wtorek, 29 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 12.


 - Michelle, proszę, nie płacz! - uspokajał mnie. Obserwował też moje ruchy. Nie ukrywajmy - zachowywałam się jak jakaś paranoiczka. Kiwałam się ze strony jednej na drugą. Tak sobie radziłam ze łzami w dzieciństwie. Nie wiem, czy teraz też zadziała. Gdy już nieco ochłonęłam, spojrzałam na niego, mówiąc: "Bierzcie i pijcie z tego wszys... ee! nie ta kwestia!". Jego spojrzenie wyrażało głębokie zwątpienie w moje zdrowie psychiczne. - Dziewczyno, wstawaj z wyra, jest taki piękny dzień... - pominę szczegół, że już mrok powoli ogarniał okolicę. Posłuchałam go, przy okazji prowadząc chłopaka na dół, do salonu. Spotkaliśmy się z grupą zadowolonych osób ośmielonych działkami Slasha i Izziego. Chwila, czy ja tu widzę Vince'a Neila z Motley Crue? O-My-God! Ja nie mogę, muszę wrzasnąć, albo coś.
- Axl...? - zaczęłam niepewnie. - Mogę? - uśmiechnęłam się, prosząc w myślach o pozwolenie.
- Co, możesz? - zapytał nieogarnięty.
- Aaaaaaa! Vince! - piszczałam niczym napalona fanka. - AAAAA! JA PIERDOLĘ! - po raz kolejny pociekły żałosne łezki.
- Nie spodziewałem się tak miłego powitania! - zaśmiał się mężczyzna ubrany tym razem normalnie. Czyli nie w transseksualnym stylu. Też ładnie wygląda. - Przepraszam - przyznaję, nieco się zagalopowałam. Przez chwilę chciałam się rzucić w jego ramiona... ach! - Jestem Michelle - podałam mu rękę. Wokalista przez chwilę zerkał na mnie nieco uwodzicielskim wzrokiem. - Witam - wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym pocałował moją dłoń. Padnę!
- Dziękuję za pozwolenie - mrugnęłam do Axla, który śmiał się z mojej słabości. Miło było, ale nie musi tak być do końca, prawda? - Skąd się tu wziąłeś? - spojrzałam na Vince'a. W tej chwili uświadomiłam sobie, że palnęłam głupotę, jednak zaczął tłumaczyć:
- No cóż, znamy się już parę lat, pomyślałem, że fajnie byłoby wpaść i pogadać. Zwłaszcza, że zostałem zaproszony do pomocy przy nowej działce Slasha. Nie mogłem odmówić. Teraz wiem, że słusznie. Warto było się wlec taki kawał, żeby spotkać takie... Jak wy to mówicie, chłopaki?
- Iron Maiden - zaśmiał się Axl.
- No właśnie.
Po tym przeszliśmy do tematu imprezy sylwestrowej organizowanej w Hellhouse. Coś czułam, że to nie wypali, więc odmówiłam, gdy mnie zaproszono.
- Michelle, nie mów mi, że masz ciekawsze rzeczy do roboty! - odezwała się Alice, patrząc na zaćpane towarzystwo. Chyba jedyna nie była na haju. Jak dobrze, że ją mam.
- A, mam, mam - uśmiechnęłam się. - Na przykład leczenie kaca.
- Skąd wiesz, że będziesz mieć kaca, pojebańcu? - wyskoczył Axl. No, ten to ma reakcję, ale jak trzeba uświadamiać... aha, i czy "pojebaniec" to nie jest imię Adlerka?!
- No, bo ten, no... - zaczęłam się jąkać, wymyślając jakąś wymówkę. - Ech... będę świętować rocznicę powstania Iron Maiden! - zawołałam entuzjastycznie. Przemilczę fakt, że zespół powstał 25 grudnia.
- Aha, i będziesz leczyć kaca przez prawie tydzień? - kpiąco zauważył Rudy.
- Tak, coś się nie podoba?! - wrzasnęłam na niego. Hurra, mogę się wydzierać - mogę wszystko!
- No, zdrówko Ci się polepsza, oby tak dalej! - zachichotał. - Skoro Michelle nie idzie, to trudno - westchnął. - Będziemy bawić się sami. Alice, przyjdziesz z Duffem?
- No jasne! - nie było to jednak to samo "no jasne", co zwykle. Była dziwnie zestresowana.
- Okej. A Ty, Slash?
- Ja? Z Tobą! - posłał rozmarzone spojrzenie zdezorientowanemu wokaliście. Ten wzdrygnął się ze wstrętem. - Spuśćmy na to zasłonę mil...
Usłyszałam śmiech Stevena (skąd sie tam wziął?!). "spuśćmy!", ale śmieszne! - pomyślałam, podziwiając scenę z dystansem. Zbyliśmy go. Przeniosłam wzrok na Kierownika, który pytał dalej:
- A Ty, Steven? Z kim idziesz?
- Jaaaa?! Z podłogą, kurwa! - podniósł głos rozżalony perkusista. Ojej, jeszcze nie przeszło? Westchnęłam cicho. - Okej, spoko. A Ty, Ula? pewnie jest wielu kandydatów... - zachichotał. WTF?!
- Jakichś tam znajomych sprowadzę - zaoferowała się dziewczyna bez zbędnych komentarzy. Krótko, zwięźle i na temat. Podziwiam, masz u mnie plusa. Axl na końcu zapytał Vince'a:
- Zapomniałbym o Tobie! A Ty z kim się wybierasz? Może z Michelle, była taka chętna... - spojrzał na mnie porozumiewawczo. Miałam chęć zapaść się pod ziemię. Albo lepiej - przyjebać Axlowi:
- Dziś jest Dzień Dobroci Dla Zwierząt, więc Ci nie wyjebię, Małpiszonie! - syknęłam na Rudego. - Nie, dziękuję. wybacz. Masz pewnie więcej propozycji, prawda? - stwierdziłam, patrząc na blondyna, a także próbujac się opanować.
- Szkoda, że nie idziesz. Pewnie wymiatałabyś na parkiecie - odrzekł zatroskany.
- Chyba "zamiatała"! - Steven parsknął śmiechem. No, jak komuś nie dam po ryju, to będzie cud! Warknęłam na chłopaka mającego mopa na głowie (nie stać na fryzjera, czy co?!). Axl wiedział, co się dzieje - przytrzymał mnie, krzycząc "Steven, uciekaj!". Wyrwałam się z uścisku wokalisty, próbując dogonić przerażonego perkusistę.
- Co Wy jej dajecie do jedzenia, psychopaci?! - zatroskał się Vincent, obdarzony niezwykłym poczuciem humoru.
- Mnie bardziej zastanawia, czemu ona próbuje się wymigać od imprezy - mruknął Axl, kombinując nad odpowiedzią.
- Uważaj, bo ci się bezpiecznik przepali od tego myślenia. - wrzasnęła Alice, bezskutecznie usiłując mnie powstrzymać przed krwawym mordem. Kochana jest, nie ma co.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz