poniedziałek, 25 lutego 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 30.


Z perspektywy Alice:

Wstałam rano w potwornym nastroju. Nawalał mnie brzuch, gadałam sama do siebie, kręciło mi się we łbie. Nie pijcie alkoholu w zaawansowanej ciąży. Nie żartuję. Kac wówczas jest dziesięciokrotnie gorszy niż normalnie. Jak na złość byłam sama. W mieszkaniu nie było żywej duszy.
- Gdzie się wszyscy podziali? - zapytałam Duffa Juniora, nie licząc na odpowiedź. Po prostu fajnie się gada do człowieka, którego jeszcze nie ma na świecie.
Ubrałam się i poszłam odwiedzić Michelle. Miałam nadzieję, że mnie do niej wpuszczą. Szczerze powiedziawszy stęskniłam się. Dziwnie było bez niej. Cholernie dziwnie.
- A pani tu czego? - niemiło zapytał gruby policjant.
- Nieładnie się tak odzywać do kobiety w stanie błogosławionym, nieładnie - zbiłam go tym z tropu. Usunął się i pozwolił mi wejść. - Ja do Michelle Knowles.
- Do tej awanturniczki?
- To moja przyjaciółka, wyrażaj się - zaakcentowałam dobitnie ostatnie dwa słowa.
- Proszę tędy.
Zaprowadził mnie długim, ciemnym korytarzem. Zza krat obserwowały mnie ruchliwe oczy więźniów. Przeszły mnie ciarki. Bez żartów, nie było tam przyjemnie.
- Alice! - usłyszałam znajomy głos Iron Maiden. - Żyjesz!
- Nie. Umarłam, wiesz? Czubie - roześmiałam się - O, widzę, że masz towarzystwo. Cześć Vince.
- Pani McKagan. Miło mi widzieć - pocałował moją dłoń przez kraty. Świat zwariował, jak babcię kocham.
- Proszę się pospieszyć - poganiał mnie chodzący obwarzanek.
- Już, już. Złość piękności szkodzi, tłuściochu - rzuciłam niedbale - Kiedy wychodzisz, Michie?
- Na szczęście niedługo tu posiedzę. Jeszcze tylko dwa dni...
- ... i znowu będziesz mogła molestować Slasha! Ach, Michelle wyczekuje... Michelle czeka... Michelle pragnie, haha! - wtrącił jej współlokator. Uderzyła go w ramię. Dość mocno, bo sam dźwięk mnie zabolał.
- To świetnie, bo chłopaki już się głowią, skąd wytrzasnąć kasę na kaucję. Idę im powiedzieć, że już niepotrzebna zanim zrobią coś głupiego.
- O ile już nie zrobili - wybełkotała, chichocząc jak wariatka. Nawet nie wiedziała, jak była bliska prawdy.
Przestraszona nie na żarty, postanowiłam, że znajdę ich, żeby nie przyszło im do głowy coś w ich stylu. Pożegnałam się szybko z kryminalistami i toczącym się pączkiem i wybiegłam. Na skrzyżowaniu dwóch ruchliwych ulic panowało zamieszanie. Jakaś kobieta krzyczała, a grupa młodych mężczyzn z... moimi rajtuzami na głowach wyrywała jej torebkę. Babcia mimo swojego wieku miała krzepę, bo ci nie mogli dać jej rady. Spod prześwitującego materiału rozpoznałam kolejno Duffa, Slasha, Axla, Izzy'ego i Micka. Wbiegłam w sam środek bójki wystawiając się na ciosy, aby nie dosięgły biednego mohera, wrzeszczącego na cały swój chrapliwy głos.
- Co wy do cholery wyprawiacie?! - zauważyli mnie dopiero, gdy jeden z nich dostał z glana w kość piszczelową.
- Jak fajnie, pomożesz nam!
- W niczym wam nie pomogę, bo nawet nie wiem, co odpierdalacie!
- Zdobywamy forsę na kaucję. - oznajmił Slash, jak gdyby nigdy nic.
- Debile! - wrzasnęłam - Michelle wychodzi już pojutrze!
Natychmiast puścili torebkę, która spadła z hukiem na ziemię.
- Przepraszam panią bardzo - zaczęłam przepraszać niedoszłą ofiarę ich bezdennej głupoty - Niech pani tylko nie powiadamia policji.
Nie była zachwycona moim pomysłem, ale gdy zobaczyła, że jestem w ciąży, przytaknęła, dała mi parę "dobrych" rad (na przykład taką, że powinnam pić herbatę z mlekiem) i oddaliła się powoli jak pingwin.
- Idioci... - szepnęłam, dając każdemu po zakutym łbie.

Michelle:
- Osz, jasna cholera! - wydarł się Vince podczas śpiewania piosenki. W związku z tym miałam całkiem miłą pobudkę jakiś czas temu.
- Hmm? - mruknęłam, udając osobę, która nie jest zainteresowana tematem.
- No... zapomniałem, jak to szło dalej... yy... - próbował sobie rozpaczliwie przypomnieć tekst. - Nikki mnie zajebie!
- Nie spinaj się! Zawsze mogło być gorzej - wstałam i przeniosłam swój tłusty tyłek na miejsce obok chłopaka. - Chyba nie psuję Ci wrażeń estetycznych? - zaśmiałam się.
- Niee, ależ skąd! Without You, woman... - nucił, po czym niestety zgubił wątek. - Kurwa mać!
- The world comes down on me - przypomniałam znudzonym głosem.
- Without You in my life! - na twarzy wokalisty zagościł uśmiech. - Dziękuję.
- A dla kogo ta piosenka została napisana? Można wiedzieć? - zapytałam z ciekawości, odwracając się całą sobą do Vince'a. - Jeśli nie, to zrozumiem... - udawałam obrażone słodkie zwierzątko. Tak to zwykle ze mną bywa. You know...
- Zapytaj Nikkiego. Na pewno nie dla Ciebie - wystawił do mnie język. Parsknęłam śmiechem.
- Domyśliłam się, ćpunie! - nabijałam się z niego. Dostrzegłam w tym czasie trochę rzeczy. Np. kiedy chłopak się denerwuje, to wykrzywia usta w jakiś nienaturalny sposób. Próbuje wszystko zbyć śmiechem... a do tego ma takie zajebiste oczy... stop! Patrzymy na siebie w milczeniu. Nieświadomie trzymaliśmy się za ręce. Vince bawił się moimi palcami. Spuściłam wzrok, przy czym poczułam, że się zarumieniłam. Cholerny burak. Mowa o mojej twarzy, oczywiście. Wyobraziłam sobie przez moment, jakby to było, gdybym go pocałowała. Gdybyśmy zostali złączeni pocałunkiem...
- Michelle... - chłopak spojrzał na mnie nieśmiało. - Jest okej... - zadrżał mu głos. Spanikowałam, a jednocześnie chciałam, aby doszło do czegoś więcej. To dziwne, bo podczas zdarzenia, przez które tu trafiłam nie miałam żadnych oporów. Podniosłam wzrok i zobaczyłam jak jego usta powoli zbliżają się do moich. Serce zaczęło mi łomotać jak zardzewiały dzwon.
- Nie! - odepchnęłam go. - Znaczy... przepraszam, nie mogę... - plątałam się. Poczułam się jak zupełna idiotka. - Wybacz mi... nawet nie musisz. Przepraszam... - nie wiem, ile razy będę to powtarzać. Z każdym moim słowem mina chłopaka przybierała coś na kształt powagi i... zrozumienia?!
- To moja wina, i ja powinienem przeprosić. Nie chciałem Cię ranić, czy coś w tym stylu, wiesz, o co chodzi - zasmucił się. Spoglądał na mnie błagalnie. Wstałam z miejsca, zakrywając twarz dłońmi. Krążyłam po celi. Chciałam się otrząsnąć, byłam zdziwiona. Nikt nie okazywał mi takich uczuć. A może to po prostu z litości? Wolę tę drugą wersję, nie chcę sobie za dużo wyobrażać. Urojenia później mogą boleć, a tego nikt nie chce.
- Nie mogę patrzeć na to, jak płaczesz - po długim milczeniu ciszę przerwał chłopak gapiący się we mnie jak w jakiś pieprzony obrazek.
- Ja? Ja nie płaczę, coś Ty! - wysiliłam się na uśmiech. Dopiero mój zachrypnięty głos dał mi znać, że mam zamiar się poryczeć już po raz drugi przed Vincem. Nabrałam powietrza, pozbywając się łez.
- Wszystko jest okej - zapewniłam go, a potem postanowiłam zmienić temat, bo to, co zaszło między nami, za bardzo mi ciąży. - A co się stało, że tu siedzisz? W sensie, w celi...
- Otóż chciałem być bardzo dobrym i wzorowym obywatelem. Zauważyłem małą dziewczynkę, która wyła wniebogłosy, że nie może dosięgnąć misia, który jakimś cudem wisiał na drzewie. Podniosłem ją, żeby sobie złapała tego jebanego pluszaka. Jak mała już trzymała to coś w rękach, przyszedł jej tatuś, który przedtem gadał z jakimś gościem, zostawiając dzieciaka samego sobie. Nie powiem, spory był ten tatuś... cholera. Wolałbym oberwać od niego po ryju! - wrzasnął rozżalony.
- Mów, co dalej, nie płakaj - poprosiłam.
- Okej. Odłożyłem młodą na ziemię. Mała cieszyła się, że ma miśka, dziękowała mi, a ja, idiota, spojrzałem na jej starego i się skuliłem "Proszę, nie bij, nie bij!". Wiesz, co się stało na końcu? Oskarżył mnie o MOLESTOWANIE. Wyobrażasz to sobie?!
- O kurwa...
- No właśnie. Molestowanie... ja pierdolę! - zaczął się histerycznie śmiać. Co miałam zrobić?
- To tym bardziej nie powinnam siedzieć z Tobą w jednej celi! Molestujesz małe dzieci! Szczęście, że już jutro wychodzę. Ymm... nie, pojutrze. Nie, jutro... - zapomniałam, kiedy dokładnie wychodzę. Niech mnie wypuszczą nawet teraz, nie obraziłabym się. Vince dalej trajkotał mi o tym tatusiu. Dzięki temu znałam całą historyjkę na pamięć.
- A co Ty byś zrobiła?
- Powiedziałabym, że młoda mnie wykorzystała, i wygarnęłabym troskliwość tatuśka. Ładna mi opieka, nie ma to jak zostawić małe dziecko samo. Pff! - prychnęłam.
- Jesteś genialna!
- Dzięki - cmoknęłam go w policzek. To było silniejsze ode mnie.
- Co to miało być? - cholera. Dobił mnie fakt, że Vince posłał mi mordercze spojrzenie. Nie tego się spodziewałam po moim akcie wylewności.
- Sam chciałeś!  Trzeba pomagać biednym - zażartowałam.
- Okej, niech Ci będzie - oddał mi całusa. - To dzisiaj co robimy? Mamy jeszcze piękne kilkanaście, kilkadziesiąt godzin do rozstania. Potem powiem "Goodbye", Ty mi nie odpowiesz, a ja się będę zastanawiał, co zrobiłem źle... - silił sie na melodramatyzm. Rozśmieszyło mnie to.
- Dobra... mam pomysł. Jaki zespół Twoim zdaniem jest najbardziej przereklamowany? - wyskoczyłam ni z gruszki, ni z pietruszki.
- Guns. N'. Roses, Motherfucker! - stwierdził z poważną miną.
- No wiesz Ty co?! - udawałam oburzoną. - Lepiej żebyś nie wiedział, jaki zespół jest moim skromnym zdaniem przereklamowany.
- Dawaj! - uśmiechnął się.
- Na pierwszym miejscu jest Motley Crue, na drugim Motley Crue... hmm... jeszcze jest takie gówno jak Motley Crue, ale tandeta! Kurde... i znam też taką grupę z debilną nazwą, z tymi Umlautami... to chyba było Motley Shoe? Motley Fool? Mam! Motley Crue! Do tego muszę wspomnieć o takim jednym zespole... on ma takiego krzykacza w pedalskim błękicie na głowie... oni się nazywali chyba "muuutli-kruu!" Aha, a czy wspominałam o Motley Crue? - droczyłam się z nim. Wybuchnęliśmy śmiechem.
- Liczyłam na to, że się obrazisz! - między falami rozbawienia zdołałam to wydukać.
- Eeej, na Ciebie, nigdy! Chyba, że nazywasz się Axl Rose - mrugnął porozumiewawczo. Objął mnie, a ja oparłam głowę na jego ramieniu. Czułam, że mogłabym trwać tak całą wieczność, ale jednak coś było nie tak... Sama nie wiem co. Jakoże śmiech jest lekarstwem na wszystko postanowiłam to wykorzystać. Vince dołączył do mnie. Śmialiśmy się jak debile. Niespodziewanie usłyszałam czyjś głos, który uderzył we mnie z odpychającą siłą.
- Yy... cześć? - ta przyciągająca barwa zadźwięczała mi w uszach. Vince wypuścił mnie z własnych objęć. Chociaż właściwie nie musiał, bo sama z nich wyleciałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz