sobota, 9 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 20.

Historia z punktu widzenia Michelle:

Hey you caught me in a coma 
And I don't think I wanna 
Ever come back to this...world again 
Kinda like it in a coma 
'Cause no one's ever gonna 
Oh, make me come back to this...world again.

Wsłuchiwałam się w głos Axla, łapałam każde jego słowo, mimo że znałam je niemal na pamięć. Jak się czytało cały tekst w drodze do Geffen, a droga nieco zajmuje, to nie dziwne, że można się nieco nauczyć. Boję się swoich kwestii. Nie dostałam ich, dostałam aby liryki wokalisty. Pytałam o to, ale oczywiście zespół był uparty, mówiąc "To niespodzianka!". "Jaka?!" - napalał się Steven, jak zwykle niczego nie ogarniający. I tak kocham tych moich świrów. Każdy jest jebnięty w pozytywny sposób. Droga zleciała mi na rozmyślaniu i słuchaniu dziwnych kłotni chłopaków. Np. Jak nazwać Duffa Juniora. Padały propozycje w stylu "Puffy i chuj!", albo "Baby Bum McKagan". Zajebiste imię dla dziecka, każde marzy o takim. Nagle zachciało mi się rzygać, zapomniałam...
- Wypuście mnie na moment! - wrzeszczałam. Axl posłał mi pytające spojrzenie.
- Co jest?
- Zaraz się porzygam na Twoje portki! - syknęłam, powstzymując się.
- A Ty też masz Baby Boom? - zapytał Adler, a wszyscy spojrzeli w moją stronę, nawet Izzy, który kierował autem.
- Kurwa, patrz jak jedziesz, ośle! - zwróciłam mu uwagę.
- No to masz kurwę czy osła?! - zastanawiał się Steven.
No ja nie mogę... otwarłam drzwi i zrobiłam to, co należy. Potem bezczelnie się uśmiechnęłam i powiedziałam, że moje Baby Boom nazywa się chorobą lokomocyjną. Jak widać, dotarło. Nie zadawali więcej pytań. W reakcji jedynie Axl żartował - sobie ze mnie "Och, moja bieduuulka!" - tu oczywiście mina zbitego pieska. Jednak nie spodziewałam się miłego objęcia. Dzięki Rudy, starasz się.
Po wrażeniach dotarliśmy na miejsce. Weszliśmy do środka. Slash musiał, ale to musiał zrobić wejście smoka:
- Co jest, kurwa?! Gdzie uczta dla króla gitary? - to trzeba ochrzcić nazwą "wstęp w hukiem". W dodatku wszyscy mieli złożone ręce w kształcie prowizorycznych pistoletów. Ja w odruchu kopnęłam nadchodzącego wydawcę w... zgadnij. Tak, w sztuczną szczękę, która poleciała na twarz Axla.
- Hej, bo Erin będzie zazdrosna! - płakałam ze śmiechu. Pewnie nastrój nie udzielił się facetowi odpowiedzialnemu za płytkę Gunsów. Za to Gunsi pizgali sie na całego.
- Może już przejdźmy do nagrywania? - zaczął niepewnie Geffen.
- Okej, mamy całkiem świeży materiał - powiedział spokojnie Axl. - I wiesz co? Nie spodziewałem się po Tobie takiego całusa na odległość, Davidzie - uśmiechnął się, próbując ukryć obrzydzenie. Z kolei ja i Steven zwijalismy się z rozbawienia. Koniec tego dobrego, zaczynamy nagrywanie, bo obiad stygnie. Ciekawe, co tam Alice ugotuje... O czym ja myślę!

David podał mi mój tekst. Również był wtajemniczony w niespodziankowanie, czy cholera wie jak to nazwać. Dostałam liryki w momencie, w którym miałam zacząć czytanie. Nie wiedziałam o jednym drobnym szczególe. Zamknęłam oczy, aby się skupić.
- I love you! - opuściłam głowę, aby odetchnąć. Poczułam na sobie łagodne wejrzenie Axla. Ya live your life like it's a coma... Nie dałam po sobie poznać, że to była dla mnie emocjonalna chwila. Pocieszyłam się w myślach, aż dotrwałam do końca sesji.

- Michelle, wszystko okej? - zapytał Duff.
- Tak, czemu pytasz?
- Od czasu nagrania Twojej roli jesteś cicha.
- Wiesz, zastanawia mnie ta Twoja ciąża - uśmiechnęłam się, głaszcząc go po brzuchu. Odwzajemnił wyszczerzem i blaskiem w oczach.
- Mamuśka, chodź do cholery! - wrzasnął Slash, który spieszył się na pierdolenie nowej laski. Poszliśmy posłusznie do auta. Też miałam już dość, jedyne o czym marzyłam, to zaśnięcie, lub ewentualne molestowanie gitary mojej przyjaciółki. Gapiłam się przez większość czasu w okno. Axl śpiewał mi do ucha dokładnie to, co mi przyszło do nucenia. Ciekawie to brzmiało, przynajmniej dla mnie. Rozejrzałam się po "otoczeniu". Mamuśka spał, Izzy jako odpowiedzialny kierowca popijał za kółkiem, Slash się jarał spotkaniem, a Steven śmiał się z czegoś, czego nikt nie rozumiał. Np. ze swoich rąk. Okej, co ten koleś ćpał? Przy mnie siedział Axl. Widziałam, że był zamyślony. Nieco krępowało mnie wyrywanie ludzi z tego stanu, ale strasznie mnie korciło.
- Bu!
- AAA! - zawył. To był błąd, ech... ale już się nie wycofam. - O co chodzi?
- O czym tak myślisz?
- O ślubie... - odparł smutno, i dość niechętnie przyszły pan młody. Zabolało mnie to, ale jak to ja, uśmiechnęłam się ze "zrozumieniem".
- Nie da się tego odwołać? - zapytałam z nadzieją.
Nie odpowiedział. Milczeliśmy przez całą drogę. Jedyny znak życia, jaki daliśmy, był dość dziwny jak na nasze relacje. Albo normalny, ja nie wiem! Oparłam głowę na jego ramieniu, a on mnie objął. Zasnęłam.

Tymczasem u Alice:
Wracałam właśnie ze sklepu, gdy zaczepili mnie jacyś menele.
- Witam szanowną panią! - zawołali. Zatrzymałam się. - Ma pani może papierosa?
- Może mam. - facet wyciągnął rękę. Podałam mu fajkę.
- Dziękujemy szanowna pani. Jest pani znacznie lepsza od matki.
- Słucham? - zapytałam zdezorientowana.
- Dziwki z reguły są wredne. - stwierdził pijaczyna.
- Jak to? Moja matka jest prawniczką, musiał się pan pomylić.
- Nie, szanowna pani. Widziałem ją wczoraj pod latarnią. O tam, dokładnie tam. - wskazał palcem miejsce, gdzie po zmroku zbierały się wszystkie prostytutki.
- Przepraszam, muszę już iść.
- Oczywiście. Miłego dnia pani życzę. - ukłonił się i prawie wywalił, ale liczy się gest.
To z całą pewnością nie była decyzja łatwa. Zamówienie pizzy to przy tym pikuś. Jeszcze nigdy nie wahałam się tak przed naciśnięciem zielonej słuchawki. No cóż, raz kozie śmierć... Co za beznadziejne powiedzonko!
- Cześć mamo - wykrztusiłam po kilku minutach ciszy.
- No proszę, któż do mnie dzwoni. Żyjesz jeszcze? - drwiła ze mnie i sprawiało jej to chorą satysfakcję. Troskliwa jest, nie ma co...
- Mamo, mieszkasz trzy przecznice stąd. Zachowujesz się tak, jakbym napisała na drzwiach "matkom wstęp wzbroniony".
- Słuchaj skarbie, jestem trochę zajęta, więc sprężaj się, z łaski swojej - ponagliła mnie zniecierpliwiona owijaniem w bawełnę. Zapewne była w "pracy".
- To tak jakby nie jest rozmowa na telefon.
- Nie liczysz chyba, że zostawię wszystko i przyjdę posłuchać o twoich miłosnych, nastoletnich problemach! - wrzasnęła. Tak, nie zostawisz przecież klientów. - Mów, co masz powiedzieć i pozwól, że wrócę do pracy.
- Dobra. Jestem w ciąży, mamusiu. - powiedziałam to tak, jakbym mówiła "kupiłam sobie nowe glany, wiesz?" - Ach, i jeszcze jedno. Nie wiedziałam, że prawnicy ruchają się ze swoimi klientami. Teraz już wiem czym się zawodowo zajmujesz. Czy tak właśnie mnie poczęłaś? Kto jest moim ojcem? Bogaty biznesmen?
- Co proszę?! Jak to w ciąży?!
- Kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć jak się robi dzieci, prawda? Stanowisko do czegoś zobowiązuje. W końcu jesteś prostytutką. Nie zaprzeczaj, bo się ośmieszysz.
- Skąd wiesz? - w jej głosie wyczułam drżenie.
- Ludzie bardzo cię lubią.
- Nieważne. Zabieram cię do domu. Zadzwonię do znajomego ginekologa i zapłacę za aborcję. Nikt się nie dowie.
- Chyba cię pojebało! - wrzasnęłam na cały głos. - Nie waż się tu przychodzić, dziwko!
- Córciu... - starała się wytłumaczyć, ale nie dałam jej dojść do słowa.
- Nie mam matki. - rozłączyłam się.
Poczułam w sercu dziwną i jednocześnie cudowną lekkość. Byłam wolna, a może tylko mi się tak zdawało.

Powrót do Michelle.

- Ueeee! Za dwa dni koncert!
- Gdzie, gdzie?
- Daleko! Cholera wie!
- Ale gdzie jest to "daleko"?
- W Wąchocku!
- Gdzie, kurwa?!
- No w Wąchocku, nie słyszałeś?
Obudziły mnie głosy. Ku mojemu zdziwieniu leżałam na kanapie, a przy mnie siedział zespół i Alice, gadając o występie Gunsów. Chwila, za dwa dni?! Zerwałam się jak oparzona.
- ZA DWA DNI?! - wyskoczyłam ze spóźnioną reakcją. - I...
- Wolałem Cię, jak spałaś - powiedział Duff. - Tak, za dwa dni, no, wiesz, gdzie, więc przyjedziesz, i koniec tematu.
- No to co, robimy jutro imprezkę? - wyszczerzyłam się. Oczywiście wielce zdziwione miny, i tak dalej. Michelle i impreza z własnej woli? Uoo, ja pierdolę! Jak mamy się nie zgodzić?
- No jasne! Pewnie, spoko! - zgrany chórek się odezwał, a ja zatryumfowałam. Spojrzałam na Rudzielca, który nie był pewny co do pomysłu.
- Nie wyjdziemy z domu! - zapewniłam go. - Nie martw się - ściszyłam głos, aby go uspokoić. - Tym razem może to ja zabiję Ciebie! - po pokoju przebiegł chichot.
- A Ty co tak bez pukania? - zawył Axl.
- Cześć, dziękuję za miłe powitanie! Przyszedłem po bilet na koncert Gunsów - wyszczerzył zęby w uśmiechu nasz gość. Niech zgadnę...
- Zdejmij kaptur - poprosiłam grzecznie. Przed nami stanął mężczyzna ubrany w czarną bluzę i dżinsy. Miał wspaniałe brązowe oczy. Był bardzo opalony, widać, że lubi słońce. Jednak coś mi nie pasowało. Ten jegomość miał... różowe włosy splątane w warkoczyki?!
- VINCE?! - zawyła Alice. Chłopak spłonął rumieńcem.
- Jebany Tommy! Nawet nie umie ufarbować! - oburzył się niegdyś blondyn, teraz... eem... Różowa Pantera?
- Witam, Iron Maiden jestem - zachichotałam. - A czemu właśnie Tommy farbował Ci Twoje piękne włosy, Roszpunko? - spojrzałam na niego porozumiemawczo. Rozpogodził się na moment.
- Za dużo koki... - stwierdził.
- A byłeś taką zajebistą laską... - użalałam się nad urodą wokalisty. Każdy z nas się zaśmiał.
- Ej, a Ty chciałeś bilety, nie? - Axl nagle zmienił temat. - Proszę - podał mu.
- A coś Ty taki miły? - Slash zdębiał.
- Dziś jest Dzień Dobroci dla Uciekinierów Psychicznego Perkusisty - uśmiechnął się Rudy. - A jaki to miał być kolor w pierwszej wersji? - zapytał.
- Chyba brązowy... ym... - zastanawiał się.
- Nieważne! - zaczęłam. - Odprawmy mszę pogrzebową za śliczne włosy Motleyowca. Kto jest za?
Każdy podniósł rękę. Miło.
- No to imprezka jutro! Vince, jesteś w końcu gościem honorowym, więc przyjdź, okej?
- Da się zrobić - potwierdził swoją obecność. - A mogę przyjść z resztą zespołu?
- Okej - Duff wyraził zgodę. - Zgadzamy się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz