sobota, 28 września 2013

Welcome to the Jungle! - rozdział 2.

Dopiero nabieramy skrzydeł... - Ayumi & Amy.
_______________________________________

Z perspektywy Alice:

Gdy tylko za Michelle i Axlem zamknęły się drzwi, spojrzałam na Duffa z niepokojem wymalowanym na twarzy. Myślałam, że poczuje mój wzrok na sobie, ale on tylko siedział i tępo gapił się w okno. Wypowiedziałam jego imię, usiłując wyrwać go z transu. Nie reagował. Wreszcie podeszłam i uderzyłam go w ramię.
- Kobieto! Co ty wyrabiasz, do jasnej cholery?! - wrzasnął.
- Od kilku minut staram się sprowadzić Cię na ziemię. - nie chciałam dać zbić się z tropu.
- Przepraszam, zamyśliłem się...
- O czym tak intensywnie myślałeś?
- O... - zawahał się. - O niczym szczególnym.
Opadły mi ręce. Ostatnio zbywał mnie tak coraz częściej. Zaczynał coś mówić, by zaraz urwać w połowie zdania i najzwyczajniej w świecie mnie spławić. Tłumaczyłam to sobie kryzysem powiększonej rodziny. Wszak nie byliśmy teraz tylko we dwoje. Był jeszcze Michael.
- Zauważyłeś - zaczęłam, siadając mu na kolanach. Nie protestował, choć nie chciał mnie objąć. Zacisnęłam powieki - że Michie dziwnie się zachowuje?
- Nie. Niby dlaczego?
- Jest taka... wyobcowana.
- Martwisz się na zapas - rzucił bezwiednie, zupełnie ignorując moje obawy.
- Nie. Gdybym nie miała się o co martwić, nie martwiłabym się. - poczułam, że ponoszą mnie nerwy.
- Alice, kochanie. To są ich sprawy. Niech załatwią to między sobą. Nic ci do tego.
- Mi? - oburzyłam się. Chciałam by to zauważył, więc poderwałam się do góry. - Mi?! Myślałam, że to nasi przyjaciele, Duff. Nasi.
- Oczywiście, że nasi, ale... - on również wstał i zaczął kierować się do wyjścia. - Nie nadążam za tobą. Nie rozumiem dlaczego się wkurzasz. Wychodzę. Nie czekaj na mnie. Nie wiem, kiedy wrócę.
- Gdzie znowu idziesz?
Nie otrzymałam odpowiedzi. Pożegnał mnie niekontrolowanym trzaskiem i krokami na schodach. Takie wyjścia zdarzały mu się praktycznie codziennie. Wracał nad ranem totalnie pijany, niezdolny do jakiejkolwiek rozmowy. Przynosił jakiegoś zwiędłego kwiatka albo prezent dla Mike'a, a potem bez słowa rzucał się na łóżko. To ja za nim nie nadążam. Ja go nie rozumiem. To ja zasypiam miotana wątpliwościami. Co robi? Gdzie jest? Czy wróci cały i zdrowy? I... czy gdziekolwiek jest, jest tam... sam?
Gdybym mogła, porozmawiałabym z Michelle, ale po dzisiejszym spotkaniu utwierdziła mnie w przekonaniu, że osobą, która potrzebuje wsparcia nie jestem ja, ale właśnie ona. Czyżby moje podejrzenia okazały się słuszne? Zbyt dużo pytań, na które chyba wcale odpowiadać. Michael zaczął płakać i moje myśli natychmiast zwróciły się ku niemu.

Punkt widzenia Michelle:

Wróciliśmy do domu. Dla mnie zamknięcie naszych drzwi oznaczało jedynie strach. Znaczy, w mojej sytuacji...
- Jak to jest z tą ciążą... - Axl nie potrafił opanować złości i zaciekawienia w brzmieniu swojego głosu. Serce zaczęło bić szybciej. Istne bagno. Galimatias.
- A co ma być? Nie jestem. Nie będziesz tatusiem. Cieszysz się? - warknęłam gniewnie. Ruszyłam w stronę wyjścia.
- Stój! - wrzasnął wokalista. Nie zważałam na jego wołanie. Trzasnęłam drzwiami przed jego nosem. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to zatopienie smutków w alkoholu. No ale w ciąży podobno się nie pije. Poszłam do Rainbow. Pewnie dziwnie wyglądałam. Usiadłam sama przy stoliku, gapiąc się na zamówiony napój. Nie mogłam niczego przełknąć.
- Nie rób tego! W ciąży nie wolno! - usłyszałam śmiech Vinniego. Zbladłam. Spojrzałam na niego z lękiem. Nie zwrócił na to uwagi. Przynajmniej tak mi się wydawało. - Mogę się dosiąść? - zapytał radośnie.
- Tak, siadaj, w końcu sobie z kimś pogadam bez nerwów - wysiliłam się na wesołość.
- Bez nerwów. Aż tak źle?
- Powiedzmy, że co rude, to wkurwiające... - westchnęłam, biorąc łyk piwa. Złapałam wokalistę na tym, że zerka na mnie z mieszanymi uczuciami.
- No co? Piwo to nie alkohol! - zaprotestowałam, uprzedzając fakty.
Vince parsknął śmiechem. To był wprawdzie jedyny widok, który mnie podniósł na duchu od ostatnich dni.
- Michie... czyli Ty naprawdę jesteś w...?
- Niestety tak. Jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię bez ściemy.
Podał mi rękę.
- Jeśli będzie jakiś problem, to możesz się zwrócić z tym do mnie. Czy chcesz urodzić to dziecko?
- Nie chcę - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Mam znajomego lekarza, który zajmuje się również aborcją. Wchodzisz w to? - spojrzał mi głęboko w oczy. Przez głowę przemknęło mi wiele myśli, wiele wspomnień i wiele planów, których nie chciałabym pogrzebać przez poród i wychowanie brzdąca. Wykażę się egoizmem, wiem. W dodatku Axl również nie byłby zadowolony z takiego obrotu spraw, a tu nagle pojawia się pomocna dłoń.
- Tak. Wchodzę w to. Zdrowie! - napiliśmy się razem. Napięcie między nami odchodziło w miarę wlewanego w siebie alkoholu. Potrafiliśmy swobodnie rozmawiać. Dowiedziałam się, że Vincenta wyrzucono z zespołu, a zamiast niego wyje jakiś Corabi. Neil dość dziwnie zareagował zaś na informację, że jestem od roku żoną Axla. Nie wierzył mi.
- No chyba Cię coś boli!
- A chcesz papierek z urzędu stanu cywilnego? - zaśmiałam się.
- Mogę sobie nim podetrzeć dupę?
- Jasne. Rób, co chcesz. Tylko potem nie bój się wrzasków Axla. Coś mu od pewnego czasu odpierdala i chce przerobić Gunsów na orkiestrę. W efekcie brzmią dziwacznie. No, ale są gusta i guściki. Na szczęście reszta Róż się buntuje przeciwko pomysłom wielce wielmożnej wiewiórki... - zrobiłam sobie przerwę na napicie się. Vincent ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Ech, za to Motleye są tacy, jak zawsze. Może poza jednym blond szczegółem... - skrzywił się.
- Ej, dopiero teraz zwróciłam uwagę, że jesteś z powrotem blondynkiem! Jestem niekumata jakaś...
- Owszem, mamusiu - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - A może byśmy się przenieśli do... do...
- Eeee, do dupy. Zostaję tutaj, w końcu dziś Dzień Matki... - popisałam się mrocznym poczuciem humoru. Zanieśliśmy się potwornym śmiechem. Ta noc minęła dość interesująco. Powrót do starych czasów... po raz pierwszy od wieków mialam w dupie zdanie Kierownika. Żyłam SWOIM życiem. Chciałam, aby takie chwile zdarzały się coraz częściej. Ale... czy to było możliwe?
- Przepraszam, ale muszę iść. Może odprowadzę Cię do domu? - zapytał pospiesznie Vince, przy czym wyrwał mnie z zamyślenia.
- Tak, dzięki - wstałam i ruszylam za nim w kierunku wyjścia. Pocałował mnie w policzek, a potem przepuścił w drzwiach. Nie miałam wrażenia, że to było niestosowne czy też naganne. Odwzajemniłam buziaka. Powędrowaliśmy w stronę mojego mieszkania w dobrych humorach. Nie martwiliśmy się o nic. Po zetknięciu się z furtką każde z nas poszło w swoją stronę.
- Trzymaj się, Michie! - zawołał na pożegnanie.
- Jasne - westchnęłam. - Trzymam się klamki...
Zaczęłam za nim tęsknić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz