czwartek, 28 marca 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 39.


Punkt widzenia Alice.
- Otwarte! - krzyknęłam.
- Okej, spoko - do kuchni wszedł uśmiechnięty Steven. O wilku mowa. - Co tam, mamuśka?
- Siadaj tu i jak u księdza na spowiedzi wszystko mi powiedz - kopnęłam krzesło w jego kierunku z morderczym wyrazem twarzy. Przynajmniej mam nadzieję, że był morderczy.
- Ale o co chodzi? - posłusznie zajął miejsce wyraźnie przestraszony. - Ja nic nie zrobiłem!
- Naprawdę? - zapytałam słodko - Mam inne informacje.
- Yyy...
- Tak, Stevenku - pogłaskałam go po głowie - Nauczyli cię czytać w szkole? Jeśli tak to się cieszę. Jeśli nie to masz pecha. Czytaj. - wręczyłam mu kartkę od Michelle.
- Co to ma być? - udawał niewruszonego całą sytuacją. Oj, już ja cię wzruszę, gnojku. Aż się popłaczesz.
- Michie wyjechała. Zostawiła tylko to, co teraz trzymasz w tej pedalskiej łapie. - spojrzałam mu prosto w oczy. - Co robiłeś z Vinnim na jej oczach?
- Ja pierdolę! - wrzasnął - Pomizialiśmy się trochę i tyle. Nie można?!
- Pomizialiśmy się?! Posłuchaj siebie!
- Uczepiłaś się mnie jak rzep psiego ogona. - powiedział z wyrzutem.
- Mam powód. Michelle prawdopodobnie coś czuła do Vince'a, a ty tak po prostu się pomizialiście.
- Przecież ona kocha się w Axlu. - teraz on wytoczył ciężkie działo argumentów nie do przebicia.
- Jesteś niedomyślny. Ale to akurat nic nowego. Axl ją odrzucił, więc poszła szukać pocieszenia u kolesia, który okazał się gejem po tym jak mu zaufała.
- Dlaczego dziewczyny muszą być aż tak skomplikowane? - wzniósł dłonie do sufitu, z którego odpadał tynk. - Przepraszam. Na prawdę nie chciałem jej zranić.
- Wiem Adlerku - znów przybrałam słodki ton - Nie zmienia to faktu, że teraz ona błąka się gdzieś, nikt nie wie gdzie i wątpliwe jest czy zechce do nas wrócić.
- Kurwa... Jestem pieprzonym idiotą, prawda? - wbił wzrok w ziemię. Na serio było mu przykro.
- Tak. Jesteś. - przytuliłam go.
- A buziaka dostanę? - cały Steven...

Punkt widzenia Vince'a.
No to ładnie.
Tak mnie urządzić? Jak ja tej suki nienawidzę... szkoda, że nie mam siły wstać. Kręci mi się w głowie. Ta głupia pizda doprowadziła mnie do erekcji! Cholera, ulżyć sobie czy nie? A jak mi złamała chuja? Wtedy się popłaczę... w oddali usłyszałem męskie głosy mówiące między sobą coś w stylu "ja temu skurwielowi chyba jaja powieszę jako bombki wielkanocne!... ja mu dam... pieprzony debil... załamała się... ja go zabiję...". Nie wiedziałem o kogo chodzi, ale miałem chęć wyżycia się. Wstałem, mrużąc oczy. Dostrzegłem dwóch facetów, dziwnie znajomych. Zaczęło się ściemniać, więc zobaczyłem, że jeden z nich ma nastroszone włosy, w dodatku jest cholernie wysoki - tak wyglądał przy tym niższym chudzielcu. Cicho jęknąłem z bólu. Z kolei oni zbliżali się coraz prędzej w moją stronę. Gdy już byli przy mnie, okazało się, że to Axl i Duff. Super. Nie ma to jak przyjacielskie spotkanie.
- O, Vince! Szukaliśmy Cię! - zawołał "radośnie" Rudy. Jak ja go nie znosiłem. Chwycił mnie za szmaty.
- Aua, kurwa, co Ty odpierdalasz?! - pisnąłem.
- Jaa? Nic. Po prostu wyświadczam przysługę! - zakpił. Duff przysunął się bardziej do nas, po czym uderzył mnie w twarz.
- Ja już zostałem pobity! - protestowałem. Ujrzałem bezczelny uśmiech krzykacza.
- Oj, Duffy, to co, odpuszczamy mu? Biedak się wykrwawia na śmierć, a ja nie mam sumienia, żeby go bardziej dobijać... - przemawiał słodko do basisty, który miał zaraz wybuchnąć śmiechem.
- Tak, oczywiście, dziewczyn się nie bije... - zawtórował. Odłożyli mnie na ziemię. Próbowałem uciec, jednak któryś z Gunsów podłożył mi nogę.
- A Ty, moja droga damo, dokąd? Jeszcze nie skończyłem! - śmiał się Axl w najlepsze. Żałowałem, że nie jestem hetero - może pizgnąłbym mu w ten jego piękny nosek. Cena bycia gejem. Albo bi. Cholera mnie tam wie... poczułem mocne uderzenie, znów, w krocze, a potem czyjeś mocne szarpnięcie.
- Mów, co jej zrobiłeś, sukinsynu! - syczał Axl do mojego ucha. - Mów!
- Ja jej niczego właśnie nie zrobiłem.
- Serio? - Duff przymiażdżył mi jaja. Pewnie będzie płacić za ich rehabilitację. Dupek.
- Okej, dobra, dobra! Chciałem ją przelecieć pod Rainbow, ale ona uciekła... to był dzień urodzin Duffa! - wysapałem, nie mogąc złapać tchu. - Aua, no boli, kurde! - krzyczałem wniebogłosy, patrząc błagalnie na sadystów.
- Przepraszam, co chciałeś zrobić?! - Axl nie wytrzymywał. Uderzył mnie mocno w twarz. Bił mnie niebawem po całym ciele. Zaniosłem się szlochem.
- Stój, Axl, przestań! - Duff usiłował go ode mnie odciągnąć. Podejrzewałem, że znów wokalista miał napad, atak, czy coś takiego. Każdy wiedział o jego zaburzeniach. Nawet ja. Nigdy nie widziałem jednak tego na własne oczy. Przeraziłem się, na serio. Postanowiłem wyśpiewać wszystko, co wiem, aby go uspokoić.
- Cholera, Axl, słuchaj!
Duff i Rudy przestali się szamotać na dźwięk mojego głosu. Kontynuowałem.
- Okej, chciałem ją przelecieć, pogodzić się z nią, strasznie mnie rajcowała, idiotka... - mruknąłem z uśmiechem. Nie najlepiej mi poszło.
- Ty sukinsynu! - Axl próbował rzucić się na mnie z łapami. Punk go powstrzymał. Dzięki - pomyślałem.
- Słuchaj, dupku! Co Ci tak na niej zależy, co? Podobno kochasz Erin, więc od Michelle się odpierdol! - rzuciłem mu prosto w twarz.
- A co, Twoja sprawa?! - syknął Duff w moją stronę
- Tak, po części moja. A teraz zamknij się i daj mi wyjasnić, jeśli chcesz wiedzieć, co się takiego stało, okej? - wrzasnąłem. - Słuchajcie, tumany. Dziś Wasza kochana przyjaciółeczka postanowiła się na mnie zemścić - uwodziła mnie, sprawiła, że mi stanął, po czym mnie pobiła. Zadowoleni?
Na chwilę zapanowała cisza. Świat stanął w miejscu. Zdawało się, że czas się zatrzymał - każdy z nas łypał na siebie okiem. Po chwili gapienia się Gunsi wybuchnęli śmiechem.
- Ale śmieszne... - mruknąłem, zbierając się do wyjścia.
- Dziewczyna Cię pobiła?! - zapytał głupawo Duff, dusząc się z rozbawienia.
- Tak, jakiś problem? - odparłem zaczepnie. Spojrzałem na Axla, który miał zadumaną minę. - A Ty, rudzielcu, zdecyduj się może na jedną, co? Nie sądzę, żeby Erin zgodziła się na trójkącik.
Uśmiechnął się w odpowiedzi, nie zmieniając, przypuszczam, toku myślenia.
- Okej, Vince, to co nam powiedziałeś, w zupełności wystarczy - powiedział do mnie życzliwie. - A czy wiesz, którędy po "zajściu" poszła?
- Tam - machnąłem ręką na drogę, która była trasą powrotną do Rainbow. - Pewnie jest w Hellhouse - odpowiedziałem.
- Dzięki, ale nam pomogłeś - burknął Duff. - Biedaku, idź do lekarza - zaśmiał się cicho do mnie.
- A żebyś wiedział, że pójdę! Nie pozwolę sobie, żeby mnie jakaś suka lała!
- Ej! - obraził się Axl - To nie ja się przebieram w babskie ciuszki! - oburzony poszedł w stronę Rainbow.
Duff i ja staliśmy nadal na tych samych miejscach.
- Idziesz, Duff, czy nie?
- Dobra - odpowiedział smętnie. Zostawili mnie, nie zaszczyciwszy mnie nawet spojrzeniem. Należało mi się. Pozostałem tam, gdzie mnie po raz drugi skopano. Nie chciałem wracać, mogłem tu nawet umrzeć... jednak trzeba sprawdzić, czy Tommy przypadkiem nie wyprał moich zajebiście drogich spodni w zebrę. Ruszyłem cały obolały do domu, nie było innej opcji. Mijałem każdy budynek z nienawiścią w oczach.

niedziela, 24 marca 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 38.


Z perspektywy Alice:
Duff otworzył przede mną drzwi i wpuścił do domu. Urocze, trzeba przyznać. Właściwie wczołgałam się do środka, zamiatając językiem podłogę ze zmęczenia. Zwaliłam się na najbliższy fotel i ciężko westchnęłam. Uderzyła mnie złowroga cisza we wszystkich pomieszczeniach. Zaniepokoiłam się nie na żarty.
- Duff... Jesteśmy sami? - zapytałam.
- Tak, chyba tak. - podszedł do mnie i usiadł obok.
- A gdzie Michelle? Gdzie wszyscy?
- Pewnie poszli na jakąś popijawę czy inną imprezę. Nie martw się. - położył głowę na moich kolanach.
- Masz rację. To co robimy? - dotykając jego włosów uspokoiłam się nieco.
- Hm... to zależy... - zbliżył się i pocałował mnie. Myśli całkowicie się rozbiegły, nie mogłam się skupić, będąc w objęciach blondyna. Czułam się coraz lepiej, jak za dawnych czasów...
Oczywiście romantyczną chwilę musiał przerwać Rudzielec. Miałam ochotę się na niego rzucić z łapami, ale ciężarnej nie przystoi. Zamiast tego kulturalnie zaczęłam rozmowę.
- Co ty tu do jasnej cholery robisz?! Myślisz, że możesz tu sobie włazić jak do siebie?!
- Ej... Wyluzuj. Przyszedłem do Michelle. Jest?
- Nie, nie ma jej. - wycedziłam przez zęby.
- Osz kurwa... - załamał się.
- Co się stało?!
- Rozmawiała ze mną pół godziny temu. To była cholernie dziwna rozmowa. - ukrył twarz w dłoniach.
- Coś ty jej zrobił?! - Duff wtrącił się nagle.
- Nic! Nic jej nie zrobiłem! - usiłował się bronić.
- Przestańcie obaj. Gdzie ona może teraz być?
- Nie mam zielonego pojęcia...
Wyjęłam z kieszeni telefon komórkowy i wybrałam numer Michie. Sygnał gonił sygnał, a ona nie odbierała. Serce zaczęło mi kołotać jak szalone.
- Axl... Co konkretnie ci powiedziała? - wyszeptałam ledwo dosłyszalnie.
- Co ty sugerujesz?
- Po prostu powiedz! - wrzasnęłam na cały głos.
- Zachowywała się dziwnie, więc się zmartwiłem. Wypierała się, chciała wyjść, pocałowałem ją, a później powiedziała mi tylko do zobaczenia i wyszła...
- No to pięknie... Po prostu cudownie.
Spojrzałam w sufit i poczułam jak zwilgotniały mi oczy. Po raz kolejny zresztą w ciągu ostatnich dni.
Poszłam do kuchni, żeby zrobić sobie capuccino. Zapytałam też Duffa i Axla, czy chcą. Odpowiedzieli przecząco. Chłopcy rozsiedli się wygodnie na krzesłach, rozmawiając. Od czasu do czasu wtrąciłam w miarę mądre zdanie. Pogawędkę przerwał Axl.
- Ej, a co to? - uniósł kartkę leżącą na stoliku do góry, abym mogła zobaczyć.
- Pokaż! - zawołał Duff, widząc, że pobladłam. Przechwycił papier i ułożył tak, aby każde z nas mogło zobaczyć napis.
- O kurwa... - wyrwało się Axlowi. - Zabiję tego sukinsyna! - wrzeszczał, widziałam, że poniosły go emocje. Przypuszczam, że miał atak.
- Cholera, uspokój się! - wrzasnął Duff jeszcze głośniej niż  wokalista. Nigdy nie usłyszałam krzyku z jego strony. Aż mnie ciary przeszły.
- Duff! - podniosłam głos. - To nic nie da, że krzykniesz. Tylko Michelle mogła go uspokoić. Nie wiem, jak to robiła... - z głębokim westchnieniem przeczytałam napis będący na kartce.



Nagle zakręciło mi się w głowie... przed moimi oczami tańczyły litery, a w tle mogłam podziwiać zszokowanego Axla i Duffa, który próbował opanować sytuację, niestety bez skutku. Nie potrafiłam wypowiedzieć słowa. Ale co...?
- Axl... - powiedziałam kojąco po jakimś czasie. - Podejdź. Co to ma znaczyć? - głowiłam się nad zagadką słów mojej przyjaciółki. Duff dołączył do mnie, podczas gdy Rudy wygłaszał swoje racje.
- Ten pierdolony pedał ją zranił, tyle! A ta debilka nie chciała nic mówić... - głos chłopaka przeszywał ściany. Wiedziałam, o kim się tak wyrażał.
- Proszę, przeanalizujmy wszystkie strony sytuacji... - zachęcił Duff spokojnym tonem. Darował sobie okiełznanie kolegi, zresztą było widać, że napad wściekłości przechodził. Może to dlatego, że napił się sporego łyka wódki? Who knows...
- "Żyłam na krawędzi złamanego serca". Okej... hm... może ona była już zakochana w Vincencie, ale nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo ją dobije coś... ale co?! - zastanawiał się głośno Rudy. Mnie z kolei coś tu nie pasowało. Ona i Vince? Może tak bylo, jednak, z tego, co wiem, ona zawsze spoglądała na Axla. Zawsze właśnie na nim jej zależało... ale kto wie, do czego jest zdolne kobiece serce. Ech.
- Axl... a to nie było przypadkiem tak, że dawałeś jej nadzieję, po czym się na nią wykichałeś i zostawiłeś samą, gdy Cię potrzebowała, i nazwałeś ją agresywną... - zaczął Duff.
- Nie! - gwałtownie zaprotestowałam, naprawdę trudno mi było znosić taki nonsens. - Axl, co wiesz o Vince'u i Michelle?
- Powiem tak. W Hellhouse Vince przelizał się ze Stevenem, a ona była tego świadkiem. Nie widziałem tego na własne oczy, jednak zobaczyłem Michelle wychodzącą z "domu". Nie wyglądała na zadowoloną. Prędzej na zombie. Zszokowanego zombie. Zachowywała się jak jakaś porażona lunatyczka...
- No to super. Ja mu nogi z dupy powyrywam! - syknął złowieszczo Duff w stronę Axla. Ten z kolei ochoczo poparł tę ideę.
- Właśnie, Steven. Może pogadajcie z nim, będzie coś wiedział? Podobno się z nim lizał... - zaproponowałam nieśmiało.
- A co ten cymbał może wiedzieć? - przerwał mi dobrodusznie Rudzielec.
- Właśnie. Zapytaj go, jak smakował języczek Vinniego po pijaku - zaśmiał się przyszły tatuś.
- Spoko. Żebyś wiedział, że tak zrobię - puściłam oczko do przyjaciół. - No to co robimy?
- Plan jest taki. Ja i Duff pogadamy z Vincem - powiedział Duff głośno, jednak Axl mu przerwał tyradę.
- Postaramy się go nie zabić... - zarechotał Rudy, zacierając ręce. - To co, idziemy, Puffy-Duffy?
Zachichotałam. Uwielbiałam ten naburmuszony wyraz twarzy Duffa. Powiedzmy, że tej ksywki nie przyjmował z entuzjazmem.
- Tak, chodźmy - wyszczerzył sztucznie zęby.
Zostałam sama z kartką papieru. Nie wiem, czy słusznie postąpiła. Nigdy nie podejrzewałam jej o ucieczkę od problemów. Nie, ona czegoś takiego by nie zrobiła, za dobrze już ją znałam. Coś musiało się stać, coś poważniejszego od gejowskich zachowań perkusisty i jego nowego faceta. Cholera, ale co...? Co mi umknęło?!
Spróbowałam zadzwonić do Michelle. Nadal cisza. Opadłam z powrotem na krzesło, gdy zadzwonił dzwonek.
- Otwarte! - krzyknęłam.
- Okej, spoko - do kuchni wszedł uśmiechnięty Steven. O wilku mowa.

Z perspektywy Michelle:
Pałałam żądzą zemsty. Czułam, że nie mogę zostać w LA, więc pożegnałam się z Axlem, napisałam krótki liścik i wyszłam z domu. Korciło mnie jednak, żeby dać Vince'owi nauczkę, na jaką zasłużył, bawiąc się moimi uczuciami. Wybrałam jego numer. Specjalnie na tę okazję ubrałam się jak rasowa prostytutka. Widzicie sami ile poświęcenia kosztuje zemsta!
- Cześć, Vince - powidziałam słodko, gdy odebrał - Przyjdź do Rainbow. Teraz - zaproponowałam z uśmiechem.
- A nie jesteś na mnie przypadkiem cholernie wściekła? - zapytał podejrzliwie.
Rozłączyłam się. Jestem pewna, że przybędzie. Ton jego głosu nie wyrażał niechęci, więc kto wie, może przyjdzie. Zaśmiałam się w myślach, oszczędzając energię na pewną niespodziankę.
Stałam już pod lokalem z pod znaku tęczy. Oparta swobodnie o ścianę, wyczekiwałam chłopaka. Miałam przyklejony uśmiech na twarzy, i kuszące spojrzenie na poczekaniu.
- Hej, maleńka, ile za godzinę? - zaczepił mnie pewien stary wyjadacz, około pięćdziesiątki.
- Nie stać Cię - odparłam. - Spadaj - syknęłam w jego stronę. Odczepił się, choć niechętnie. Trudno, ten urok osobisty!
Czekałam nadal. Zaczynałam wątpić, że wokalista w ogóle sie tu pojawi.
Zachodziło słońce, komary zaczęły latać nad moją głową. Jak na marzec, było wyjątkowo ciepło. Może to dlatego, że przez 17 lat mieszkałam w Londynie? Nie wiem. Nie powinnam sobie zawracać tym głowy. Odwróciłam się, gotowa do powrotu, ale powstrzymały mnie czyjeś czułe objęcia zarzucone od tyłu.
- Mmm, Michelle... - zamruczał ktoś do mojego ucha, kołysząc nami. - Pięknie wyglądasz - stwierdził chłopak. Uśmiechnęłam się, a następnie ukazałam swoją twarz Vince'owi.
- Dziękuję, Ty też niczego sobie... - pocałowałam go w policzek. - Przepraszam, że tak Cię potraktowałam ostatnio, nie wyszło między nami najlepiej - ściszyłam głos, trzepocząc rzęsami uwodzicielsko. Chłopak uśmiechnął się, czując, że coś się święci. Oczywiście, że chciał mnie pocałować. Błyskawicznie go odepchnęłam z chichotem zerżniętym od Erin.
- Nie tak prędko! Może pójdziemy do Ciebie, hmm? - zapytałam, owijając sobie kosmyk jego blond włosów wokół palca. - A co się stało z kolorem Twoich włosów? Czyżby Tommy dał sobie spokój? - zażartowałam, podwijając sukienkę ku górze. Starałam się przypominać rasową napaloną dziwkę, co całkiem nieźle mi wychodziło, widząc po reakcjach Vince'a.
- Aaa, ech... - z wrażenia zaczął się jąkać. Zorientowałam się, że rzuca spojrzenia na moją nogę. - Jasne, czemu nie? - zaśmiał się nerwowo. Wyszczerzyłam zęby. Oddalaliśmy się, faktycznie, do jego domu. Co za dupek... - zaśmiałam się w duchu.
Gdy już się oddaliliśmy od Rainbow, postanowiłam się zatrzymać. Posłusznie stanęliśmy, z dala od wszelkich budynków. Chłopak był coraz bardziej podniecony. Znów zaczął się do mnie dobierać, myśląc, że wyraziłam na to zgodę. Odepchnęłam go drugi raz, tym razem bez słodyczy w głosie. Posłałam mu złowieszczy uśmiech, sygnalizujący, że coś jest nie tak, jakby sobie nasz Panicz życzył.
- Co jest? Coś nie tak? - wysilał się na bycie troskliwym.
- Nie - kopnęłam go z całej siły w krocze, aż się zwinął w kłębek. - Ależ skąd, dupku! - uderzyłam go w twarz. Rozkoszowałam się widokiem krwi płynącej pod jego nosem. - Fajnie Ci? - zapytałam słodko.
- Ty suko! Ty pierdolona suko! - chłopak rozpaczał, wykrzykując.
- Pa, Vince - odeszłam przyspieszonym krokiem, zostawiając go samemu sobie. Nie ma to jak duma ze zwycięstwa... aż żal mi ich zostawiać.
Chyba nie musiałam mówić, że żartowałam?

wtorek, 19 marca 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 37.

Zanim zobaczysz treść rozdziału, to mam jedną prośbę. Proszę, komentuj też na temat naszego (czyt. Ayumi i mojego) opowiadania. Chciałabym poznać Twoje zdanie :).
Amy.
____________________________

Z perspektywy Michelle. Parę dni później.

Posprzątawszy pokój, myślałam o tym, czy na dziś już wszystko mam załatwione. Nie przypomniałam sobie niczego konkretnego, niczego nie pominęłam. Chociaż raz!
Ruszyłam do Hellhouse z różnymi odczuciami. Chciałam być sama, jednak nie wiedziałam, czego mogę się tam spodziewać. Równie dobrze mogłam iść na casting do filmu "Radosne Króliczki" a okazało by się, że to jakiś pornos... nieważne. Jakby coś, to zakłopotanie się przykryje słodką minką.
Przez całą drogę byłam zamyślona.
Kiedy w końcu dotarłam, zobaczyłam Axla słuchającego muzyki. Siedział on na podłodze, był wyluzowany.
- Yyh... nie chcę przeszkadzać... - spanikowałam.
- Nie przeszkadzasz - uśmiechnął się. Następnie wstał i podszedl do mnie. - Musimy pogadać - zapowiedział wstęp do apokalipsy. Odeszliśmy od drzwi wejściowych. Denerwowałam się, nigdy nie widziałam go tak pewnego siebie, a przy tym trzeźwego! Nim zdołałam odzyskać przytomność umysłu, zaskoczył mnie jeszcze bardziej.
- Michelle, co Ci jest? - ściszył głos, gładząc ręką po moim ramieniu. Podziałało to na mnie kojąco.
- Nic takiego, Axl. Naprawdę! - zapewniałam go, sama nie wiedząc dokładnie, o czym mówi. Chciałabym dłużej patrzeć mu w oczy, jednak "nie wypada". Czy jakoś tak.
- Hmm, naprawdę? - przysuwał się do mnie coraz bardziej. W końcu wyszło tak, że byliśmy bardzo blisko, zaledwie kilka milimetrów oddzielało nasze ciała. Słyszałam bicie własnego serca. Musiałam schować uczucia do kieszeni. Cholera, jak mi będzie go brakować... - pomyślałam. Zarumieniłam się. Twierdziłam uparcie, iż nic się nie stało.
- Dobrze wiesz, o czym mówię! - odepchnął mnie brutalnie od siebie. - CO CI TEN JEBANY PEDAŁ ZROBIŁ?! - wrzeszczał. Podbiegłam do Rudego, żeby przytrzymać mu ręce. Biegał jak oszalały w celu odwalenia wiecznej demolki
- NIC, KURWA, NIC! - wrzasnęłam, przerażona jego atakiem. W końcu, o mało co nie rozjebał swojego gramofonu!
- Cii, już, spokojnie... - powiedziałam łagodnym tonem, ujmując jego zaciśnięte dłonie. - Nic się nie stało. Wszystko jest w porządku, nie masz się o co martwić - posmutniałam momentalnie, przypominając sobie ostatnią rozmowę z Vincem. Brr... Nie chciałam wracać do tego tematu, ale Axl uparcie dążył do wyciśnięcia ze mnie prawdy.
- Na pewno? Coś nie wyglądałaś przed chwilą - powiedział poważnym tonem, aż serce zaczęło tańczyć walca.
- Axl, proszę, co chcesz usłyszeć? - zapytałam zniecierpliwiona. Zaczęłam żałować, że tu przyszłam, ale musiałam. Nie dało by mi spokoju to, że zostawiłam Hellhouse bez wspomnienia o sobie.
- Prawdę. Wystarczy? - odsunął się ode mnie. Przeszedł na materac (o ile to coś można tak nazwać... masakra), po czym usiadł ze smutną miną. W odruchu podeszłam do niego, owijając nieśmiało jego włosy wokół swojego palca.
- Co chcesz wiedzieć? - ponowiłam pytanie.
- Michelle... zapytam prosto z mostu. - Czy czułaś coś do Vince'a?
- Nie - stwierdziłam bez emocji. To było takie proste?!
- Nie wierzę Ci - stwierdził, patrząc mi głęboko w oczy.
- Dlaczego? - zastałam ciszę z jego strony. Widziałam, że nad czymś intensywnie myśli. No ile można...
- Nie zauważyłaś czegoś? - Rudy przerwał milczenie ku mojej radości. Albo i nie.
- Nie, nie widzę. Proszę Cię, możemy porozmawiać o czymś innym?
- Dopóki mi nie wyjaśnisz...
- Nie rozumiem, czemu nagle zacząłeś się mną interesować! - podniosłam głos z wyrzutem. - Najpierw mnie lubisz, potem nazywasz agresywną suką, a teraz znów mamy być najlepszymi przyjaciółmi, czy jak?! - odsunęłam się od niego, po czym ruszyłam w stronę drzwi.
- Ani mi się waż wyjść! - wstał, podążając za mną. Przy drzwiach zablokował mi wyjście. Westchnęłam z rezygnacją, patrząc błagalnie na Axla. Na jego twarzy zakwitł uśmiech.
- Dobrze. Dam Ci coś, ale pod warunkiem, że nikomu o tym nie powiesz, okej?

Punkt widzenia Axla.
Posłusznie skinęła głową.
Przyciągnąłem ją delikatnie do siebie. Ona się nie opierała, wręcz przeciwnie - stawała się gliną w moich rękach.
Spoglądała na mnie z pod przymrużonych oczu. Przygotowałem się, ponieważ jej usta były coraz bliżej. Po chwili połączył nas pocałunek, a jej język poruszał się z zawrotną szybkością, zachęcając mnie do przedłużenia chwili. Smakowała jak mięta połączona z truskawkami. Czegoś takiego nigdy nie czułem, nawet przy Erin. Czułem się coraz pewniej, było mi coraz lepiej... gdy nagle przerwała. Odsunęła się ode mnie. Otwarłem oczy, żeby ją zobaczyć. Po raz pierwszy od ostatniego razu widziałem ją zarumienioną i radosną z mojego powodu. Z trudem było to ukryć.
- Axl... - nabrała powietrza w płuca. - Przepraszam, że tak Ci namieszałam w życiu. Wybacz mi, nie chciałam... - przytuliłem ją.
- Nie mam czego żałować - uśmiechnąłem się z zadumą.
- Wybacz... - szeptała tak, jak wtedy, gdy doszło do wypadku na sylwestrowej imprezie. Przerażało mnie to.
- Michelle, dlaczego tak dziwnie mówisz? - spojrzałem na nią jeszcze raz. - Czy coś się stało? Czy Cię zraniłem? - cholera, za dużo troskliwości, nie powinienem!
Uśmiechnęła się blado, przecząco kiwając lokami. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na jej włosy, zwykle będące prostymi i długimi, z zielonym pasemkiem. Pasemko także zniknęło.
- Twierdzisz, że go nie kochałaś... - mruknąłem do siebie.
- Masz odpowiedź. Do zobaczenia, Axl - pożegnała się, po czym wyszła, delikatnie zamykając już i tak rozjebane drzwi.
Nastała dziwna pustka. Cholera, zjebałem to.

niedziela, 17 marca 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 36.

Z perspektywy Alice:

Już od godziny przygotowywałam stolik na przybycie bandy idiotów lubujących się w alkoholu. Wydawałoby się, że wiele im do szczęścia nie potrzeba, ale chciałam, żeby wyszło idealnie, w końcu to urodziny mojego ukochanego debila. Kurwa, jak to brzmi... Brrr...
Michelle wpadła przez drzwi, dysząc ciężko.
- Przepraszam - wyrzuciła na wydechu i wpiła się w butelkę Danielsa, którym raczyłam się w trakcie pracy - Zostało coś do roboty?
- Nie, panno spóźnialska - roześmiałam się i gestem zachęciłam do zajęcia miejsca - W porządku?
- Pewnie! - zapewniła, odrywając na moment usta od trunku. - Czemu pytasz?
- Spóźniłaś się bitą godzinę! Myślałam, że może coś cię zatrzymało...
- Lepiej usiądź, bo jebniesz jak ci opowiem - posłusznie usiadłam naprzeciw niej. - Dręczyłam Axla. Zaczepiłam go na mieście i zaciągnęłam w ciemną uliczkę.
- Co?! Kiedy? - uznałam, że ze mnie kpi.
Opowiedziała mi resztę historii, przerywając czas od czasu po to, by pociągnąć łyk uduchowiającej whisky. Oczywiście, to było już jakiś czas temu, ale dopiero teraz mnie oświecono. Wybaczam tej debilce.
- Wiem, co powiesz - uciszyła mnie zanim zdołałam wydać z siebie jakikolwiek dźwięk - Zrobiłam z siebie wariatkę. Wiem, ale musiałam. Musiałam, Alice.
- Jak się teraz czujesz?
- Zajebiście - odetchnęła z wyraźną ulgą.
- Tyle mi wystarczy. - poklepałam ją po ramieniu - A teraz oddawaj resztę Danielsa, bo zaschło mi w gardle!
- Jak dobrze, że wróciłaś! - przytuliła mnie, uważając jednocześnie na dziecko - Jak jest z tą ciążą? Czy są jakieś komplikacje czy coś...?
- Wszystko w porządku, tylko muszę się nieco oszczędzać - uśmiechnęłam się do niej, pokazując szereg białych zębów kontrastujących z ciemnymi ustami. Odwzajemniła grymas.
- Czy będziesz mogła zagrać na gitarze?
- Czemu pytasz? Jasne, że tak! Ciężarnej na instrumentach także zapierdalać nie wolno...? - zapytałam z udawanym oburzeniem.
- Chodzi mi o rozmiar brzuszka, czy nie będzie Ci ono przeszkadzać - puściła oczko.
- Przeszkadzać to czasem będzie, jak się urodzi. Będzie mi pomagać Ciocia Michelle. A czy Ciocia pamięta słowa?
- Taaak, mamusiu!
Axl dołączył do nas.
- Sory, Erin mnie zadręczała, a ja nie chciałem z nią przyjść na imprezę - zauważyłyśmy zgodnie, że chłopak trzymał ten różowy strój baletnicy ze sklepu z zabawkami.
- Ej, ale Ty serio chcesz wyskoczyć z tortu? - powstrzymywałam się od wybuchu śmiechu.
- No... - zawahał się Axl. Michelle stwierdziła, że mam coś z głową, a ja poprosiłam, żeby sie zamknęła.
- Chociaż, czemu by nie? Fajny pomysł - wyszczerzyła się do chłopaka ku własnemu rozbawieniu.
- Nie szczerz się tak, bo jestem gotowy się rozmyślić.
- No weź, nie chcę przegapić takiego widowiska! - wskazałam na falbankową spódniczkę dławiąc się śmiechem.
- Humor ci dopisuje, mamuśka. - powiedział z głupim wyrazem twarzy.
- Cóż poradzę? Nie codziennie w końcu wokalista zespołu rockowego włazi ze strojem baletnicy w ręku.
- Zwlaszcza taki gigant jak sam Axl Rose... - Michelle dusiła się ze śmiechu. - Fanki by z Ciebie to zdarły, tak na pocieszenie... - mruknęła, znacząco unosząc brwi.
- Bardzo śmieszne. Daj lepiej to, co tam chowasz pod stołem.
Cholera. Przejrzał mnie. Podałam mu butelkę Danielsa z resztką płynu na dnie. Wystarczyły dwa jego łyki, by opróżnić ją całkowicie. Spojrzałam na niego wzrokiem pełnym nienawiści, pozbawił mnie ostatnich kropel alkoholu. On natomiast przybrał wyraz niewiniątka. Michelle nabijała się z nas w najlepsze, chwiejąc się na krześle.
- Uważaj, bo spadniesz. - wycedziłam przez zęby.
- Zdarza się - odparła i kontynuowała swój popis.
W milczeniu dokończyliśmy przygotowania. Gdy wszystko było już gotowe wyjęłam papierosa, odpaliłam go i zaciągałam się w nieukrywaną przyjemnością.
- Duff by cię za to zjadł, wiesz o tym? - zapytała Michie.
- Wiem, ale przecież się nie dowie.
- Jesteś tego pewna? - wtrącił Axl.
- Tak, bo jak się dowie, to cię ręcznie wykastruję, rudzielcu!
Zamknął się. Uwielbiam swoją charyzmę. Michelle po raz kolejny wybuchnęła śmiechem. Odwróciłam się do Axla, instruując go, jak powinien chodzić w tym swoim stroju.
- Ta noga tak... nie! w ten sposób, o... idealnie!
- Skończ pierdolić, wiem, co robię... - burknął w moją stronę, widocznie niezadowolony. Dałam sobie spokój, mimo że widok jegomościa raził moje poczucie estetyki.
Nagle usłyszałam głośny huk. Rudy aż podskoczył.
- O kurwa! - pisnęła dziewczyna.
- No to jebła - westchnął Axl. - Słuchaj mamusi, cholero! - uśmiechnął się do niej, podczas gdy ta zbierała swoje zwłoki z podłogi.
- O cholera, chłopaki idą! - krzątałam się pospiesznie po kuchni, Axl pobiegł do pokoju, żeby czym prędzej schować tort, a Michelle zabrała się za przygotowanie tekstu piosenki.
- Jasna cholera! No ja pierdolę... - Axl przybiegł do nas zalany łzami. Zszokowało mnie to.
- Co jest?! - zapytała moja przyjaciółka, podchodząc do chłopaka.
- Tort.... UAAAAA! -  wybuchnął głośnym szlochem.
- Lepiej zobaczę... - westchnęła, a następnie poszła szybkim krokiem do salonu, w którym był chłopak. W oddali słyszałam stukanie butów Duffa, Slasha, Izziego i Adlera.
- AXL! - Michelle wrzasnęła na cały regulator. Trzeba przyznać, dziewczyna ma parę w głosie!
- Co, co co? - zapytałam zdenerowana.
- Tort leży rozmaślony na podłodze! KURWA MAĆ! - stopniowo przechodziła w coraz wyższe tonacje. Potem pomknęła po szczotkę i szufelkę, i zaczęła sprzątać.
- Axl, nic się nie stało... to tylko głupi tort! - pocieszałam biedaka, podczas gdy biedna koleżanka walczyła z czasem. Wparowała do nas, gdy dał się słyszeć dźwięk otwieranych drzwi i śmiechy zespołu.
- Michelle piekła - stwierdziłam z dumą.
- A, to nie ma czego żałować - Rudy odzyskiwał swoje chore poczucie humoru.
- Ej! Axl, ogarnij się - obraziła się Michelle, czytając przeróbkę Zeppelinów. - Alice, gitara! - szepnęła. Posłusznie wzięłam instrument, zastanawiając się, co będzie dalej. Niepsodziewanie wokalista wyszedł w rejony stołu, kładąc wszędzie wódkę, piwa i honorowego gościa, Jacka. Oczywiście, to bylo do przewidzenia, ale Duff kocha takie niespodzianki.
- Sto lat, sto lat... - docierał do mnie głos Michelle. A co ja jeszcze w kuchni robię?!
Usiadłam obok dziewczyny.
Teraz to nasza chwila.
- Drogi Duffy! Ja pierdolę, ale mnie wzięło... - zarumieniłam się.
"Publika" wybuchnęła życzliwym śmiechem. Dobry humor przeszedł także na Michelle. Śmiała się razem z nimi.
- Alice, może już pokaleczmy uszy? - zachichotała, szturchając mnie w ramię.
- Jasne! - zagrałam pierwsze akordy Hey, Hey, What Can I Do. Rozluźniona, zaczęlam improwizować. Po minach chłopaków widziałam, że im się podobało. Axl aż omieniał - widziałam go stojącego w stroju baletnicy, z otwartą gębą.
- ... my little Duff looks so drunk! - pokazała Rudemu gest, żeby przyszedł. Spisał się wzorowo! Tańczył po drodze jak ta lala, stanowiąc dla nas zajebiste tło. Przy okazji Slash zrobił fontannę whisky z rozbawienia. Podziwiałam te widoki z uśmiechem, jednocześnie grając.
- Uaaaaa! - wrzasnęła Michelle w zeppelinowskim stylu. Z wrażenia kopara mi opadła. Naprawdę, jest świetna! Zerknęłam na Axla. O dziwo, nie zrobił się zazdrosny! Jednak ten 31 lutego jest dniem magicznym...
Akurat skończyłyśmy grać. Odłożyłam gitarę w kąt, uważając na nią. Ruszyłam w stronę Duffa.
- Wszystkiego Najlepszego, kochanie - uśmiechnęłam się, potem pocałowałam go namiętnie w usta.
- Uuu! - zawył Adler, najwidoczniej brakuje mu kobiecego towarzystwa. Nie przejęłam się tym zbytnio.
- Oj, Adlerku, ty teś dośtanieś! - zaśmiała się Michelle, cmokając go w policzek. Spowodowało to rozpogodzenie się perkusisty. Było zajebiście! Przynajmniej na początku. Każdy z nas śpiewał, tańczył i co tylko było można zrobić w tak zajebistej atmosferze.

Z perspektywy Duffa:
Przeszli samych siebie. Naprawdę. Nie spodziewałem się czegoś takiego. Szczerze powiedziawszy to nie spodziewałem się niczego w kwestii moich urodzin. Przyjaciele jednak potrafią zaskoczyć, i to pozytywnie. Obudziłem się na podłodze. Obok mnie leżeli kolejno Slash i Adler z włosami Michelle na twarzy, a po prawej (albo lewej...) rozczochrany Axl bez koszulki. Super. Musiałem się schlać do nieprzytomności na własnej imprezie. Jak zwykle...
- Żyjesz? - usłyszałem głos Alice, która pochylała się nade mną całkiem trzeźwa. Miałem jej pilnować, ale jakoś sam straciłem kontrolę. Cholera. Na szczęście przypilnowała się sama.
- Jestem w Raju? - usiłowałem być choć trochę zabawny, ale dostałem za to po twarzy. Całkiem mocno, zresztą.
- Nie, kurwa! - zmieniła ten swój słodki ton i zaczęła wrzeszczeć - Leżysz napity na podłodze pośród zwłok innych pijaków. Ładny mi to Raj!...
- No proszę, wszystko wróciło do normy - uśmiechnąłem się i przyciągnąłem ją do siebie - Dziękuję za super niespodziankę.
- Nie ma za co - odpowiedziała całując mnie w policzek - A teraz kochanie, posprzątasz ten cały syf - wręczyła mi miotłę z triumfem w oczach.
- To wredne! - protestowałem.
- Chciałeś, żeby wróciła dawna Alice, to masz. A teraz zamiataj! Raz, raz!
- Co jest? O, kurwa... Razi! - Michelle powoli podnosiła się z paneli - Niech ktoś mi powie dlaczego mam mokre włosy, do cholery!
Zaraz po niej przytomność odzyskiwali inni. Steven wyjmował z gęby pojedyncze włosy Iron Maiden, Slash usiłował nastroszyć sobie afro jeszcze bardziej, a Axl szukał koszulki. Znalazł ją w damskiej toalecie. Nie wnikam, co tam robił. Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć.
- Było miło, nawet bardzo, ale ja muszę lecieć. - szybko się ubrał i zbierał do wyjścia.
- Tak szybko? Impreza dopiero się rozkręca! - krzyknął Slash.
Spojrzeliśmy na niego jak na idiotę, ale nie zraził się tym wcale.
- No wiecie, ślub coraz bliżej... - zaczął nieśmiało, wiedząc, że Michelle słyszy to tak samo dobrze jak my. Ona za to wytrzeźwiała momentalnie. Na każde wspomnienie o ślubie reagowała tak samo czyli co najmniej kiepsko. Wiedziałem, że to już koniec zabawy z jej udziałem.
- Zmykaj, niech się żonka nie martwi! - rzucił mu na odchodne Adler. - Pantoflarz... - mruknął do siebie. Rozbawiło mnie to.
Przenieśliśmy się do domu. Tam znów wypiliśmy, Izzy przyniósł kilka działek i tak jak powiedział Slash, impreza dopiero się rozkręciła. Dziewczyny jednak nie bawiły się tak dobrze. Alice stała na balkonie i paliła papierosa, myśląc zapewne, że niczego nie widzę. A Michelle... Ją jakoś straciłem z oczu. Dzięki temu nie powiem jej, kto miał jej kudły w gębie.

Punkt widzenia Michelle.

Podziwiam wszystko z jako takiego dystansu.
Nie chcę pić, po prostu nie mam ochoty. Szkoda, że nikt nie potrafi tego zrozumieć - każdy, nawet Alice, podchodzi do mnie z alkoholem i bezczelnie częstuje. Już się czuję, jakby po mojej głowie przejechał wielki pociąg.
Wyłapałam jednym uchem dzwonek telefonu.
- Odbiorę - powiedziałam, siląc się na luźny ton, podczas gdy była to wymówka. Nie mogłam na to patrzeć. Duff leży i się pizga z sufitu, albo sam z siebie, Slash się do niego dobiera... a Adler tańczy na stole. Za to Izzy ma drgawki, bo się najarał za dużo. Alice chce go odprowadzić do łóżka, jednak ten jest uparty... albo zwyczajnie nie kontaktuje. Żyć, nie umierać!
Przeniosłam się na korytarz. Żadne z tych głąbów nie zapytało, dokąd idę. Bardzo dobrze!
- Halo? - zapytałam. Nie potrafiłam ukryć zmęczenia.
- Michelle? To ja, Vince.
Jeszcze tego brakowało.
- Czego chcesz? - z mojego głosu kipiała złość na tego pierdolonego dupka. Jak on śmie jeszcze się do mnie odzywać, w dodatku trzeźwy?! Chociaż byłam ciekawa, co ma mi do powiedzenia.
- Co tak ostro? - roześmiał się. W tle słyszałam kobiece radosne głosy, Micka, Nikkiego, Tommy'ego i odgłosy przejeżdżających samochodów. Tam, gdzie był chłopak, musiało padać, i to porządnie. Wywnioskowałam to z dźwięków deszczu i typowo rockowego pisku i zacieszania.
- Proszę Cię, daj mi...
- Chelly, nie bocz się! - przerwał mi brutalnie. Miałam ochotę się rozłączyć, ale jakaś siła trzymała mnie przy słuchawce. - Jak się bawisz na urodzinach?
- Skąd o tym wiesz?
- Michelle, przez ten czas zdążyłem Cię poznać! - odparł wesoło.
- Aham, i co tam jeszcze na mnie masz? - uśmiechnęłam się. Tęskniłam nieco za tym uchachanym farbowanym pedałkiem, jednak wolałabym się nie przyznawać nawet przed samą sobą.
- Hm, wiele rzeczy.
- Na przykład?
- Masz rozmiar C...  - tu nastała niezręczna cisza. Zbyłam to potem śmiechem.
- Hahaha! To tyle?
- Nie, więcej, ale nie chcę mówić, żeby nie popełnić głupstwa - aż poczułam jego bliskość. - Po głębszym zastanowieniu jednak powiem tyle: ładnie pachniesz. Tak kwiatowo... Ulegasz, gdy jesteś całowana w szyję. Jesteś słodka, gdy próbujesz wkurwić Axla do białości... hmm...- Cholera... zaraz się rozkleję. Postanowiłam znów zbyć uczucia.
- Mów, o co konkretnie chodzi, bo nie mam ochoty spędzać czasu przy ścianie - grymasiłam.
- Przyjdź pod Rainbow. Teraz - rozłączył się.
- Ale sama?! Cholera! - wyszeptałam. Następnie, mając jeszcze wątpliwości, ubrałam moją ramoneskę i po kryjomu wyszłam z Hellhouse. Jestem pewna, że nikt nie wykryje faktu, iż zwiałam z otoczenia śmierdzącego marychą. Nadal nie byłam pewna, czy dobrze robię. Nie ma co. Raz kozie śmierć!
Przez całą drogę zastanawiałam się dlaczego Vince chce się spotkać w tak dziwnym miejscu jak Rainbow. Klub dziwek to w końcu nieodpowiedni lokal dla geja. Stanęłam przed budynkiem, ale tak, by specjalnie nie rzucać się w oczy. Nie chciałam, żeby jakiś zdesperowany stary dziad zatrzymał się i oferował mi sex za kasę.
- Jednak przyszłaś - ni stąd, ni zowąd wyłonił się Vince.
- Nie miałam wyboru - czułam, że głos mi się łamie - Czego chcesz?
- Ej, spokojnie. Nie tak ostro. Chciałem porozmawiać. Wejdźmy do środka - otworzył przede mną drzwi w naciąganym, kulruralnym geście. Może w innych okolicznościach bym to doceniła, ale przekraczałam próg dla prostytutek!
- No więc? Jesteśmy w środku. Jestem w miarę spokojna. Powiesz wreszcie czego chcesz?
- Mówiłem ci już, że ładnie pachniesz? - zapytał niewinnie.
- Tak. Przez telefon, idioto. Spieszy mi się trochę, mógłbyś się streszczać?
- Przestań. Przecież wiem, że nigdzie ci się nie śpieszy. - chwycił moją dłoń - Muszę chcieć czegoś konkretnego, żeby się z tobą spotkać?
- Vince, na prawdę nie mam ochoty na koleżeńskie rozmowy, dobra?
Nie słuchał. Przybliżył się do mnie na zdecydowanie zbyt małą odległość i zaczął bawić się moimi włosami. Nagle, zupełnie nieoczekiwanie mnie pocałował. To był długi, namiętny i o, zgrozo odwzajemniony przeze mnie pocałunek. Kiedy oderwaliśmy się od siebie z trudem powstrzymałam się przed spoliczkowaniem go. Poderwałam się z miejsca, on również wstał i przytulił mnie.
- Chyba nie masz mi tego za złe, prawda, Iron Maiden? - szepnął mi do ucha, a jego ręcę rozpoczęły wędrówkę po moim ciele. Zatrzymały się na tylnych kieszeniach moich spodni. Tym razem już się nie hamowałam - moje palce idealnie odbiły się na jego zaczerwienionym policzku.
- Aż tak ci się to nie podoba? - syknął rozwścieczony chłopak, próbując ściągnąć mi bluzkę.
- Spierdalaj! - wrzasnęłam i wybiegłam ile sił miałam w nogach.
Gdy byłam w miarę daleko od Rainbow, zsunęłam się na najbliższą ławkę i zaniosłam szlochem. Tego się po nim nie spodziewałam... Po każdym, ale nie po nim. Pomyśleć, że siedziałam z nim w jednej celi! Jak w ogóle mogłam dać się namówić na spotkanie w takim miejscu?! Zupełnie jakbym świadomie pchała mu się do łóżka! Idiotka...

czwartek, 14 marca 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 35.


Perspektywa Axla.

Zostawiłem ją samą w domu, zastanawiając się nad jej zachowaniem. To wszystko było do niej niepodobne. Najpierw się spotyka z Vincem, udaje słodką lolitkę, patrząc przy tym w moje oczy, a następnie wygląda na wiecznie zaszokowaną i załamaną. Jak na moje oko, to on coś jej zrobił, ale Michelle się uparcie wypiera. Dobrze, że przynajmniej upór i duma zostały na swoim dawnym miejscu. Zawsze mam pocieszenie - mam jakąś znajomą cząstkę tej wariatki.
Vince jej za to zapłaci... - pomyślałem, po czym ruszyłem w stronę Roxy.
Wszedłem z przyklejonym uśmiechem, licząc na spotkanie ze znajomymi. Tyle, że nie miałem na myśli tej całej szajki Motleyów w połączeniu z czterema kobietami. Przyznaję, one są niczego sobie, ale źle trafiły, jeśli chodzi o facetów.
- Janet, zaśpiewasz na naszym albumie?
Wyłapałem trzępki rozmowy. Blondyna ubrana w typowo glammetalowym stylu powiedziała, że wystąpi aby na koncercie, ponieważ nie ma czasu. Vince i Tommy mieli niezbyt uradowane minki, kiedy mnie zobaczyli.
- Cześć - robiłem dobrą minę do złej gry. - Przepraszam, drogie panie, ale porwę Wam wokalistę na parę minut - uśmiechnąłem się. Pociągnąłem go w stronę wyjścia, starając się, aby to wyglądało na przyjacielski gest.
- Eeeej, on nazwał mnie "panią"?! - oburzył się Sixx, zachłystując się wódką.
- Cześć, Nikki! - odkrzyknąłem zaczepnie.
Wyszedłem z wyjusem na zewnątrz.
- Hej, a Ty nie wiesz, co się stało Michelle?
Wyglądał na nieco zaskoczonego.
- Nie wiem dokładnie, o czym mówisz - zawahał się na moment. - O co chodzi?
- Nie będę owijał w bawełnę. Co wtedy odjebałeś?
- Gdzie?!
- W Hellhouse. Swoją drogą, zakazałem Ci tam wstępu... - syknąłem, ale mi przerwał:
- Miło wiedzieć. Michelle zobaczyła, że lizałem się po pijaku ze Stevenem - odparł beztrosko, a mnie po prostu zamurowało.
- Co robiłeś?! - pisnąłem mimowolnie, zaraz jednak powróciłem na właściwe tony. Odchrząknąłem. - Okej... to niby ma wszystko wyjasniać? - zapytałem z powątpiewaniem.
- No, chyba tak. Coś jeszcze? Tam laski się na nas napalają... - niecierpliwił się. Wskazał kciukiem na wejście do Roxy, będące za naszymi plecami.
- Dobra, idź. Jakbyś sobie jeszcze coś przypomniał, to wiesz, gdzie mnie szukać, nie?
- Jasne, mamusiu, cokolwiek rozkażesz! - zarechotał szyderczo. Odwrócił się ode mnie, włażąc przebojowym krokiem do lokalu. Przy okazji się wyjebał, hacząc o własne szmaty, ale to szczegół.
Coś mi tu nie pasuje...

Punkt widzenia Alice:
Dopiero teraz zauważyłam jaki ten szpital jest obskurny na swój medyczny sposób. Obdrapane ściany, tu i ówdzie plamy sama nie wiem jakiego pochodzenia i chyba nawet nie chcę tego wiedzieć. Mijaliśmy biegające po korytarzu pielęgniarki, lekarzy z kamiennym wyrazem twarzy i niepełnosprawnych ludzi podpierających ściany.
- Chodźmy szybciej... - szepnęłam do Duffa, kiedy jeden ze staruszków na wózku inwalidzkim najzwyczajniej w świecie z niego spadł.
Gdy drzwi się przed nami otworzyły zaczęrpnęłam świeżego powietrza i głośno westchnęłam. Od razu lepiej. Wyjęłam z kieszeni torby fajkę i zapalniczkę, ale basista zatrzymał moją dłoń zanim odpaliłam papierosa.
- Alice... Nie powinnaś. - powiedział tonem dobrego tatuśka.
- Tak! Od razu mnie przykujcie do łóżka aż nie urodzę z nudów! Nie pal, nie pij, nie ćpaj, nie stresuj się... - wyliczałam w nerwach - Od razu wyślijcie mnie na terapię do zakonnic!
- Wiesz, że nie o to mi chodzi... - mój wybuch zbił go z tropu.
- Pierdol się! - krzyknęłam i poczłapałam przed siebie, bo bieganiem bym tego nie nazwała.
Przemierzałam chodnik niczym rasowy pingwin, więc Duff z łatwością mnie dogonił, nie musiał się nawet wysilać. Robiło się coraz ciemniej. Potykałam się o własne, niezawiązane glany. W końcu nie wytrzymałam, usiadłam na najbliższej ławce i zaniosłam się płaczem. Blondyn usiadł obok mnie i położył dłoń na moim kolanie.
- Nie płacz, do cholery, bo nie wiem co mam robić.
- Po prostu mnie przytul. - wybełkotałam przez łzy.
Posłuchał. Siedzieliśmy sobie jak para oszołomów. On wdychał zapach moich włosów, ja dygotałam od niekontrolowanego szlochu. Nie wiem ile czasu minęło... Straciłam rachubę. Widziałam tylko, że musiało być cholernie późno.
- Może zadzwonię do kogoś, że już wracamy, co? - zapytał nagle.
- Jak chcesz.
Nie mam pojęcia gdzie i do kogo zadzwonił. Nie interesowało mnie to za bardzo. Głaskałam swój brzuch i marzyłam tylko o tym, żeby wszystko było w porządku. No i żebym mogła wreszcie zapalić.
- Już lepiej się czujesz? - wyrwał mnie z krainy wiecznego spokoju.
- Przepraszam, poniosło mnie trochę. - zwiesiłam głowę - Nie gniewaj się.
- Przecież się nie gniewam, wariatko! - uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał z powrotem - Zauważyłem, że przez tą całą ciążę oddaliliśmy się od siebie, Alice.
Zdębiałam. Takie słowa z ust Duffa padały nadzwyczaj rzadko dlatego docierały do mnie z potrójną siłą.
- W jakim sensie?
- Rozmawiamy tylko o dziecku. Tylko i wyłącznie. To fantastycznie, że będziemy je mieć. Cieszę się z tego powodu, ale... Jakby to powiedzieć... Brakuje mi naszych dawnych relacji. Kiedy nie liczyło się nic innego tylko to, że jesteśmy razem. - spojrzał mi prosto w oczy aż przeszły mnie ciarki - Rozumiesz co mam na myśli?
- Chyba tak... Kuźwa, przepraszam... To wszystko moja wina.
- Nie! - potrząsnął mną delikatnie - To niczyja wina. Po prostu tak się stało, ale nie umiem się z tym pogodzić. Kocham cię, Alice. Wiesz?
Tak dawno tego nie mówił, że chciałam zapamiętać tą chwilę na zawsze. Wyryć ją scyzorykiem w pamięci jak kiedyś robiłam na szkolnych ławkach, kiedy lekcja była nudna (czyli bez przerwy).
- Ja ciebie też kocham, czubie... - szepnęłam, a on znów się uśmiechnął. Tym swoim zajebistym uśmiechem kierowanym tylko do mnie.

Punkt widzenia Michelle.
Obudziłam się. Znowu. Już po raz drugi czy tam trzeci tego samego dnia. Zerknęłam na zegarek powieszony na ścianie. Wskazywał już trzecią po południu. A ja, biedna, bez śniadania... trudno. Teraz to chyba będzie bez sensu. Chciałabym jeszcze sobie poleżeć, ale dla mnie to nieco nienormalne zjawisko - leżenie w łóżku popołudniami. Spojrzałam w okno, mając niedobitki lekkiego poczucia senności. Ciepłe słońce grzało w szybę... przynajmniej ono ma jakiś cel w życiu i zawsze będzie za mną świecić i o nic nie pytać. Za to ja nie wiem, co zrobię za parę lat, za godzinę, czy też za moment. Moja wegetacja to ciągła niepewność - przemknęło mi przez głowę.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Odruchowo skontrolowałam swój stan, po czym poszłam otworzyć wrota wiecznego syfu.
- Slash?! Co Ty tu robisz?!
- Stoję, i mam zamiar wejść. Mogę chyba, nie?
Nic nie odpowiedziałam, tylko umożliwiłam mu przejście do mieszkania.
- Co Cię tu sprowadza? - uśmiechnęłam się, zaciekawiona tą wizytą. Zaprowadziłam go od razu do kuchni. W końcu głupio wyglądałaby sytuacja, w której sterczymy w korytarzu.
Chłopak usiadł na krześle, wlepiając we mnie wzrok.
- Mam sprawę.
- Aha, długa odpowiedź, naprawdę. Coś więcej?
- Wiesz, że jutro są urodziny Duffa?
- Co, jakie urodziny...? - nie wiedziałam, o co chodzi. Cholera, zapomniałam zupełnie... - O kurwa! - wyprostowałam się. Miałam zamiar zadzwonić do Alice.
- No właśnie. Dobrze, że jestem, inaczej byśmy dali plamę... - Slash w taki oto sposób skomentował moje zachowanie.
- Aleś Ty pocieszny. Ja i Alice mamy już nawet plan, jak urządzić imprezę, tyle, że przez ten natłok wydarzeń wyleciało mi z głowy.
- Ty wiesz, że ona jest w szpitalu, nie?
- Ej, nie, jestem nieuświadomiona - zauważyłam sarkastycznie, a potem zaczęłam krążyć po kuchni. Trzymałam się za brodę.
- Hm... cholera, no ale jak ona jest w szpitalu to plan nie wypali! - mruczałam do siebie pod nosem. Slash za to miał zabawę - gapienie się na mnie jak na debilkę.
- Ale śmieszne - burknęłam na niego. - Zadzwonić do Alice, jak myślisz?
Rozległ się dzwonek telefonu. Chłopak podszedł i odebrał.
- Halo? - zapytał tym swoim "entuzjastycznym" tonem.
- Slash? Co jest? - wyszeptałam w jego kierunku.
- Już nie musisz dzwonić - uśmiechnął się, po czym wrócił do rozmowy.
- No, no, jasne... Aha, fajnie... zajebiście!... Okej, powiem, bo histeryzuje... No, okej. Na razie.
Po odłożeniu słuchawki podszedł do mnie. Już chciał coś powiedzieć, kiedy mu weszlam w słowo.
- Kto histeryzuje? - zapytałam.
- Ty - odpowiedział rzeczowo.
-  Ach, jakie to miłe, że nie znasz ludzkiej psychologii!
- No wiesz co? Ty bez histeryzowania jesteś jak Vince i normalność! - zaśmiał się jak czubek.
- Ja nie histeryzowałam, tylko myślałam... a co do tego ma Vinnie?! - podniosłam głos.
- Uu, zakochała się, zakochała! - rechotał jeszcze bardziej.
- Nie! Wcale nie! Skończ wyć, bo Axlowi konkurencję robisz! - podeszłam, aby zatkać mu usta, jednak misja się nie udała.
- Powiem mu o tym! Haha, zakochaaaana! - zawołał śpiewnie, czym udało mu się mnie dobić. Posmutniałam z lekka.
- Może powiedz, kto dzwonił, hmm? - zaproponowałam roztropnie.
- Duff. Wrócą tak mniej więcej o godzinie 20:00. Dzisiaj! - zakręcił się radośnie.
- Wrócą? To znaczy, że Alice także wychodzi? - smutek dał nogę, na jego miejsce przyszła nadzieja.
- Tak.
- Wuu, huuuu! - objęłam go po przyjacielsku , zaskakując Slasha i jego zajebiście wielkie afro.
- Mhm, dzięki...ee... - chłopak stal zakłopotany. Prędko się od niego odsunęłam z uśmiechem, ale i zażenowaniem.
- Wybacz, stary. Poniosło mnie. Może by tak puścić to w nie...
- Okej, wybaczam sympatię - powiedział lekko.
Staliśmy przez chwilę w ciszy. Przez cały czas myślałam o powrocie mamuśki i punka. Kurde, damy radę, kurde, będzie impreza, kurde, Alice nie może pić... cholera.
- Haha! Zaaaakochaaaana! - Slash powrócił na niedawne tory.
- Wcale nie!
- Zakochaaana! - wył dalej, zmierzając do wyjścia.
- Chwila, ale w kim?! - zapytałam zdezorientowana.
- Już Ty dobrze wiesz, spryciulo! Hahaha! - Pan Wielka Złośliwość zamknął za sobą drzwi.
Właśnie, w kim, Michelle?!
Ech... nieważne. Serce nie sługa. Jutro wielki dzień dla wielkiego człowieka. Powiedziałabym, że pora spać, ale to jeszcze nie czas na takie pierdoły. Poczekajmy do wieczora.

Wieczór.
Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, a potem zwróciłam uwagę na radosne głosy moich przyjaciół.
- Michelle, jesteś? - wołała Alice. Nie miałam siły wstać z łóżka.
- Pewnie jest z Axlem lub Vincem... cholera wie - odparł Duff. Czułam, że dziewczyna zbliża się do mojego pokoju. Byłam zbyt wyczerpana, aby się podnieść i ją przywitać. Trwałam w udawanym śnie.
- Och, jak słodko śpi! Duff, jak mogłeś tak pomyśleć?! - rozczuliła się Alice. Pogłaskała mnie po głowie.
- Idziemy do Ciebie? - zapytał chłopak. Wywnioskowałam, że był w dobrym humorze.
- Okej. Dobranoc, Michelle! - pocałowała mnie w czoło. Mało brakowało, aby to wywołało mój uśmiech. Usłyszałam dźwięk pocałunku. Zamknięto drzwi do ćpuńskiego raju.
- Uważaj na siebie - usłyszałam jeszcze przytłumione słowa Duffa. Uśmiechnęłam się do siebie. Zasnęłam, śniąc o czarnej dziurze.

poniedziałek, 11 marca 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 34.


Punkt widzenia Michelle: Dwa dni później.
- Michelle? - Vince szturchnął mnie w ramię. Leżałam w swoim łóżku, w swoim pokoju, w swoim mieszkanku w bloku.
- Hmm? - usiadłam, wpuszczając chłopaka obok siebie. Z jego wyrazu twarzy wywnioskowałam, że nie ma zbyt ciekawych wiadomości dla mnie. - Mów, o co chodzi - zachowywałam się przyjaźnie. Dostałam w zamian milczenie. - Mów, proszę - ujęłam jego dłoń z delikatnym uśmiechem.
- Michelle... ja Cię tak strasznie przepraszam. Jestem chamem, świnią, gnojem... - rozpoczął wyliczanie.
- Nic się nie stało, naprawdę! - stwierdziłam pobłażliwie. - W końcu każdy może sobie wypić i nieco przesadzić, prawda? - próbowałam rozładować napięcie.
- Muszę Ci o wszystkim opowiedzieć.
- Słucham z uwagą - odwróciłam się, aby spojrzeć w jego brązowe oczy.
- To było tak... - westchnął, po czym mówił dalej. - Na początku... gdy mówiłaś mi, że chcesz zrezygnować z Axla, to ja Ci doradziłem, żebyś walczyła, pamiętasz?
Pamiętałam to aż za dobrze. W ciszy skinęłam głową.
- Powiedziałem to, żeby... - nabrał powietrza w płuca. - Żeby sprawdzić, czy to zniszczy Axlowi dotychczasowe poukładane życie. Udało się.
- Że co?! - wrzasnęłam. Gwałtownie wstałam z łóżka. Odechciało mi się wysłuchiwania jego usprawiedliwień.
- Stój! - chwycił mnie za nadgarstek, a następnie pociągnął z powrotem do łóżka. - Proszę, daj mi wyjaśnić! - podniósł głos. - Wiem, co o mnie pomyślisz, ale postanowiłem być uczciwy względem Ciebie.
- Dlaczego teraz Ci się na to zebrało? - łzy napływały mi do oczu, jednak powstrzymałam potok.
- Zobaczyłem Twoją reakcję na widok sceny ze mną i Adlerem w roli głównej. - Zbladłam, a ten nie przerywał wykładu. - Wyglądałaś tak, jak teraz. Zagubiona, smutna... z a w i e d z i o n a. - zaakcentował ten wyraz.
- Zawiedziona... - zastanowiłam się nad tym słowem. - Mów dalej, jestem ciekawa, czym jeszcze chcesz mnie dobić - warknęłam.
- Spokojnie, na wszystko mamy czas. W więzieniu widziałem, że bardzo tęskniłaś za Axlem, mimo że on miał zamiar mieć Cię w głębokim poważaniu i nazwał Cię agresywną suką...
- Skąd o tym wiesz?! - krzyknęłam, zaskoczona.
- Mówiłaś mi o tym przez sen. Wiesz, że lunatykujesz?
- Nie miałam pojęcia... mów dalej, nie uciekaj z tematu!
- Postanowiłem uleczyć Twoje złamane serduszko, zwodząc Cię po całości. Wiesz po co? Ty sama także brałaś w tym udział, nie chcąc się przyznać sama przed sobą.
- Nie, nie wiem - odparłam z irytacją.
- Chciałem... znaczy, chcieliśmy doprowadzić Axla do chorej zazdrości. Wiesz, że nam to całkiem fajnie wyszło? - puścił do mnie oczko. - Ten jego wzrok... ach!
- Zawsze jakieś pocieszenie - uśmiechnęłam się do chłopaka. - Zastanawia mnie jedno. Dlaczego mi o tym mówisz, skoro byłam narzędziem w Twoich rękach? Nie mogłeś zostawić mnie w nieświadomości?
- Należy Ci się uczciwość. Za każdym razem, gdy z Tobą rozmawiałem, miałem uczucie, że oddalasz się od Axla i lgniesz w moje objęcia... - przerwał. Zarumieniłam się. - Czy czułaś coś do mnie? - wypalił.
- Wyjdź! Wynoś się! Nie chcę Cię widzieć! - szarpnęłam chłopaka w kierunku drzwi. Byłam zbyt wkurwiona na jakieś frazesy i inne duperele w stylu dobrze wychowanej damy.
- Kochałaś mnie?! - zapytał, stojąc już przy wyjściu.
- Spierdalaj! - wrzasnęłam na cały głos. Zamknęłam za sobą drzwi, mając nadzieję, że wyszedł z mieszkania. Kiedy wszystko ucichło, zyskałam pewność, że nie ma przy mnie Vince'a.
Osunęłam się na podłogę, zanosząc się nieprzerwanym, głośnym szlochem. Dlaczego zawsze ja muszę wszystko spieprzyć? Czemu muszę zaufać niewłaściwym osobom?! - myślałam, bardziej się pogrążając w smutku. Płakałam i płakałam... Po pewnym czasie wstałam i bezskutecznie szukałam chusteczek. W geście rezygnacji padłam na łóżko, próbując zasnąć. Chciałam na chwilę zapomnieć... zapomnieć...

Mijają dwie godziny.
Ubrałam się w T-Shirt z Doorsami, dżinsy i glany. Następnie wyszłam z pokoju. Otwarłam drzwi, a przy nich siedział nie kto inny, jak... właśnie Vinnie. W jednej chwili wszystko wróciło.
- Co ja Ci mówiłam?! - podniosłam głos na tego sukinsyna. - Wyjdź. Nie dociera?! - byłam coraz bardziej zdenerwowana. On siedział i patrzył, jakbym nie wrzeszczała na niego. W końcu odpuściłam sobie. Z dumną miną wyszłam do kuchni. Vince poczłapał za mną.
- Nie rozumiem Cię! - powiedziałam do niego spokojnie. - Czego tu jeszcze szukasz?
- Przykro mi, wybaczysz?
- Nie. Żegnam - odparłam szybko. - Nie chcę Cię więcej widzieć w zasięgu mojego wzroku.
- Jest jeszcze coś! - podszedł do mnie, ujmując mnie za rękę. Brutalnie go odepchnęłam.
- Nic nie mów! - syknęłam, robiąc kawę.
- Mnie nie poczęstujesz? - zapytał bezczelnie.
- Ciebie? A zasłużyłeś?!
- Okej, rozumiem. Jestem gejem.
Zatkało mnie. Upuściłam z wrażenia szklankę na podłogę.
- Słucham?! - zawyłam zdezorientowana. Usunął mi się grunt pod nogami, jednak podparłam się.
- Tak. Cześć, Michelle.
Nie zdołałam z siebie wydusić słowa. Dopiero, gdy trzasnął drzwiami, wydobyłam jakieś resztki głosu.
- Stój, czekaj, ale co...?! - chyba zemdlałam.

- Michelle, Michelle?! - usłyszałam piękny głos wznoszący się ponad moją głową niczym rajskie smażone motyle.
- Jestem w niebie? - miałam nadal zamknięte oczy. Jarałam się tym ciekawym zjawiskiem.
- Nie, na podłodze w kuchni. Wszystko w porządku?
Momentalnie się ocknęłam.
- Ty to zawsze musisz "wszystko" zepsuć? - burknęłam. Podniosłam szybko głowę, jednak zapłaciłam za to cholernym jej bólem.
- Nie podnoś główki, My Michelle. Chodź, zaniosę Cię do łóżka, poczytam Ci bajkę... i będzie fajnie! - uśmiechnął się Axl, trzymając mnie po chwili w objęciach.
- Co Ty tu robisz? Zabłądziłeś? - wysiliłam się jednak na zdrową ironię w moim wydaniu.
- Chciałem zajebać Ci Danielsa... - wyszczerzył zęby w uśmiechu, który tak uwielbiałam. Tylko jemu jest pięknie z takim grymasem twarzy... rozmarzyłam się. Nie mogę sobie jednak pozwolić na ujawnianie uczuć. Pora na uodpornienie. Tak to się chyba nazywa.
Nawet nie zauważyłam kiedy siedziałam już na swoim kochanym wyrku. Kątem oka dostrzegłam, że Axl dotykał mojej poduszki w celu poprawienia jej. Przyznaję, że dziś nie popisałam się, jeśli chodzi o porządek, a zwłaszcza ścielenie łóżka.
- Michelle, czemu ta poduszka jest mokra? - zapytał zdziwiony Axl. Zapomniałam o moich łzach, cholera...
- Wiesz, spociłam się i tak dalej... - omijałam temat żalu szerokim łukiem.
- Aha, a ja to Ludwik XVI. Miło mi - podał mi rękę. - Tak serio... czy wczoraj w Hellhouse coś się wydarzyło? Coś, co mogło Ci sprawić ból?
Słuchałam w osłupieniu. Szczerze mówiąc, poruszyła mnie nieco troska Axla. Ni z tego, ni z owego wybuchnęłam śmiechem.
- Nie! Naprawdę, przysięgam, że nie! - rechotałam coraz bardziej, aż przesadnie. - N-nic się nie-eee, stało! - łykałam powietrze, siląc się na przekonujący ton. - Nie martw się o mnie - przypadkowo spojrzałam mu w oczy i poczułam jak opadają emocje. Przez cały ten czas Rudy patrzył na mnie jak na uciekinierkę ze szpitala psychiatrycznego.
- Okej... wrócimy do tego kiedy indziej, tak?
- Nic mi nie jest! - ochoczo go zapewniałam. Z uśmiechem ułożyłam się na mokrej poduszce. Odpływałam w niebyt.
- Dziękuję, Axl - wyszeptałam radośnie. Morfeusz ukołysał mnie w swoich objęciach.
- Tak, wrócimy... - chłopak gładził mnie po włosach. - Śpij dobrze - poklepał moją nogę. Usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi.

sobota, 9 marca 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 33.


Punkt widzenia Alice.

- Nie musisz już czasem iść? – zapytałam głaszcząc Duffa po blond włosach.
 - A gdzie mi się niby spieszy, kochanie?
 - No nie wiem… Może chciałbyś się napić z chłopakami, a nie siedzieć z wrakiem człowieka na sali w jakimś obskurnym szpitalu.
- Powiedz lepiej, że chcesz się mnie pozbyć, a nie… - wydawał się zmartwiony moją odpowiedzią.
 Rozpłakałam się. W sumie, to nic nowego. Przez ostatnie dni płakałam właściwie bez przerwy. Nie wiem co mi odbiło, w końcu to Michelle jest od płaczu, a nie ja. Po twarzy spływały mi kolejne łzy i nie mogłam ich powstrzymać. Nie miałam na to siły.
 - Idź, proszę. Nie chcę, żebyś mnie widział w takim stanie… - wymamrotałam niezrozumiale dławiąc się powietrzem.
 - Alice, nie wkurwiaj mnie! – wrzasnął nagle – Ile razy będę ci jeszcze musiał powtarzać, że cię kocham, do cholery! Nad życie! I nic tego nie zmieni, słyszysz mnie?!
 - A jeśli ono – mówiąc to, wskazałam na brzuch  - nie dożyje porodu? – znów zaczęłam przeraźliwie szlochać, na samą myśl o tym, że mogłabym stracić dziecko.
 - Oczywiście, że będzie mi z tego powodu przykro, ale ty jesteś dla mnie najważniejsza, zrozum – przytulił mnie mocno, tak, że nie mogłam zebrać myśli. – Mam już iść?
 - A możesz zostać? – w odpowiedzi położył się obok mnie na szpitalnym łóżku i tak mijały minuty, godziny…
 Nie zauważyłam jak do sali wszedł lekarz i widząc nas śpiących w swoich objęciach cicho zakaszlał. Duff prawe spadł na podłogę, ale zaraz pozbierał swoje porozrzucane ego i sprawiał wrażenie ucznia, który chce posłuchać nauczyciela. Tak, jasne kochanie. Uważaj, bo uwierzę.
 - Jutro dostanie pani wypis ze wszystkimi uwagami dotyczącymi środków ostrożności, jakie musi pani teraz zachować. W takim telegraficznym skrócie, dużo odpoczywać, nie pić, nie palić i się nie stresować. Jasne?
 - A może coś, co jest choć trochę wykonalne? – powiedziałam z wyrzutem.
 - Chce pani urodzić zdrowe dziecko? To się musi pani dostosować do moich zasad.
 - Chyba poradzimy sobie bez tego, proszę pana. – wtrącił Duff – Alice wychodzi dzisiaj na własne żądanie.
 - Co proszę?! – zapytałam równocześnie z doktorkiem w kształcie pączka, którego ktoś za bardzo napchał marmoladą.
 - Tak, kochanie. Zbieraj się.
 - Nie zgadzam się! – krzyknął pączek. - To zagrożenie jej życia i zdrowia!
Ale Duff nie słuchał. Sam mnie spakował i kazał dać mój wypis natychmiast. Zdenerwowana pielęgniarka kilka minut później wręczyła mu dokument i wyszliśmy.
- Co ty sobie wyobrażasz?! – dopiero na ulicy byłam w stanie na niego wrzasnąć.
- Wkurzył mnie. Zresztą, z tobą już wszystko w porządku, prawda? Po prostu ograniczysz alkohol i będzie gitara – pocałował mnie, a ja już nie protestowałam. – Choć do domu. Wszyscy się stęsknili.

Punkt widzenia Michelle.
Chłopak bawił się moimi włosami. Opierałam głowę na jego piersi. Wyglądaliśmy dość dziwnie, jak na nasze relacje. Przypominaliśmy parę, jednak tak nie było. Przynajmniej ja tak sobie próbuję wmówić! Każde z nas było pogrążone we własnych myślach. Potrzebowałam po prostu wsparcia, a on... powinnam mu podziękować. Tak sądzę.
Siedzieliśmy na Hellhousowej podłodze.
- Vinnie? - zapytałam cichym głosem, unosząc nieco głowę.
- Hmm? - spojrzał na mnie z uśmiechem, ale gdy ujrzał moją dość zdołowaną minę, zasmucił się.
- Martwię się o Alice i Duffa... boję się o ich dziecko. Jeśli coś się stanie... - westchnęłam z rezygnacją.
- Cii, dziecinko. Ja też - objął mnie. Trwaliśmy przytuleni do siebie przez jakiś czas. Nie chciałam tego przerywać, czułam się tak bezpieczna...! Nagle w drzwiach stanął nie kto inny, tylko Steven. On również nie był zbyt radosny. Przynajmniej ja tak to odebrałam.
- Wy też zamulacie? - zagaił pospiesznie, jakby cisza parzyła.
- Jak widzisz... - odparłam, odklejając się od ramienia Vince'a. Przy tym pomyślałam o czymś, co zaskoczyło mnie samą. Przez tyle miesięcy wszystko się zmieniło. Znów stałam się tą wiecznie zamulającą, tęskniącą do miłości Michelle. Tu nie miało tak być! Miałam się uwolnić od wiecznego poczucia rozżalenia... nie tak!
- Chłopcy, nie łamcie się! Alice Eugenia Smith urodzi zdrowego Duffa Juniora! - wykrzyknęłam entuzjastycznie, wstając.
- Albo Alice Juniorkę... - mruknął zadumany Steven.
- Co z wami? Hej, może wyjdźmy gdzieś? Albo najebmy się tutaj? - podeszłam energicznie do zdezelowanej szafki, w której trzymano Danielsa. Muzycy nieco się ożywili, jednak kątem oka wyłapałam ich porozumiewawcze spojrzenia. Wróciłam na swoje miejsce z uśmiechem, podając im... w sumie nie. Będzie zabawniej, jak spróbujemy się napić z butelki - pomyślałam, a mojemu złamanemu serduszku zrobiło się lżej.
- Skąd to masz? - zapytał perkusista, mając na myśli Jacka.
- Zajebałam Axlowi - stwierdziłam pogodnie, zerkając na Vinniego. Na jego twarzy zobaczyłam szelmowski uśmiech. - Pijemy?
- Pijemy! - zawołali zgodnie.
- Zdrowie! - już topiliśmy smutki w alkoholu. Nie miałam siły na myślenie.
- Uoooo, Sweet Child O' Mine! - wstałam, zataczając się. W końcu już opróżnialiśmy czwartą butelkę.
- Zatańcz, zatańcz! - dopingowali mnie, widząc moje niezręczne wygibasy. Jakimś cudem włączylam piosenkę Gunsów, przełączając to tu, to tam. Poniósł mnie hipnotyczny rytm, do którego moje ciało podrygiwało i kiwało się na wszystkie strony.
- O kurwa... - pobiegłam w celu zwrócenia whisky na ziemię. Nie ma tak dobrze - musiałam uciec na dwór. Gdy wróciłam, zastałam... coś nietypowego.
Vince pocałował Stevena w usta, a ten chichotał jak czubek i gładził go pod bluzką.
- Przepraszam na moment... - zatkało mnie. Musiałam znów się porzygać. You know...
- Michelle, ja Ci to wyjaśnię! - wstał chłopak, na którym mi przez chwilę zależało.
- Nie musisz. Rozumiem... - usiłowałam wydobyć uśmiech, jednak nie wyszło. Pozostało mi jedynie trzaśnięcie drzwiami z drugiej strony. Tak też zrobilam.

Punkt widzenia Axla:
- Kotku, może pójdziemy do Hellhouse? Napijemy się Jacka, hmm? - zamruczała moja wybranka do ucha. Miło, że zmieniła płytę.
- Ta... jasne. W końcu nieszczęście Alice i Duffa trzeba świętować! - burknąłem. Nie uśmiechało mi się chlanie, co jak na mnie jest dziwne. Zauważyłem, że Erin zamilkła, a w jej oczach malowało się rozczarowanie. Nie lubiłem patrzeć na nią, gdy była w takim stanie.
- Dobrze, pójdziemy! - zacząłem cieszyć się jak debil tylko po to, aby się uspokoiła.
- Hurra! - objęła mnie spontanicznie i pocałowała w policzek. Uśmiechnąłem się, jednak wewnątrz czułem się zmieszany. Nie, nie chodzi o to, że wątroba tańczy walca z nerkami. Chodzi o stronę emocjola... emocja... kurwa mać! You know, what I mean.
Po drodze minęliśmy Michelle. Ona również nie wyglądała najlepiej.
- Cześć! - zawołała Erin, nieco zbyt entuzjastycznie. Błagam, oby nie zaczęła szczebiotać!
- Wszystko w porządku? - kontynuowała, ku mojej wściekłości. Żeby przerwać jej gadanie, burknąłem powitanie.
- Mhm... - odpowiedziała dziewczyna, po czym nie oglądając się za siebie pomknęła w niewiadomym celu.
- Coś się stało? - zawołałem na nią.
- Nic - odkrzyknęła, nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Poszła za to w swoją stronę. Widziałem jednak, że coś się stało.
- Chodźmy szybciej - nalegałem. Chciałem koniecznie sprawdzić, co się dzieje.
W końcu dotarliśmy.
Otwieram drzwi.
Widzę to. Kurwa, ja to widzę!
Vince i Steven.
Leżą bez koszulek. W swoich objęciach.
- Wstawać, ciule! - krzyknąłem do ich uszu. Ani drgnęli.
- Alice rodzi! - Erin nie dawała za wygraną, próbowała wszystkiego, żeby ich obudzić. Dalej nic.
- Dobra, czas na najcięższy kaliber - szepnąłem do dziewczyny. - Vince! Stanął Ci!
Od razu lepiej. Steven podniósł głowę ze śmiechem, jednak nie zrezygnował z przebywania w objęciach chłopaka. Za to Vince ocknął się momentalnie, ale był unieruchomiony przez rozmarzonego perkusistę.
- No co za pedały! - po raz pierwszy, od kiedy znam Erin, ta wrzasnęła niemalże wulgarnie. Podziałało to na mnie otrzeźwiająco.
- Co się, kurwa, dzieje...? - wydukał Vinnie, będący pewnie na ostrym zdezoriencie. Zobaczył zadowoloną głowę Stevena na swojej piersi.
- Hej, kochanie, jak się spało? - zarechotał radośnie Adlerek.
- Bleee! - wzdrygnął się, a następnie pospiesznie wstał i szukał swojej koszuli.
- Możecie mi wyjaśnić, co Wy razem robiliście? - zapytała Erin.
- Chuj mnie to obchodzi! Gdzie jest mój Daniels?!?! - zawyłem z rozpaczą.
- Michelle... gdzie ona jest? - mruknął farbowany wokalista pod nosem.
- Co do tego ma Michelle?! - zapytałem. - Chcę się koniecznie napić, nie daję sobie rady na trzeźwo z tym jej pierdolonym szczebiotaniem - wskazałem na Erin. - A Ty pieprzysz o Michelle! Co z Ciebie za facet?!
- Muszę wyjaśnić... - odparł smutno. Założył swoją pieprzoną niebieską szmatę na ramiona i wyszedł. Oby jej nie zranił, tak jak ja. Oby. Tym razem chodzi o dziewczynę, która wywróciła moje życie do góry nogami. O tą odważną, pewną siebie, ale mającą skłonności do płaczu szatynkę.

wtorek, 5 marca 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 32.

Ale tu cicho i pusto... czy jest tu w ogóle ktoś zainteresowany? Może macie jakieś sugestie dotyczące naszego pisania? Z góry dzięki. Amy.
________________________________________

Dwa dni później.

- Nie ma to jak wolność! - okręciłam się z radością wokół własnej osi. Szliśmy całą grupą do Whiskey A GoGo, aby uczcić nasze wyjście z kicia. Już wyjaśniam, co się stało z Vincem. "Nasze" - oznacza, że tatuś się wszystkiego wyparł, a Vince'a uniewinniono.
- Zgadzam się! - poparł mnie chłopak idący obok mnie, a następnie dał mi całusa w policzek. Uśmiechnęłam się do Alice.
- A czy z dzieckiem wszystko okej? Axl mi meldował, że prowadzisz się jak wzorowa mamusia - tu już warknęłam w kierunku Rudego, który szedł ze swoją cizią. Ona z kolei kłociła się z Adlerkiem o kawałek drogi "Nie, kurwa, weź swoją tłustą dupę, bo ja idę! Twoje miejsce jest na ulicy! już, już!". Boże... czemu ten pojeb musi z nami się wlec w każdy zakątek tego pieprzonego świata?! Nieważne. Niech się Axl nacieszy pustaczkiem, może kiedyś mu się znudzi.
- Erin, co sądzisz o najnowszej piosence Gunsów? Wiesz, że to Axl napisał? - zagadnęłam przyszłą-niedoszłą żonkę Rudego.
- Yy? Super - mruknęła. - A Ty?
- Myślę, że jest rewelacyjna, melodia chwytliwa, tekst jak zwykle zajebisty, czego chcieć więcej? - uśmiechnęłam się z satysfakcją i dumą do Rudego, ku niezadowoleniu Vince'a. Wiedziałam, że Erin nie stać na tak genialną odpowiedź.
- Sądzę, że to geniusz muzyczny, melodia rozpływa się w uszach, a rytmika przenosi w świat ćpuńskich marzeń o jednorożcach, gitarzyści uparcie współpracują ze sobą, wywołując orgazm u groupies, wokalista dopełnia czaru - uwodzi nieszczęsne fanki Gunsów... poezja! - powiedział Steven.
Zamurowało nas. Dopiero ciszę zrodzoną ze zdumienia przerwała Alice.
- Kim jesteś i co zrobiłeś ze Stevenem?! - podeszła do niego z łapami udającymi noże. Po chwili... nie spodziewałam się tego. Mianowicie:
- AAAA! - skuliła się Alice. - Kurwaa, skurcz, skurcz! Aaaa!
- Po pogotowie, morony! - pisnął Duff, trzymając dziewczynę, żeby nie upadła. Jako tako przytomna zadzwoniłam po karetkę, szczerze wątpiąc, czy przyjadą na czas. Zapieprzałabym do szpitala, ale to daleko jest... tak z 50 metrów. Bardzo daleko!
- Usta, usta! - wrzeszczał Adler, ni to przerażony, ni to rozbawiony.
- Cicho, telefonu nie słyszę! - wydarłam się, odrywając słuchawkę od siebie na momencik. - Tak, tak... - kontynuowałam po chwili.
- Eeej, to moja kobieta, i chuj! - odepchnął go Duff w przelocie, gdy perkusista zbliżał się z niebezpiecznie wygiętymi ustami do twarzy ciężarnej.
- No, chuj to na pewno... - pizgał się Axl.
- AAAAAAA! - wrzasnęła Alice wniebogłosy - Dajcie mi coś, noo!
- Masz, może się zmieści! - Slash podbiegł ze słoikiem, podkładając go pod krocze Alice.
- Dzięki... - mruknęłam, całkiem zdezorientowana.
- Ty też?! - zdumiał się Vinnie.
- Aaaa, aaa! - piszczałam.
- Do jasnej cholery, chude to dziecko! - śmiał się blondynek z niebieskim odcieniem.

Z perspektywy Alice...

Chyba gorzej być nie mogło... Duff Junior musiał zacząć domagać się wyjścia na środku ulicy, gdy byłam w towarzystwie samych niedouczonych w kwestii pierwszej pomocy gamoni. Po prostu pięknie. Na szczęście Michelle wykazała się trzeźwością umysłu, jeśli w jej przypadku można mówić o czymś takim.
- Michelle... - złapałam ją za rękę i przyciągnęłam do siebie - Kurwa, weź coś zrób!
- Spokojnie! - wrzasnęła zdezorientowana - Zaraz przyjadą!
- Zanim dojadą to ja tu kurwa urodzę! Nawet głupi słoik Slasha mi nie pomoże!
Duff cały czas trząsł się tuż obok mnie zupełnie, jakby to jego bolało, a nie mnie.
Usłyszałam wreszcie odgłos karetki. Sanitariusze wnieśli mnie do środka mimo oporu basisty, który uparcie twierdził, że on to za nich zrobi. Później właściwie niewiele pamiętam. Wbili mi igłę w pierwszy lepszy mięsień i odleciałam. Znalazłam się w Białym Domu.
- Proszę za mną, panno Smith - jakiś absztyfikant zaprowadził me zmęczone zwłoki do sali, w której obżerał się Abraham Lincoln.
- Dzień dobry, Alice! - zawołał radośnie.
- Dobry, dobry, co tam szamasz? - usłyszałam swój własny głos.
- A, takie jedno małe dziecko.
Piiiip!
- Jest pyszne, spróbuj! - zachęcał mnie.
Piiiip!
- Mmm, całkiem całkiem... - oblizywałam palce z zachwytem.
"Alice, wszystko okej? Alice! Halo!"
Ocknęłam się. Na moje nieszczęście. Byłam tak kurewsko głodna...
- CHOLERA JASNA! Przerwałeś mi kolację z Lincolnem! - zawyłam oburzona. - Da mi się jeszcze trochę tych drugów?
Lekarz stojący obok Duffa spojrzał na mnie z powątpiewaniem. Nie usłyszałam upragnionego "No dobrze!", za to zaczął pieprzyć coś o zagrożonej ciąży.
- Słucham?! - zatkało mnie.
- Uspokój się. Proszę kontynuować.
Nie bardzo miałam ochotę na słuchanie. Kiedy już wreszcie skończył... zaniosłam się szlochem.
- Zagrożona, zagrożona... - powtarzałam to jak mantrę, tuląc się do ramienia Duffa. Jedynie tam nie było problemów, wszystko tkwiło na swoim miejscu. Pragnęłam jedynie tego, aby wszystko wróciło do normy, jednak czułam, że tak nie będzie.
- Wytrzymamy, kochanie, wytrzymamy... mimo wszystko Cię kocham. Wiesz? - otarł moje łzy, pokazując mi blady uśmiech na swojej twarzy. Po raz pierwszy ujrzałam coś takiego u mężczyzny. Byłam w szoku.
- Ja Ciebie też. Bardzo - odpowiedziałam. Pomknęłam ręką po jego policzku. Patrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Czułam się jak na pierwszej randce.
Tyle, że na niej nie przeżywaliśmy smutku i cierpienia. Nie była ona pełna obaw i lęku o nienarodzone życie.
Tyle, że nasza miłość wówczas była słabsza.