piątek, 17 maja 2013

Don't You Cry Tonight... epilog.


Szpital + punkt widzenia Duffa.
Zebrali się. Miłe z ich strony, jestem naprawdę wzruszony, zwłaszcza, że pojawili się dwa dni po ostrej popijawie zwanej weselem (nigdy nie wyobrażałem sobie Michelle jako żony, tym bardziej żony Axla!), ale...
- O kurwa, ale mnie rwie. Duff! Ratuj do cholery!
- Przyj, przyj, przyj! Michelle rzyga!
- I-HAAA! - zawył Slash. Swoją drogą nie wiedziałem, co on odpierdala - próbuje rozśmieszyć rodzącą dziewczynę swoją kudłatą imitacją maskotki.
- To...kurwa... nie jest... śmieszneee! Aaaa! - krzyczała Alice, robiąc konkurencję szanownemu panu Kierownikowi, który z desperacji rzucił się na rzygi Michelle i zaczął je sprzątać... jej włosami. Stwierdzam, że dobrana z nich para - pani Rose przyjebała mu z liścia i zaczęła rzygać na koszulę Rudzielca. Steven przez cały czas śmiał się jak opętany... jedynie Izzy trzymał jako taki fason. Milczał i oglądał sceny z zadumą, okazjonalnie dopijając piwo. Chwała mu za to.
Trzymałem Alice za rękę. Byłem przerażony widokiem wychodzącego dziecka, jednak nie chciałem jeszcze bardziej denerwować mojej ukochanej.
- Już, już widać główkę! - ucieszył się nagle ożywiony Izzy. Odetchnąłem z ulgą.
- KURWAAAA!!! DAJCIE MI COŚ NA USPOKOJENIE... - Alice wybuchnęła histerycznym płaczem. Jednak, nie... to nie był jej głos... cholera.
- Axl, ogarnij się! Nie płacz...- Slash poklepał wokalistę po ramieniu. Chciał go przytulić, ale ten go odepchnął. Palant.
- Niee... nie wytrzymam! Michelle mnie orzygała, Alice rodzi, a jakiś pierdolony wioślarz próbuje mnie uspokajać...! - zakwilił żałośnie. Po wybuchu wybiegł z sali jak oparzony. Też bym tak chciał...!
- Nie... błagam... nie...! - tym razem to Alice była przerażona. Dziecko nie zaszczyciło nas żadnym wrzaskiem. Michelle popędziła po lekarza. Gdy wróciła razem z niezbyt miło wyglądającym snobem, ten wziął bobasa na ręce i ruszył z nim na reanimację. Czy jakoś tak... wiesz, będąc na lekkim rauszu nie myślisz trzeźwo. Oczekiwanie...

- Duff... - usłyszałem cichy szept dziewczyny. Była wyczerpana.
- Cii, jestem tu - pogłaskałem ją po głowie.
- A co z dzieckiem...? - poderwała się z miejsca, dysząc ciężko.
- Spokojnie. Jest tutaj - ostrożnie podałem jej chłopczyka. Nadal się bałem, nie wiedząc czemu. Nie chciałem dać tego po sobie poznać.
- Kochanie, już, wszystko w porządku - uśmiechnęła się do mnie. Przyglądała mi się z uwagą, milcząc. Tuliła dzieciątko.
- Pięknie razem wyglądacie... - wyszeptałem, zauroczony, i jednocześnie szczęśliwy.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę! - zawołałem, nie spuszczając wzroku z dziewczyny.
Gunsi i Michelle weszli nadzwyczaj cicho. Nie wiedziałem wtedy, że była to tylko cisza przed burzą. Oglądali Duffa Juniora z zaciekawieniem. Spokój został zakłocony przez Stevena:
- Potter!
- Lilly! - wyrwał się Izzy z tonem sprzeciwu. Axl obrzucił go pogardliwym spojrzeniem.
- Bitch!
- Yy... BITCH?! - zawołałem oburzony.
- Okej, może Annihilator? - zaśmiała się Alice.
- HALLOWEEN! - zaproponował Slash.
- Spierdalaj! - odezwał się Axl.
- Dobrze, moje drogie dziecko, spierdalaj... - dziecko, o dziwo, zakwiliło radośnie w takim momencie - Ooo, reaguje na swoje imię! Spierdalaj, witaj w domu! - powitała je Michelle, biorąc na ręce.
Byliśmy jedną wielką szczęśliwą rodzinką, bez względu na to czy byliśmy spokrewnieni, czy też nie.
Wziąłem swojego syna w ramiona. Był idealnym ucieleśnieniem urody Alice, a po mnie odziedziczył ciemne oczy. Dlaczego tylko tyle?! Nie potrafiłem powstrzymać łez.
- Ej, bo Spierdalaj powstydzi się takiego ojca - powiedział mi do ucha Axl, który choć chciał ukryć emocje cały emanował radością, zresztą jak wszyscy.
Po kilku godzinach zostaliśmy sami. Ja, Alice i NASZ syn. Owoc naszej miłości. Jakkolwiek to brzmi jest szczere.
- Duff? - ścisnęła moją rękę, a ja sam nie wiem czemu przeraziłem się.
- Co jest? Źle się czujesz? - panikowałem. Musiałem przy tym wyglądać żałośnie.
- Nie, wszystko w porządku. Wiesz, że nie musisz siedzieć tu całą noc.
- Wiem. Nie myślisz chyba, że cię tu zostawię?
Westchnęła cicho. Włosy opadły jej na zmęczoną twarz, ale promieniała. A może był to tylko wymysł mojej wyobraźni?
- Cieszę się. - szepnęła. - Mam ciebie i... - zawahała się przez moment. - Kochanie, musimy go nazwać.
- Moim zdaniem Spierdalaj jest idealne - roześmiałem się.
- Nie przeginaj - spiorunowała mnie wzrokiem.
- Pocałowałbym cię, ale boję się, że dasz mi w mordę.
- Słusznie - stwierdziła z uśmiechem. - Już wiem. Michael.
Mam nadzieję, że mój pocałunek wystarczył, by zrozumiała moją aprobatę dla tego imienia.
Michael Duff McKagan... Nigdy nie myślałem, że można być tak szczęśliwym...

Co tym czasem u Erin?
- Halooo? - odezwała się kobieta po drugiej stronie słuchawki.
- Lillian!!!
- Czego, kurwa? Znów z pretensjami...?
No tego już było za wiele...
- Jak śmiesz do mnie tak mówić?! - zawołałam gniewnie. - Zresztą, skąd wiedziałaś, że z pretensjami? - warknęłam.
- Ty inaczej nie umiesz, panno Rose... - zaśmiała się moja rozmówczyni. Miałam chęć wydrapać jej oczy, musiałam jednak przejść do głównego tematu.
- Aha, czyli już wiesz, co się stało na ślubie tego pierdolonego idioty? Czemu na mnie to...
- Czytałam o tym w najnowszym wydaniu Playboya. Ślicznie pani wygląda, pani Profesor. Niczym tania dziwka z LA... - Lillian rechotała w najlepsze, a we mnie narastał gniew. Obrzuciłam złowieszczym spojrzeniem wszystkie ściany mojego pokoju. Nie wiem, po co to było, ale pomogło. Opanowałam się... trochę.
- Posłuchaj, kretynko. Niby kto mi mówił, że hardrockowcy uwielbiają puste panienki? Kto?!
Cisza. Tego się spodziewałam.
- Jeśli mnie słyszysz, to chociaż mi wyjaśnij, po co to było? Po cholerę jasną udawałam jakiegoś pierdolonego plastika? Mówiłaś, że Axlowi się takie coś podoba. Mogłam to nagrać, nie wymigasz się! - wrzeszczałam z pasją, gapiąc się w podłogę. Usłyszałam ciche westchnienie koleżanki.
- Dobrze, masz rację, mówiłam tak, ale to dlla dobra sprawy!
- Dobra?! Zrobiłaś ze mnie legendę siary!
- Słowo "siara" to obciach - odpowiedziała roześmiana Lillian. Czekałam na dalszy ciąg jej wywodu.
- Dla Dobra, ponieważ byłaś króliczkiem... doświadczalnym... - jej słowa zdusił szalony śmiech.
- Koniec tematu! Powiedz mi lepiej, jak Ci wychodzi mikstura będaca sposobem na nieśmiertelność?
- Za mało kocimiętki. Dobranoc!
Zostawiła mnie samą.
Trudno. Muszę skombinować kocimiętkę i odpowiedzieć na parę pytań prasie. W końcu, jestem sławna. I tak spędzę całe swoje pojebane życie. Raz przed kamerami, raz w laboratorium... zaczęłam karierę jako porzucona żona szanownego pana Axla Rose'a. Życzę mu wszystkiego najlepszego z jego kochaną Michelle. Swoją drogą, nudziłam się z nim... nie wiedziałam, że on może pokochać kogoś, kto umie postawić na swoim i być agresywnym jak on. Ciągnie swój do swego... ech.
Ostatni dzień eksperymentu: Słodka kokietka nie działa na rockowca. Na takich działają sprytne dziewczyny, które umieją bronić swoich postanowień i nie dają dupy pierwszemu lepszemu.

Przyczyny rozpadu Motley Crue:
- Rozpaczam. Rozpaczam. Roz...paa...czaaaam! - popłakał się Vinnie w studiu nagraniowym. Spieprzył tym już 10 piosenek z rzędu.
- Wiesz, może byśmy przełożyli nagranie, co? - Mick szturchnął Nikkiego w ramię.
- Wiesz, to wspaniały pomysł! - podskoczył w górę z radości. Mick westchnął z rezygnacją.
- Ja to już proponuję... chwila, raz, dwa, trzy... siedemnasty raz! - burknął w stronę basisty. Ten, niezrażony zachowaniem wioślarza posłał mu bezczelny uśmiech w odpowiedzi.
- Zarządzam przełożenie nagrania do... yyy... za dwa dni! Vinnie, ogarnij się, otrzyj te swoje ciotowate oblicze, niewiasto... - Nikki po tych słowach rzucił mu bandanę dla otarcia łez. Zdesperowany wokalista skorzystał z tego daru.
- Tommy, co Ty kurwa robisz?! - Mick spojrzał na perkusistę, który lizał talerz zestawu perkusyjnego.
- Myję gary - wyszczerzył się. - Zaraz zacznę sikać dla lepszego połysku! - zawołał uchachany gołodupcew. - Mówiłem już, że nie mam na sobie spodni?
- Widzimy. To może Ty się zabawiaj ze swoim, hmm... instrumentem... - na dźwięk słów wypowiedzianych przez Nikkiego Vinnie zaniósł się śmiechem. Płaczem. Śmiechem... a chuj go wie! - A my już pójdziemy i spróbujemy spić blondie.
- Nie, kurwa, blondie! Mam teraz zieleń na głowie! - zaprotestował wokalista.
- Dobra, nie pierdol, idziemy się najebać!
Mick, Nikki i Vince zostawili perkusistę samemu sobie, aby się zabawiać w Rainbow.

Parę godzin później w barze:
- Bo ja... bo ja ją kochaaałeeem, yk! - żalił się wokalista swoim kumplom z zespołu. Mick klepał go po ramieniu, a Nikki mówił co chwilę "bo to zła kobieta była!".
- Dobrze, że się najebałeś, inaczej byś nic nie powiedział - mruknął Mick do siebie.
- Coo? - zapytał ledwo przytomny Vinnie, zapatrzony w krocze Sixxa.
- Nic, kochanie. Przeliżmy się! - przystawił się do wokalisty. - Wiem, że to lubisz, kochanie! Zabawmy się! Come On And Dance! - Mick coraz bardziej się kleił do blondie, ale ten nie reagował. Dopiero po pięciu minutach nalegania ze strony gitarzysty Vince zdołał się z nim przelizać. Akurat w momencie, w którym Vinnie stęknął, wszedł Tommy, patrząc z niesmakiem na tę scenę.
- Ty... ty... ty... ty głupi chuju! Jak mogłeś mi to zrobić?!
Reszta chłopców spojrzała na perkusistę nieprzytomnym wzrokiem. Tommy, korzystając z okazji, szarpnął Vinniego za szmaty i wrzeszczał do niego coś w stylu "jak mogłeś mnie zranić!!!". Najebanie się nie przyniosło skutku - Vince płakał w ramionach Tommy'ego. Mick i Nikki patrzeli na to ze wzruszeniem. Mickowi coś nagle odjebało...
- To moja ukochana! Nie Twoja! - odepchnął pana Lee od wokalisty. Zaczęła się bójka. Nikki klaskał w dłonie.
- Jeszcze, jeszcze! Mało! ORGAAAAZM! - piszczał basista. Vince siedział w milczeniu, wlepiając gały w podłogę. Podłoga. Teraz krocze. Podłoga, krocze, podłoga...
- Na chuj się patrzysz! - warknął zbulwersowany Nikki.
- Noo... - odszepnął rozmarzony Vinnie.
- Lepiej poszukaj swojej Michelle! - odpowiedział.
- Spierdalaj! Wolę Ciebie, misiu! - Vince przysunął się do kolegi. Ten się zaś odsunął i wpadł przez przypadek na Micka i Tommy'ego. Ociekali krwią.
- Przykro mi, chłopcy, ale musimy Was oddelegować do domu. Bez wyjątku! - właściciel lokalu zaproponował im dojazd do Hellhouse.
- Oo, prywatna limuzyna! Supeeer! Iiiiijooo, iiiijoooo! - śmiał się wokalista, patrząc jak urzeczony przez okno pojazdu. Pozostali członkowie zespołu siedzieli obrażeni na siebie. Nikki rzucał krzywe spojrzenia Vinniemu.
Po dotarciu do Hellhouse.
Zgon.
Po niemile spędzonej nocy w Hellhouse.
- Narada. Wojenna. Teraz - wrzeszczał Nikki, ubrany jedynie w swoje różowe bokserki z wizerunkiem piersi Pameli Anderson. Motleyowcy zebrali się wokół kuchennego stołu.
- Czy każdy z Was pamięta, co się działo wczorajszej nocy?
Zgłosił się Mick, po czym opowiedział przebieg wydarzeń, zacząwszy od histerycznego płaczu i sikania na talerze w studiu nagraniowym. Nikki się załamał, jednak kontynuował:
- A więc, tak sobie z nudów musze kogoś wyjebać. Dziś wybór pada na Vinniego - puścił oczko do blondie. Ten sobie niczego z tego nie zrobił.
- Będę rozdziewiczał zakon! Dziękuję Ci, o Panie! - rzucił się w ramiona basisty.
- Okej, okej, ale jak to rozwiążemy w mediach? - Tommy próbował przykryć złe wrażenie po zajściach z perkusją, udając myślenie.
- Mądre pytanie, Tommy. Mądre... - Mick poklepał go po ramieniu. - ale nie wiem!
- Proste! - odezwał się Vinnie. - Nikki, Tommy i Ty powiecie, że sam odeszłem, a ja powiem, że zostałem wyrzucony!
- Słucham?! Chcesz na nas zwalić winę, Żydzie?! - wrzasnął Nikki, nie ogarniając sytuacji.
- Dobrze. Wyjaśniam jeszcze raz. Bycie zieloną blondynką jest trudnym zadaniem, ale mówię. Kłótnie i śmierć to najlepsza reklama! Wszystko jasne?
- Aha, okej... - przytakiwali Motleyowcy.
Ciszę przerwał Tommy.
- Aha! Przypomnałem seee coooś! Vince! Jak mogłeś się przelizać z Mickim na moich oczach?!
- To było na rozweselenie! Dramatyzowałem przez Michelle, brakowało mi seksu... no! Tommy, kotku, nie obrażaj się! Kocham Cię dalej, ale to Ty mnie wyjebałeś z zespołu! - obraził się. Tommy musiał mu dojebać.
- Nie ja, tylko Nikki. I należało Ci się. Piałeś jak kobieta.
- To Ci się podobało. Jak miałem orgazm, to nie miałeś pretensji.
- Ty... a weź, wypierdalaj. - Tommy wstał i obraził się na cały świat.
- W takim razie spakuję swoje rzeczy. Żegnajcie! Arrive derczi... czy jakoś tak... - Vinnie podążył do swojego lokum.
- A seks na pożegnanie? - zaproponował Nikki.
- Yyy... do widzenia!
Vinnie był i znikł. Mick, Nikki i Tommy dalej radzili sobie sami, aż do momentu, w którym wykupili na ruskim targu niejakiego Johna Corabi.

KONIEC!
Dziękujemy wszystkim czytającym :). Byliście zajebiści!
Oczekujcie następnego opowiadania!
Ayumi & Amy.

5 komentarzy:

  1. oczekujemy!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Obiecuję że w piątek wieczorem dodam jakiś sensowny komentarz pod tym postem. Jak do tej pory tylko przeczytałam i nawet nie mam czasu skomentować.
    Tak bardzo kochałam te opowiadanie. Trudno.:(

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak od razu na wstępie to przepraszam za to że nie dodałam komentarza wtedy kiedy obiecałam. Nie miałam dostępu do neta i jak już go miałam to nie było mnie w domu.Chciałam tylko wam napisać że nigdy nie kończcie prowadzenia tego bloga. Piszcie tyle opowiadań ile tylko będziecie zdolne stworzyć.Nie wiem jak to na was podziała - te opowiadanie było jednym z najlepszych jakie czytałam.Mówię to szczerze.Szkoda że się skończyło ale trzymam za słowo i czekam na kolejne.

    OdpowiedzUsuń
  4. Na wstępie przepraszam że nie dodałam komentarza wtedy kiedy obiecałam. Nie miałam neta a jak mi już go podłączyli to poprostu nie było mnie w domu.Tak, tak, tak teraz konkret ale i tak nikogo nie obchodzą. Nie wiem jak na was to podziała ale ten blog był jednym z najlepszych jaki czytałam.Mam nadzieję że nie przestaniecie go prowadzić.Bo tego bym nie wytrzymała.
    Tak czy inaczej czekam aż dodacie coś nowego. Napewno będzie dobre a może i nawet lepsze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Informuję wszystkich, którzy kiedykolwiek czytali opowiadanie „Please Take Me Home”.
    Oficjalnie historycznie znika ono z blogosfery. Tak bywa.
    Więcej informacji na stronie http://my-hell-and-heaven.blogspot.com/
    Pozdrawiam, Żyrafka

    OdpowiedzUsuń