czwartek, 14 marca 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 35.


Perspektywa Axla.

Zostawiłem ją samą w domu, zastanawiając się nad jej zachowaniem. To wszystko było do niej niepodobne. Najpierw się spotyka z Vincem, udaje słodką lolitkę, patrząc przy tym w moje oczy, a następnie wygląda na wiecznie zaszokowaną i załamaną. Jak na moje oko, to on coś jej zrobił, ale Michelle się uparcie wypiera. Dobrze, że przynajmniej upór i duma zostały na swoim dawnym miejscu. Zawsze mam pocieszenie - mam jakąś znajomą cząstkę tej wariatki.
Vince jej za to zapłaci... - pomyślałem, po czym ruszyłem w stronę Roxy.
Wszedłem z przyklejonym uśmiechem, licząc na spotkanie ze znajomymi. Tyle, że nie miałem na myśli tej całej szajki Motleyów w połączeniu z czterema kobietami. Przyznaję, one są niczego sobie, ale źle trafiły, jeśli chodzi o facetów.
- Janet, zaśpiewasz na naszym albumie?
Wyłapałem trzępki rozmowy. Blondyna ubrana w typowo glammetalowym stylu powiedziała, że wystąpi aby na koncercie, ponieważ nie ma czasu. Vince i Tommy mieli niezbyt uradowane minki, kiedy mnie zobaczyli.
- Cześć - robiłem dobrą minę do złej gry. - Przepraszam, drogie panie, ale porwę Wam wokalistę na parę minut - uśmiechnąłem się. Pociągnąłem go w stronę wyjścia, starając się, aby to wyglądało na przyjacielski gest.
- Eeeej, on nazwał mnie "panią"?! - oburzył się Sixx, zachłystując się wódką.
- Cześć, Nikki! - odkrzyknąłem zaczepnie.
Wyszedłem z wyjusem na zewnątrz.
- Hej, a Ty nie wiesz, co się stało Michelle?
Wyglądał na nieco zaskoczonego.
- Nie wiem dokładnie, o czym mówisz - zawahał się na moment. - O co chodzi?
- Nie będę owijał w bawełnę. Co wtedy odjebałeś?
- Gdzie?!
- W Hellhouse. Swoją drogą, zakazałem Ci tam wstępu... - syknąłem, ale mi przerwał:
- Miło wiedzieć. Michelle zobaczyła, że lizałem się po pijaku ze Stevenem - odparł beztrosko, a mnie po prostu zamurowało.
- Co robiłeś?! - pisnąłem mimowolnie, zaraz jednak powróciłem na właściwe tony. Odchrząknąłem. - Okej... to niby ma wszystko wyjasniać? - zapytałem z powątpiewaniem.
- No, chyba tak. Coś jeszcze? Tam laski się na nas napalają... - niecierpliwił się. Wskazał kciukiem na wejście do Roxy, będące za naszymi plecami.
- Dobra, idź. Jakbyś sobie jeszcze coś przypomniał, to wiesz, gdzie mnie szukać, nie?
- Jasne, mamusiu, cokolwiek rozkażesz! - zarechotał szyderczo. Odwrócił się ode mnie, włażąc przebojowym krokiem do lokalu. Przy okazji się wyjebał, hacząc o własne szmaty, ale to szczegół.
Coś mi tu nie pasuje...

Punkt widzenia Alice:
Dopiero teraz zauważyłam jaki ten szpital jest obskurny na swój medyczny sposób. Obdrapane ściany, tu i ówdzie plamy sama nie wiem jakiego pochodzenia i chyba nawet nie chcę tego wiedzieć. Mijaliśmy biegające po korytarzu pielęgniarki, lekarzy z kamiennym wyrazem twarzy i niepełnosprawnych ludzi podpierających ściany.
- Chodźmy szybciej... - szepnęłam do Duffa, kiedy jeden ze staruszków na wózku inwalidzkim najzwyczajniej w świecie z niego spadł.
Gdy drzwi się przed nami otworzyły zaczęrpnęłam świeżego powietrza i głośno westchnęłam. Od razu lepiej. Wyjęłam z kieszeni torby fajkę i zapalniczkę, ale basista zatrzymał moją dłoń zanim odpaliłam papierosa.
- Alice... Nie powinnaś. - powiedział tonem dobrego tatuśka.
- Tak! Od razu mnie przykujcie do łóżka aż nie urodzę z nudów! Nie pal, nie pij, nie ćpaj, nie stresuj się... - wyliczałam w nerwach - Od razu wyślijcie mnie na terapię do zakonnic!
- Wiesz, że nie o to mi chodzi... - mój wybuch zbił go z tropu.
- Pierdol się! - krzyknęłam i poczłapałam przed siebie, bo bieganiem bym tego nie nazwała.
Przemierzałam chodnik niczym rasowy pingwin, więc Duff z łatwością mnie dogonił, nie musiał się nawet wysilać. Robiło się coraz ciemniej. Potykałam się o własne, niezawiązane glany. W końcu nie wytrzymałam, usiadłam na najbliższej ławce i zaniosłam się płaczem. Blondyn usiadł obok mnie i położył dłoń na moim kolanie.
- Nie płacz, do cholery, bo nie wiem co mam robić.
- Po prostu mnie przytul. - wybełkotałam przez łzy.
Posłuchał. Siedzieliśmy sobie jak para oszołomów. On wdychał zapach moich włosów, ja dygotałam od niekontrolowanego szlochu. Nie wiem ile czasu minęło... Straciłam rachubę. Widziałam tylko, że musiało być cholernie późno.
- Może zadzwonię do kogoś, że już wracamy, co? - zapytał nagle.
- Jak chcesz.
Nie mam pojęcia gdzie i do kogo zadzwonił. Nie interesowało mnie to za bardzo. Głaskałam swój brzuch i marzyłam tylko o tym, żeby wszystko było w porządku. No i żebym mogła wreszcie zapalić.
- Już lepiej się czujesz? - wyrwał mnie z krainy wiecznego spokoju.
- Przepraszam, poniosło mnie trochę. - zwiesiłam głowę - Nie gniewaj się.
- Przecież się nie gniewam, wariatko! - uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał z powrotem - Zauważyłem, że przez tą całą ciążę oddaliliśmy się od siebie, Alice.
Zdębiałam. Takie słowa z ust Duffa padały nadzwyczaj rzadko dlatego docierały do mnie z potrójną siłą.
- W jakim sensie?
- Rozmawiamy tylko o dziecku. Tylko i wyłącznie. To fantastycznie, że będziemy je mieć. Cieszę się z tego powodu, ale... Jakby to powiedzieć... Brakuje mi naszych dawnych relacji. Kiedy nie liczyło się nic innego tylko to, że jesteśmy razem. - spojrzał mi prosto w oczy aż przeszły mnie ciarki - Rozumiesz co mam na myśli?
- Chyba tak... Kuźwa, przepraszam... To wszystko moja wina.
- Nie! - potrząsnął mną delikatnie - To niczyja wina. Po prostu tak się stało, ale nie umiem się z tym pogodzić. Kocham cię, Alice. Wiesz?
Tak dawno tego nie mówił, że chciałam zapamiętać tą chwilę na zawsze. Wyryć ją scyzorykiem w pamięci jak kiedyś robiłam na szkolnych ławkach, kiedy lekcja była nudna (czyli bez przerwy).
- Ja ciebie też kocham, czubie... - szepnęłam, a on znów się uśmiechnął. Tym swoim zajebistym uśmiechem kierowanym tylko do mnie.

Punkt widzenia Michelle.
Obudziłam się. Znowu. Już po raz drugi czy tam trzeci tego samego dnia. Zerknęłam na zegarek powieszony na ścianie. Wskazywał już trzecią po południu. A ja, biedna, bez śniadania... trudno. Teraz to chyba będzie bez sensu. Chciałabym jeszcze sobie poleżeć, ale dla mnie to nieco nienormalne zjawisko - leżenie w łóżku popołudniami. Spojrzałam w okno, mając niedobitki lekkiego poczucia senności. Ciepłe słońce grzało w szybę... przynajmniej ono ma jakiś cel w życiu i zawsze będzie za mną świecić i o nic nie pytać. Za to ja nie wiem, co zrobię za parę lat, za godzinę, czy też za moment. Moja wegetacja to ciągła niepewność - przemknęło mi przez głowę.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Odruchowo skontrolowałam swój stan, po czym poszłam otworzyć wrota wiecznego syfu.
- Slash?! Co Ty tu robisz?!
- Stoję, i mam zamiar wejść. Mogę chyba, nie?
Nic nie odpowiedziałam, tylko umożliwiłam mu przejście do mieszkania.
- Co Cię tu sprowadza? - uśmiechnęłam się, zaciekawiona tą wizytą. Zaprowadziłam go od razu do kuchni. W końcu głupio wyglądałaby sytuacja, w której sterczymy w korytarzu.
Chłopak usiadł na krześle, wlepiając we mnie wzrok.
- Mam sprawę.
- Aha, długa odpowiedź, naprawdę. Coś więcej?
- Wiesz, że jutro są urodziny Duffa?
- Co, jakie urodziny...? - nie wiedziałam, o co chodzi. Cholera, zapomniałam zupełnie... - O kurwa! - wyprostowałam się. Miałam zamiar zadzwonić do Alice.
- No właśnie. Dobrze, że jestem, inaczej byśmy dali plamę... - Slash w taki oto sposób skomentował moje zachowanie.
- Aleś Ty pocieszny. Ja i Alice mamy już nawet plan, jak urządzić imprezę, tyle, że przez ten natłok wydarzeń wyleciało mi z głowy.
- Ty wiesz, że ona jest w szpitalu, nie?
- Ej, nie, jestem nieuświadomiona - zauważyłam sarkastycznie, a potem zaczęłam krążyć po kuchni. Trzymałam się za brodę.
- Hm... cholera, no ale jak ona jest w szpitalu to plan nie wypali! - mruczałam do siebie pod nosem. Slash za to miał zabawę - gapienie się na mnie jak na debilkę.
- Ale śmieszne - burknęłam na niego. - Zadzwonić do Alice, jak myślisz?
Rozległ się dzwonek telefonu. Chłopak podszedł i odebrał.
- Halo? - zapytał tym swoim "entuzjastycznym" tonem.
- Slash? Co jest? - wyszeptałam w jego kierunku.
- Już nie musisz dzwonić - uśmiechnął się, po czym wrócił do rozmowy.
- No, no, jasne... Aha, fajnie... zajebiście!... Okej, powiem, bo histeryzuje... No, okej. Na razie.
Po odłożeniu słuchawki podszedł do mnie. Już chciał coś powiedzieć, kiedy mu weszlam w słowo.
- Kto histeryzuje? - zapytałam.
- Ty - odpowiedział rzeczowo.
-  Ach, jakie to miłe, że nie znasz ludzkiej psychologii!
- No wiesz co? Ty bez histeryzowania jesteś jak Vince i normalność! - zaśmiał się jak czubek.
- Ja nie histeryzowałam, tylko myślałam... a co do tego ma Vinnie?! - podniosłam głos.
- Uu, zakochała się, zakochała! - rechotał jeszcze bardziej.
- Nie! Wcale nie! Skończ wyć, bo Axlowi konkurencję robisz! - podeszłam, aby zatkać mu usta, jednak misja się nie udała.
- Powiem mu o tym! Haha, zakochaaaana! - zawołał śpiewnie, czym udało mu się mnie dobić. Posmutniałam z lekka.
- Może powiedz, kto dzwonił, hmm? - zaproponowałam roztropnie.
- Duff. Wrócą tak mniej więcej o godzinie 20:00. Dzisiaj! - zakręcił się radośnie.
- Wrócą? To znaczy, że Alice także wychodzi? - smutek dał nogę, na jego miejsce przyszła nadzieja.
- Tak.
- Wuu, huuuu! - objęłam go po przyjacielsku , zaskakując Slasha i jego zajebiście wielkie afro.
- Mhm, dzięki...ee... - chłopak stal zakłopotany. Prędko się od niego odsunęłam z uśmiechem, ale i zażenowaniem.
- Wybacz, stary. Poniosło mnie. Może by tak puścić to w nie...
- Okej, wybaczam sympatię - powiedział lekko.
Staliśmy przez chwilę w ciszy. Przez cały czas myślałam o powrocie mamuśki i punka. Kurde, damy radę, kurde, będzie impreza, kurde, Alice nie może pić... cholera.
- Haha! Zaaaakochaaaana! - Slash powrócił na niedawne tory.
- Wcale nie!
- Zakochaaana! - wył dalej, zmierzając do wyjścia.
- Chwila, ale w kim?! - zapytałam zdezorientowana.
- Już Ty dobrze wiesz, spryciulo! Hahaha! - Pan Wielka Złośliwość zamknął za sobą drzwi.
Właśnie, w kim, Michelle?!
Ech... nieważne. Serce nie sługa. Jutro wielki dzień dla wielkiego człowieka. Powiedziałabym, że pora spać, ale to jeszcze nie czas na takie pierdoły. Poczekajmy do wieczora.

Wieczór.
Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, a potem zwróciłam uwagę na radosne głosy moich przyjaciół.
- Michelle, jesteś? - wołała Alice. Nie miałam siły wstać z łóżka.
- Pewnie jest z Axlem lub Vincem... cholera wie - odparł Duff. Czułam, że dziewczyna zbliża się do mojego pokoju. Byłam zbyt wyczerpana, aby się podnieść i ją przywitać. Trwałam w udawanym śnie.
- Och, jak słodko śpi! Duff, jak mogłeś tak pomyśleć?! - rozczuliła się Alice. Pogłaskała mnie po głowie.
- Idziemy do Ciebie? - zapytał chłopak. Wywnioskowałam, że był w dobrym humorze.
- Okej. Dobranoc, Michelle! - pocałowała mnie w czoło. Mało brakowało, aby to wywołało mój uśmiech. Usłyszałam dźwięk pocałunku. Zamknięto drzwi do ćpuńskiego raju.
- Uważaj na siebie - usłyszałam jeszcze przytłumione słowa Duffa. Uśmiechnęłam się do siebie. Zasnęłam, śniąc o czarnej dziurze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz