostałam aby liryki wokalisty. Pytałam o to, ale oczywiście zespół był uparty, mówiąc "To niespodzianka!". "Jaka?!" - napalał się Steven, jak zwykle niczego nie ogarniający. I tak kocham tych moich świrów. Każdy jest jebnięty w pozytywny sposób. Droga zleciała mi na rozmyślaniu i słuchaniu dziwnych kłotni chłopaków. Np. Jak nazwać Duffa Juniora. Padały propozycje w stylu "Puffy i chuj!", albo "Baby Bum McKagan". Zajebiste imię dla dziecka, każde marzy o takim. Nagle zachciało mi się rzygać, zapomniałam...
- Wypuście mnie na moment! - wrzeszczałam. Axl posłał mi pytające spojrzenie.
- Co jest?
- Zaraz się porzygam na Twoje portki! - syknęłam, powstzymując się.
- A Ty też masz Baby Boom? - zapytał Adler, a wszyscy spojrzeli w moją stronę, nawet Izzy, który kierował autem.
- Kurwa, patrz jak jedziesz, ośle! - zwróciłam mu uwagę.
- No to masz kurwę czy osła?! - zastanawiał się Steven.
No ja nie mogę... otwarłam drzwi i zrobiłam to, co należy. Potem bezczelnie się uśmiechnęłam i powiedziałam, że moje Baby Boom nazywa się chorobą lokomocyjną. Jak widać, dotarło. Nie zadawali więcej pytań. W reakcji jedynie Axl żartował - sobie ze mnie "Och, moja bieduuulka!" - tu oczywiście mina zbitego pieska. Jednak nie spodziewałam się miłego objęcia. Dzięki Rudy, starasz się.
Po wrażeniach dotarliśmy na miejsce. Weszliśmy do środka. Slash musiał, ale to musiał zrobić wejście smoka:
- Co jest, kurwa?! Gdzie uczta dla króla gitary? - to trzeba ochrzcić nazwą "wstęp w hukiem". W dodatku wszyscy mieli złożone ręce w kształcie prowizorycznych pistoletów. Ja w odruchu kopnęłam nadchodzącego wydawcę w... zgadnij. Tak, w sztuczną szczękę, która poleciała na twarz Axla.
- Hej, bo Erin będzie zazdrosna! - płakałam ze śmiechu. Pewnie nastrój nie udzielił się facetowi odpowiedzialnemu za płytkę Gunsów. Za to Gunsi pizgali sie na całego.
- Może już przejdźmy do nagrywania? - zaczął niepewnie Geffen.
- Okej, mamy całkiem świeży materiał - powiedział spokojnie Axl. - I wiesz co? Nie spodziewałem się po Tobie takiego całusa na odległość, Davidzie - uśmiechnął się, próbując ukryć obrzydzenie. Z kolei ja i Steven zwijalismy się z rozbawienia. Koniec tego dobrego, zaczynamy nagrywanie, bo obiad stygnie. Ciekawe, co tam Alice ugotuje... O czym ja myślę!

David podał mi mój tekst. Również był wtajemniczony w niespodziankowanie, czy cholera wie jak to nazwać. Dostałam liryki w momencie, w którym miałam zacząć czytanie. Nie wiedziałam o jednym drobnym szczególe. Zamknęłam oczy, aby się skupić.
- I love you! - opuściłam głowę, aby odetchnąć. Poczułam na sobie łagodne wejrzenie Axla. Ya live your life like it's a coma... Nie dałam po sobie poznać, że to była dla mnie emocjonalna chwila. Pocieszyłam się w myślach, aż dotrwałam do końca sesji.

- Michelle, wszystko okej? - zapytał Duff.
- Tak, czemu pytasz?
- Od czasu nagrania Twojej roli jesteś cicha.
- Wiesz, zastanawia mnie ta Twoja ciąża - uśmiechnęłam się, głaszcząc go po brzuchu. Odwzajemnił wyszczerzem i blaskiem w oczach.
- Mamuśka, chodź do cholery! - wrzasnął Slash, który spieszył się na pierdolenie nowej laski. Poszliśmy posłusznie do auta. Też miałam już dość, jedyne o czym marzyłam, to zaśnięcie, lub ewentualne molestowanie gitary mojej przyjaciółki. Gapiłam się przez większość czasu w okno. Axl śpiewał mi do ucha dokładnie to, co mi przyszło do nucenia. Ciekawie to brzmiało, przynajmniej dla mnie. Rozejrzałam się po "otoczeniu". Mamuśka spał, Izzy jako odpowiedzialny kierowca popijał za kółkiem, Slash się jarał spotkaniem, a Steven śmiał się z czegoś, czego nikt nie rozumiał. Np. ze swoich rąk. Okej, co ten koleś ćpał? Przy mnie siedział Axl. Widziałam, że był zamyślony. Nieco krępowało mnie wyrywanie ludzi z tego stanu, ale strasznie mnie korciło.
- Bu!
- AAA! - zawył. To był błąd, ech... ale już się nie wycofam. - O co chodzi?
- O czym tak myślisz?
- O ślubie... - odparł smutno, i dość niechętnie przyszły pan młody. Zabolało mnie to, ale jak to ja, uśmiechnęłam się ze "zrozumieniem".
- Nie da się tego odwołać? - zapytałam z nadzieją.
Nie odpowiedział. Milczeliśmy przez całą drogę. Jedyny znak życia, jaki daliśmy, był dość dziwny jak na nasze relacje. Albo normalny, ja nie wiem! Oparłam głowę na jego ramieniu, a on mnie objął. Zasnęłam.

Tymczasem u Alice:
Wracałam właśnie ze sklepu, gdy zaczepili mnie jacyś menele.
- Witam szanowną panią! - zawołali. Zatrzymałam się. - Ma pani może papierosa?
- Może mam. - facet wyciągnął rękę. Podałam mu fajkę.
- Dziękujemy szanowna pani. Jest pani znacznie lepsza od matki.
- Słucham? - zapytałam zdezorientowana.
- Dziwki z reguły są wredne. - stwierdził pijaczyna.
- Jak to? Moja matka jest prawniczką, musiał się pan pomylić.
- Nie, szanowna pani. Widziałem ją wczoraj pod latarnią. O tam, dokładnie tam. - wskazał palcem miejsce, gdzie po zmroku zbierały się wszystkie prostytutki.
- Przepraszam, muszę już iść.
- Oczywiście. Miłego dnia pani życzę. - ukłonił się i prawie wywalił, ale liczy się gest.
To z całą pewnością nie była decyzja łatwa. Zamówienie pizzy to przy tym pikuś. Jeszcze nigdy nie wahałam się tak przed naciśnięciem zielonej słuchawki. No cóż, raz kozie śmierć... Co za beznadziejne powiedzonko!
- Cześć mamo - wykrztusiłam po kilku minutach ciszy.
- No proszę, któż do mnie dzwoni. Żyjesz jeszcze? - drwiła ze mnie i sprawiało jej to chorą satysfakcję. Troskliwa jest, nie ma co...
- Mamo, mieszkasz trzy przecznice stąd. Zachowujesz się tak, jakbym napisała na drzwiach "matkom wstęp wzbroniony".
- Słuchaj skarbie, jestem trochę zajęta, więc sprężaj się, z łaski swojej - ponagliła mnie zniecierpliwiona owijaniem w bawełnę. Zapewne była w "pracy".
- To tak jakby nie jest rozmowa na telefon.
- Nie liczysz chyba, że zostawię wszystko i przyjdę posłuchać o twoich miłosnych, nastoletnich problemach! - wrzasnęła. Tak, nie zostawisz przecież klientów. - Mów, co masz powiedzieć i pozwól, że wrócę do pracy.
- Dobra. Jestem w ciąży, mamusiu. - powiedziałam to tak, jakbym mówiła "kupiłam sobie nowe glany, wiesz?" - Ach, i jeszcze jedno. Nie wiedziałam, że prawnicy ruchają się ze swoimi klientami. Teraz już wiem czym się zawodowo zajmujesz. Czy tak właśnie mnie poczęłaś? Kto jest moim ojcem? Bogaty biznesmen?
- Co proszę?! Jak to w ciąży?!
- Kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć jak się robi dzieci, prawda? Stanowisko do czegoś zobowiązuje. W końcu jesteś prostytutką. Nie zaprzeczaj, bo się ośmieszysz.
- Skąd wiesz? - w jej głosie wyczułam drżenie.
- Ludzie bardzo cię lubią.
- Nieważne. Zabieram cię do domu. Zadzwonię do znajomego ginekologa i zapłacę za aborcję. Nikt się nie dowie.
- Chyba cię pojebało! - wrzasnęłam na cały głos. - Nie waż się tu przychodzić, dziwko!
- Córciu... - starała się wytłumaczyć, ale nie dałam jej dojść do słowa.
- Nie mam matki. - rozłączyłam się.
Poczułam w sercu dziwną i jednocześnie cudowną lekkość. Byłam wolna, a może tylko mi się tak zdawało.

Powrót do Michelle.

- Ueeee! Za dwa dni koncert!
- Gdzie, gdzie?
- Daleko! Cholera wie!
- Ale gdzie jest to "daleko"?
- W Wąchocku!
- Gdzie, kurwa?!
- No w Wąchocku, nie słyszałeś?
Obudziły mnie głosy. Ku mojemu zdziwieniu leżałam na kanapie, a przy mnie siedział zespół i Alice, gadając o występie Gunsów. Chwila, za dwa dni?! Zerwałam się jak oparzona.
- ZA DWA DNI?! - wyskoczyłam ze spóźnioną reakcją. - I...
- Wolałem Cię, jak spałaś - powiedział Duff. - Tak, za dwa dni, no, wiesz, gdzie, więc przyjedziesz, i koniec tematu.
- No to co, robimy jutro imprezkę? - wyszczerzyłam się. Oczywiście wielce zdziwione miny, i tak dalej. Michelle i impreza z własnej woli? Uoo, ja pierdolę! Jak mamy się nie zgodzić?
- No jasne! Pewnie, spoko! - zgrany chórek się odezwał, a ja zatryumfowałam. Spojrzałam na Rudzielca, który nie był pewny co do pomysłu.
- Nie wyjdziemy z domu! - zapewniłam go. - Nie martw się - ściszyłam głos, aby go uspokoić. - Tym razem może to ja zabiję Ciebie! - po pokoju przebiegł chichot.
- A Ty co tak bez pukania? - zawył Axl.
- Cześć, dziękuję za miłe powitanie! Przyszedłem po bilet na koncert Gunsów - wyszczerzył zęby w uśmiechu nasz gość. Niech zgadnę...
- Zdejmij kaptur - poprosiłam grzecznie. Przed nami stanął mężczyzna ubrany w czarną bluzę i dżinsy. Miał wspaniałe brązowe oczy. Był bardzo opalony, widać, że lubi słońce. Jednak coś mi nie pasowało. Ten jegomość miał... różowe włosy splątane w warkoczyki?!
- VINCE?! - zawyła Alice. Chłopak spłonął rumieńcem.
- Jebany Tommy! Nawet nie umie ufarbować! - oburzył się niegdyś blondyn, teraz... eem... Różowa Pantera?
- Witam, Iron Maiden jestem - zachichotałam. - A czemu właśnie Tommy farbował Ci Twoje piękne włosy, Roszpunko? - spojrzałam na niego porozumiemawczo. Rozpogodził się na moment.
- Za dużo koki... - stwierdził.
- A byłeś taką zajebistą laską... - użalałam się nad urodą wokalisty. Każdy z nas się zaśmiał.
- Ej, a Ty chciałeś bilety, nie? - Axl nagle zmienił temat. - Proszę - podał mu.
- A coś Ty taki miły? - Slash zdębiał.
- Dziś jest Dzień Dobroci dla Uciekinierów Psychicznego Perkusisty - uśmiechnął się Rudy. - A jaki to miał być kolor w pierwszej wersji? - zapytał.
- Chyba brązowy... ym... - zastanawiał się.
- Nieważne! - zaczęłam. - Odprawmy mszę pogrzebową za śliczne włosy Motleyowca. Kto jest za?
Każdy podniósł rękę. Miło.
- No to imprezka jutro! Vince, jesteś w końcu gościem honorowym, więc przyjdź, okej?
- Da się zrobić - potwierdził swoją obecność. - A mogę przyjść z resztą zespołu?
- Okej - Duff wyraził zgodę. - Zgadzamy się.