wtorek, 22 stycznia 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 4.


- Childhood's End! - próbowałam rozładować napięcie, jednak z miny kobiety wywnioskowałam, że nie rozumie ironii i najwidoczniej nie zna pojęcia "humor". Trudno, przeżyję.  Tylko błagam - ja-nie-chcę-z-nią-mieszkać! - pomyślałam. Obawiałam się, że stanie się inaczej. Będziemy współlokatorkami, super.
- Joan, znajoma Twojej mamy - wyciągnęła do mnie rękę na powitanie. - A Ty pewnie musisz być Michelle?
No genialne! Zna moją mamuśkę, przyjechała po mnie na lotnisko, a nie wie, jak mam na imię. Z ta jej logiką nie wiem, jak ukończyła szkołę, jeśli w ogóle...
- Tak. - wysiliłam się na uśmiech.
- Miło mi - powiedziała, usiłując wywołać serdeczny grymas. Spojrzała na Marchewkę. - A kim jest Twój, hmm, znajomy?
Za to "hmm" spaliłabym ją na stosie.
- Hm, chyba człowiekiem... - syknęłam, tworząc parodię Joan, i najwidoczniej rozbawiając posiadacza rudych prostych włosów i dziewczynę stojącą obok Joan.
- Axl, miło mi Panią poznać... - wyrzekł jednym tchem, jakby przestraszył się własnych słów. Rozumiem, przyjacielu - przemknęło mi przez myśli.
- Mm, Michie! Masz znakomity gust! - spojrzała znacząco na mnie, udając nastolatkę.
Co to było?! Dr. Jekyll i Mr. Hyde?! Przez 10 minut facetka wygląda jakby wstała z grobu, a teraz, tak nagle... ech. Nie komentuje dalej.
- Na pewno nie tak dobry jak Twój... - spojrzałam na jej wieśniackie kowbojki. - Co do Axla, to my nie jesteśmy parą - ochoczo zaprzeczyłam.
- Tak, jasne, jasne... ładnie razem wyglądacie. To jest Alice, moja córka. Będziecie razem mieszkać. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu? - zapytała słodkim jak miód głosem.
- Właściwie nie. Cześć Alice - przywitałam dziewczynę, która nie odezwała się ani słowem. Uścisnęła mi dłoń w geście powitania, a ja myślałam, że gałki oczne wypadną mi z oczodołów.
Miałam dziwne wrażenie, że się polubimy.
- Proszę za mną - Joan przy tym powróciła do swojego "naturalnego" tonu. Zaprowadziła nas do pustego, małego mieszkania w bloku. Weszliśmy do środka. Ogólnie to nie powiem, jest całkiem czysto. 3 pokoje, i jeszcze łazienka i kuchnia. Jak na początek, to jest całkiem nieźle.
- Michelle, witam Cię w Twoim nowym mieszkaniu! - zawołała radośnie kobieta, udając prezenterkę. Szczerzyła się przy tym jak głupi do sera. Tej pani lepiej nie dawać pleśniowego! Widząc moje nieudane próby wywołania zachwytu próbowała mnie pocieszyć:
- Hej, coś nie tak?
- Zmęczona jestem...
- Już jesteś dorosłą dziewczyną, mamusia Ci jest raczej niepotrzebna? Nie płacz! Ona też za Tobą tęskni.
Ja pierdolę.
I jak tu nie dać temu czemuś porządnego kopa w dupę?!
Z trudem się powstrzymałam, przysięgam. Axl tymczasem przenosił moje bagaże do jednego z pokojów, próbując zachować powagę. - Coś Ci nie wychodzi - spojrzałam na niego z przekąsem. A ten zaczyna się śmiać. No... nie, mogę iść na jakieś porządne L4? Albo wzrok mnie myli, albo chłopak podczas zaciesza przypomina wiewiórkę. Obserwując go, "serdecznie" podziękowałam Joan za pomoc, jeśli czegoś będę potrzebować to do niej się zgłoszę... takie tam. You know. Innymi słowy - w delikatny sposób wygnałam ją z domu. Następnie weszłam do pokoju, w którym bawili: moje toboły, łóżko, szafki i Marchewka.
- Uoo, ale tu jest fajnie! - Axl wskoczył na miękkie wyrko, ciesząc się moim szczęściem.
- Tak, super! - zaszczebiotałam. - Jeszcze raz ta kobieta tu wejdzie, a obiję jej śliczny ryjek o ścianę, albo o tę tandetną szafkę na buty stojącą w korytarzu!
- Ale pozytywne nastawienie! Daj spokój... Michelle. Joan doprowadziła Cię...
- Do szału... - przerwałam, ale Axl nie zareagował.
- Do mieszkania. I... no... była...
- Wkurzająca... - znów się wtrąciłam.
- ... po Ciebie na lotnisku. Nie powinnaś być milsza?
- Byłam! - zawołałam z wyrzutem, udając obrażone dziecko. - Grzecznie wyrzuciłam ją z domu!
- No fakt - Axl nagle zmienił ton. - Skoro już tu mieszkasz, to zrób mi kawę, okej? Dzięki.
- Sprawdzę, czy chociaż jest.
Alice nie zareagowała na obelgi kierowane w stronę jej matki. Albo zrobiło jej się przykro, albo w głębi ducha zgadzała się ze mną. Osobiście wolałabym drugą wersję, ale nie znałam jej jeszcze zbyt dobrze.
Poszłam do kuchni. Stolik, lodówka i inne te takie duperele były. Normalna kuchnia, spoko. Chłopak poszedł za mną, i usiadł przy stoliku na jednym z jasnobrązowych krzeseł.
- Jest kawa! - zawołałam. Swoją drogą wyszło to jak jakiś okrzyk bojowy.
- Hurra! - wykrzyknął nieco ironicznie.
- Jak coś Ci nie pasuje, to wypierdalaj! - fuknęłam.
- Co, te dni?
- Tak. Lepiej mnie nie drażnij!
- Okej... hmm... dziewiętnasty listopada... - wziął kartkę i długopis ze sobą, miał w kieszeni.
- Po co to zapisujesz?! - nie obchodziły mnie powody noszenia kartki i długopisu przy sobie.
- Żebym wiedział, kiedy Cię nie wkurwiać. Chociaż jesteś słodka, gdy się złościsz - rozmarzył się.
- Okej, zrobię tę cholerną kawę.
Alice roześmiała się. Wydała pierwszy dźwięk odkąd weszliśmy do tego cholernego mieszkania.
- Już się bałam, że straciłaś głos. - powiedziałam wesoło, żeby ją trochę przekonać do swoich intencji, które przecież nie miały w sobie nic złego.
- Uwierz, jeszcze przyjdzie taki czas, że będziesz miała dość mojego głosu.
Muszę przyznać, że prezentowała się całkiem nieźle. Czarne włosy z czerwonymi pasemkami, mocny makijaż, glany. Zresztą, miała gitarę. Miała gitarę!
Wypiliśmy kawę, a później Marchewka pomógł nam wypakować rzeczy. Czyżby to był początek przyjaźni?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz