niedziela, 10 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 21.

- Welcome to the Jungle, Michelle! - krzyknął Axl, gdy dojechaliśmy na miejsce.
Super, mój pierwszy koncert z tymi czubami. Godziny jazdy dłużyły mi się niemiłosiernie, bolał mnie tyłek i nie mogłam pozbyć się myśli o Alice, która nie dość, że była w ciąży z pacanem, którego koniec końców kocha (jak to zabrzmiało...) to jeszcze dowiedziała się, że jej matka jest dziwką. A jej facet jest również w ciąży. Sympatycznie. No, ale na mnie czeka... Właśnie... Publiczność...
- Yyy, dużo będzie tam ludzi? - zapytałam, czując stres w żołądku. Nie pytaj jak smakuje.
- Wiesz, wszystkie bilety poszły, więc... - zamyślił się Rudzielec. - To przekracza moją wiedzę matematyczną.
- Yyy?!
- Spokojnie - pocieszał mnie Slash - I tak przychodzą albo najebani, albo naćpani, albo wszystko na raz.
Zadzwoniłam do jedynej osoby, która mogłaby mnie teraz postawić na nogi.
- Alice! Walnij mi jakiś tekst motywacyjny! Szybko! - wrzeszczałam do słuchawki, gdy tylko odebrała.
- Co proszę? Aaaa... No to ten... Nie spieprz tego.
- Bardzo pomocne, wiesz?!
- Tak wiem. Trzymaj się!
Od razu poczułam się znacznie... gorzej. O ile tak się da. Na szczęście Duff jest tak wspaniałomyślny, że poczęstował mnie Danielsem. Byłam gotowa. Chyba.
Wąchocku, nadchodzę!

Weszliśmy na scenę. Po podłączeniu tych wszystkich sprzętów zaczęliśmy grać. Ej, ale chwilunia... Mr. Brownstone? Spoko.
- Co mam robić, jak Wy będziecie grać, a ja nie będę potrzebna? - podeszłam do Slasha z tym moim pytaniem.
- Zapierdalaj za kulisy, solówkę daję!
- Okej, przepraszam MISTRZA! - wrzasnęłam przez mikrofon. - Wąchock... ja pierdolę, ale nazwa! - zaczęłam się pizgać do publiki. No co? Byłam z lekka narąbana, zdążyliśmy sobie strzelić parę głębszych na rozluźnienie.
Za kulisami nie spodziewałam się ujrzeć Alice bawiącej się w najlepsze przy narkotycznych rytmach. Mnie się to również udzieliło, mimo, że byłam i najebana, i zestresowana. Było jednak na tyle dobrze, że nie potykałam się o własne nogi.
"We've been dancing with Mr. Brownstone!" - krzyczał tłum na zawołania Axla. Rudzielec czuł się zajebiście. Pasował do otoczenia, a ono do niego. Spojrzałam na niego ukradkiem, podczas gdy robił ten swój ruch w stylu węża. Na żywo to wyglądało zajebiście!
Lecą kolejne piosenki, rozlegają się kolejne piski zachwytów nad zespołem... czas mija całkiem przyjemnie, chociaż pewnie fani Wąchocka są na mnie obrażeni.
- Chicks and Gentleman! - zaczął Duff tonem showmana swoją jakże porywającą przemowę długą niczym wyprostowane włosy Slasha. Nie pamiętam z niej zbyt wiele, za to wiem, że wywołano mnie na scenę. No to zajebiście. Na wstępie mnie wygwizdano. Świetnie zaczęłam. Trudno. Trzeba się uśmiechać, żeby nie było. Przykleiłam jakiś głupi grymas w moim pijackim odczuciu wyglądający jak minka bogini seksu. Ciekawe, jak to naprawdę wyglądało...
- Okej, przepraszam, ale ta nazwa mnie śmieszy. Wybaczcie moją jakże niedoskonałą niedoskonałość. I skończcie to gwizdanie, bo mi z lekka łeb napierdala... - zrzędziłam. Axl przejął inicjatywę.
- Hey, you caugh me in a coma! - krzyczał. - Dajcie czadu!
Gunsi rozpoczęli grać tą ponad dziesięciominutową kompozycję. Tańczyłam, będąc niczym w transie. Starałam się jednak nie przeszkadzać innym. Nie musiałam, już to zrobił Duff.
- Jestem Kapitan Bomba! Wuuuusz! - biegał po scenie jak wariat, przy okazji trącając Axla w ramię. Z kolei Rudemu wyleciał mikrofon z ręki, przez co wyszło, że chłopcy grali z playbacku. Ups. Czyli nie muszę śpiewać, yeee!
- Axl może zatańczyć dla tych pięknych, hmm, pań! - wskazał na pierwszy rząd napalonych groupies. Widziałam, że one rozbierały ich wzrokiem. Zapiszczały oczywiście tak, że aż włosy stanęły mi dęba.
Axl w geście zemsty rzuca mu mikrofonem w łeb, i idzie sobie poryczeć w samotności. "Uuuu... moje ego znieważoooneee!" - ryczał, przekrzykując samą piosenkę. Tymczasem Slash zaczyna śmiać się jak uciekinier psychiatryka - chrząka przy tym jak świnia.
- Chrum, chrum, chruuuum! Tu jest zaaajebiście, uaaaau! - parodiował wkurwionego Rudzielca, który płakał przy ścianie, prawiąc jej czułe słowka dla uspokojenia się. Po tym popisie... hmm... wokalnym Slasha do chrumkania dołączył rozchichotany Duff, w którego miał trafić pomidor. Steven, walący w gary, niczego nie ogarniał (a to Ci nowina!) i udawał świnię razem z gitarzystą i basistą. Nie mogłam się powstrzymać... płakałam ze śmiechu, obrywając z jakiegoś rozpaćkanego pączka w nos.
- Dzięki, kurwa! Przynajmniej za maseczki nie musze płacić! - wrzasnęłam rozbawiona, ale jednocześnie wkurwiona. Byłam nie mniej zdenerwowana od lamentującego Axla. Jedynie Izzy zachował w miarę zdrowy rozsądek. To znaczy... dla rozładowania atmosfery opowiadał suchary o zespole, np. jak Axl oberwał z patelni przy próbie do Paradise City. Śmieszne jak cholera. Chyba, że dla fanek chętnych do macanek. Okej... ja sobie pójdę, nikt nie zauważy... skradałam się do miejsca przeznaczenia - za kulisy.
- AUA, JA PIERDOOOOLĘ! - wyjebałam się o kabel do basówki. Usłyszałam jeszcze Izzy'owe "hej, Wąchock, jak się bawicie?!". Yy, mnie nie było do śmiechu. Im chyba też nie.
- Trzeba to jakoś uratować! - zakwiliła Alice.
- Jeszcze nie wszystko stracone - podniosiłam się z podłogi, aby wcielić się w rolę chwilowego Supermana. Wybiegłam na scenę i zaczęłam śpiewać moją przeróbkę Aces High. Tak, znasz ją. Steven dołożył do tego bit. W refrenie zawyły gitary, a Alice się rozpogodziła. Publiczność nie była jakoś specjalnie zachwycona, ale zawsze dało się powiedzieć, że Gunsi przygotowują się do zagrania w komedii "Od bohatera do zera.". Mój pomysł, dziękuję.
- Want you learn CKM... - ryczałam wniebogłosy, starając się wypaść gorzej od Axla. - Axl, chodź! Zaraz gramy Since I Don't Have You!
Wyszedł na scenę. I wszystko potoczyło się normalnie, dopóki... Duff nie zemdlał z nadmiaru emocji.

Następnego dnia przez parę godzin każde z nas tłumaczyło Duffowi zajścia mające miejsce na koncercie.
- Naprawdę?! - pytał zdziwiony. - Nie, ja tak nie zrobiłem!
- Kurwa, trzeba było to nagrać! - wrzasnął Axl, gdy ja bawiłam się w kucharkę.
Muszę przyznać, że jak na mój pierwszy, publiczny występ nie było źle. Fakt, może nie powinnam pizgać się z nazwy miejscowości przy jej mieszkańcach, ale to taki mały błąd. Zapewne nikt nawet nie zauważył. Co ja się oszukuję...

Z perspektywy Alice:
Nigdy więcej nie mam zamiaru pozwolić Michelle na wyśmiewanie mieszkańców Wąchocka. Chociaż nie dziwię się jej. Sama ledwo powstrzymywałam się od ryknięcia śmiechem. Przestało być wesoło, gdy Duff wyłożył się na scenie. Nie żebym panikowała czy coś, on jest niezniszczalny. Problem leżał bardziej w niezadowolonych fanach, którzy zaczęli gwizdać i buczeć. Z pomocą Slasha wciągnęłam basistę za kulisy, ale nie docuciliśmy go. Gdyby nie to, że oddychał uznałabym, że jest martwy. Jeszcze nigdy nie wiozłam w samochodzie trupa. Wszystko przede mną.
- Kochanie! - zawył tak, jakby dopiero wyszedł z przydrożnego rowu.
- Czego?! - wrzasnęłam z drugiego pokoju.
- Chodź tu na moment.
Przysżłam. Ciężko było to nazwać przyjściem, raczej przyczołganiem, ale to tylko szczegół.
- Zachowujecie się jak stare małżeństwo... - skwitował Steven z obrzydzeniem.
- Też chciałbyś taką żonę, pajacu. - Duff przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
Jak na najebanego wyszło całkiem nieźle.
- Zawołałeś mnie tylko po to? - pokiwał głową w odpowiedzi.
Michie przyniosła z kuchni coś... cokolwiek to było, załóżmy, że było jadalne. Mieliśmy właśnie zabierać się za jedzenie tej niezidentyfikowanej potrawy, gdy ktoś zapukał. Steven pierwszy poderwał się i pognał sprawdzić kogo licho niesie. Pojawił się z nieciekawą miną.
- Alice, masz gościa.
Na progu stał nikt inny niż tylko... moja matka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz