sobota, 9 marca 2013

Don't You Cry Tonight... rozdział 33.


Punkt widzenia Alice.

- Nie musisz już czasem iść? – zapytałam głaszcząc Duffa po blond włosach.
 - A gdzie mi się niby spieszy, kochanie?
 - No nie wiem… Może chciałbyś się napić z chłopakami, a nie siedzieć z wrakiem człowieka na sali w jakimś obskurnym szpitalu.
- Powiedz lepiej, że chcesz się mnie pozbyć, a nie… - wydawał się zmartwiony moją odpowiedzią.
 Rozpłakałam się. W sumie, to nic nowego. Przez ostatnie dni płakałam właściwie bez przerwy. Nie wiem co mi odbiło, w końcu to Michelle jest od płaczu, a nie ja. Po twarzy spływały mi kolejne łzy i nie mogłam ich powstrzymać. Nie miałam na to siły.
 - Idź, proszę. Nie chcę, żebyś mnie widział w takim stanie… - wymamrotałam niezrozumiale dławiąc się powietrzem.
 - Alice, nie wkurwiaj mnie! – wrzasnął nagle – Ile razy będę ci jeszcze musiał powtarzać, że cię kocham, do cholery! Nad życie! I nic tego nie zmieni, słyszysz mnie?!
 - A jeśli ono – mówiąc to, wskazałam na brzuch  - nie dożyje porodu? – znów zaczęłam przeraźliwie szlochać, na samą myśl o tym, że mogłabym stracić dziecko.
 - Oczywiście, że będzie mi z tego powodu przykro, ale ty jesteś dla mnie najważniejsza, zrozum – przytulił mnie mocno, tak, że nie mogłam zebrać myśli. – Mam już iść?
 - A możesz zostać? – w odpowiedzi położył się obok mnie na szpitalnym łóżku i tak mijały minuty, godziny…
 Nie zauważyłam jak do sali wszedł lekarz i widząc nas śpiących w swoich objęciach cicho zakaszlał. Duff prawe spadł na podłogę, ale zaraz pozbierał swoje porozrzucane ego i sprawiał wrażenie ucznia, który chce posłuchać nauczyciela. Tak, jasne kochanie. Uważaj, bo uwierzę.
 - Jutro dostanie pani wypis ze wszystkimi uwagami dotyczącymi środków ostrożności, jakie musi pani teraz zachować. W takim telegraficznym skrócie, dużo odpoczywać, nie pić, nie palić i się nie stresować. Jasne?
 - A może coś, co jest choć trochę wykonalne? – powiedziałam z wyrzutem.
 - Chce pani urodzić zdrowe dziecko? To się musi pani dostosować do moich zasad.
 - Chyba poradzimy sobie bez tego, proszę pana. – wtrącił Duff – Alice wychodzi dzisiaj na własne żądanie.
 - Co proszę?! – zapytałam równocześnie z doktorkiem w kształcie pączka, którego ktoś za bardzo napchał marmoladą.
 - Tak, kochanie. Zbieraj się.
 - Nie zgadzam się! – krzyknął pączek. - To zagrożenie jej życia i zdrowia!
Ale Duff nie słuchał. Sam mnie spakował i kazał dać mój wypis natychmiast. Zdenerwowana pielęgniarka kilka minut później wręczyła mu dokument i wyszliśmy.
- Co ty sobie wyobrażasz?! – dopiero na ulicy byłam w stanie na niego wrzasnąć.
- Wkurzył mnie. Zresztą, z tobą już wszystko w porządku, prawda? Po prostu ograniczysz alkohol i będzie gitara – pocałował mnie, a ja już nie protestowałam. – Choć do domu. Wszyscy się stęsknili.

Punkt widzenia Michelle.
Chłopak bawił się moimi włosami. Opierałam głowę na jego piersi. Wyglądaliśmy dość dziwnie, jak na nasze relacje. Przypominaliśmy parę, jednak tak nie było. Przynajmniej ja tak sobie próbuję wmówić! Każde z nas było pogrążone we własnych myślach. Potrzebowałam po prostu wsparcia, a on... powinnam mu podziękować. Tak sądzę.
Siedzieliśmy na Hellhousowej podłodze.
- Vinnie? - zapytałam cichym głosem, unosząc nieco głowę.
- Hmm? - spojrzał na mnie z uśmiechem, ale gdy ujrzał moją dość zdołowaną minę, zasmucił się.
- Martwię się o Alice i Duffa... boję się o ich dziecko. Jeśli coś się stanie... - westchnęłam z rezygnacją.
- Cii, dziecinko. Ja też - objął mnie. Trwaliśmy przytuleni do siebie przez jakiś czas. Nie chciałam tego przerywać, czułam się tak bezpieczna...! Nagle w drzwiach stanął nie kto inny, tylko Steven. On również nie był zbyt radosny. Przynajmniej ja tak to odebrałam.
- Wy też zamulacie? - zagaił pospiesznie, jakby cisza parzyła.
- Jak widzisz... - odparłam, odklejając się od ramienia Vince'a. Przy tym pomyślałam o czymś, co zaskoczyło mnie samą. Przez tyle miesięcy wszystko się zmieniło. Znów stałam się tą wiecznie zamulającą, tęskniącą do miłości Michelle. Tu nie miało tak być! Miałam się uwolnić od wiecznego poczucia rozżalenia... nie tak!
- Chłopcy, nie łamcie się! Alice Eugenia Smith urodzi zdrowego Duffa Juniora! - wykrzyknęłam entuzjastycznie, wstając.
- Albo Alice Juniorkę... - mruknął zadumany Steven.
- Co z wami? Hej, może wyjdźmy gdzieś? Albo najebmy się tutaj? - podeszłam energicznie do zdezelowanej szafki, w której trzymano Danielsa. Muzycy nieco się ożywili, jednak kątem oka wyłapałam ich porozumiewawcze spojrzenia. Wróciłam na swoje miejsce z uśmiechem, podając im... w sumie nie. Będzie zabawniej, jak spróbujemy się napić z butelki - pomyślałam, a mojemu złamanemu serduszku zrobiło się lżej.
- Skąd to masz? - zapytał perkusista, mając na myśli Jacka.
- Zajebałam Axlowi - stwierdziłam pogodnie, zerkając na Vinniego. Na jego twarzy zobaczyłam szelmowski uśmiech. - Pijemy?
- Pijemy! - zawołali zgodnie.
- Zdrowie! - już topiliśmy smutki w alkoholu. Nie miałam siły na myślenie.
- Uoooo, Sweet Child O' Mine! - wstałam, zataczając się. W końcu już opróżnialiśmy czwartą butelkę.
- Zatańcz, zatańcz! - dopingowali mnie, widząc moje niezręczne wygibasy. Jakimś cudem włączylam piosenkę Gunsów, przełączając to tu, to tam. Poniósł mnie hipnotyczny rytm, do którego moje ciało podrygiwało i kiwało się na wszystkie strony.
- O kurwa... - pobiegłam w celu zwrócenia whisky na ziemię. Nie ma tak dobrze - musiałam uciec na dwór. Gdy wróciłam, zastałam... coś nietypowego.
Vince pocałował Stevena w usta, a ten chichotał jak czubek i gładził go pod bluzką.
- Przepraszam na moment... - zatkało mnie. Musiałam znów się porzygać. You know...
- Michelle, ja Ci to wyjaśnię! - wstał chłopak, na którym mi przez chwilę zależało.
- Nie musisz. Rozumiem... - usiłowałam wydobyć uśmiech, jednak nie wyszło. Pozostało mi jedynie trzaśnięcie drzwiami z drugiej strony. Tak też zrobilam.

Punkt widzenia Axla:
- Kotku, może pójdziemy do Hellhouse? Napijemy się Jacka, hmm? - zamruczała moja wybranka do ucha. Miło, że zmieniła płytę.
- Ta... jasne. W końcu nieszczęście Alice i Duffa trzeba świętować! - burknąłem. Nie uśmiechało mi się chlanie, co jak na mnie jest dziwne. Zauważyłem, że Erin zamilkła, a w jej oczach malowało się rozczarowanie. Nie lubiłem patrzeć na nią, gdy była w takim stanie.
- Dobrze, pójdziemy! - zacząłem cieszyć się jak debil tylko po to, aby się uspokoiła.
- Hurra! - objęła mnie spontanicznie i pocałowała w policzek. Uśmiechnąłem się, jednak wewnątrz czułem się zmieszany. Nie, nie chodzi o to, że wątroba tańczy walca z nerkami. Chodzi o stronę emocjola... emocja... kurwa mać! You know, what I mean.
Po drodze minęliśmy Michelle. Ona również nie wyglądała najlepiej.
- Cześć! - zawołała Erin, nieco zbyt entuzjastycznie. Błagam, oby nie zaczęła szczebiotać!
- Wszystko w porządku? - kontynuowała, ku mojej wściekłości. Żeby przerwać jej gadanie, burknąłem powitanie.
- Mhm... - odpowiedziała dziewczyna, po czym nie oglądając się za siebie pomknęła w niewiadomym celu.
- Coś się stało? - zawołałem na nią.
- Nic - odkrzyknęła, nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Poszła za to w swoją stronę. Widziałem jednak, że coś się stało.
- Chodźmy szybciej - nalegałem. Chciałem koniecznie sprawdzić, co się dzieje.
W końcu dotarliśmy.
Otwieram drzwi.
Widzę to. Kurwa, ja to widzę!
Vince i Steven.
Leżą bez koszulek. W swoich objęciach.
- Wstawać, ciule! - krzyknąłem do ich uszu. Ani drgnęli.
- Alice rodzi! - Erin nie dawała za wygraną, próbowała wszystkiego, żeby ich obudzić. Dalej nic.
- Dobra, czas na najcięższy kaliber - szepnąłem do dziewczyny. - Vince! Stanął Ci!
Od razu lepiej. Steven podniósł głowę ze śmiechem, jednak nie zrezygnował z przebywania w objęciach chłopaka. Za to Vince ocknął się momentalnie, ale był unieruchomiony przez rozmarzonego perkusistę.
- No co za pedały! - po raz pierwszy, od kiedy znam Erin, ta wrzasnęła niemalże wulgarnie. Podziałało to na mnie otrzeźwiająco.
- Co się, kurwa, dzieje...? - wydukał Vinnie, będący pewnie na ostrym zdezoriencie. Zobaczył zadowoloną głowę Stevena na swojej piersi.
- Hej, kochanie, jak się spało? - zarechotał radośnie Adlerek.
- Bleee! - wzdrygnął się, a następnie pospiesznie wstał i szukał swojej koszuli.
- Możecie mi wyjaśnić, co Wy razem robiliście? - zapytała Erin.
- Chuj mnie to obchodzi! Gdzie jest mój Daniels?!?! - zawyłem z rozpaczą.
- Michelle... gdzie ona jest? - mruknął farbowany wokalista pod nosem.
- Co do tego ma Michelle?! - zapytałem. - Chcę się koniecznie napić, nie daję sobie rady na trzeźwo z tym jej pierdolonym szczebiotaniem - wskazałem na Erin. - A Ty pieprzysz o Michelle! Co z Ciebie za facet?!
- Muszę wyjaśnić... - odparł smutno. Założył swoją pieprzoną niebieską szmatę na ramiona i wyszedł. Oby jej nie zranił, tak jak ja. Oby. Tym razem chodzi o dziewczynę, która wywróciła moje życie do góry nogami. O tą odważną, pewną siebie, ale mającą skłonności do płaczu szatynkę.

1 komentarz: