niedziela, 24 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 29.


Tymczasem punkt widzenia Michelle:

- Cholera, nie mamy co zrobić z tym tutaj... - chudy glina popchnął chłopaka w ręce komendanta. Ten zaś spojrzał na niego z odrazą:
- Cóż to za pedalski kolorek? - mowa tu oczywiście o włosach nowo przybyłego.
- Niebieski Blond, jakbyś nie wiedział - warknął. Chudzielec kazał mu się przymknąć, wyzywając od ciot.
- Nie ciota, tylko Vince! - oburzył się przyszły więzień. Mężczyźni w mundurkach nadal rozstrzygali sprawę jego zakwaterowania:
- Ale nie mamy już wolnych miejsc!
No zajebiście, ale renoma!
- Poczekaj... - zaprowadzili wokalistę do mojej klatki. Po przybyciu "nowego" usłyszałam takie oto słowa:
- Witamy w Twoim nowym mieszkanku! - Burger postanowił udawać prezentera, czy chuj wie, kogo. - Pewnie obecność współlokatorki Ci nie przeszkadza? - facet dał Vince'owi zaczepnego kuksańca w bok.
- Jak ładna, to nie. - odburknął.
- Spójrz tutaj, całkiem seksowna! - mruknął Chudy.
No to zajebiście, miło jest być docenionym, dziękuję, panowie. Ugryzłam się w język, ponieważ w mojej sytuacji nigdy nic nie wiadomo, wolałam sie nie wychylać. Nieświadomie odwróciłam twarz, aby Vince mnie nie rozpoznał.
- Baw się dobrze! - rechotał Chudy w najlepsze. Do moich uszu dobiegł szczęk zamykanych krat. To koniec. Co mam zrobić, przywitać się? Powiedzieć "akuku, skurwielu!"... nie! To bez sensu, a może by tak...
- Puk, puk? Można? - chłopak nie wyglądał na zadowolonego, jednak próbował nawiązać znajomość. Odetchnęłam, przygotowując się do odsłonięcia twarzy.
- Można... - odpowiedziałam słabym głosem. Byłam wykończona, glin miałam już po dziurki w nosie, samotność mnie dręczyła, ale nie byłam gotowa na "ujawnienie się". W końcu nadszedł ten dzień, musiałam to zrobić. Wiedziałam o tym, po prostu nie zdawałam sobie sprawy, że to nastąpi tak wcześnie. Odwróciłam się przodem do Vince'a.
- Cześć - wymusiłam uśmiech. W oczach Motleyowca spostrzegłam niedowierzanie. Jego mina mówiła wszystko.
- Co! Ty! Tu! Robisz?! - nie mógł wyjść z krainy osłupienia.
- Wiesz, nigdy się nie spodziewałam, że Axl się zgada z glinami, sukinsynek! - zaśmiałam się nerwowo.
- O co poszło?
Nabrałam powietrza w płuca.
- Poszło o to, że się wkurwiłam i molestowałam Slasha w barze, a ten pieprzony ignorant i jego żonka musieli na to patrzeć! - odrzekłam na jednym wydechu.
- Co, kurwa?!
- To, co słyszysz. I Michelle jestem. Miło mi - wyciągnęłam do niego rękę. Ten ujął ją delikatnie, i ucałował:
- A jam jest Twój rycerz usadzony razem z Tobą, mon cherie... czy jakoś tak - uśmiechnął się, patrząc mi głęboko w gały. Dobre jest to, że nie w dekolt. Poczułam się nieco zakłopotana. Wyglądało to tak, jakby pantera czciła hipopotama, przy czym hipopotamem byłam, niestety, ja.
- Witam Cię w naszych skromnych bezprogach! - wstałam, po czym naśladowałam pewien starodawny ukłon. Vince zajął moje miejsce na łóżku (o ile tą dechę można nazwać łóżkiem!), a następnie prosił, abym opowiedziała wszystko od początku, ze szczegółami.
- Dobrze. Skoro nalegasz, cny rycerzu... - zamrugałam porozumiewawczo. Chłopak zupełnie się rozluźnił. Wir mojej pojebanej opowieści wciągnął go bezgranicznie. A w tym kiciu jest coraz gorzej, bo już nawet myślę jak napierdolona!
- Czyli jebałaś się ze Slashem na oczach Axla, tak? - ściszył głos, dodając do tego bezczelny uśmiech.
- Tak jakby, zboczeńcu - odsunęłam się od niego z rozbawieniem. - Posłuchaj, ja i on...
- Chciałbym to widzieć! Zrobiłabyś to na mnie? Proooszę! - Vince padł na kolana, a ja znów nie wiedziałam, co zrobić.
- Taa, jasne, a może jeszcze lodzik, hmm? - warknęłam na niego. Przymierzałam się do obicia jego ślicznego ryjka, ale zamiast tego poleciałam na podłogę, tonąc w swoich śmiesznych łzach.
- Michelle... Chelly?! - Vince podszedł do mnie, tuląc do siebie. - Przepraszam, ja nie chciałem... - głaskał mnie po głowie. Poczułam się jak idiotka. Przecież miałam go jebnąć w ryj!
- Chciałam Cię uderzyć, a Ty mnie przytulasz? W tym kiciu się we łbie wywraca, co nie? - pociągnęłam nosem, wyglądając z pewnością jak kupa nieszczęścia.
- To nieważne, nieważne... - uspokoiłam się. Z kolei on zaczął płakać.
- Co Ty odpierdalasz? - próbowałam osuszyć oczka chłopakowi.
- Tęsknię... - mruknął, a potem uderzył w jeszcze większy szloch. Czy ja przypominam cebulę?!
- Za kim? - zrobiłam minę zbitego pieska.
- Za... za... różowyyyym! Uee, eeeeee, kuuuurwaaa! - nie mogłam na niego patrzeć. Interwencja z mojej strony jest nieunikniona. Podeszłam do tego inaczej niż zwykle.
- A, właśnie, co się stało z Twoim sianem? - zapytałam od niechcenia.
- Sianem?! Toż to dywan bogów! - położył się na podłodze, rzucając włosami na wszystkie strony.
- Nie pierdol, tylko mów - ukucnęłam obok niego.
- To smutna historia. Mój kolor ma niejasną etymologię, gdyż...
- Znów Tommy farbował? - puściłam oczko.
- Jak wszystko wiesz, to po co mnie pytasz? - uśmiechnął się.
- Jaki kolor miał wyjść?
- Zielony... jak Twoje pasemko! - pozostawiłam zasmuconego i rozmarzonego Vince'a samego sobie. Musiałam coś zrobić, musiałam!
- Ja tu, kurwa, nie wytrzymam! - po chwili ciszy odezwałam się nerwowo. - Zabierzcie mnie stąd! Panie władzo! Kurwa, weź mnie stąd! - krzyczałam, jednak nikt nie raczył przyjść z pomocą. Nie mogłam siedzieć z kimś, kto chciał mieć zielone włosy! Po moim trupie!
- Cicho mi tam, kurwa! Pierdolcie się! - wrzasnął Chudy, czekając pewnie, aż to zrobimy.
- Spierdalaj! Sam byś ją przeleciał! - wydarł się Vince. Zasłoniłam się ze wstydu. Co ja tu robię...
- Vince, już, dosyć, spokojnie, i tak te JEBANE CIPY NAS NIE WYPUSZCZĄ! - zaakcentowałam dobitne te wyrazy. Odeszliśmy od krat, które przed chwilą były szarpane. Zauważyłam mankament naszego nowego lokum.
- Jest tylko jedno łóżko, więc... co robimy? - odezwałam się.
- Dobranoc! - rozwalił się na wyrze, nie zostawiając mi ani grama miejsca.
- Dobranoc - mruknęłam, kładąc się na podłogę.

Z perspektywy Duffa:

Nie wiem, ile już błąkałem się bez wyraźnego celu. Godzinę? Dwie? Może krócej, nie mam pojęcia. Byłem tak wkurwiony na Axla, że czas jakoś nie istniał. Musiałem go rozchodzić, żeby przy najbliższej okzaji nie złamać przystojniakowi od siedmiu boleści tego jego biznesowego nosa. Im dłużej o nim myślałem, tym bardziej byłem wkurzony, więc przestałem myśleć w ogóle. To znaczy, starałem się nie wpaść pod żaden samochód i tym zajmowałem się przez całą drogę. Nagle poczułem, że potykam się o czyjeś nogi. Cudownie, byleby to nie była jedna z tych panienek, co zaraz wrzeszczą, że zboczeniec je gwałci. Na moje szczęście był to facet i wcale nie wrzeszczał, że go gwałcę. Przeciwnie.
- O, Duff. - to był Mick, gitarzysta Motley Crue - Kopę lat! Stary, gdzieś ty się podziewał?!
- Tam gdzie zwykle, po prostu ty byłeś zbyt zajęty kolejnymi podrywami, żeby o mnie pamiętać.
- No wiesz... Trzeba już myśleć o ustatkowaniu. Dziwki przestały mnie bawić. - puścił do mnie oko. - Słyszałem od Vince'a, że ty nie masz z tym problemu.
- No, nie mam, żebyś wiedział. - uśmiechnąłem się, przywołując w wyobraźni obraz Alice. Kurwa, jak ja ją kocham...
- Pozazdrościć - klepnął mnie po ramieniu - A to czasem nie Axl tam idzie?
- Gdzie? - wskazał ręką chodnik po drugiej stronie ulicy.
- Axl! - krzyknął. Rudy odwrócił się i zaraz był obok. Świerzbiła mnie ręka. Jak nigdy wcześniej.
Mick chyba to zauważył, bo zaraz zapytał się o co nam obu chodzi. Powiedziałem mu.
- No wiecie, nie spodziewałem się nigdy, że wy dwaj będziecie się kłócić o coś takiego.
- Nie moja wina, że on jest skończonym dupkiem - stwierdziłem.
- Nie moja wina, że on jest takim wrażliwcem - dowalił Rudzielec.
Już miałem się na niego rzucić, gdy Mick się roześmiał. Nie tak zwyczajnie. Śmiał się zupełnie jak Adlerek na ostrym haju.
- Zachowujecie się jak stare małżeństwo - praktycznie turlał się po ziemi. - Jak babcię kocham! Jak stare małżeństwo!
Fakt. Coś w tym było. Spojrzeliśmy na siebie i żaden nie musiał przepraszać na głos, żeby drugi wiedział o co mu chodzi. Poczochrałem go po głowie przyjacielsko. Byłem w komfortowej sytuacji, bo był zbyt niski, żeby mi się zrewanżować. Zaczął więc nieudolnie skakać. Debil.
Mick przerwał atak śmiechu i przybrał poważną postawę.
- Vince'a wsadzili za kratki.
- Co znowu zrobił? - zapytałem od razu. Znałem go na tyle, że wiem, iż po tym człowieku można się spodziewać wszystkiego.
- Nie wiem. Po prostu przyjechały gliny i go zabrały.
- Jest w celi z Michie - wtrącił Axl.
- A skąd to wiesz? - zapytał Mick.
- Tak przypuszczam, miejsc nie ma, a Michelle siedziała sama.
- Yyy? - nie kontaktowałem.
- Logika, tępaku! - Axl dał mi kuksańca.
- To pewnie świetnie się bawią...
- A mówiłem, że Vince wręcz uwielbia towarzystwo pięknych kobiet? - wyszczerzył się Mick, spoglądając na Axla.
- Aha, masz na myśli Burgera i jego wielki kobiecy cyc, hę? - zaśmiałem się.
- Nie mam pytań - odpowiedział Rudy pospiesznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz