wtorek, 26 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 31.


Z perspektywy Duffa:

Powstrzymani przez charyzmę mojej ukochanej przed zrobieniem finansowej krzywdy niewinnej staruszce powlekliśmy się do Hellhouse. Po drodze spotkaliśmy przyszłą panią Rose, która targała ze sobą torby pełne niezidentyfikowanych rzeczy.
- Cześć - powiedziała dołączając się do nas.
- Za jakie grzechy?! - szepnąłem do idącej obok Alice.
Silniej ścisnąłem jej dłoń, uważając, żeby krew nadal mogła w nich swobodnie płynąć.
- Za takie, że to narzeczona Twojego przyjaciela! - warknęła w odpowiedzi i wyswobodziła się z uścisku. Nie zajęło jej to dużo czasu. Muszę popracować nad kondycją.
- Duff, jak tam twoje dziecko? - wypaliła Erin, a ja momentalnie pobladłem. No właśnie... Dawno się nie odzywało... - Halooo, jesteś tam?! - zapukałem w brzuch. - Chyba nie żyje.
- Och, tak mi przykro... - udała zmartwioną - Może jednak pójdziemy do tego ginekologa się przekonać, co?
Ewidentnie do mnie zarywała. Uprzedził mnie o tym morderczy wzrok Alice. Tak morderczy, że strach się bać.
- Jasneee... - przytaknąłem niechętnie. Psychicznie chorym się nie odmawia. To reguła, której nauczyłem się po latach znajomości z niejakim Axlem.
Chłopaki wykręcili się chęcią na Danielsa i koniecznością zajarania, więc zostałem sam z dziewczynami. Skręciliśmy w jakąś uliczkę, która rzekomo miała prowadzić do specjalisty w sprawach intymnych. No, może być zabawnie.
- No więc... - zagadnęła psychopatka zwracając się do Alice - Który miesiąc?
- Nie twój interes. - wycedziła przez zęby.
- Nie bądź taka. Staram się być miła. No więc który?
- Nie wychodzi ci. Szósty, bo co?
Wtedy dotarło do mnie, że za zaledwie trzy miesiące zostanę ojcem w pełni materialnego dziecka! O kurwa, ale odlot!
Resztę drogi pokonaliśmy w całkowitej ciszy. Wolę, żeby milczały niż skakały sobie do gardeł, naprawdę.
W poczekalni była masa... kobiet. W różnym wieku i zapewne z różnymi, hm, kłopotami.
- Dzień dobry... - wydukałem nieśmiało. Czułem się skrępowany ich penetrującym mnie wzrokiem.
Z gabinetu wyjrzała niesympatyczna głowa lekarza.
- O, widzę, że pani w ciąży i do tego nieumówiona. Coś się stało? - zapytał od niechcenia. Regulamin nakazywał mu przyjmować nagłe przypadki bez kolejki.
- Tak, ale wolałabym porozmawiać o tym w gabinecie. - odpowiedziała spokojnie Alice i weszliśmy w eskorcie Erin i grubej, prawie okrągłej pielęgniarki.
- W czym problem?
- Duff jest w ciąży. - wypaliła Erin.
- Słucham?!
- No, on jest w ciąży i jego dziecko nie daje znaku życia. Mógłby go pan przebadać? - zatrzepotała zalotnie rzęsami.
Alice wzięła lekarza na stronę i wyjęła dziesięciodolarowy banknot z kieszeni obcisłych dżinsów.
- Ona jest pokręcona. Pan jej się nie sprzeciwia, bo zrobi awanturę. - wcisnęła mu pieniądze do ręki, a on zabrał się za badanie mnie.
Koleś prawie mnie molestował! I przy okazji wypytywał o genezę mojego "gejowskiego" imienia, jak się ten skurczybyk wyraził. To powinno podchodzić pod paragraf. Ale dziewczyny miały ubaw, to najważniejsze.
- KURWA MAĆ! ZABIERAJ PAN TE ŁAPY! - wrzasnąłem. Poczułem, że sprawy zaszły za daleko. Ten gościu istotnie grzebał mi w odbycie! Czy on sugeruje, że mam wysrać tego dzieciaka czy co?! Puściłem bąka prosto w łapę sadysty. Nie był zachwycony, tak sądzę. Obrona własna, hehe!
Erin z niecierpliwością oczekiwała na diagnozę.
- Pani towarzysz cierpi na zwyczajną niestrawność. Podejrzewam, że zjadł za dużo ciastek czy coś w tym guście.
Oczy przyszłej Rose rozszerzyły się wywlekliśmy się z tego dziwnego miejsca.
- Nie jesteś w ciąży... - majaczyła, idąc obok nas.
- Nie, nie jestem. Jedno dziecko w zupełności mi wystarczy. Oczywiście, jak na razie - puściłem oko do Alice, która nadal patrzyła na Erin z zamiarem krwawego mordu.

Tymczasem punkt widzenia Michelle.
- O, cześć, Axl! - odezwał się Vince zbity z tropu, najwidoczniej był równie zaskoczony jak ja.
- Cześć. Widzę, że więzienie Wam służy, gołąbeczki? - złożył usta w dzióbek. Spłonęłam rumieńcem. Po raz pierwszy od wielu miesięcy odebrało mi mowę. Odsunęłam się nieco od Vince'a. Przynajmniej próbowałam. Nie wyszło, ponieważ jego silne ramię przyciągnęło mnie do siebie, a jego właściciel zapewniał, że jest wszystko okej, ale nie możemy się doczekać wyjścia w kicia. Kiwałam głową w milczeniu niczym sztywna lala. Wpatrywałam się w Axla, szukając jakichś zmian. Poza zieloną bluzką z napisem "Jestem jednym z NICH, sukinsynu!" i rysuneczkiem Gunsów, niczego nie zauważyłam. Może to i lepiej? Przez cały pobyt tutaj tęskniłam za nim.
- Michelle, coś się stało? Nic nie mówisz. Czyżbyś molestowała Vinniego za moimi plecami? - wykrzywił twarz w grymasie.
- Nic Ci do tego, skurwielu - rzuciłam pod nosem. Axl to zignorował, a jego fałszywie niebieskie oczy świdrowały nas wzrokiem.
- Czego się tak gapisz? Pary debili nie widziałeś? Ach, wystarczy, że Ty i Erin spojrzycie w lustro... - syknęłam rozeźlona. Dobrze, że był przy mnie ktoś, kto doceniał moje poczucie humoru i "smaku", o ile tak się to dziś nazywa. Mianowicie błękitny blondyn zaśmiał się. Mam wrażenie, że on celowo wkurwiał Rudego, który spurpurowiał na twarzy.
- Złość piękności szkodzi, Axelku - zaszczebiotałam. - A co u Alice?
- Nie spytasz, co u Eliiin? - Vince rechotał w najlepsze.
- Nie, kurwa. Co u Alice? - wróciłam do tematu.
- U niej wszystko w porządku, pije, pali i ćpa na równi z Adlerem. Coś jeszcze?
- No chyba Cie pojebało! Ale niech robi, co chce, chociaż się o nią martwię...
- Serio? - zapytał Vince.
- Nie! - wstałam gwałtownie. - Axl, powiedz jej, że jak jeszcze taki numer wywinie, to wygarbuję jej skórę! Jasne?!
- Oj, widzę, że nie umiesz rozróżnić ironii, My Michelle! - zaśmiał się Rudzielec. Jeszcze raz tak mnie nazwie...
- Spadaj. Jak przyszedłeś tu po to, żeby mnie wkurwiać, to wypierdalaj. Jutro wychodzę...
- Pojutrze - przypomniał.
- Pojutrze... cholera mnie tam wie! Kogo to obchodzi?! Nikt mnie nie kocha! - zawyłam, z powrotem padając na podłogę. Chłopaki spojrzeli na mnie. Jeden z litością, drugi z politowaniem.
- Nie denerwuj jej, proszę. Widzisz, jak ona znosi tęsknotę za Tobą - dojebał Vince.
- Wcale nie! - wydarłam się na cały regulator, a moja twarz stała się niemal fioletowa z nadmiaru emocji. Nuciłam piosenkę Zeppelinów, żeby odwrócić uwagę od siebie. Starałam się.
- Ekhem, ekhem... Michelle, przyszedłem tu po to, aby Ci powiedzieć, że Duff...
- Że Duff? - podłapał Vince. - Że Duff, że Duff, ŻE DUUUUUUUUUUUUFF! - śpiewał niczym panienka z opery. Pokładałam się ze śmiechu, po czym dołaczyłam do niego.
- Para wariatów! Jednak problemy łączą ludzi! - pizgał się Axl, po czym wył razem z nami utwór "że Duff!". Sielanka nie trwala długo.
- Że Duufffff! - zawył Rudy, a następnie dokończył normalnym głosem - nie jest w ciąży!
- Dzięki Bogu! - westchnęłam z ulgą. Miałam odruch, aby się przytulić do Axla, jednak powstrzymały mnie słowa Vince'a:
- A wiesz, co Ci powiem? Ciekawsze jest to, że Michelle przez sen gada do mnie, że Cię kocha i chce Cię zjeść? - Vince stwierdził z powagą. Ja zakryłam się włosami, komentując na swój sposób. Axl wlepił we mnie gały. No to koniec.
- Okej... ech... no to ten, tego... trzymajcie się! Vinnie, chodź na chwilę... - Axl powiedział mu coś do ucha. Ten drugi kiwał ze zrozumieniem, a na końcu zachował się jak jakiś pierdolony glina ze słowem "rozumiem" nagranym w mózgu. Super. Poczekaliśmy do momentu, w którym Axl wyjdzie. Kiedy nadeszła upragniona chwila, Vinnie podszedł do mnie. Wstałam, patrząc mu w oczy. Zbliżaliśmy się do ściany.
- Co mówił? - uśmiechnęłam się.
- Że do siebie pasujemy i jest zazdrosny - wyszczerzył ząbki.
- Podoba mi się ta druga część wypowiedzi - odwzajemniłam grymas. Vince przyblokował mnie, wgniatając w jedną z czterech podpór "domu".
- A mnie ta pierwsza - pocałował mnie w szyję. Coraz bardziej rajcował mnie ten facet... niewyżyta szatynka z seksowną blondynką, która jest chłopakiem. Normalnie, jak z bajki...

2 komentarze: